Zamówienie 5: A morał tej historii brzmi...
Tak słowem wstępu, oto krótką historia na zamówienie Cattegi już daaawno temu, w której Tobi i Deidara wyruszyli na misję.
Charakter: śmieszkowaty, mam taką nadzieję.
No to zaczynamy!
- "Pośpiesz się" mówiłem. "Zróbmy to jak najszybciej" mówiłem. A teraz co? Trzeba było zostawić tego kreatyna w bazie... - Dokładnie takie były słowa pewnego niebieskookiego blondyna, który siedząc na wielkim, białym ptaszydle, przyglądał się wygibasom swojego partnera z Akatsuki.
Tak... należenie do tej grupy zdecydowanie go nieraz denerwowało. Szczególnie, kiedy musiał współpracować z tym zamaskowanym, dziecinnym...
- Senpai! Tobi już tu nie daje rady samemu! - dobiegł z dołu krzyk ciemnowłosego.
Deidara jednak nie miał ochoty ruszać się ze swojego siedziska.
Wyjął tylko coś ze swojej torby, "bawiąc się" tym częściowo w dłoni.
- Dobrze ci idzie! - odkrzyknął od niechcenia, oglądając jak jego słowa nie mają pokrycia w całej tej sytuacji.
A zaczęło się w taki oto sposób...
* * *
- To jak duża ma być ta grupa, którą mamy złapać senpai? - ekscytował się trzydziestolatek i to już od samego wyjścia z kryjówki.
- Cicho Tobi. To ma być tajna misja - upomniał go blondyn idący obok. - Nie podali nam zbyt dużo informacji, więc sami będziemy musięli się przekonać - odpowiedział wcześniejsze na pytanie chłopaka.
Teoretycznie trudno nazywać osobnika w takim wieku jak Tobi "chłopakiem" zamiast "mężczyzną", ale...
- O, senpai! Świetliki! Świetliki! - zaczął wykrzykiwać brunet, zachowując się jak oparzony.
Tak... Deidara miał masę powodów, dla których mógłby mówić i myśleć tak, jak do tej pory robił.
A zresztą, kto mu myśleć zabroni? Może poza krzykami tego zamaskowanego dzieciucha...
- Tobi... - Deidara westchnął, spuszczając głowę w dół i wzdychając groźnie. - Jeżeli zaraz się nie uciszysz, to ta misja zakończy się drobną stratą w ludziach! - Spojrzał z wyraźnym zdenerwowaniem, na co ciemnowłosy zastygł w chwilowym bezruchu.
Uciszył się jednak tylko po to, by zaraz dobić blondyna na nowo.
- Oooo... a zamierzasz zaraz wybuchnąć? - zapytał niewinnie, "przyglądając" się zmieniającemu się wyraźnie wyrazowi twarzy dziewiętnastolatka. - Właściwie, to senpaia rozsadza dzisiaj energia! Praw...da...?
Pół sekundy później, nad skuloną postacią Tobiego, stanął emanujący złą aurą, mający ogień w oczach...
- Deidara-senpaaaiii!!!! - Po lesie rozszedł się głośny krzyk czarnookiego, próbującego w tej chwili uciekać dalej niż tam, gdzie pieprz rośnie.
I dobrze, bo raczej między drzewami by tego pieprzu tak łatwo nie znalazł...
- Tobi! - zagrzmiało niebezpiecznie blisko uciekiniera. - Lepiej pilnuj swoje tyły ty bałwanie, bo zaraz nic z nich nie zostanie!
- Ale senpai ładnie rymuje. - Uchiha chłopak nie mógł powstrzymać się od tego komentarza, za co teoretycznie miał zaraz zapłacić.
- KATSU! - Już z daleka było słychać, jak spora część krajobrazu ulega właśnie "samo"zniszczeniu.
Przed tym Deidara zauważył tylko, jak rzucone przez niego pociski co rusz przelatują przez ciało dematerializowującego się celu, więc tylko przygotował w jednej z dłoni garść kolejnych.
I tak zaczęła się pogoń, która przerwała, a raczej przedłużyła nieco misję tej zwariowanej dwójki.
Przenieśmy się może jakieś dwadzieścia minut później, gdzie obaj już dosyć zmęczeni członkowie Akatsuki przystanęli, by kontynuować swoją rozmowę i w międzyczasie odpocząć.
- I co Deidara-senpai?
- Tobi! - Blondyn odruchowo kopnął w stojącego nad nim bruneta, który najwyraźniej podszedł za blisko. - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś trzymał się z daleka? - zapytał oburzony, dla bezpieczeństwa podnosząc się już do pionu.
Przez moment otrzepywał się trochę z ziemi i dymu, jednak tylko do chwili, w której to musiał zareagować na podważanie swojego zdania przez towarzysza.
- Właściwie, to nigdy nie mówiłeś, żeby Tobi tego nie robił - przypomniał mu, gestykulując niczym nauczyciel wytłumaczający coś niepoprawnemu uczniowi.
Za co zaraz znów mogło mu się oberwać.
- Jak ją cię...! - Niebieskooki zamachnął się, ale zanim zdążył chociażby dokończyć ruch, Tobiego już w pobliżu nie było. A przynajmniej w zasięgu wzroku.
Tak więc Deidara znów opadł na ziemię, wgapiając się w niebo i korzystając z tej zacnej chwili, która pozwalała mu na złapanie chociażby jednego pełnego oddechu.
Jednak i to nie mogło przecież trwać wiecznie, bo w końcu chwila, to tylko moment, który musi zostać przerwany głośnym okrzykiem grozy...
- DEIDARA-SENPAAAIIII!
"O rany... Co znowu?"
Dobiegając do całego zajścia, oczywiście drogą nadrzewną, Deidara z daleka zobaczył już czterech, a może i pięciu napastników atakujących drugiej połowy jego duetu.
Gdy stanął nad tym zbiegowiskiem, okazało się, że przeciwników było więcej. Znacznie więcej.
Niebieskooki przyglądał się uważnie, jak otaczający jego partnera potencjalni shinobi, celują w niego czymś, co wyglądem przypominało wyrzutnię haków.
Czy oni chcięli się prosić o przegraną? Eh...
- Rany, to będą chyba nasi najsłabsi przeciwnicy, hm - mruknął do siebie, patrząc, jak jedna z wyrzutni wystrzela ciemną, dość cienką linę.
O dziwo nie trafiła, bo brunet uniknął jej za pomocą jednego ze swoich słynnych wygibasów.
Lecz zaraz wystrzeliły następne. I tak sobie latały, i latały.
A on starał się je omijać.
No i omijał!
Ale gdy ci będący najbliżej niego już użyli swoich "broni", nie wiadomo skąd, ale zaczęły nadlatywać następne sznury.
W końcu Tobi zmęczył się tymi ciągłymi unikami i zamierzał skorzystać z jednej ze swoich głównych sztuczek.
Gdy liny nadlatywały z trzech niekorzystnych stron, mężczyzna po prostu przeniknął przez te agresywne pnącza, pozostawiające na jego płaszczu trzy równe nacięcia.
- Chwila... jak to? Trafiły?! - Deidara wytrzeszczył gałki, niedowierzając, że tak się naprawdę stało.
"To niemożliwe. Tobi musiał być za wolny".
Deidara znał umiejętności ciemnowłosego, dzięki którym to właśnie mimo jego kretynizmu, został przyjęty do Akatsuki.
Więc pociski zwyczajnie nie mogły w niego trafić!
A Tobi, oglądając się na siebie, obczajał właśnie to, co tu się wydarzyło.
Przechodząc do porządku nad kolejnymi atakami oraz krzykiem Tobiego, przechodzimy do chwili obecnej, do której mieliśmy dojść.
Blondyn udając, że wszystko jest w porządku, tworzył niezbyt spokojnie swoje kolejne arcydzieła, patrząc jak jego towarzysz próbuje wyplątać się z tego przedwczesnego szaleństwa, które według obliczeń Deidary miało zacząć się dopiero...
- Senpai!! - wydarł się Tobi, na co niebieskooki z trudem powstrzymał się od komentarza, że 'on tu liczy'.
Właściwie zamaskowany chłopak nie zajmował się niczym innym - również liczył... tak na przykład na jakąś pomoc ze strony swojego 'senpaia'. Ale czy miała ona w ogóle nadejść?
- Przygotuj się bałwanie! - odezwał się z całym pozostałym przychylnym nastawieniem Deidara, chwilę później przelatując nad jedenastką (razem z Tobim licząc) ninja.
Dziesiątce z nich zgotował deszcz mini-bomb pająków, którzy tamci musieli odeprzeć lub się spod niego wydostać, jeżeli chcieli nie narażać się na działanie techniki przeciwnika.
Tak właśnie Deidara skołował sobie trochę czasu, podczas którego zgarnął swojego towarzysza z pola męki... to znaczy walki. Uznając sprawę za załatwioną, skierował ich środek transportu prosto do bazy Akatsuki, którą opóścili nie tak dawno temu.
Ale w końcu nie na darmo dziewiętnastolatek zostawił przeciwnikom na pamiątkę kilka białych "robaczków", które po odpaleniu techniki, cóż... sami wiecie jak to było.
- Teraz wylądują w szpitalu, hm. - Uśmiechnął się pod nosem Deidara.
Wtedy jego towarzysz nie mógł pozostać w ciszy.
- Tylko w szpitalu? No to słabo...
- Chcesz do nich dołączyć?! - zagroził dość nieudolnie blondyn, bo jak to przysłowie mówi: gdyby Tobi nie chciał, to by Deidara nie trafił.
Po paru czy też -nastu minutach obaj dotarli w jednym kawałku do wielkiej jaskini, przed którą wyraźnie oczekiwali nich Sasori i Konan.
Chyba nie wyszło tragicznie.
No i ogólnie, to dzięki za zamówienie, które było o dwóch postaciach z kanonu!
Te chyba lubię najbardziej, mimo że ostatnio skupiałam się na pisaniu readerów.
Ale zanim zanudzę was wywodami, dodam, że ten one-shot miał mieć jakiś morał, tak więc... zapraszam was na dodatkowy materiał z Akatsuki!
- Jak to 'nie byli prawdziwi'? - Nie mógł uwierzyć Deidara, który chyba już trzeci raz powtarzał to samo.
- To znaczy, że spaprałeś robotę - uciął Sasori, żeby sprowadzić go wreszcie na ziemię.
Deidara przybił sobie mentalnego facepalma, kierując się z powrotem na grzbiet podniebnego wierzchowca, którego na szczęście jeszcze nie zdążył wysadzić.
Oczywiście Tobi pognał w ślad za nim.
- Mam nadzieję, że przynajmniej czegoś się z tego nauczyłeś, hm - odezwał się młodszy do starszego, próbując znaleźć jakieś plusy tej sytuacji.
- Zamknij się Deidara - warknął marionetkarz za jego plecami, na co tamten na początku się wzdrygnął, jednak zaraz odwrócił się przodem do czerwonowłosego.
- Ja mówię serio! - wyraził głośno swoje zdanie. - Tobi, masz się trzymać blisko, a ty mistrzu...!
- Czy chciałbyś, żeby Tobi nie oddalał się od ciebie na krok Deidara?
Blondyn zaczął się pocić. Niewiadomo jednak czy przeraziło go bardziej chłodne, przeszywające spojrzenie Sasoriego, czy myśl o podróży z Tobim na trzy centymetry przy boku.
- Eh, pójdziesz ze mną - zarządził brązowooki, dając znak zamaskowanemu narwańcowi, który od razu do niego podszedł i obaj wyruszyli w drogę.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, pewnie przeczytalibyście o tym, jak Deidara stał osłupiały przez następne godziny, ale z racji jego braku blondyn był zmuszony ocknąć się nieco wcześniej.
- A gdzie ten morał o pilnowaniu tyłów czy czegoś tam!? - upominał się, oglądając oddalające się plecy dwójki byłych towarzyszy. - Tak przecież było w scenariuszu! Ludzie!!
- Deidara - westchnęła spokojnie Konan, ale dziewiętnastolatek nie miał siły odpłacić jej tym samym.
- A ciebie nawet nie miało być! Kto cię tu niby przysłał? I gdzie wdzięczność dla mnie?!
;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro