Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Zakupy na Pokątnej

Lily razem z profesor McGonagall wspólnie zdecydowały, że najlepiej zacząć od udania się po szaty do Madame Malkin. Kobieta ta okazała się niewiele starsza od nauczycielki transmutacji, była ubrana w pstrokatą, różową szatę, a jej siwe włosy były upięte w fikuśną fryzurę.

- Dzień dobry kochanieńka. Pewnie Hogwart, tak? Zapraszam na stołek. - Lily w niesamowitym tempie została odciągnięta od nauczycielki, na którą sprzedawczyni nawet nie zwróciła uwagi, dopiero gdy ta odhrząknęła zdała sobie sprawę, że dziewczynka nie przyszła tu sama. - Witaj Minerwo, przepraszam. Nie zwróciłam na Ciebie uwagi, pewnie przyszłaś z tą rudowłosą pięknością. - na to określenie Evans lekko się zarumieniła.

- Nic się nie stało. - odparła profesorka z szerokim uśmiechem. - Lily tak działa na ludzi. - Madame zmarszczyła brwi i spojrzała na dziewczynkę, która stała teraz na stołku. Nagle jakby ją olśniło, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

- Ale...ale to...

- Przepraszam Panią, gdzie moje maniery. Lily Evans. - przedstawiła się uprzejmie rudowłosa wprawiając starszą kobietę w jeszcze większe zdziwienie.

- Ach tak. Widzisz przypominasz mi jedną dziewczynkę, także uczennicę Hogwartu. Wyglądasz tak samo, jak ona. Naprawdę niesamowite podobieństwo. - wytłumaczyła swoje zachowanie. - Trochę jakbym cofnęła się w czasie. Ta uczennica też miała na imię Lily, co ciekawe to też ty Minerwo z nią przyszłaś. Ale zbieg okoliczności! - zaśmiała się kobieta. - No dobrze zajmijmy się mierzeniem szat dla tej ślicznotki.

Po kilku minutach wszystkie pomiary zostały wykonane, a Lily mogła już zejść ze stołka. Madame Malkin poinformowała je, że szaty i wszystkie inne rzeczy będą gotowe za około godzinę. Profesor McGonagall zaproponowała Lily, żeby teraz udały się po kufer, pióro, atrament i pergamin, a następnie wróciły po szaty. Rudowłosa chętnie na to przestała. W taki sposób zaoszczędziły mnóstwo czasu.

Później udały się po rzeczy potrzebne na zajęcia z eliksirów. Zaczęły od zakupu kociołka, co nie było zbyt skomplikowane. W Aptece musiały spędzić trochę więcej czasu niż w innych sklepach, ponieważ była tam ogromna kolejka. Kiedy profesor McGonagall czekała na ich kolej, Lily postanowiła się trochę rozejrzeć. Nie wiedziała do czego może służyć większość tych składników, w końcu wiele z nich widziała pierwszy raz. Kilka substancji, które udało jej się rozpoznać widziała w swojej krypcie rodowej. Niestety nie miała więcej czasu na oglądanie tego wszystkiego, ponieważ nadeszła ich kolej. Wszystkie zakupione w Aptece rzeczy schowała do specjalnej części kufra. Na jego zakup udało jej się namówić profesorkę. Nie był on tani, jednak bardzo praktyczny. Był podzielony na siedem komór, a każda z nich nadawała się do przetrzymywania czegoś innego. Na cały kufer zostało dodatkowo rzucone zaklęcie zmniejszająco - zwiększające i zmniejszające, wystarczyło tylko lekko uderzyć różdżką w wieko kufra, a ten zmniejszał się do wielkości pudełka od zapałek.

Następnym przystankiem była księgarnia Esy i Floresy, czyli prościej rzecz ujmując raj dla Lily. W sklepie było dość głośno, jednak co ciekawe oprócz sprzedawcy nikogo nie było w środku.

- Dzień dobry pani profesor! - krzyknął na przywitanie właściciel sklepu.

- Witam! Co tu taki hałas? - zapytała na tyle głośno by sprzedawca mógł usłyszeć.

- Zamówiłem te piekielne książki. - odparł mężczyzna. - Był to jeden z większych błędów w moim życiu, więcej stracę niż zarobię. - stwierdził.

- A co to za książka? - zapytała ciekawa Lily, jej oczy wręcz błyszczały z ciekawości.

- "Potworna księga potworów". Zachowują się, jak prawdziwe dzikie zwierzęta. Nie wiem, jak mam je uspokoić. - wyznał załamany właściciel.

- Mówi Pan, że zachowują się, jak zwierzęta to może niech Pan je pogłaszcze po grzbiecie. Większość zwierząt to lubi, więc może i na nie podziała i się uspokoją. - zaproponowała Evans.

- No nie wiem. Choć w sumie nie mam nic do stracenia. - sprzedawca założył grube rękawice i powoli zbliżył się do klatki w której umieszczone były włochate księgi. Wszedł do środka, złapał jedno z tomiszczy, po czym podrapał je po grzbiecie. Jak wielkie było jego zaskoczenie kiedy odkrył, że ten sposób działa. Po kolei pogłaskał każdą księgę, a gdy skończył wyszedł z klatki z szerokim uśmiechem. - Jak ja Ci dziękuję młoda damo. No dobrze to zajmijmy się twoim książkami.

- Możesz iść się rozejrzeć. - powiedziała do niej nauczycielka. Lily nie trzeba było dwa razy powtarzać, zaledwie chwilę później zniknęła pomiędzy regałami.

- Niesamowite dziecko. - stwierdził sprzedawca odprowadzając dziewczynkę wzrokiem. - Mogę prosić o listę.

- Proszę. - McGonagall podała mu to o co prosił, jednocześnie próbując dojrzeć gdzie zniknęła jej podopieczna.

- Niech się Pani nie martwi Pani profesor. Raczej się tu nie zgubi. - powiedział sprzedawca podając kobiecie ostatnią potrzebną lekturę, chwilę później oddał jej też listę.

- O to się nie boję. Martwi mnie bardziej, że stąd dzisiaj nie wyjdziemy. Może powinnam przyjść tu z nią na końcu. - odparła patrząc na mężczyznę.

- Może. Czy mogę wiedzieć, jak się nazywa ta rudowłosa dziewczyna? - spytał nauczycielki.

- Dlaczego? - zapytała zdziwiona ignorując pytanie sprzedawcy.

- Coś czuję, że będę ją często widywał. - odpowiedział, wskazując dłonią w stronę regałów z pomiędzy których wyłoniła się Lily z pięcioma grubymi tomami.

- To tylko lektura uzupełniająca. - wytłumaczyła się dziewczyna. Podeszła z pewną trudnością do sprzedawcy podając mu ciężkie książki.

- Transmutacja, zaklęcia i uroki, eliksiry, obrona, historia magii...no ciekawie nie powiem. Rozumiem, że jesteś wszechstronnie uzdolniona. Z ciekawości co najbardziej Cię interesuję?

- Chyba eliksiry. - powiedziała dość niepewnie. - Chociaż zaklęcia też mają swój urok.

- Jak matka... - mruknęła pod nosem nauczycielka.

- Mam pewną propozycję. - zaczął sprzedawca. - Widzę, że bardzo lubisz czytać, więc w zamian za udzieloną mi pomoc oddam Ci te książki za darmo, jednak chce poznać twoje imię. Co ty na to?

- No dobrze. Mam na imię Lily. - odparł rudowłosa.

- Lily...śliczne imię. Zgodnie z obietnicą są twoje. - powiedział i podał książki dziewczynce. - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.

- Ja także. Do widzenia. - pożegnała sprzedawcę Lily, po czym razem z McGonagall wyszły z księgarni. Nie mogły, więc zobaczyć szerokiego uśmiechu mężczyzny, który odprowadził je spojrzeniem aż nie zniknęły mu z zasięgu wzroku.

- Lily ty to potrafisz rozkochać w sobie każdego. - stwierdziła nauczycielka, po czym spojrzała na pergamin. - Tak naprawdę na liście potrzebnych rzeczy została nam tylko różdżka, ale nie masz też żadnego zwierzątka. Z tego co wiem nie długo masz urodzin, więc pozwól, że pozwolę sobie sprawić Ci prezent.

- Ale pani profesor, nie musi Pani. - odparła Lily.

- To prawda nie muszę, ale chcę. - powiedziała. - Chodźmy do magicznej menażerii.

Ruszyły w dół ulicy mijając mnóstwa ludzi. W całym tym chaosie w oczy rzucił jej się jeden szyld.

- Pani profesor, co to quiddich? - spytała szczerze ciekawa.

- Ach, cieszę się, że zapytałaś. - odparła uśmiechnięta. - To nasza gra. Gramy w nią w powietrzu, na miotłach. - zaczęła tłumaczyć. - Są dwie drużyny w każdej po siedmiu graczy, obrońca, dwóch pałkarzy, trzech ścigających no i szukający. Każdy ma tu określone zadanie. W tej grze istnieją trzy rodzaje piłek, kafel, którego ścigający podają sobie, żeby następnie trafić nim do jednej z trzech pętli, są dwa tłuczki, które próbują znokautować jak największą ilość graczy. Pałkarze próbują chronić innych graczy od nich. Ostatnia jest najważniejszą z nich wszystkich. Złoty znicz to mała złota kulka ze skrzydłami, szukający musi ją złapać, żeby zakończyć grę. Drużyna, której szukający złapał znicz otrzymuje 150 punktów. Zazwyczaj to właśnie ten moment decyduje o zwycięstwie. - McGonagall była tak zajęta opowiadaniem, że nie zwróciła uwagi na to, że już dotarli na miejsce. - W Hogwarcie każdy dom ma swoją drużynę quidditcha. Organizowane są rozgrywki gdzie każda drużyna ma szanse zdobyć Puchar Quidditcha, jednak to ta wygrana otrzymuje nagrodę. Nie zawsze jest to ta najlepsza, niestety.

- Niesamowite... - tylko tyle była w stanie powiedzieć. Musiała przyznać, że quidditch bardzo jej się spodobał. - Od kiedy można starać się o przyjęcie do drużyny?

- Och, dopiero od drugiego roku, ale zdarzają się wyjątki. Jeśli ktoś ma talent to można nagiąć trochę zasady. - wyjaśniła nauczycielka z tajemniczym uśmiechem. - Tu sama przynależność do drużyny nie jest problemem, bardziej to, że pierwszoroczni nie mogą mieć miotły. - Lily lekko posmutniała. McGonagall widząc to zbliżyła się do niej i szepnęła jej na ucho. - Jeśli będziesz w Gryffindorze i dobrze Ci pójdzie na pierwszej lekcji latania to na pewno dostaniesz się do drużyny. O to nie musisz się martwić. - rudowłosa uśmiechnęła się, a następnie razem z nauczycielką weszła do sklepu.

- Dzień dobry. - przywitała je sprzedawczyni.

- Witam. - odparła nauczycielka. - Szukamy zwierzaka dla tej uczennicy.

- Och, pierwszy zwierzak? - zapytała dziewczynkę z uśmiechem.

- Można tak powiedzieć. Nieraz opiekowałam się jakimiś bezdomnymi zwierzętami. - wyjaśniła.

- Och, to wspaniale! Może masz jakieś ulubione? W Hogwarcie można mieć kota, sowę lub ropuchę.

- To ostatnie Ci odradzam. - powiedziała do niej profesorka. - Jeden uczeń w moim domu ma ropuchę, ciągle mu ucieka.

- Może sowę? - zaproponowała sprzedawczyni. - Są pożyteczne i to dobre towarzyszki.

- Nie wiem. - odparła dziewczynka.

- A kot? - zapytała McGonagall.

- Może kuguchar? - powiedziała sprzedawczyni.

- Kuguchar? - spytała zbita z tropu dziewczynka.

- To magiczne zwierzę, podobne do kota. Kuguchary wywodzą się z Wielkiej Brytanii, ale obecnie można je spotkać na całym świecie. To świetni towarzysze i bardzo mądre stworzenia.- wytłumaczyła jej sprzedawczyni. - Obecnie mam na stanie trzy. Jeden starszy i dwa młode.

- Mogę je zobaczyć?

- Oczywiście, zapraszam za mną.

Lily ruszyła zaraz za właścicielką menażerii. Znalazły się w rogu sklepu, w małej zagrodzie znajdowało się kotopodobne stworzenie z pięknym białym umaszczeniem oraz najprawdopodobniej jego młode. Jedno z nich było tak samo białe jak starszy kuguchar, zaś drugie było całkiem rude.

- Tego malucha, - wskazała na rudzielca. - przyniesiono do mnie tydzień temu. Nikt nie wie skąd się wziął. Powiem, że rzadko kiedy trafia się rudy kuguchar, zazwyczaj są białe lub kolorowe, czasem czarne. Pół kuguchary, czyli mieszanka kuguchara i zwykłego mugolskiego kota częściej bywa ruda.

Lily spojrzała na małą rudą kulkę, która teraz rozgościła się na jej kolanach. Evans zaczęła go delikatnie drapać za uszkiem na co kuguchar mruczał zadowolony.

- Chyba go wezmę. - powiedziała pewnie do uśmiechniętej sprzedawczyni.

- Świetny wybór. A! To jest samiczka. - dodała. - Chodźmy do kasy, chcesz od razu zakupić zapas karmy dla niej?

- Niech Pani da wszystko co potrzebne. - powiedziała wracając do swojej nauczycielki. Ta z zadowoleniem spojrzała na stworzenie w rękach dziewczynki.

- Ja za wszystko zapłacę. - zwróciła się do uczennicy. - Poczekaj na dworze, dobrze.

- Już i... - nie dokończyła, ponieważ poczuła na swoim ramieniu dziwny ciężar. Podniosła wzrok, a jej oczy spotkały się z ciemnymi tęczówkami dość małej sówki, która patrzyła na nią zaciekawiona.

- Och, widać, że Cię polubił. - powiedziała zdziwiona sprzedawczyni. - Syczoń, którego masz na ramieniu jest bardzo nie ufny jeśli chodzi o czarodziei. Miał dość nie przyjemne przeżycia.

- Rozumiem, ile kosztuje? - zapytała nie spuszczając sówki z oczu.

- 10 galeonów.

- Pani profesor, myśli Pani, że to będzie duży problem jeśli będę miała jeszcze sowę? - spytała niewinnie.

- Ja nie wiedzę problemu, za niego też zapłacę. - odparła nauczycielka.

Po chwili wyszły ze sklepu z dwoma dodatkowymi towarzyszami. W klatce, którą trzymała Lily dumnie siedział syczoń, który wyglądał jakby miał zaatakować każdego kto by śmiał zagrozić jego nowej Pani. Natomiast ruda kulka spoczywała w zamknięty koszyczku, który trzymała McGonagall. Obie ruszyły już do ostatniego punktu tej wycieczki. Po drodze nauczycielkę zaczęła zastanawiać pewna myśl.

- Lily, czy twojej opiekunce z sierocińca nie będzie przeszkadzała ilość zwierząt w twoim pokoju?

Evans nagle stanęła w miejscu gwałtownie blednąc.

- Nie powinnam mieć żadnych zwierząt. - odparł cicho. - Zapomniałam o tym. Byłam tak tym wszystkim podekscytowana, że zapomniałam, że muszę przecież wrócić do sierocińca. - jej piękne zielone oczy za szkliły się, a po policzku zaczęły spływać łzy.

- Lily spokojnie. - powiedziała nauczycielka, po czym przytuliła dziewczynkę. - Porozmawiam z Panią Stone może to nie będzie problem.

- Pani profesor przecież one są magiczne, na pewno nie pozwolą mi ich zatrzymać. - stwierdziła Lily.

- Znajdziemy sposób. - powiedziała twardo, głosem nie znoszącym sprzeciwu. - A teraz uśmiechnij się, w końcu zaraz przyjdzie Ci wybrać Twoją pierwszą różdżkę. Proszę. - podała jej chusteczkę. Gdy dziewczynka się uspokoiła ruszyły w stronę sklepu Ollivandera.

Lily weszła do środka dość niepewnie a zaraz za nią McGonagall. Sklep był mały, pełno w nim było regałów z różdżkami, które trzymane były w pudełeczkach. Całe to miejsce pokrywała cienka warstwa kurzu. W rogu stało krzesło, a po środku sklepiku znajdowało się biurko sprzedawcy. Lily podeszła do niego i zadzwoniła w dzwonek, który się na nim znajdował. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się starszy mężczyzna z całkiem białymi włosami i oczami jak dwa księżyce.

- Dzień dobry. - przywitała się uprzejmie dziewczynka.

- Dzień dobry. - odparł z uśmiechem sprzedawca. - Wyglądasz całkiem jak twoja matka. Tak naprawdę nie widzę żadnej różnicy. Niesamowite!

- Znał Pan moją mamę? - spytała zaskoczona.

- Oczywiście. Ona i twój ojciec kupili u mnie swoje pierwsze różdżki. - wytłumaczył. - No dobrze. Podejdź tu do mnie. - Pan Ollivander wyciągnął z kieszeni miarę, która po chwili zaczęła mierzyć rudowłosą. - Która ręka ma moc?

- Jestem praworęczna. - odparła.

- Świetnie. - powiedział właściciel sklepu. - Dość. - miarka opadł na podłogę, a po chwili znalazła się na biurku. - Widzisz moja droga, za nim zaczniemy wyjaśnię Ci kilka rzeczy, które warto zapamiętać. - zaczął mówić, powoli przeszukując regały. - To różdżka wybiera czarodzieja i nadal nikt nie wie dlaczego, w pewnym sensie te kawałki drewna żyją własnym życiem, ale wracając. Pamiętam każdą różdżkę, którą zrobiłem i sprzedałem, a było ich wiele możesz mi wierzyć. O mam! - powiedział nagle schodząc z drabiny. Otworzył pudełko i wyciągnął z niego piękną różdżkę, po czym podał ją dziewczynie.

Lily poczuła przyjemne ciepło pod palcami, całkiem nieświadomie machnęła nią, a z jej czubka wydobył się snop błękitnych iskierek.

- Piękna... - powiedziała, dokładnie przyglądając się różdżce.

- Uznam to za komplement. - odparł Pan Ollivander. - To jest wierzba, 10 i 1/4 cała, włos z ogona jednorożca, bardzo elegancka i idealna do rzucania uroków. Twoja matka miała różdżkę z tych samych materiałów. Pamiętam, że miałem takie przeczucie, wiedziałem, że jedna mi nie wystarczy. - powiedział z uśmiechem. - Moje przeczucie najwyraźniej mnie nie zawiodło.

- Ile płacimy? - zapytała McGonagall, gdy już ocknęła się że wstępnego szoku.

- 7 galeonów.

Po zapłaceniu za różdżkę obie kobiety ruszyły w stronę wyjścia z Ulicy Pokątnej. Na dworze było już ciemno, więc starały się dotrzeć do Dziurawego Kotła, jak najszybciej. Na ulicy nie było tak tłoczno jak wcześniej, więc cała droga zajęła im tylko dziesięć minut. Na miejscu zostały nie małe poruszenie.

- Och dobry wieczór, pani profesor. - przywitał ją ponownie tego dnia Tom.

- Witaj, czy coś się stało? - zapytała.

- Minister Magii pojawił się dzisiaj. Podobno Pan Potter uciekł z domu wujostwa. Dzisiaj wieczorem. Ma tu się zaraz zjawić. - wytłumaczył. Na nazwisko Potter kobieta zbladła, nie tu i nie teraz.

Nagle drzwi wejściowe trzasnęły, a do budynku weszły dwie osoby. Jedną z nich był chłopak o kruczoczarnych wiecznie rozczochranych włosach, jadowicie zielonych oczach i charakterystycznej bliźnie  na czole. Młodzieniec od razu zauważył kobietę. Uśmiechnął się i zwrócił do nauczycielki transmutacji.

- Dobry wieczór, pani profesor.

W tym momencie McGonagall przeklinała wszystkie znane jej bóstwa. A szło już tak dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro