Rozdział 3
Bank Gringotta
Lily marzyła, żeby mieć dodatkowe pary oczu. Obracała głowę we wszystkie strony, starając się zobaczyć wszystko: sklepy, wystawione przed nimi towary, ludzi robiących zakupy. Wszystko było przesiąknięta magią, którą dziewczyna widziała poraz pierwszy. Ocknęła się dopiero, gdy profesor McGonagall położyła dłoń na jej ramieniu.
- Lily? - spytała spokojnie. - Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. - odparła z szerokim uśmiechem. - Gdzie idziemy najpierw? - zapytała z wesołymi ognikami w oczach.
- Na początku musimy się udać do Banku Gringotta. Później się zobaczy. - odparła nauczycielka. Wspólnie z uczennicą ruszyły zatłoczoną ulicą w stronę białego budynku. Dotarły tam z nie małą trudnością, najwyraźniej teraz najwięcej uczniów wraz z rodzicami udaje się na zakupy szkolne. Wchodząc po schodach do budynku Lily wszystkiemu się dokładnie przyglądała, minęły potężne drzwi z brązu za którymi były następne tym razem srebrne z wygrawerowanymi słowami.
Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny,szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
- Pani profesor? - zwróciła się w stronę nauczycielki. - O co chodzi z tym wierszem?
- Ach to ostrzeżenie. - odpowiedziała na jej pytanie. - Bank Gringotta należy do goblinów.
- Goblinów? - spojrzała na kobietę zdziwiona, ta tylko skinęła głową.
- To jedno z najbezpieczniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii. Jest świetnie strzeżony i mało kto jest w stanie się do niego włamać. Podobno starszych i najcenniejszych krypt strzegą tam smoki. - wytłumaczyła.
- Niesamowite. - rudowłosa był zafascynowana tym co usłyszała od nauczycielki. Smoki? Gobliny? To nieprawdopodobne.
Po przejściu przez drzwi znalazły się w wielkiej marmurowej sali. Na wysokich stołkach, za długimi ławami siedziało ze stu goblinów. Każdy z nich był zajęty swoją pracą, jedni zapisywali piórami w księgach rachunkowych, a inni odważali monety na mosiężnych wagach lub badali drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę klientom, kłaniając się przy tym uprzejmie. Profesor McGonagall i Lily podeszły do kontuaru.
- Dzień dobry. - zwróciła się do goblina starsza kobieta.
- Witam. W czym mogę Pani pomóc, profesor McGonagall? - przywitał ją uprzejmie. Nieoczekiwanie nauczycielka zbliżyła się do goblina i coś mu powiedziała, na tyle cicho, że Lily nie była w stanie nic usłyszeć. Po cichej rozmowie goblin tylko skinął głową i poprosił, żeby poszły za nim. Evans choć niesamowicie ciekawa postanowiła nie pytać o czym była ta wymiana zdań. Idąc za goblinem doszły do drzwi za którymi znajdował się kamienny korytarz z kolejką na szynach.
- Zapraszam. - zawołał goblin i wszedł do wózka, a one zaraz za nim. Chwilę później ruszyli w dół podziemi. Lily nie za bardzo odpowiadał taki sposób transportu, ale wyszło na to, że profesor McGonagall popiera jej zdanie. Choć rudowłosa nie czuła się najlepiej z tą podróżą i tak dokładnie się rozglądała. W pewnym momencie nawet przejechali przez wodospad, jednak wcale się nie zmoczyli. Gryfek, który jechał z nimi wózkiem wyjaśnił dziewczynce, że to był Wodospad Złodzieja, który "zmywa" wszystkie uroki z czarodzieja. Jeśli jakiś urok istniał zostaje on ściągnięty, a dodatkowo zostaje wszczęty alarm. Po pięciu minutach zaczęli zwalniać, aż w końcu zatrzymali się przed dużą salą z której wydobywało się głośne warczenie.
- Co to... - nie dokończyła, ponieważ przeszkodził jej głośny ryk i dźwięk dzwonienia łańcuchów.
- To smok. - odparł Gryfek. - Waszej krypty rodowej strzeże spiżobrzuch ukraiński, jest ślepy. - wyjaśnił. - Aby przejść koło niego użyjemy tego. - goblin podał im dziwne dzwonki, po czym ruszył w stronę wejścia. Lily i profesor McGonagall ruszyły za nim robiąc hałas za pomocą urządzeń. Chwilę później dostali się do korytarza pełnego drzwi bez zamków. - Takie drzwi może otworzyć tylko goblin, to jedno z wielu zabezpieczeń banku. - mówił idąc w tylko sobie znanym kierunku. - Muszę przyznać, że dawno tu nie byłem.
- Dlaczego? - spytała zaciekawiona.
- Większość ich właścicieli siedzi w Azkabanie, nie żyje lub nie ukończyła jeszcze 17 lat. - wyjaśnił.
- To dlaczego ja tu jestem?
- Widzisz - zaczęła tym razem McGonagall. - często kiedy dziecko kończyło swój pierwszy rok zakładało się mu własną skrytkę i tam przenosiło część pieniędzy z krypty rodowej. Kiedy kończyło 17 lat miało dostęp do wszystkich pieniędzy rodowych. Teraz jest to rzadziej spotykane, ponieważ czarodzieje czystej krwi nie chcą ograniczać swoich potomków. Twoi rodzice mieli w planach założyć osobną skrytkę, ale niestety nie zdążyli. Jednak już rozmawiałam z twoim magicznym opiekunem i najprawdopodobniej za miesiąc część pieniędzy zostanie przeniesiona do twojej prywatnej skrytki.
- Magiczny opiekun? - zapytała zbita z tropu.
- Każde magiczne dziecko musi owego mieć. W większości przypadków jest to rodzic lub opiekun prawny, u mugolaków to nie występuje. Twoim opiekunem jest dyrektor szkoły. - wytłumaczyła.
- Jakie taki opiekun ma zadania?
- Głównym jego zadaniem jest odpowiadanie za ciebie w magicznym świecie dopóki nie ukończysz szkoły. Między innymi odpisywanie dokumentów i tym podobne.
- Rozumiem. - teraz wszystko wydawało się jasne. - Jeszcze tylko jedno, co to jest Azkaban?
- To więzienie dla czarodziejów. - odparł goblin. - No już jesteśmy, nareszcie! Myślałem, że się zgubiłem.
- To ile Pana tu nie było? - zapytała ciekawa rudowłosa.
- A ze dwanaście lat. No dobrze podejdź. - zwrócił się do Lily. - Ponieważ nigdy tu nie byłaś przydałoby się Ci to pokazać. - Gryfek podniósł dłoń i przyłożył ją do drzwi. Z wewnątrz wydobył się dźwięk kliknięcia, a następnie drzwi otworzyły się.
- Wow... - tylko tak była w stanie skomentować to co znalazło się w środku. Krypta była pełna złotych i srebrnych monet. Pod ścianą stały regały z księgami i woluminami. Gdzieś głębiej zauważyła szafkę wypełnioną fiolkami oraz słoikami z niezbyt zachęcającą zawartością. Były w tamtym miejscu także przyrządy do warzenia. W innej części krypty dojrzała szable i miecze. Na przeciw wejścia znajdował się wielki czerwony gobelin z wizerunkiem lwa w rogu zaś pod nim rozciągało się olbrzymie drzewo genealogiczne. Niestety nie miała czasu się mu przyjrzeć, ale obiecała sobie, że następnym razem dobrze je obejrzy. Kto wie może okaże się, że ma jakąś rodzinę?
- Lily podejdź. - odezwała się McGonagall. - Wytłumaczę Ci o co chodzi z tymi monetami. Te złote to galeony, siedemnaście srebrnych sykli to jeden galeon. Dwadzieścia dziewięć knutów to sykl. Tyle musisz zapamiętać. - Lily nabrała do małej sakiewki kilkaset złotych monet i trochę knutów oraz sykli. Gdy już wychodzili młoda Evans rzuciła ostatnie spojrzenie na herb swojej rodziny, po czym razem z nauczycielką i goblinem ruszyli w drogę powrotną. Na górze pożegnały się z Gryfkiem i wyszły z Banku Gringotta.
- Dokąd teraz Lily? - zapytała z uśmiechem nauczycielka transmutacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro