Rozdział 24
Finał quidditcha
Lily nie mogła uwierzyć własnym uszom. Kiedy tylko Harry przekazał jej wieści od Hagrida miała ochotę rozpłakać się, jak małe dziecko. Było jej strasznie szkoda gajowego szczególnie, że dobrze wiedziała jak bardzo przywiązany był on do Hardodzioba. Niestety środki bezpieczeństwa zastosowane wobec uczniów po drugim pojawieniu się Blacka w zamku uniemożliwiały jej, Harry'emu, Ronowi i Hermionie odwiedzanie Hagrida wieczorami.
Evans nie miała żadnej możliwości, żeby porozmawiać z półolbrzymem, dlatego w tej sytuacji liczyła na pomysłowość swojego brata. Jednak nie sądziła, że tak szybko doczeka się efektów, które niekoniecznie były takie, jak przewidziała.
Pewnego dnia po szkole rozniosła się plotka o tym, że Hermiona pobiła Malfoya, opuściła Zaklęcia, a na końcu wypisała się z lekcji Wróżbiarstwa opuszczając klasę z hukiem. Biorąc to wszystko pod uwagę, Lily do głowy przychodziła tylko jedna myśl. Ktoś im podmienił Hermionę.
Jednak wszystko to wydarzyło się naprawdę. Od kogo o tym usłyszała? Dowiedziała się wszystkiego od bardzo wiarygodnego źródła. Od samej Hermiony.
W całej tej sytuacji był tylko jeden jedyny plus. Harry, Ron i Hermiona nareszcie się pogodzili, dzięki czemu Lily mogła wrócić do swoich przyjaciół. Nieważne jak bardzo lubiła Harry'ego, w pewnych momentach miała go już serdecznie dość. Dennis i Ben podzielali jej entuzjazm, ponieważ bez niej Astoria nie miała wymówki, aby się wymknąć spod skrzydeł siostry. Teraz wszystko wróciło do normy. No tak jakby.
Zbliżał się finał Pucharu Quidditcha.
Podczas ferii wielkanocnych nie było jej dane odpocząć. Oprócz meczu ze Ślizgonami, zbliżały się także egzaminy. Całe dnie spędzała nad książkami, mimo tego, że i tak znała ich treść na pamięć. Jej przyjaciele, jednak podzielali jej zdenerwowanie. Żadne z nich nie zamierzało ich oblać, dlatego spędzali całe popołudnia w bibliotece, aby nadrobić materiał i wykuć wszystko do perfekcji. Astoria w porównaniu do Bena nie miała żadnych problemów, Lily starała się pomóc Diggory'emu w eliksirach i zaklęciach, natomiast Ślizgonka zajęła się resztą. Dennis na szczęście przykładał się do nauki o wiele bardziej niż Ben, dlatego poprosił Evans o pomoc tylko kilka razy. W ten sposób coraz mniej obawiali się nadchodzących egzaminów końcowych.
W końcu doszło do tego, że Lily musiała codziennie godzić naukę z morderczymi treningami Wood'a, nie wspominając już o niekończących się dyskusjach na temat strategii i taktyki. Mecz między Gryfonami i Ślizgonami miał się odbyć w pierwszą sobotę po feriach wielkanocnych. Ślizgoni prowadzili w tabeli dwustoma punktami, czego Oliver nie zapomniał im wypomnieć. Oznaczało to, że muszą wygrać z nimi wyższą liczbą punktów, jeśli chcą zdobyć puchar. Harry chodził wiecznie zestresowany, bo to na nim w głównej mierze spoczywał ciężar zwycięstwa. Wood nie raz mu o tym przypominał, kiedyś, po treningu udało jej się usłyszeć część takiej właśnie rozmowy.
- Musisz go złapać, kiedy będziemy mieli ponad pięćdziesiąt punktów. - powtarzał mu na okrągło Wood. - Tylko wtedy, kiedy będziemy mieli pięćdziesiąt punktów, Harry, bo inaczej wygramy mecz, ale nie zdobędziemy pucharu. Jasne? Musisz złapać znicz dopiero wtedy, kiedy...
- WIEM, OLIVERZE! - ryknął Harry. Evans mu się nie dziwiła, presja jaką wszyscy na nim wywierali była nie do wytrzymania, co nie znaczy, że z nią nie było podobnie.
Drużyna starała się jak najlepiej ją przygotować do nadchodzącego meczu. Jako że miał być to jej pierwszy mecz przeciw Ślizgonom, Wood wziął sobie to do serca. Wymagał od niej prawie tak dużo, jak od Harry'ego, na szczęście Angelina i Alicja cały czas jej pomagały. Można by powiedzieć, że przygotowywała się na Mistrzostwa Świata, a nie na szkolny finał, trenowała codziennie po kilka godzin, to cud, że nie złapała jeszcze żadnej kontuzji, o czym nie zapomniała wspomnieć Oliverowi. Jednak ten nie zamierzał przystopować.
Wszyscy Gryfoni dostali prawdziwego bzika na punkcie tego meczu. Nie zdobyli Pucharu od czasu, kiedy szukającym był legendarny Charlie Weasley. Jeszcze nigdy, jak sięgała pamięć uczniów i profesorów, oczekiwaniu na mecz quidditcha nie towarzyszyła tak napięta atmosfera. Pod koniec ferii wielkanocnych napięcie między dwoma drużynami i ich domami sięgnęło zenitu. Na korytarzach dochodziło do bójek i przepychanek, a ich kulminacją stał się paskudny incydent, w wyniku którego pewien Gryfon z czwartej klasy i Ślizgon z szóstej znaleźli się w szkolnym szpitalu, bo z uszu powyrastały im pędy dorodnych porów.
Jednak zbliżający się mecz i egzaminy nie były jej jedynym zmartwieniem. Lily nie zapomniała o tym co zobaczyła na mapie, wręcz przeciwnie. Co chwilę wracała do tego pamięcią starając się rozwiązać tą interesującą zagadkę. W końcu, jak czyjeś nazwisko, osoby, która podobno od lat nie żyje pojawiło się na mapie? Rozważała wiele scenariuszy, zastanawiała się czy duchy widać na mapie, jednak nie miała jej przy sobie, więc nie mogła tego sprawdzić, zostało tylko zgadywać. Pozostawała jeszcze sprawa Łapy, jej psiego przyjaciela.
Łapa.
Była pewna, że kiedy Black uciekał z wieży, widziała na korytarzu czarnego psa. Czarnego psa, którego nie mogła pomylić z żadnym innym. To musiał być Łapa. Tylko co łączy Syriusza Blacka i czarnego psa?
Kiedy w poniedziałek rano przygotowywał się do zajęcia musiała rozpakować swoją torbę, której nie dotykała od czasu wycieczki do Hogsmeade. Poczucie winy nie pozwoliło jej na nawet przeniesienie jej w inne miejsce. Miała szczerą ochotę wyrzucić torbę razem z zawartością przez okno.
W końcu zebrała się w sobie, podniosła torbę z ziemi i wysypała jej zawartość na biurko. Z zaskoczeniem przyjęła widok srebrzystego materiału, który nie mógł być niczym innym niż peleryną-niewidką. Tylko skąd ona się wzięła u niej? Szybko jednak poznała odpowiedź na swoje pytanie. Harry. Na początku miała ochotę przekląć swojego brata, ale po chwili zrozumiała jego tok rozumowania. Użyli peleryny, aby odegrać się na Malfoy'u, jeśli jakiś profesor uwierzyłby w słowa Ślizgona, Harry zostałby od razu przeszukany. Malfoy nie wiedział o Lily, więc ona od razu zostaje wykluczona z kręgu podejrzanych. I tak się stało. Snape nawet jej nie przeszukał.
Starannie złożyła pelerynę w kostkę i schowała ją pod swoim łóżkiem, lepiej nie mieć jej na widoku. To samo zrobiła z resztą rzeczy z Hogsmeade, po czym zapakowała torbę i udała się na śniadanie.
W przededniu meczu w pokoju wspólnym Gryffindoru nikt nie miał głowy do nauki. Nawet Hermiona odłożyła swoje książki.
- Nie potrafię się skupić. - wyznała.
Fred i George Weasley'owie byli jeszcze bardziej hałaśliwi i nieznośni niż zwykle. Oliver Wood ślęczał w kącie nad makietą boiska do quidditcha, przesuwając różdżką maleńkie figurki graczy i mrucząc coś do siebie. Angelina i Alicja zaśmiewały się z dowcipów Freda i George'a. Harry i Lily siedzieli w towarzystwie Rona i Hermiony, starając się zapomnieć, co ich czeka.
- Dacie sobie radę! - pocieszała ich Granger, choć wyglądała na bardzo przerażoną.
- Macie Błyskawice! - dodał Ron.
- No taak... - mruknął Harry, czując, że żołądek mu się ściska. Lily czuła się bardzo podobnie, za każdym razem, gdy pomyślała o jutrzejszym meczu, miała uczucie, jakby coś olbrzymiego próbowało się wydostać z jej żołądka na zewnątrz.
Poczuła ulgę, kiedy wreszcie Wood wstał i krzyknął:
- Drużyna! Do łóżek!
Lily źle spała tej nocy, właściwie prawie w ogóle nie spała, ale to taki mały szczegół. Trudno jej było zasnąć z myślą, że jutrzejszy mecz będzie decydujący i to właśnie jutro będzie musiała dać z siebie wszystko. Stresowała się tym, mało tego! Była przerażona myślą, że mogliby przegrać. Obawiała się, że ta porażka mogłaby doprowadzić do samobójstwa Wood'a. Tak... Tej przegranej raczej by nie przeżył.
Rano drużyna Gryfonów wkroczyła do Wielkiej Sali w burzy oklasków i wiwatów. Lily nie mogła się powstrzymać od szerokiego uśmiechu, kiedy zobaczyła, że oklaskują ich również stoły Krukonów i Puchonów. Ślizgoni ograniczyli się do głośnych gwizdów. Wood przez całe śniadanie zachęcał swą drużynę do jedzenia, choć sam niczego nie tknął. Potem, zanim reszta skończyła jeść, poprowadził ich na boisko, żeby zapoznać się z warunkami. Kiedy opuszczali salę, znowu rozległy się wiwaty.
- W porządku... żadnego wiatru... słońce trochę za mocne, może czasem przeszkadzać... trzeba na to uważać... boisko twarde, świetnie, można się będzie dobrze odbić...
Wood przemierzał powoli boisko, rozglądając się uważnie, a cała drużyna kroczyła za nim. W końcu zobaczyli, jak w oddali otwierają się drzwi do zamku i reszta szkoły wysypuje się na błonia.
- Do szatni. - powiedział Oliver.
Nikt nic nie mówił, gdy przebierali się w szkarłatne szaty. Lily zastanawiała się, czy inni czują się tak jak ona, jakby na śniadanie zjadła coś bardzo ruchliwego. Zestresowana starała się czymś zająć ręce, dlatego zaczęła bawić się swoimi zaplecionymi w warkocza włosami, uznała, że to lepszy sposób na rozładowanie stresu od obgryzania paznokci lub chodzenia w kółko. Po chwili w szatni rozległ się cichy głos Wood'a.
- No dobra, już czas, wychodzimy...
Wyszli na boisko, witani przeraźliwym rykiem. Trzy czwarte widowni miało szkarłatne rozetki i powiewało szkarłatnymi chorągiewkami z lwem Gryffindoru albo kołysało transparentami z hasłami: GRYFFINDORU NAPRZÓD! czy PUCHAR DLA LWÓW! Za bramkami Ślizgonów zgromadziły się jednak że dwie setki widzów ubranych na zielono; tu na chorągiewkach połyskiwał wąż Slytherinu, a w pierwszym rzędzie siedział profesor Snape, również w zielonej szacie, z bardzo posępnym uśmiechem na twarzy.
- A oto są Gryfoni! - ryknął Lee Jordan, który jak zwykle pełnił obowiązki komentatora. - Potter, Evans, Johnson, Spinnet, Weasley, Weasley i Wood. Zdaniem wielu najlepsza drużyna, jaką miał Gryffindor od dobrych kilku lat...
Koniec zdania zagłuszyły przeraźliwe gwizdy i buczenie od strony bramek Ślizgonów.
- A teraz wchodzi drużyna Ślizgonów prowadzona przez jej kapitana Flinta. Flint dokonał pewnych zmian... wydaje się, że postawił raczej na rozmiar i wagę zawodników niż na ich umiejętności...
Kibice Ślizgonów ponownie go zagłuszyli. Evans pomyślała, że Lee trafił w sedno: Malfoy był najmniejszym zawodnikiem w drużynie, reszta składała się z potężnych osiłków.
- Kapitanowie, uściśnijcie sobie ręce! - powiedziała pani Hooch.
Flint i Wood zbliżyli się do siebie i uścisnęli sobie dłonie tak mocno, jakby jeden drugiemu chciał połamać palce.
- Na miotły! - zawołała pani Hooch. - Trzy... dwa... jeden...
Odgłos gwizdka utonął w potężnym ryku, gdy czternastu graczy wzbiło się w powietrze. Lily od razu poleciała w stronę bramek Ślizgonów, tak jak ćwiczyli. Evans miała za zadanie przyjmować podania i wykonywać zwody. Jako, że była z nich wszystkich najmniejsza nadawała się do tego idealnie.
Złapała kafla, którego podała jej Alicja szybko wyminęła tłuczka, który leciał w jej stronę i czym prędzej poleciała w kierunku obręczy. Kątem oka zauważyła, jak Flint zaczyna lecieć w jej stronę, dlatego zgrabnie rzuciła piłkę do Angeliny. Korzystając z chwili spokoju wsłuchała się w słowa Jordana.
- Gryfoni w posiadaniu kafla, Angelina Johnson mknie prosto ku bramkom Ślizgonów, jest już blisko... dobrze, Angelino! Oj, nieeee... Warrington przejmuje kafla, wzbija się wysoko... ŁUUUP!... George Weasley pięknie zagrał tłuczkiem, trafił prosto w Warringtona, Warrington puszcza kafla... przejmuje go Spinnet, Gryfoni znowu przy piłce, znakomicie, Alicjo... wspaniały zwód, ograła Montague... nurkuj, Alicjo, to tłuczek!... JEEEST! TRAFIŁA! DZIESIĘĆ DO ZERA DLA GRYFONÓW!
Alicja zatoczyła triumfalny łuk wokół bramek przeciwników, a morze szkarłatu na widowniach zawyło z zachwytu...
- AUU!
Alicja ledwo utrzymała się na miotle, gdy Marcus Flint uderzył w nią z rozpędu.
- Przepraszam! - zawołał Flint, gdy na dole rozległy się gwizdy. - Przepraszam, nie widziałem jej!
W następnej chwili Fred Weasley "zawadził" pałką o głowę Flinta. Ślizgon rąbnął nosem w rączkę swojej miotły i zaczął krwawić.
- Dosyć tego! - wrzasnęła pani Hooch, podlatując do nich. - Rzut wolny dla Gryfonów za niesprowokowany atak na ich ścigającego! Rzut wolny dla Ślizgonów za rozmyślne kontuzjowanie ich ścigającego!
- Niech pani sobie daruje te szopki! - krzyknął George, ale pani Hooch już zagwizdała. Alicja machnęła ręką w stronę Lily, żeby szybko podleciała i wykonała rzut wolny. Jeśli chodzi o strzelanie do celu Evans była w tym całkiem niezła, na pewno w tej sytuacji była najlepszym wyborem. Rudowłosa Gryfonka złapała kafla, którego podała jej pani Hooch i ustawiła się w pozycji do strzału.
- Naprzód, Lily! - ryknął Lee w ciszy, która rozległa się na trybunach. - TAAK! OGRAŁA OBROŃCĘ! DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA GRYFONÓW!
Lily uśmiechnęła się z zadowolenie i zrobiła ostry zwrot, żeby popatrzeć, jak Flint któremu wciąż z nosa ciekła krew, podlatuje, by wykonać rzut wolny dla Ślizgonów. Wood czaił się przed bramkami Gryfonów, szczęki miał zaciśnięte.
- Pamiętajmy, że Wood to wspaniały obrońca. - oznajmił Jordan tłumowi, kiedy Flint czekał na gwizdek pani Hooch. - Super! Niezwykle trudny do pokonania... bardzo trudny... TAAK! NIE WIERZĘ WŁASNYM OCZOM! OBRONIŁ!
Gra trwała dalej. Lily starała się, jak najszybciej zdobyć potrzebną ilość punktów, aby ułatwić zadanie Harry'emu, już kilka razy widziała znicza w zasięgu swojego wzroku. Nie wątpiłam w to, że Harry również go dostrzegł, nie wiedziała jak sprawa przedstawiała się z Malfoy'em, ale wolała nie ryzykować, że ten przypadkiem złapie znicza.
Zaczęła szarżować w stronę bramek Ślizgonów, jednym uchem słuchając słów Lee.
- Gryfoni przy piłce, nie, Ślizgoni przy piłce... nie!... Gryfoni znowu w ataku... i kto to jest... tak, to Lily Evans, Lily Evans z Gryffindoru ma kafla, wzbija się wysoko...
Była już gotowa do oddania strzału kiedy poczuła przeszywający ból głowy. Montague, ścigający Ślizgonów, śignął tuż przed nią, ale zamiast odebrać jej kafla, złapał ją za głowę. Lily wywinęła młynka w powietrzu i o mało nie spadła z miotły. Na szczęście zdołała się utrzymać, ale niestety upuściła kafla.
Znowu rozległ się ostry gwizdek pani Hooch, która podleciała do Montague i zaczęła mu wymyślać. Minutę później Lily wbiła z wolnego kolejnego gola dla Gryfonów.
- TRZYDZIEŚCI DO ZERA! MACIE ZA SWOJE, NĘDZNE, PODSTĘPNE...
- Jordan, jeżeli nie potrafisz zachować bezstronności...
- Mówię, jak jest, pani profesor!
Evans skorzystała z okazji i zaczęła wypatrywać Harry'ego. Szybko go dojrzała, leciał w stronę słupków Ślizgonów, a Malfoy siedział mu na ogonie, przez chwilę pomyślała, że zobaczył znicza, ale złota kulka połyskiwał po przeciwnej stronie boiska. Dość prędko zrozumiała plan Harry'ego.
Wzdrygnęła się lekko, gdy zobaczyła, jak dwa tłuczki lecą wprost w jego stronę, jednak jej obawy szybko przeminęły, kiedy obaj pałkarze, Bole i Derrick wpadli na siebie z okropnym trzaskiem.
- Cha-chaaaa! - zawył Lee Jordan, kiedy pałkarze odskoczyli od siebie, trzymając się za głowy. - Macie pecha, chłopaki! Trzeba było wcześniej pomyśleć, to przecież Błyskawica! A teraz Gryfoni znowu przy piłce, Johnson ma kafla... Flint obok niej... dziabnij go w oko, Angelino!... To był żart, pani profesor, tylko żart... och, nieee... Flint przejmuje kafla, leci w kierunku słupków Gryfonów, no, śmiało, Wood, broń...!
Ale Flint strzelił gola. Z końca trybun zajętego przez kibiców Ślizgonów wzbił się w powietrze ryk radości, a Lee zaklął tak brzydko, że profesor McGonagall spróbowała odebrać mu magiczny megafon.
- Przepraszam, pani profesor, przepraszam! To już się nie powtórzy! No więc Gryfoni prowadzą trzydzieści do dziesięciu, znowu są przy piłce...
Gra stawała się coraz bardziej zacięta i brutalna. Lily po raz pierwszy uczestniczył w tak ostrym meczu. Nawet z opowieści Harry'ego mogła wywnioskować, że to najbrutalniejszy mecz od wielu lat. Ślizgoni rozwścieczeni tak szybkim objęciem prowadzenia przez Gryfonów zaczęli stosować wszystkie chwyty, byle tylko przejąć kafla. Bole uderzył Alicję pałką i zaczął się tłumaczyć, że pomylił ją z tłuczkiem, ale urwał, bo George Weasley ugodził go łokciem w twarz. Pani Hooch ukarała oba zespoły rzutami wolnymi, a Wood popisał się jeszcze jedną widowiskową obroną. Gryfoni prowadzili już czterdzieści do dziesięciu.
Lily strzeliła gola. Pięćdziesiąt do dziesięciu. Fred i George zataczali wokół niej koła, wywijając pałkami, na wypadek, gdyby któryś ze Ślizgonów zechciał ją unieszkodliwić. Bole i Darrick wykorzystali nieobecność bliźniaków, by odbić oba tłuczki w kierunku Wooda. Oba trafiły go w żołądek, jeden po drugim. Oliver zgiął się wpół, kurczowo trzymając się miotły z trudem łapiąc oddech.
Pani Hooch wychodziła z siebie.
- Nie wolno atakować obrońcy, jeśli kafla nie ma w polu bramkowym! - wrzasnęła do pałkarzy ze Slytherinu. - Rzut wolny dla Gryfonów!
I Angelina strzeliła bramkę. Sześćdziesiąt do dziesięciu. W parę minut później Fred Weasley posłał tłuczka w Warringtona, wytrącając mu z rąk kafla, którego natychmiast złapała Alicja i przerzuciła przez jedną z obręczy Ślizgonów. Było siedemdziesiąt do dziesięciu.
Tłum kibiców Gryffindoru zdziera sobie gardła w straszliwym wrzasku - Gryfoni prowadzili już sześćdziesięcioma punktami, więc jeśli Harry złapie teraz znicza, Puchar będzie ich. Lily rozejrzała się po boisku próbując dostrzec brata, zarumieniła się z wściekłości, gdy zobaczyła co się dzieje. Harry próbuje dostać się do znicza, który jest ze dwadzieścia stóp ponad nim, a Malfoy złapał ogon jego miotły i ciągnie ją w dół. Już z tej odległości mogła dostrzec wściekłość na twarzy Harry'ego. Znicz ponownie zniknął.
- Rzut wolny! Rzut wolny dla Gryfonów! Czegoś takiego jeszcze nie widziałam! - wrzeszczała pani Hooch, śmigając w kierunku Malfoya, który oddalał się na swoim Nimbusie Dwa Tysiące Jeden.
- TY WREDNA SZUMOWINO! - krzyczał Lee Jordan do mikrofonu, podskakując poza zasięgiem rąk profesor McGonagall. - TY PODŁY OSZUŚCIE, TY...
Profesor McGonagall nawet go nie upomniała. Wymachiwała pięścią w kierunku Malfoya, kapelusz jej spadł i sama wrzeszczała ile sił w płucach.
Alicja wykonała rzut wolny, ale była tak wściekła, że chybiła o kilka stóp. Gryfoni tracili koncentrację, a Ślizgoni, uradowani faulem Malfoya na Harrym, zaatakowali z nową energią.
- Ślizgoni przy piłce, Montague szybuje do bramki... goool! - jęknął Lee. - Siedemdziesiąt do dwudziestu dla Gryfonów...
Lily wiedziała, że jest coraz gorzej. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zauważyć. Alicja i Angelina były zbyt zdenerwowany, żeby utrzymać kafla, została tylko ona. Kiedy tylko zobaczyła, że Johnson nie ma drogi ucieczki podleciała, jak najbliżej mogła i przejęła kafla. Wiedziała, że Ślizgoni siedzą jej na ogonie, ale nie mogła się teraz zawahać. Była już tuż przy obręczach kiedy poczuła, jak coś z całej siły uderza ją w lewe ramię. Kafel wyleciał z jej dłoni, a ona straciła równowagę i zaczęła spadać.
Wszystko widziała jakby w zwolnionym tempie. Widownia zamarła, ścigający zerwali się w stronę kafla, a Błyskawica dalej wisiała ponad nią. Od ziemi dzieliło ją zaledwie kilka stóp. Była już gotowa na twarde lądowanie kiedy poczuła, jak silne ramię owija się wokół jej tali. Otworzyła oczy, które niewiadomo kiedy zamknęła i spojrzała na swojego wybawiciela. Z uśmiechem przyjęła widok swojego brata, który z łatwością usadził ją na swojej miotle.
- Dzięki. - mruknęła.
- Sprężaj się. - odparł z szerokim uśmiechem.
Szybko podlecieli do góry, a Lily skorzystała z okazji i wskoczyła z powrotem na swoją Błyskawicę. Harry ulotnił się gnając za Malfoyem, który był zdecydowanie za blisko znicza. Jednak nadal mieli za mało punktów, tylko jeden gol, tylko jeden.
I właśnie nadarzyła się wprost idealna okazja. Alicja nie miała żadnego pola manewru, na pełnej prędkości poleciała w jej stronę i odebrała kafla, po czym znowu zaszarżowała na bramki Ślizgonów.
Teraz, albo nigdy.
- Evans ma kafla, czyste pole do strzału, przymierza się i... STRZELA! GOOOL! Gryfoni prowadzą osiemdziesięcioma do dwudziestu!
Sekundę później zauważyła, jak Harry nurkuje za zniczem, zaledwie kilka stóp za Malfoy'em. Przywarł do rączki, gdy Bole odbił ku niemu tłuczka... już był przy stopach Ślizgona... już się z nim zrównał...
Rzucił się do przodu, odrywając od miotły obie dłonie. Odtrącił wyciągniętą rękę Malfoya i...
- TAAAK!
W ostatniej chwili, tuż nad ziemią, zadarł gwałtownie miotłę i wystrzelił w górę, unosząc wysoko rękę. Stadion oszalał. Harry krążył nad tłumem, a maleńka złota piłka trzepotała rozpaczliwie w jego dłoni.
Wood już szybował ku niemu, ledwo widząc na oczy przez łzy. Złapał Harry'ego za szyję i rozszlochał się w jego ramię. Fred i George podlecieli do Lily i pociągnęli ją w stronę drużyny. Angelina i Alicja wyśpiewywały: "Zdobyliśmy puchar! Zdobyliśmy puchar!" Splątani w wieloramiennym uścisku Gryfoni opadli razem na ziemię, wrzeszcząc ochryple.
Przez barierki przewalały się na boisko szkarłatne fale kibiców Gryffindoru. Każdy chciał ich dotknąć. Lily miała wrażenie, że tonie w morzu krzyków i uścisków. A potem tłum porwał ich, dźwignął na ramiona i poniósł w triumfalnym pochodzie. Zobaczyła Hagrida, całego oblepionego szkarłatnymi rozetkami... "Zwyciężyliście, Harry, Lily, zwyciężyliście! Poczekajcie, aż powiem Dziobkowi!" Percy podskakiwał jak wariat, zapominając o swojej godności. Profesor McGonagall szlochała jeszcze bardziej niż Wood, ocierając sobie oczy wielką flagą Gryffindoru, przez tłum przebierali się ku niej Dennis, Ben i Astoria. Słowa ich zawiodły. Po prostu promienieli z radości, patrząc, jak tłum niesie drużynę ku trybuną, gdzie stał już Dumbledore z olbrzymim Pucharem Quidditcha.
Dopiero kiedy szlochający ze szczęścia Wood uniósł wysoko puchar, po czym podał go Harry'emu, do Lily dotarło, że to był najlepszy mecz w jej życiu i szczerze wątpiła, że kiedykolwiek uda jej się go przebić.
*-*-*
Ok, wyniki głosowania z kim ma być Harry przedstawiają się tak:
1. Hermiona - 17
2. Draco - 8
3. Ginny - 5
Żeby nie było, każdy mógł zagłosować tylko raz, więc jak czyiś głos się powtórzył to liczyłam go tylko raz. Policzyłam głosy z 22 i 23 rozdziału, żeby było uczciwie. Drogą demokracji wygrała Hermiona.
Pozdrawiam,
panienka_dumbledore
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro