Rozdział 30
Sposoby Hermiony
- To wstrząsająca sprawa... wstrząsająca... cud, że żadne z nich nie zginęło... W życiu o czymś takim nie słyszałem... niech to dunder świśnie, jakie to szczęście, że pan tam był, Snape...
- Dziękuję, panie ministrze.
- Order Merlina drugiej klasy! Może nawet pierwszej, jak mi się uda...
- Bardzo dziękuję, panie ministrze.
- Ma pan paskudne rozcięcie... To robota Blacka, co?
- Prawdę mówiąc, to robota Pottera, Weasleya i Granger, panie ministrze...
- Nie!
- Black ich omamił, od razu to spostrzegłem. Zaklęcie Confundus, sądząc po ich zachowaniu. Chyba myśleli, że jest niewinny. Nie można ich za to obarczać odpowiedzialnością. Z drugiej strony, ich wmieszanie się w całą sprawę mogło pomóc Blackowi w ucieczce. Najwidoczniej od samego początku uważali, że sami go złapią. Do tej pory wiele im się udawało i obawiam się, że mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie... No i, oczywiście, dyrektor zbyt często pozwalał na wszystko temu Potterowi...
- Ach, Snape... No cóż, to przecież Harry Potter, sam pan rozumie... wszyscy przymykamy oko na jego wybryki...
- A jednak... czy to dobre dla niego, żeby go traktowac w wyjątkowy sposób? Ja osobiście traktuję go tak samo jak innych uczniów. A każdy uczeń zostałby zawieszony... przynajmniej zawieszony... gdyby wciągnął swoich kolegów w tak groźną sytuację, proszę pamiętać, że była tam też pierwszoroczna uczennica. Niech pan się zastanowi, panie ministrze: wbrew wszystkim szkolnym przepisom... po tych wszystkich środkach ostrożności zastosowanych przecież dla jego bezpieczeństwa... wymknąć się w nocy, zadawać się z wilkołakiem i mordercą... a mam powody, by sądzic, że odwiedzał też nielegalnie Hogsmeade...
- No, no... Snape... zobaczymy, zobaczymy... niewątpliwie chłopiec popełnił wiele głupstw... Jednak nadal nie rozumiem co tam robiła panna Evans? Jak się w ogóle tam znalazła?
- Jestem pewien, że nie poszła tam z własnej woli. Tyle mogę Panu obiecać, panie ministrze. Widziałem jak była tam ciągnięta przez wilkołaka... Moim zdaniem Black nakazał ją uprowadzić jako sposób na przekonanie Potter'a i reszty do współpracy, a kiedy mu się nie udało, użył Confundusa na całej czwórce. Na pewno słyszał Pan o ich... dobrych stosunkach...
- Tak, tak... Nie jednokrotnie pani profesor McGonagall mi o tym wspominała, nawet Dumbledore kilka razy opowiadał mi jak...
Lily leżała, słuchając tego i zaciskając powieki. Czuła się bardzo słaba i oszołomiona. Słowa zdawały się wędrować bardzo powoli z uszu do mózgu, tak że trudno je było zrozumieć. Ręcę i nogi miała jak z ołowiu, powieki zbyt ciężkie, by je unieść... chciała tylko leżeć, leżeć na tym wygodnym łóżku, leżeć już tak zawsze...
- Najbardziej zdumiewa mnie zachowanie dementorów... Naprawdę pan nie wie, Snape, co spowodowało ich ucieczkę?
- Nie, panie ministrze. Kiedy doszedłem do siebie, wracali już na swoje posterunki przy bramach...
- Niezwykłe. A jednak Black, Harry, Lily... i ta dziewczyna...
- Wszyscy byli nieprzytomni. Oczywiście związałem i zakneblowałem Blacka, wyczarowałem nosze i ściągnąłem ich prosto do zamku.
Zapadła cisza. Mózg Lily pracował teraz nieco szybciej, a wówczas coś zaczęło ją nękać w żołądku. Otworzyła oczy.
Wszystko było lekko zamazane. Leżała w ciemnym skrzydle szpitalnym. Na końcu sali zobaczyła odwróconą do niej plecami panią Pomfrey, pochyloną nad łóżkiem. Wytężyła wzrok i wydało jej się, że pod jej ramieniem dostrzegła rude włosy Rona. Przekręciła głowę na poduszce. Na prawo od niej stały dwa łóżka zajęte przez dobrze znane jej sylwetki, jednak obecnie interesowało ją coś innego przeniosła wzrok na drzwi. Były otwarte, a głosy Korneliusza Knota i Severusa Snape’a dobiegały z korytarza.
Pani Pomfrey podeszła żwawym krokiem do jej łóżka. Odwróciła się, żeby na nią spojrzeć. Niosła największy blok czekolady, jaki widziała w życiu. Wyglądał jak mała cegła.
- Ach, obudziłaś się! - powiedziała raźnym głosem. Położyła czekoladę na stoliku obok łóżka i zaczęła rozbijać blok małym młoteczkiem.
- Co z Harry'm? - zapytała zmartwiona.
- Wszystko z nim dobrze. - odpowiedziała ponuro pani Pomfrey wskazując na łóżko po prawej, gdzie leżał jej ledwo przytomny brat. Widać było, że dopiero się obudził. Na ten widok odetchnęła z ulgą podnosząc się do siadu. Na jej szczęście Gryfon nie zdążył jeszcze niczego zepsuć. - No dobrze, a więc... zostaniecie tu, póki nie będę zadowolona z waszego stanu... Potter, co ty wyprawiasz?
Rudowłosa przeniosła na niego lekko zagubiony wzrok. Harry usiadł, założył okulary i wziął do ręki różdżkę.
- Muszę się zobaczyć z dyrektorem. - oświadczył.
- Harry... - jęknęła ze zrezygnowanie zielonooka Gryfonka.
- Potter - powiedziała pani Pomfery łagodnym tonem. - już wszystko w porządku. Złapali Blacka. Zamknęli go na górze. Lada chwila dementorzy złożą swój pocałunek...
- CO?!
Harry wyskoczył z łóżka, Hermiona zrobiła to samo. Lily była zbyt zdumiona, żeby choćby mrugnąć. Jednak nie wszyscy podzielali jej stan. Okrzyk bruneta usłyszanono na korytarzu i w następnej sekundzie Knot i Snape wpadli na salę.
- Harry, Harry, co to znaczy?! - zawołał Knot, wyraźnie poruszony. - Powinieneś być w łóżku... Dostał czekolady? - zapytał z lękiem panią Pomfrey.
- Panie ministrze, proszę mnie wysłuchać! - powiedział Harry. - Syriusz Black jest niewinny! Peter Pettigrew udał własną śmierć! Widzieliśmy go! Nie może pan pozwolić dementorom, żeby zrobili to Syriuszowi, on jest...
Ale Knot kręcił głową i uśmiechał się wyrozumiale.
- Harry, Harry, wszystko ci się pomieszało, przeszedłeś ciężkie chwile, połóż się z powrotem, proszę, nie martw się niczym, panujemy nad wszystkim...
- NIEPRAWDA! - ryknął Harry. - ZŁAPALIŚCIE NIEWŁAŚCIWĄ OSOBĘ!
Evans w końcu otrząsnęła się ze wstępnego szoku i wstała z łóżka. Podeszła do brata i położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu. Chłopak spojrzał na nią wybity z rytmu, podobnie jak pozostali dorośli w pomieszczeniu.
- To nic nie da... - szepnęła mu na ucho. - Nie mamy dowodów...
- Ale przecież... - Gryfon chciał zaprotestować, ale Lily jedynie pokręciłam głową ze zrezygnowaniem. Wiedziała dobrze, że póki nie znajdą Pettigrew ich słowa nie mają znaczenia. Ciągle zastanawiała ją sprawa z jego ucieczką. Oprócz szczura zniknęła też klatka i Kiara, to raczej dziwna sprawa. Niby jak Glizdogon zdołał zabrać ze sobą klatkę i to jeszcze tak by nikt nie zobaczył jak się przemienia. No i właściwie po co mu ona?
- Panie ministrze, niech pan posłucha. - odezwała się Hermiona, która stanęła obok Harry’ego i wpatrywała się żarliwie w twarz Knota. - Ja też go widziałam. To był szczur Rona, on jest animagiem, to znaczy... chodzi mi o Petera Pettigrew, i...
- Hermiona mówi prawdę! - wszyscy spojrzeli na zmęczoną i udręczoną twarz Rona, który w końcu postanowił się odezwać. - Na początku, nie chcieliśmy w to uwierzyć, ale później profesor Lupin i Black użyli jakiegoś zaklęcia i Pettigrew się ujawnił...
- Sam pan widzi, panie ministrze. - powiedział Snape. - Black im wszystkim pomieszał w głowach... Wiedział, co robi...
- NIKT NAM NIE POMIESZAŁ W GŁOWACH! - wrzasnął Harry, przez co Lily miała ogromną ochotę zdzielić go po głowie, jedynie obecność pielęgniarki ją przed tym powstrzymywała.
- Panie ministrze! Panie profesorze! - fuknęła pani Pomfrey ze złością. - Nalegam, żeby panowie natychmiast stąd wyszli. Potter jest moim pacjentem i nie pozwolę go denerwować!
- Nie jestem zdenerwowany, ja tylko próbuję im uzmysłowić, co się naprawdę wydarzyło! - powiedział ze złością Harry. - Gdyby mnie tylko wysłuchali...
Ale pani Pomfrey nagle wepchnęła mu do ust wielki kawał czekolady. Zakrztusił się, a ona skorzystała ze sposobności i wsadziła go z powrotem do łóżka.
- A teraz, bardzo proszę, panie ministrze... Te dzieci wymagają opieki medycznej. Proszę opuścić szpital.
Drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich Dumbledore. Harry z trudem przełknął bryłę czekolady i znowu się podniósł.
- Panie profesorze, Syriusz Black...
- Na miłość boską! - krzyknęła pani Pomfrey histerycznym głosem. - Czy to jest szpital, czy może mi się tylko tak wydaje? Panie dyrektorze, muszę stanowczo...
- Wybacz mi, Poppy, ale muszę zamienić słówko z panem Potterem, panem Weasley'em, panną Granger i panną Evans. - oświadczył spokojnie Dumbledore. - Właśnie rozmawiałem z Syriuszem Blackiem...
- Założę się, że opowiedział panu tę samą bajeczkę, którą zagnieździł w mózgu Pottera. - prychnął Snape. - Coś o szczurze... i o zmartwychwstaniu Petera Pettigrew...
- Zgadza się, mówił mi o tym. - rzekł Dumbledore, przyglądając się bacznie Snape’owi znad swoich okularów-połówek.
- A więc moje słowo już nic nie jest warte? - warknął Snape. - Petera Pettigrew nie było we Wrzeszczącej Chacie i nie widziałem go na błoniach.
- Bo był pan nieprzytomny, panie profesorze! - wtrąciła Hermiona. - Przybył pan za późno, żeby usłyszeć...
- Panno Granger, PROSZĘ LICZYĆ SIĘ ZE SŁOWAMI!
- Spokojnie, Snape - powiedział Knot, wyraźnie przerażony rozwojem wypadków. - ta młoda dama wiele przeżyła, musimy brać pod uwagę stan, w jakim się znajduje...
- Chciałbym porozmawiać z moimi uczniami na osobności. - oświadczył nagle Dumbledore. - Korneliuszu, Severusie, Poppy... proszę nas zostawić.
- Dyrektorze! - wybełkotała pani Pomfrey. - Oni wymagają opieki medycznej, potrzebują odpoczynku...
- To nie może czekać. - przerwał jej Dumbledore. - Jestem zmuszony nalegać.
Pani Pomfrey ściągnęła wargi, odeszła do swojego gabinetu na końcu sali i zatrzasnęła drzwi.
Knot spojrzał na wielki złoty zegarek, zwisający mu z kamizelki.
- Dementorzy pewnie już przybyli. - powiedział. - Pójdę z nimi pomówić. Dumbledore, spotkamy się na górze.
Otworzył drzwi i przytrzymał je dla Snape’a, ale ten nie ruszył się z miejsca.
- Chyba pan nie wierzy w to wszystko, co opowiada Black? - szepnął, wpatrując się w twarz Dumbledore’a.
- Chcę porozmawiać z Harrym, Ronem, Lily i Hermioną na osobności. - powtórzył Dumbledore. Snape zrobił krok w jego stronę.
- Syriusz Black wykazał, że jest zdolny do morderstwa, kiedy miał szesnaście lat. Zapomniał pan o tym, dyrektorze? Zapomniał pan, że kiedyś chciał zabić mnie?
- Mam nadal znakomitą pamięć, Severusie. - odpowiedział spokojnie Dumbledore.
Snape obrócił się na pięcie i wyszedł przez drzwi, które Knot wciąż przytrzymywał. Kiedy zamknęły się za nimi, Dumbledore zwrócił się do Harry’ego, Hermiony i Rona który nadal siedział na swoim łóżku. Cała trójka zaczęła mówić jednocześnie.
- Panie profesorze, Black mówi prawdę... widzieliśmy Petera Pettigrew...
- ... on uciekł, kiedy profesor Lupin zamienił się w wilkołaka...
- ... on jest szczurem...
- ... jego przednia łapa... to znaczy palec... on go sobie odciął, kiedy...
Ale Dumbledore podniósł rękę, żeby powstrzymać ten potok wyjaśnień.
- Nie ma ani cienia dowodu na to, o czym opowiada Black, poza waszym świadectwem... a słowa trojga trzynastolatków nie przekonają nikogo. - jego spojrzenie padło na dotąd milczącą Lily. - Nie mam racji, panno Potter? - na twarzy dyrektora pojawił się tajemniczy uśmiech. Niestety nikt nie potrafił zareagować na to odpowiednio. - Dość szybko do mnie dotarło, że poznaliście prawdę. Muszę z żalem przyznać, że to ja chciałem wam o wszystkim powiedzieć, no ale niestety spóźniłem się. Miałaś dobry pomysł, a właściwie genialny, jednak coś zawiodło, co?
- Ja... - zaczęła młoda Gryfonka, jednak tak naprawdę nie wiedziała co odpowiedzieć. - Ja, nie wiem.
- Czas. - odparł za nią Dumbledore. - Brakło wam czasu. Wśród całego zamieszania zapomnieliście o najważniejszym. Mimo tego, że mówicie prawdę nikt wam nie uwierzy. Cała ulica widziała, jak Syriusz zamordował Petera Pettigrew. Ja sam potwierdziłem w ministerstwie, że Syriusz był Strażnikiem Tajemnicy Potterów.
- Profesor Lupin może panu powiedzieć... - zaczął Harry, nie mogąc się powstrzymać.
- Profesor Lupin jest teraz w Zakazanym Lesie, Harry. - przypomniała mu dwunastolatka. - Nie sądzę, by był w stanie komukolwiek coś powiedzieć.
- Kiedy odzyska ludzką postać, będzie już za późno. - zauważył dyrektor, spacerując powoli po sali. - Syriusza spotka coś gorszego od śmierci. Poza tym wilkołaki nie budzą zaufania w naszym społeczeństwie, więc jego świadectwo nie na wiele się zda... a fakt, że on i Syriusz byli kiedyś przyjaciółmi...
- Ale...
- Wysłuchaj mnie, Harry. Jest za późno, nie rozumiesz? Nie dotarło do ciebie, że wersja profesora Snape’a jest o wiele bardziej przekonująca od twojej?
- On nienawidzi Syriusza. - powiedziała z rozpaczą Hermiona. - A wszystko przez ten głupi żart...
- Syriusz nie zachowywał się jak niewinny człowiek. Napaść na Grubą Damę... wtargnięcie do Gryffindoru z nożem... bez Pettigrew, żywego czy umarłego, nie mamy szans na podważenie wyroku.
- Ale pan nam wierzy.
- Tak, wierzę wam. - odpowiedział cicho Dumbledore. - Nie potrafię jednak zmusić innych, by zrozumieli, jak było naprawdę, nie mam też władzy nad ministrem magii...
Lily wpatrywała się w tę smutną, zatroskaną twarz i czuła się tak, jakby grunt usuwał jej się spod nóg. Harry miał podobne wrażenie, w końcu od lat przywykł do myśli, że Dumbledore potrafi wszystko. Był pewny, że znajdzie jakieś zdumiewające, cudowne rozwiązanie. A teraz... ich ostatnia nadzieja zawiodła.
- Potrzebujemy więcej czasu. - powiedział powoli Dumbledore, a jego blado-niebieskie oczy powędrowały od Harry’ego, poprzez Rona prosto do Hermiony.
- Ale... - zaczęła Hermiona i nagle jej oczy zrobiły się okrągłe. - OCH!
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie. - rzekł Dumbledore bardzo cicho i bardzo wyraźnie. - Syriusz Black jest zamknięty w gabinecie profesora Flitwicka na siódmym piętrze. Trzynaste okno na prawo, licząc od Wieży Zachodniej. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, dziś w nocy będziecie mogli uratować więcej niż jedno niewinne życie. Ale zapamiętajcie: nikt nie może was zobaczyć. Panna Granger dobrze zna prawo... więc wie, o co toczy się gra... NIKT NIE MOŻE WAS ZOBACZYĆ.
Harry, jak i Lily nie mieli zielonego pojęcia, o co chodzi. Dumbledore odwrócił się, a kiedy doszedł do drzwi, spojrzał na nich przez ramię.
- A teraz zamknę was na klucz. Jest... - zerknął na zegarek - za pięć dwunasta. Panno Granger, trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.
- Powodzenia? - powtórzył Harry, kiedy drzwi zamknęły się za dyrektorem.
- Trzy obroty? O czym on mówił? Co mamy zrobić? - dopytywała z niezrozumieniem Ron. - Rozumiecie coś z tego?
Hermiona wyciągnęła spod szaty bardzo długi, misterny złoty łańcuszek, oplatający jej szyję.
- Wybacz Ron, ale i tak nie możesz chodzić. - zwróciła się do rudzielca, który patrzył na nią totalnie zagubiony. - Harry, Lily, chodźcie tutaj. - wyszeptała. - Szybko!
Lily podeszła do niej, kompletnie ogłupiała. Starsza Gryfonka wyciągnęła ku nim, jej i Harry'emu, łańcuszek. Zobaczyła, że zwiesza się z niego maleńka, błyszcząca klepsydra, która wyglądała wyjątkowo znajomo.
- Poczekajcie...
Zarzuciła łańcuszek również na ich szyje.
- Gotowi? - zapytała, prawie bez tchu.
- Co my robimy? - zdziwił się Harry, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi.
Lily ostatni raz rozejrzała się po pomieszczeniu, na łóżku leżał całkiem skołowany Weasley, drzwi od gabinetu pani Pomfrey były szczelnie zamknięte, a na oknie siedział rudy kot z czymś w pysku. Chwila!? Czy to jest...
Za nim zdążyła się lepiej przyjżeć Hermiona obróciła klepsydrę trzy razy. Ciemna sala szpitalna rozpłynęła się. Rudowłosa doznał uczucia, jakby leciał bardzo szybko do tyłu. Migały jej przed oczami jakieś zamazane kształty i barwy, w uszach jej łomotało. Próbowała krzyknąć, ale nie usłyszała własnego głosu...
A potem poczuła twardy grunt pod stopami i obraz nagle się wyostrzył. Stała obok Hermiony i Harry'ego w opustoszałej sali wejściowej Hogwartu. Na kamienną posadzkę padał z otwartych drzwi strumień złotego słonecznego światła. Spojrzała nieprzytomnie na Hermionę, a cienki łancuszek wpił jej się w szyję. Jako, że była prawie o głowę od nich niższa odczuwała bardzo duży dyskomfort z tym związany.
- Hermiono, co... - próbował powiedzieć brunet.
- Szybko! - Hermiona złapała ich za ręce i pociągnęła do drzwiczek komórki na miotły, otworzyła je, wepchnęła ich między kubełki i mopy, potem sama
wcisnęła się do środka i szybko zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Co... jak... Hermiono, co się dzieje? - zdołał wyjąkać Harry.
- Powrót do przeszłości. - wyszeptała Hermiona, zdejmując im z szyi łańcuszek. - Jest o trzy godziny wczesniej...
Harry najwyraźniej próbował wymacać w ciemności własną nogę, jednak to mu się nie udało i przez przypadek uszczypnął Lily bardzo mocno w rękę.
- Ał! - syknęła, kopiąc go w odwecie w kostkę.
- Dobra, przepraszam. Zasłużyłem. - odparł rozcierając obolałe miejsce. - Ale...
- Ciiicho! Przestańcie się kłócić! Słuchajcie Ktoś idzie! Myślę... myślę, że to MY!
Przycisnęła ucho do drzwi.
- Kroki... tak, myślę, że to my schodzimy, żeby zobaczyć się z Hagridem!
- Chcesz mi powiedzieć - szepnął Harry. - że jesteśmy tutaj, w komórce,
i jednocześnie tam?
- Tak. - powiedziała Hermiona, wciąż nasłuchując. - Jestem pewna, że
to my... tak, idzie troje ludzi... dość szybko, nie mieliśmy peleryny, więc...
Urwała, nadal nasłuchując uważnie.
- Zeszliśmy po zewnętrznych schodach...
Hermiona usiadła na odwróconym do góry dnem kubełku.
- Skąd wytrzasnęłaś tę klepsydrę? - Harry w końcu nie wytrzymał tego napięcia i postanowił zadać jakieś pytanie.
- To jest zmieniacz czasu, - szepnęła Hermiona. - a dostałam go od profesor
McGonagall w pierwszym dniu po powrocie z wakacji. Używałam go przez cały rok, no wiesz, żeby być na tych wszystkich lekcjach. Profesor McGonagall kazała mi przysiąc, że nikomu nie powiem. Musiała napisać mnóstwo listów do Ministerstwa Magii, żebym mogła to mieć. Napisała im, że jestem wzorową uczennicą i że będę tego używac wyłącznie w celach naukowych... to znaczy... żeby uczyć się tych wszystkich przedmiotów naraz... No i tak robiłam, cofałam się w czasie, żeby być na kilku lekcjach rozpoczynających się o tej samej godzinie, rozumiecie? Ale... Harry, ja nie wiem, czego od nas oczekuje Dumbledore. Dlaczego powiedział mi, żeby cofnąć się o trzy godziny? W jaki sposób to może pomóc Syriuszowi?
Lily spojrzała na ich twarze, ukryte w cieniu. Próbowali sobie coś przekazać.
- Musi być coś, co tu się gdzieś wydarzyło, a on chce, żebyśmy to teraz zmienili. - powiedział powoli Gryfon. - Ale co się wydarzyło? Trzy godziny temu szliśmy do chatki Hagrida...
- To jest teraz... I my właśnie idziemy do chatki Hagrida. Przecież słyszałeś, jak wychodzimy...
- Dumbledore powiedział... powiedział, że możemy uratować więcej niż jedno niewinne życie... Hermiono, uratujemy Hardodzioba!
- Ale... jak to może pomóc Syriuszowi? - zapytała zaskoczona rudowłosa.
- Dumbledore powiedział... powiedział nam, gdzie jest to okno... okno gabinetu Flitwicka! Gdzie zamknęli Syriusza! Musimy tam polecieć na Hardodziobie i uwolnić Syriusza! Syriusz ucieknie na hipogryfie... obaj uciekną!
Ledwo widziała w mroku twarz Hermiony, ale dostrzegła, że jest przerażona. Ona czuła się tak samo.
- Jesli uda nam się zrobić to tak, żeby nikt nas nie zobaczył, to będzie prawdziwy cud!
- Ale przecież musimy spróbować, prawda? - Harry wyprostował się i przycisnął ucho do drzwi. - Nic nie słychać, chyba nie ma nikogo... Idziemy...
Pchnął drzwi. Sala wejściowa była pusta. Już chciał przekroczyć próg, kiedy zatrzymał go cichy głos Lily.
- Czekaj. - szepnęła. Dosłownie sekundę później po sali rozległ się głośny tupot stóp. Wyraźnie słyszeli, jak ktoś zbiega po schodach, po czym odgłos zanikł. Harry i Hermiona spojrzeli na nią zaskoczeni. - To byłam ja. - wyjaśniła. - Szłam do chatki Hagrida tą samą drogą co wy.
Wymknęli się na palcach z komórki i zbiegli po kamiennych schodach. Cienie już się wydłużały, szczyty drzew w Zakazanym Lesie zabarwiła złota poświata.
- Jak ktoś wyjrzy przez okno... - pisnęła Hermiona, oglądając się na ścianę zamku.
- Pobiegniemy. - powiedział stanowczo Harry. - Prosto do Zakazanego Lasu, dobrze? Ukryjemy się za jakimś drzewem i będziemy stamtąd wypatrywać...
- Dobra, ale naokoło cieplarni! Musimy trzymać się z dala od frontowych drzwi chatki Hagrida, bo się zobaczymy! Chyba jesteśmy już blisko!
Zastanawiając się wciąż, co Hermiona miała na myśli, Lily puściła się biegiem za Harrym, starsza Gryfonka była zaraz za nią. Przebiegli przez ogród warzywny do cieplarni, zatrzymali się na chwilę, a potem popędzili dalej, okrążając wierzbę bijącą i kierując się do Zakazanego Lasu... Harry dotarł do lini drzew jako pierwszy. Bezpieczna w cieniu drzew, Evans odwróciła się Hermiona przybiegła po chwili, dysząc ciężko.
- Dobra... teraz musimy podkraść się do chatki Hagrida. Tylko uważaj, żeby cię nikt nie zobaczył, Harry...
Ruszyli skrajem lasu, aż zobaczyli front chatki Hagrida. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi. Schowali się szybko za pniem dębu i wyjrzeli zza niego, żeby zobaczyć, co się dzieje. W otwartych drzwiach pojawił się Hagrid, blady i drżący. I już po chwili Lily dostrzegła znajome postacie.
- To my. - odezwał się Harry z przeszłości, czy raczej teraźniejszości.
- Nie powinniście tu przychodzić! - wyszeptał Hagrid, ale cofnął się, a oni weszli do środka. Szybko zamknął drzwi.
- To najdziwaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy. - powiedział Harry z przejęciem.
- Podejdźmy trochę bliżej. - szepnęła Hermiona. - Musimy się znaleźć bliżej Hardodzioba!
Zaczęli się skradać między drzewami, aż zobaczyli Hardodzioba uwiązanego do płotu wokół grządki z dyniami.
- Teraz? - szepnął Harry.
- Nie! - krzyknęła w tym samym czasie dwie Gryfonki.
- Jak wykradniemy go teraz, ci faceci z komisji pomyślą, że to Hagrid go uwolnił! Musimy poczekać, aż go zobaczą uwiązanego do płotu!
- Będziemy na to mieli tylko szesćdziesiąt sekund. - powiedziała Lily. Coraz mniej wierzyła w powodzenie tej akcji.
W tym momencie z chatki Hagrida dobiegł ich brzęk tłuczonej porcelany.
- To Hagrid rozbił dzbanek z mlekiem. - szepnęła Hermiona. - Zaraz znajdę Parszywka... Ale gdzie ty jesteś? - spytała rudowłosej. Evans skinęła głową w stronę chatki.
Właśnie w tej chwili zobaczyli, jak drzwi do chatki otwierają się gwałtownie, a w izbie rozlega się raban.
- Niezłe wyczucie czasu. - mruknął brunet.
- Dzięki.
Po kilka minutach usłyszeli wrzask Hermiony.
- Hermiono - powiedział nagle Harry. - a jakby tak... po prostu wpaść tam, złapać Petera Pettigrew i...
- Nie! Nie rozumiesz? Łamiemy jedno z najważniejszych praw obowiazujących w świecie czarodziejów! Nikomu nie wolno zmieniać czasu! Nikomu! Słyszałeś, co mówił Dumbledore... Jak nas zobaczą...
- Kto nas zobaczy? Tylko my sami i Hagrid!
- Harry, a co byś pomyślał, gdybyś nagle zobaczył samego siebie wpadającego do chatki Hagrida?
- Pomyślałbym, że... że zwariowałem... albo że to jakaś czarna magia...
- No właśnie! W ogóle byś nie rozumiał, co się dzieje, mógłbyś zaatakować samego siebie! Profesor McGonagall opowiadała mi o strasznych rzeczach, jakie się wydarzyły, kiedy czarodzieje eksperymentowali z czasem... Wielu pozabijało swoje przyszłe lub przeszłe ja... właśnie w taki sposób, przez omyłkę!
- W porządku! Tak sobie tylko pomyślałem, nie ma sprawy...
Hermiona szturchnęła ich i wskazała w kierunku zamku. Harry wysunął głowę
o parę cali, żeby lepiej widzieć frontowe drzwi. Natomiast Lily nie miała żadnego problemu z obserwowaniem tej części błoni. Po stopniach wiodących do zamku schodzili Dumbledore, Knot, staruszek z komisji i kat Macnair.
- Zaraz wyjdziemy z chaty! - szepnęła Hermiona.
I rzeczywiście, w chwilę później drzwi chatki się otworzyły i Lily zobaczyła samą siebie, Harry'ego, Rona i Hermionę wychodzących z Hagridem. Było to niewątpliwie najdziwniejsze uczucie w jej życiu: stała sobie za drzewem na skraju Zakazanego Lasu i patrzyła na samą siebie stojącą przy grządce z dyniami w ogródku Hagrida.
- Spokojnie, Dziobku. - powiedział Hagrid do hipogryfa. - Spokojnie... - odwrócił się do czwórki uczniów. - Wiejcie. I to migiem.
- Hagridzie, nie możemy...
- Powiemy im, co naprawdę się stało...
- Nie mogą go zabić...
- Zjeżdżajcie mi stąd! - prawie krzyknął Hagrid. - Jeszcze tylko tego brakuje, żebyście wpakowali się w kłopoty!
Lily patrzył, jak zarzuca pelerynę-niewidkę na Hermionę, swojego brata i Rona.
- Wiejcie szybko... Nie słuchajcie...
Rozległo się pukanie do drzwi. Hagrid odwrócił się szybko i zniknął w swojej chatce, pozostawiając tylne drzwi otwarte. Lily widziała wygniecenia pojawiające się w trawie wokół chatki i słyszała stłumiony tupot nóg. Ona, Ron, Harry i Hermiona
uciekli... ale teraz ona, Harry i Hermiona, ukryci w cieniu drzew, mogli słyszeć przez tylne drzwi, co się dzieje wewnątrz chatki.
- Gdzie jest to zwierzę? - rozległ się twardy głos Macnaira.
- Na... na zewnątrz. - wychrypiał Hagrid.
Harry szybko cofnął głowę za pień, kiedy w oknie pojawiła się twarz Macnaira. Potem usłyszeli Knota.
- Musimy... ee... odczytać ci oficjalne zarządzenie o egzekucji, Hagridzie. Zrobię to szybko. A potem ty i Macnair złożycie na nim podpisy. Macnair, ty też słuchaj, taka jest procedura...
Twarz Macnaira znikła z okna. Teraz albo nigdy.
- Poczekajcie tu. - szepnął Harry do Lily i Hermiony. - Ja to zrobię.
Kiedy znów rozległ się głos Knota, Harry wyskoczył zza drzewa, przeskoczył płot otaczający grządkę z dyniami i podbiegł do Hardodzioba.
- Decyzją Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń hipogryf Hardodziob, zwany dalej skazanym, zostanie uśmiercony szóstego czerwca o zachodzie słońca...
Uważając, żeby nie mrugnąć, Harry raz jeszcze spojrzał w pomarańczowe oko
hipogryfa i ukłonił się. Hardodziob opadł na zrogowaciałe kolana, ale po chwili znowu się podniósł. Harry zaczął walczyć ze sznurem, którym hipogryf był przywiązany do płotu. Mimo całej tej sytuacji widok był dla zielonookiej przekomiczny i musiała naprawdę się postarać, aby stłumić śmiech.
- ... Wyrok ma być wykonany przez ścięcie, a dokonać tego ma wyznaczony przez komisję kat, Walden Macnair...
- No chodź, Hardodziobie. - próbował go przekonać Harry. - Chodź, chcemy ci pomóc.
Spokojnie... spokojnie...
-... świadkami są... Hagridzie, podpisz tutaj...
Harry z całej siły pociągnął za sznur, ale Hardodziob zaparł się przednimi nogami.
- No, skończmy już z tym. - odezwał się z chatki piskliwy głos członka komisji. - Hagridzie, może będzie lepiej, jak zostaniesz tutaj...
- Nie, chcę być z nim... nie zostawię go samego... Rozległy się kroki.
- Hardodziobie, rusz się! - syknął Harry. Jeszcze raz pociągnął za sznur. Hipogryf ruszył za nim, trzepocząc nerwowo skrzydłami. Byli nadal z dziesięc stóp od krawędzi lasu; gdyby teraz ktoś wyjrzał przez tylne drzwi chatki, z pewnością by ich zobaczył. Lily czuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Jedną chwilkę, Macnair, pozwól tu. - Gryfonka wyraźnie usłyszała Dumbledore’a. - Ty również musisz się podpisać.
Kroki umilkły. Harry uwiesił się na sznurze. Hardodziob kłapnął dziobem i zaczął iść nieco szybciej. Zza drzewa wyjrzała pobladła twarz Hermiony.
- Harry, szybciej!
Lily wciąż słyszała głos Dumbledore’a dochodzący z chatki. Wystarczy, żeby Harry jeszcze raz szarpnął sznurem. Hardodziob pobiegł lekkim truchtem. Dotarli do drzew...
- Szybko! Szybko! - jęknęła Hermiona, wyskakując zza drzewa, chwytając
za linę i ciągnąc ją, żeby zmusić hipogryfa do szybszego biegu. Lily pognała za nimi, spojrzała przez ramię: już nic nie było widać, nawet ogrodu Hagrida.
- Stój! - szepnął brunet do Hermiony. - Mogą nas usłyszeć...
Drzwi otworzyły się z hukiem. Harry, Lily, Hermiona i Hardodziob stanęli w bez ruchu; nawet hipogryf zdawał się nasłuchiwać uważnie.
Cisza... a potem...
- Gdzie on jest? - dobiegł ich piskliwy glos członka komisji. - Gdzie jest to zwierzę?
- Było tu przywiązane! - powiedział ze złością kat. - Sam widziałem! O, tutaj!
- To bardzo dziwne. - rzekł Dumbledore, a w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia.
- Dziobku! - zawołał ochryple Hagrid. Rozległ się świst, a potem głuche uderzenie topora. Wyglądało na to, że kat ze złości rąbnął toporem w płot. Najpierw usłyszeli wycie, a potem słowa Hagrida przerywane szlochem:
- Uciekł! Uciekł! A to mi dopiero mały Dziobek, uciekł! Musiał się zerwać! Dziobku, ty mały spryciarzu!
Hardodziob zaczął szarpać sznur, wyrywając się do Hagrida. Harry i Hermiona zaryli się stopami w ziemi, żeby go utrzymać.
- Ktoś go odwiązał! - warknął kat. - Trzeba przeszukać błonia, las...
- Macnair, czy naprawdę sądzisz, że gdyby ktoś rzeczywiście ukradł hipogryfa, to prowadziłby go po ziemi? - zapytał Dumbledore, nadal lekko rozbawionym tonem. - Przeszukaj niebo, jeśli potrafisz... Hagridzie, napiłbym się herbaty. Albo brandy.
- O... o-czywiście, panie profesorze. - odrzekł Hagrid takim głosem, jakby miał za chwilę zemdleć ze szczęścia. - Proszę do środka...
Cała trójka nasłuchiwała w napięciu. Usłyszeli kroki, ciche przekleństwo kata, trzasnięcie drzwi, a potem zapadła cisza.
- Co teraz? - zapytał szeptem Harry, rozglądając się niespokojnie.
- Będziemy musieli ukryć się tutaj. - powiedziała Hermiona, która wyglądała na bardzo wstrząśniętą. - Trzeba poczekać aż wrócą do zamku. Potem znajdziemy moment, aż będzie można bezpiecznie podlecieć na Hardodziobie pod okno Syriusza. Tylko... on tam będzie dopiero za parę godzin... och, to się robi coraz trudniejsze...
Spojrzała nerwowo przez ramię w mroczną puszczę. Słonce już zachodziło.
- Trzeba iść. - powiedział Harry, myśląc gorączkowo. - Musimy znaleźć takie miejsce, z którego widać wierzbę bijącą, bo inaczej nie będziemy wiedzieli, co się dzieje.
- Dobra. - zgodziła się Hermiona, wzmacniając uchwyt na sznurze. - Ale
pamiętajcie, nikt nie może nas zobaczyć.
Ruszyli skrajem lasu. Robiło się coraz ciemniej. W końcu ukryli się w kępie drzew - w oddali majaczyła wierzba.
- Jest Ron! - szepnął nagle Harry. Ciemna postać biegła przez błonie, a jej krzyk odbijał się echem od ściany lasu.
- Zostaw go... odczep się od niego... Parszywku, chodź tutaaa...!
I wówczas pojawiły się dwie inne postacie, które zmaterializowały się znikąd. Już po chwili z mroku wyłoniła się jeszcze czwarta sylwetka. Lily zobaczyła Harry'ego i Hermionę, biegnących za Ronem. Po chwili Ron rzucił się na ziemię.
- Mam cię! Uciekaj, ty śmierdzący kocurze...
- Jest Syriusz! - mruknął Harry, a zielonooka podążyła za jego wzrokiem. Spod wierzby wyskoczył wielki czarny pies. Zobaczyli, jak przewraca Harry’ego, chwyta zębami Rona...
- Z zewnątrz to wygląda jeszcze gorzej, nie? - szepnął Gryfon, Lily jakoś nie za bardzo go słuchała, była zajęta obserwowaniem, jak pies wciąga Rona między korzenie. - Auuu... zobacz, ale mnie rąbnęło to drzewo... i ciebie, Hermiono... nie, to jest niesamowite...
Wierzba bijąca trzeszczała i chlastała dolnymi gałęziami; widzieli siebie, miotających się to tu, to tam, żeby dostać się do pnia. A potem drzewo zamarło.
- To Kiara nacisnęła tę narośl. - powiedziała Hermiona.
- A my wchodzimy... Już weszliśmy.
Gdy tylko znikli, drzewo znowu ożyło. Zobaczyli jak Lily udaję się prędko w stronę zamku. W chwilę później gdzieś blisko usłyszeli kroki. Dumbledore, Macnair, Knot i staruszek z komisji wracali do zamku.
- Ledwo zdążyliśmy wejść do tunelu! - powiedziała Hermiona. - Och, gdyby Dumbledore z nami poszedł...
- Tak, ale wtedy poszedłby również Macnair... i Knot. Założę się, że Knot
kazałby Macnairowi uśmiercić Syriusza na miejscu.
Patrzyli, jak czterej mężczyźni wspinają się po schodach wiodących do zamku i znikają. Na kilka minut scena opustoszała. A potem...
- Idzie Lupin! - powiedziała Lily, kiedy zobaczyli jeszcze jedną postać zbiegającą po kamiennych stopniach i pędzącą ku wierzbie. Nagle profesor zatrzymał się i rozejrzał dyskretnie, po czym schował się za krzakiem. Po kilku sekundach zobaczyli jak Lily biegnie tą samą ścieżką co nauczyciel. Lupin zaszedł Gryfonkę od tyłu, po krótkiej rozmowie między sobą, razem, z wyraźną niechęcią wilkołaka udali się w stronę wierzby. Spojrzała na niebo. Chmury całkowicie przysłoniły księżyc. Lupin wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie. Drzewo znieruchomiało, a Lupin i Evans zniknęli w jamie między korzeniami.
- Och, gdyby tylko Lupin znalazł pelerynę! - szepnął Harry. - A ty Lily, nic nie widziałaś? Ona tam przecież leży...
Evans przewróciła oczami rozdrażniona, a Potter zwrócił się do Hermiony.
- Słuchaj, jakbym teraz wyskoczył i porwał ją, Snape by jej nie znalazł i...
- Harry, nikt nie może nas zobaczyć!
- Jak wy to możecie wytrzymać! Siedzieć tutaj i patrzyć, co się stanie! - zawahał się. - Idę po pelerynę.
- Harry, NIE!
Młodsza Gryfonka złapała go z tyłu za szatę. W ostatniej chwili, bo nagle usłyszeli śpiew. To Hagrid szedł powoli do zamku, podśpiewując i zataczając się lekko. W ręku miał wielką butlę.
- Widzisz? - szepnęła Hermiona. - Widzisz teraz, co by się stało? Musimy się schować. Hardodziobie, nie!
Na widok Hagrida hipogryf zaczął się znowu szarpać. Harry też złapał mocno sznur, żeby go powstrzymać. Patrzyli, jak Hagrid idzie zakosami po zboczu wzgórza, a potem znika. Hardodziob przestał się wyrywać. Zwiesił smętnie głowę. Ze dwie minuty później brama zamku znowu się otworzyła i wyszedł Snape, który również pobiegł do wierzby. Harry zacisnął pięści, kiedy Snape zatrzymał się przy drzewie, rozglądając się dookoła. Podniósł z ziemi pelerynę.
- Nie dotykaj jej swoimi brudnymi łapami. - warknął cicho Harry.
- Ciii...
Snape chwycił gałąź, która leżała nieopodal i szturchnął nią w narośl, a potem nagle zniknął.
- A więc to by było na tyle. - powiedziała Hermiona. - Wszyscy jesteśmy tam w środku... a teraz musimy czekać, aż znowu wyjdziemy...
Przywiązała koniec sznura do najbliższego drzewa i usiadła na suchej ziemi, oplatając ramionami kolana. Rodzeństwo nie wiedząc co ze sobą zrobić dołaczyło po chwili do niej. Siedzieli przez kilka minut w milczeniu, aż w końcu brunet postanowił zadać męczące go pytania.
- Lily?
- Tak? - rudowłosa spojrzała na niego zaciekawiona.
- Dlaczego miałaś ze sobą tą klatkę? Tylko szczerze. - uprzedził, patrząc na nią wyczekująco.
- To dobre pytanie. - stwierdziła Hermiona. - Raczej z takimi rzeczami nie chodzi się na codzień. I skąd ty w ogóle znasz Syriusza!? Rozmawialiście jakbyście znali się od lat?
- Śmieszne, prawda? - odparła starając się rozluźnić atmosferę, ale niezbyt jej to wyszło. Westchnęła i postanowiła powiedzieć im prawdę. - To naprawdę długa i pełna zbiegów okoliczności historia. - zachichotała histerycznie. - Tak właściwie to wszystko zaczęło się od mojego pierwszego meczu. No wiecie, ten na którym pojawili się dementorzy.
- Tego nie da się zapomnieć.
- No więc podczas gry miałam wrażenie, że zobaczyła czarnego psa na trybunach. - zaczęła. - Byłam pewna, że to zwykłe zwidy i tyle, dlatego to zignorowałam.
- Teraz wiemy, że to Syriusz. - powiedział Harry. - Też go widziałem, byłem pewny, że to ponurak.
- Sir Nicholas myślał podobnie, gdy go spotkał. - dodała rozbawiona. Mina jej lekko zrzedła na widok pytających spojrzeń Harry'ego i Hermiony. - Nie żartowałam z tym co powiedziałam we Wrzeszczącej Chacie, ja naprawdę wpuściłam Łapę do zamku. Co prawda, nie wiedziałam, że jest "seryjnym mordercą". - przyznała na swoją obronę.
- Ale jak się poznaliście? - zapytała zniecierpliwiona Gryfonka.
- W grudniu Kiara zniknęła na kilka dni i trochę się o nią bała, więc razem z przyjaciółmi zaczęliśmy jej szukać. Ja miałam przeszukać błonia. - odparła. - Kiara poprowadziła mnie do jamy u podstawy wierzby i zaprowadziła aż do Wrzeszczącej Chaty, wtedy nawet nie wiedziałam, że tak się nazywa i że dotarłam, aż do Hogsmeade. Tam trafiłam na Syriusza w swojej psiej postaci. Ucieliśmy sobie miłą pogawędkę i zaprowadziłam go do zamku, aby mógł coś zjeść.
- I nikt cię nie złapał? - spytał z niedowierzaniem Harry, ignorując całkiem fragment o pogawędce.
- Nikt, a nikt. - przyznała z szerokim uśmiechem. - Łapa zadomowił się w moim dormitorium i tam został aż do końca przerwy świątecznej. Później zaczęłam coś podejrzewać i przestałam się z nim widywać.
- Kiedy dokładnie?
- Po włamaniu do Wieży Gryffindoru. - odpowiedziała. - Wtedy zaczęłam się poważnie zastanawiać nad winą Syriusza. Poza tym już wcześniej ta sprawa mi śmierdziała.
- Niby dalczego? - zapytała zdziwiona brunetka. - Wszystko wydawało się proste i spójne.
- Do czasu aż nie zobaczyłam Pettigrew na Mapie Huncwotów.
Oboje spojrzeli na nią z niedowierzaniem.
- A... Ale przecież używałaś mapy tylko w mojej obecności. - przypomniał jej Harry. - Na pewno zauważyłbym gdyby...
- To było w czasie naszego drugiego wyjścia do Hogsmeade, kiedy przeglądaliśmy mapę, aby upewnić się, że nikt nas nie zobaczy, jak będziemy używać tajnego przejście. - te słowa spotkały się z ostrym niezadowoleniem panny Granger, która mordowała ich wzrokiem. - Ty patrzyłeś na okolicę korytarza, a ja przyglądałam się reszcie zamku. Zobaczyłam go tylko przez chwilę, bo zniknął za granicą mapy, ale wystarczająco długo by wiedzieć, że to nie omamy. Pamiętaj, że Mapa Huncwotów nigdy nie kłamie.
- Ale jak odkryłaś, że Parszywek to Glizdogon?
- W ten sam sposób co Syriusz i profesor Lupin. - odparła wzruszając ramionami. - Nie miał jednego pazura. Dla pewności postanowiłam wypytać dzisiaj profesor McGonagall. Zapytałam ją o najzdolniejszych uczniów w dziedzinie transmutacji za czasów naszych rodziców, a ona przyznała, że Syriusz i nasz tata stali na czele, skoro przyjaźnili się z Pettigrew, mogli go z łatwością nauczyć animagi.
- Spytałaś ją o zaklęcia lub przedmioty, które mogą zatrzymać przemianę? - wtrąciła Hermiona nie mogąc się powstrzymać.
- Dokładnie. - potwierdziła Lily. - Dała mi tą klatkę, jako dodatkowy projekt, czy jak kto woli pracę domową. Miałam... - przez chwilę zastanawiała się nad odpowiednim doborem słów. - rozgryźć jak ona działa i tym podobne. Udało mi się, więc chciałam ją jak najszybciej wykorzystać.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że on uciekł. - powiedział Harry zaciskając mocno dłonie w pięści. Lily postanowiła to przemilczeć, nie chciała dawać bratu nadziei, nie zniosłaby jego bólu, gdyby okazało się, że wszystko poszło na nic. Wciąż nie wiedziała co widziała wtedy w skrzydle szpitalnym.
- Mnie intryguję jeszcze jedna sprawa. - zaczęła Hermiona, a rodzeństwo spojrzało na nią z zaciekawieniem. - Harry, nie rozumiem tego. . . Dlaczego dementorzy nie porwali Syriusza? Pamiętam, jak nadchodzili, a potem chyba zemdlałam... Tylu ich było...
Harry westchnął z trudem i opowiedział jej oraz Lily, co zobaczył, kiedy najbliższy dementor pochylił się nad nim, sięgając ustami do jego ust: jakieś wielkie srebrzyste zwierzę galopujące przez jezioro. To ono zmusiło dementorów do ucieczki. Kiedy skończył, Hermiona podobnie jak Lily gapiły się w niego z buzią otwartą ze zdumienia.
- Ale co to było?
- Tylko jedno mogło powstrzymać dementorów i zmusić ich do ucieczki. Prawdziwy patronus. Potężny.
- Ale kto go wyczarował? - rudowłosa zadała właśnie pytanie na które każde z nich chciałoby poznać odpowiedź.
Harry milczał, co bardzo nie spodobało się Lily.
- I nie widziałeś, kto to mógł być? Do kogo był podobny? - zapytała Hermiona. - Może to był jeden z nauczycieli?
- Nie. To nie był nauczyciel.
- Ale to musiał być naprawdę potężny czarodziej, jeśli przepędził tych wszystkich dementorów... Mówiłeś, że ten patronus świecił tak mocno... i co, nie oświetlił go? Nic nie widziałeś?
- Nie. - odparł krótko. Evans gwałtownie zmarszczyła brwi.
- Kłamiesz. - powiedziała przeglądając się mimice jego twarzy. - Wiesz, ale nie chcesz powiedzieć... nie przy mnie. Dlaczego?
Harry westchnął smutno.
- Taak, widziałem go. - odpowiedział powoli. - Ale... może ja to sobie wyobraziłem... no wiecie, umysł miałem zaćmiony... zaraz
potem straciłem przytomność...
- Nie kręć. - wtrąciła zdenerwowana rudowłosa.
- Harry, myślisz, że kto to mógł być?
- Myślę. - Harry przełknął ślinę, wiedząc, jak dziwnie zabrzmi to, co zamierzał powiedzieć. - Myślę, że to był tata.
Spojrzał na Hermionę i zobaczył, że teraz jej usta są szeroko otwarte. Wpatrywała się w niego z mieszaniną strachu i współczucia. Gryfon nie odważył się spojrzeć na siostrę za bardzo obawiał się jej reakcji.
- Harry, wasz tata... no wiesz... przecież on nie żyje...
- Wiem. - odpowiedział szybko Harry.
- Myślisz, że zobaczyłeś ducha?
- Nie wiem... nie... nie wyglądał jak duch...
- Ale przecież...
- Może miałem majaki. Ale... to, co widziałem... wyglądało jak on... mam
jego zdjęcia...
Hermiona wciąż patrzyła na niego tak, jakby bała się, że zwariował. Przez chwilę nikt się nie odezwał, Gryfon odwrócił się i spojrzał na hipogryfa, który grzebał dziobem w ziemi, najwyraźniej szukając robaków. Aż nagle to milczenie przerwał cichy drżącym głos.
- Naprawdę widziałeś tatę?
Harry o mało nie upadł na ziemię z wrażenia, gdy zobaczył swoją siostrę. Po raz pierwszy wyglądała jak na swój wiek. Różnił ich zaledwie rok, ale dla niego to był ogrom czasu. Dotychczas nie dostrzegał jak mało to jest. Rok. On ten rok spędził z rodzicami. Może ich nie pamiętać, ale jednak, czuł choć minimalną więź z nimi. A Lily? Nawet nie chciał wiedzieć, jak ona się czuję. Ale był pewien, że musi być silny. Nie. On chce być silny, właśnie dla niej. Dlatego wykrzesał z siebie cały entuzjazm jaki w nim pozostał i uśmiechnął się promiennie przyciągając dziewczynę do uścisku. Objął ją ramieniem i spojrzał w bliźniacze, zielone tęczówki.
- Nie wiem, może. - powiedział jakby to nie było nic ważnego. - Trochę go przypominał. Był brzydszy ode mnie, a to jeden z warunków, które musiał spęłnić.
Lily zaśmiała się szczerze i oparła się ufnie na ramieniu brata.
- Nie widziałam w końcu tego albumu. - przypomniała mu.
- Zobaczymy go dzisiaj. Skoro i tak spędzimy trochę czasu w skrzydle szpitalnym to przynajmniej w jakiś przyjemny sposób. - uśmiech ani na chwilę nie zniknął z jego twarzy. Evans wtuliła się w niego, co wyglądało naprawdę uroczo. Hermiona o mało nie popłakała się ze wzruszenia, ale powstrzymała się od tego. Szkoda by było niszczyć taki słodki moment.
- Myślisz, że to mógł być on. - zapytał kolejny raz.
- Ja wiem, że to czysty obłęd. - powiedział Harry. - Ale nie wiemy co jeszcze kryje przed nami świat.
Po tych słowach nikt nie odważył się przerwać panującej ciszy, każdy pogrążył się w swoich myślach. Harry myślał o swoim ojcu i o jego trzech przyjaciołach... Myślał o Lunatyku, Glizdogonie, Łapie i Rogaczu... Czy to możliwe, że wszyscy byli tej nocy na błoniach? Glizdogon pojawił się tego wieczoru, choć wszyscy myśleli, że dawno umarł... Czy to możliwe, by jego ojciec zrobił to samo? A może mu się wydawało? Ta postać była za daleko, żeby ją widzieć wyraźnie... ale jednak wtedy, przez tę jedną chwilę, zanim stracił świadomość, był pewny, że to on...
Lily natomiast próbowała sobie przypomnieć czy widziała coś tego wieczora. Jedyne co pamiętała tak dokładnie to dementorów i to jedno, najgorsze wspomnienie, które będzie ją dręczyć do końca życia. Dość interesujące jest to, że od dawna wspomnienie się nie pogłębiało. Nie było zbyt wyraźnych słów czy konkretnych tonów. Była w stanie jedynie rozróżnić, który głos należał do kobiety, a który do mężczyzny. No i ten śmiech, który przeszywał ją aż do szpiku kości. Ale poza tym... nic. Żadnych wspomnień o rodzicach, choćby tych najgorszych. Tylko... kiedy te myśli zeszły na ten tor.
Liście drzew szumiały cicho. Księżyc to pojawiał się, to znikał za chmurami. Hermiona siedziała z twarzą zwróconą w stronę wierzby, czekając. I w końcu, po godzinie...
- Zobaczcie, wychodzimy! - szepnęła Hermiona.
Zerwali się na nogi. Hardodziob podniósł głowę. Zobaczyli Lupina wyłażącego niezgrabnie z dziury między korzeniami. Potem wysunął się pogrążony w letargu Snape, unoszący się dziwacznie w powietrzu. Następnie wyszli Hermiona i Ron... później Harry, Lily i Black. Wszyscy zaczęli iść w stronę zamku.
Gryfonce zabiło mocno serce. Spojrzała na niebo. Za chwilę ta chmura przepłynie i ukaże się księżyc...
- Harry - szepnęła Hermiona, jakby dokładnie wiedziała, o czym on teraz myśli. - musimy siedzieć w ukryciu. Nikt nie może nas zobaczyć. Nic nie możemy zrobić...
- Więc mamy pozwolić, żeby Pettigrew znowu uciekł...
- A co, myślisz, że złapiesz szczura w ciemności? - prychnęła brunetka. - Nic nie możemy zrobić! Wróciliśmy, żeby pomóc Syriuszowi! Tylko po to!
- Dobra. W porządku.
Księżyc wyjrzał zza chmury. Zobaczyli, jak maleńkie postacie, idące przez błonie, zatrzymały się. A potem jakieś zamieszanie...
- Lupin się przemienia. - szepnęła Hermiona.
- To teraz ma uciec Pettigrew. - szepnęła do siebie Lily, nawet z tej odległości była w stanie dostrzec znajomą, rudą kulkę, która stała zaraz obok klatki zdrajcy. Mijały sekundy, ale nic się nie działo, nie licząc szalejącego wilkołaka. Zmarszczyła brwi. Przecież klatki powinno już tam nie być. Nagle Kiara podniosła wzrok i spojrzała wprost na nią. Wciągnęła głośniej powietrze kiedy zobaczyła jak kotka łapie klatkę w pyszczek i bardzo szybko zmierza w jej kierunku. - Nie wierzę!
- O co chodzi? - zapytała przestraszona Hermiona.
- Pettigrew wcale nie uciekł.
- CO!?
- Spójrzcie sami. - powiedziała Lily wskazując na rudą kuguhar, która właśnie wyskoczyła z krzaków. W klatce dalej znajdował się szczur, który zaczął piszczeć o wiele głośniej.
- No ja nie mogę! To ona go zabrała. - Harry z wrażenia, aż usiadł na ziemi. - Grzeczna kicia... - pogłaskał kotkę za uszkiem, a ta zaczęła mruczeć z zadowolenia. - Co teraz zrobimy? Nie możemy go ze sobą zabrać.
- My nie. - stwierdziła Lily, dziewczyna kucnęła przy kotce i pogłaskał ją delikatnie. - Zanieś go do skrzydła szpitalnego. Czekaj tam na nas. Nie przekazuj go nikomu innemu!
Kiara zdawała się wszystko doskonale zrozumieć. Już po sekundzie nie było po niej śladu.
- Nie wierzę, że nam się udało! - zawołał uradowany Harry, ale nagle spoważniał. - Dziewczyny. Musimy stąd iść!
- Nie możemy, ile razy mam ci powtarzać...
- Nie po to, żeby się wtrącić! Lupin ucieknie do lasu... wpadnie prosto na nas!
Hermiona jęknęła cicho.
- Szybko! - rzuciła się, żeby odwiązać Hardodzioba. - Szybko! Ale dokąd? Gdzie się schowamy? W każdej chwili mogą się pojawić dementorzy...
- Do chatki Hagrida! Teraz nie ma tam nikogo! Szybko... - popędziła ich rudowłosa.
Pobiegli ile sił w nogach. Hardodziob galopował za nimi. Za plecami słyszeli
wycie wilkołaka...
Harry pierwszy dobiegł do drzwi chatki, otworzył je, a Hermiona i Hardodziob
wpadli za nim do środka, Lily weszła jako ostatnia upewniając się, że nikt ich nie śledzi. Potter pośpiesznie zamknął i zaryglował drzwi. Kieł zaczął ujadać.
- Ciicho, Kieł, to my! - zawołała Hermiona, podbiegając do psa i drapiąc go za uszami. - Mało brakowało!
- Taak...
Harry patrzył przez okno. Teraz było o wiele trudniej zobaczyć, co się dzieje. Hardodziob sprawiał wrażenie, jakby bardzo się ucieszył z powrotu do chatki Hagrida. Położył się przed kominkiem, zwinął schludnie skrzydła i wyglądał, jakby się szykował do błogiej drzemki.
- Chyba lepiej będzie, jak wyjdę. - powiedział powoli Harry, czym zasłużył sobie na dwa bardzo podejżliwe spojrzenia. - Stąd zupełnie nie widać, co się dzieje... nie będziemy wiedzieć, kiedy nadejdzie czas...
Hermiona przyglądała mu się dokładnie, jakby próbowała wyłapać podstęp.
- Nie zamierzam się w nic wtrącać. - uspokoił ją szybko Harry. - Ale jeśli nie będziemy wiedzieć, co się dzieje, to jak poznamy, że już czas, by uwolnić Syriusza?
- No... dobrze... poczekamy tutaj z Hardodziobem... ale Harry, bądź ostrożny... tam jest wilkołak... no i dementorzy...
Harry wyszedł i ostrożnie okrążył chatkę. Z oddali dobiegł skowyt. Po chwili Gryfon zniknął w ciemnościach.
- Czy tylko mnie się wydaje, że to beznadziejny pomysł? - zapytała Lily, próbując dostrzec chłopaka w mroku.
- Nie. - odparła krótko Hermiono.
- Może za nim chodźmy?
- Ja mu ufam, wiem, że nic nie zrobi. - powiedziała pewnie brunetka siadając na fotelu. Rudowłosa przez chwilę nie wiedziała co począć, po chwili jednak spojrzała na nią i zapytała.
- To mam za nim iść?
- Tak, lepiej chodźmy. Za długo jest już sam.
Obie Gryfonki razem z hipogryfem pobiegły ile sił w nogach i ile powietrza w płucach prosto nad jezioro. Zostało im niewiele czasu. Musiały tam dotrzeć jak najszybciej. Zanim dojdzie do jakiejś katastrofy. Od bezpiecznej kryjówki dzieliło je już kilka metrów. Gdzieś z przodu śmignęła im znana sylwetka, a wraz z nią zagrzmiał znajomy głos.
- EXPECTO PATRONUM!
Lily zamarła, a Hermiono musiała złapać się Hardodzioba, żeby nie upaść. Z różdżki Harry'ego wystrzeliło oslepiająco srebrzyste zwierzę. Zmrużyła oczy, by je zobaczyć. Przypominało konia. Pogalopowało cicho po czarnej powierzchni jeziora. Zniżyło łeb i natarło na dementorów... teraz krążyło wokół ciemnych kształtów na ziemi, a dementorzy pierzchali w popłochu, ginąc w ciemnościach...
Patronus zawrócił. Teraz mknął prosto ku Harry’emu. To nie był koń. Nie był to też jednorożec. To był jeleń. Lśnił tak jasno jak księżyc...
Zatrzymał się na brzegu. Jego kopyta nie pozostawiały żadnego śladu na miękkiej ziemi. Wpatrywał się w Harry’ego wielkimi srebrnymi oczami. Powoli zniżył rogaty łeb.
- Rogacz... - rozległ się szept, który dotarł także do jej uszu. I wtedy zrozumiała.
Widziała wyraźnie, jak wyciągnął drżące ręce do jelenia, a ten zniknął. Harry stał tak przez chwilę z wyciągniętymi rękami. Evans zerknęłam ostrożnie na Hermionę, która cała czerwona szykowała się na wybuch. Chyba jedynie zaskoczenie nie pozwoliło jej na przeklęcie Gryfina tu I teraz, ale owy szok powoli mijał.
- Coś ty zrobił? - zapytała wzburzona. - Powiedziałeś, że wychodzisz tylko po to, żeby popatrzeć!
- Właśnie ocaliłem nam życie... - powiedział Harry. - Schowajmy się tu... za ten krzak... wszystko wam wyjasnię.
Hermiona i Lily wysłuchały jego opowieści z otwartymi ustami.
- Nikt cię nie widział?
- Widział, widział, nie słuchasz tego, co mówię! JA SAM siebie widziałem, ale myślałem, że to mój tata! Wszystko jest w porządku!
- Harry, nie mogę w to uwierzyć... to ty wyczarowałeś patronusa, który przepędził tych wszystkich dementorów? Naprawdę... to jest bardzo, bardzo zaawansowana magia...
- Wiedziałem, że tym razem mi się uda, - powiedział Harry. - ponieważ już to zrobiłem... Potrafisz to zrozumieć?
- No... nie wiem... Harry, spójrz na Snape’a!
Wszyscy razem spojrzeli na drugi brzeg. Snape odzyskał przytomność. Wyczarował nosze i złożył na nich nieruchome ciała Harry’ego, Hermiony, Lily i Blacka. Piąte nosze, na których musiał spoczywać Ron, unosiły się już w powietrzu u jego boku. Potem wyciągnął przed siebie różdżkę i ruszył w kierunku zamku, sterując szybującymi w powietrzu noszami.
- Dobra, zbliża się pora. - powiedziała Hermiona, patrząc na zegarek. - Mamy około czterdziestu pięciu minut, zanim Dumbledore zamknie drzwi skrzydła szpitalnego. Musimy uwolnić Syriusza i wrócić do łóżek na sali szpitalnej, zanim ktokolwiek zorientuje się, że zniknęliśmy.
Czekali, patrząc na odbicia chmur sunące po jeziorze. Liście krzaka szeptały coś w lekkim wietrze. Hardodziob, znudzony, zabrał się do wyszukiwania robaków.
- Myślisz, że on już tam jest? - szepnął Harry, patrząc na zegarek.
Spojrzał na zamek i zaczął liczyć okna na prawo od Wieży Zachodniej.
- Zobaczcie! - mruknęłw Lily. - Kto to? Ktoś wychodzi z zamku!
Przez błonia szedł śmiesznie jakiś mężczyzny, koło pasa coś mu zwisało.
- To Macnair! - powiedział Harry. - Kat! Idzie po dementorów! Już czas, Lily, Hermiono... - nagle jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
- Co się stało? - zapytał zmartwiona Evans.
- Nie zmieścimy się w czwórkę na hipogryfie. - stwierdził. - Nie damy rady zabrać Syriusza.
- Och, co to za problem zostawicie mnie na Wieży, a później do mnie dołączycie. - zasugerowała pośpiesznie Hermiona.
- Czy to dobry pomysł? - spytał Harry.
- Lily jest ode mnie mniejsza, a ty potrafisz na nim latać, to chyba prosty wybór. - wyjaśniła. - A teraz przyspieszmuly trochę. Mamy coraz mniej czasu.
Hermiona położyła ręce na grzbiecie Hardodzioba, a Harry ją podsadził. Później to samo zrobił z Lily przy małej o mocy przyjaciółki. Potem oparł jedną nogę na dolnych gałęziach krzewu i sam wspiął się na grzbiet hipogryfa, siadając przed Gryfonkami. Przeciągnął sznur pod szyją Hardodzioba i przywiązał go do obroży z drugiej strony, tworząc coś w rodzaju wodzy.
- Jesteście gotowe? - szepnął, a odpowiedziały mu dwa skinięnia głowy. - Lepiej złapcie się mocno...
I uderzył piętami w boki hipogryfa.
Hardodziob poszybował w ciemną noc. Harry ściskał kolana, czując pod nimi podnoszenie się i opadanie potężnych skrzydeł. Lily obejmowała go mocno
w pasie, a Hermiona trzyma się mocno jego siostry. Nawet teraz mógł usłyszeć, jak pomrukuje:
- Och, nie... to mi się wcale nie podoba... och, nie... naprawdę... nie...
Harry przynaglił hipogryfa. Szybowali spokojnie ku górnym piętrom zamku. Pociągnął mocno za sznur z lewej strony i Hardodziob skręcił w lewo. Wylądowali na chwilę na Wieży Zachodniej. Hermiona zeszła czym prędzej z hipogryfa, co uczyniła z wyjątkową ulgą. Już po chwili rodzeństwo znowu wzniosło się w powietrze, zlecieli trochę niżej i Harry zaczął liczyć okna, które migały obok nich...
- Prrr! - zawołał, z całej siły pociągając za sznur.
Hardodziob zatrzymał się, jeśli tak można powiedzieć, bo co chwila wznosił się i opadał o kilka stóp, bijąc skrzydłami powietrze.
- Jest! - krzyknęła Lily zduszonym głosem, patrząc w oświetlone okno. Przechyliła się, wyciągnęła rękę i kiedy skrzydła Hardodzioba opadły, zastukała mocno w szybę.
Black spojrzał w okno. Był kompletnie zaskoczony. Zerwał się z krzesła, podbiegł do okna i chciał je otworzyć, ale nie zdołał.
- Odsuń się! - zawołała Lily i wyciągnęła różdżkę, lewą ręką wciąż trzymając się szaty Harry’ego. - Alohomora!
Okno otworzyło się z trzaskiem.
- Jak... jak... - wybełkotał Syriusz, gapiąc się na hipogryfa.
- Wyłaź... nie mamy wiele czasu... - powiedział Harry, trzymając mocno Hardodzioba za wysmukłą szyję, aby go uspokoić. - Musisz wyjść przez okno... dementorzy już idą. Macnair po nich poszedł.
Black złapał się ramy okna i wychylił przez nie głowę i barki. Mieli szczęscie, że był tak chudy. Kiedy już udało mu się przerzucić jedną nogę przez grzbiet hipogryfa, wciągnął się na niego tuż za Lily.
- Dobra, Hardodziobie, teraz w górę! - zawołał Harry, potrząsając sznurem. - W górę, na wieżę! Wioo!
Hipogryf machnął potężnymi skrzydłami i poszybowali w górę, ku szczytowi Wieży Zachodniej, gdzie wylądował na blankach. Harry i Lily natychmiast ześlizgnęli się z jego grzbietu i stanęli obok Hermiony.
- Syriuszu, musisz uciekać, i to szybko. - wydyszał Harry. - W każdej chwili mogą wpaść do gabinetu Flitwicka. Zobaczą, że uciekłeś.
Hardodziob skrobał kopytem po kamiennym licu obmurowania, potrząsając łbem.
- Co się stało z tym drugim chłopcem, Ronem? - zapytał Syriusz z niepokojem.
- Nic mu nie jest... pani Pomfrey już zaczęła leczyć jego nogę. Szybko... leć!
Ale Black wciąż wpatrywał się a to w Harry’ego, a to Lily.
- Jak mam wam dziękować...
- UCIEKAJ! - krzyknęli jednocześnie Harry, Lily i Hermiona.
Black zawrócił hipogryfa, patrząc w ciemne niebo.
- Jeszcze się zobaczymy. - powiedział. - Jesteście... jesteście tak do nich podobni...
Ścisnął obcasami boki Hardodzioba. Wszyscy troje odskoczyli do tyłu, gdy
potężne skrzydła wzniosły się ponownie... Hipogryf poderwał się w powietrze... On i jego jeździec robili się coraz mniejsi i mniejsi... a potem chmura zasłoniła księżyc... i zniknęli.
- Zapomnieliśmy mu wspomnieć o Pettigrew. - powiedziała Hermiona spoglądając po Potterach.
- Może to i dobrze, że nie wie. - stwierdził Harry.
- Będzie miał niespodziankę.
*-*-*
Cześć,
właśnie pobiłam (chyba, nie pamiętam jaki był wcześniejszy, a nie mam siły szukać) kolejny rekord z długością rozdziałów (8050 sł.)
Jeśli chodzi o to dlaczego rozdział nie pojawił się wczoraj, to dlatego, że w połowie, czy tam już tej trzy czwartej byłam tak zmęczona, że nie mogłam pisać. Myśliły mi się literki i tak dalej.
Potrzebuję spać...
Ale rozdział mi się podoba. Nawet wyszedł. Nie mam psychicznie siły tego sprawdzać, więc musicie mi to wybaczyć. Za wszystkie błędy ortograficzne, literówki, itp. Przepraszam, po prostu mój mózg już protestuje.
Następny rozdział zapewne w niedzielę.
Pozdrawiam,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro