Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Szaleństwa dnia codziennego

- Dostałaś szlaban!? - krzyknął zaskoczony Ben. Lily razem z dwójką swoich przyjaciół siedziała właśnie w bibliotece ściągając na siebie bardzo nieprzychylne spojrzenie pani Pince. Chłopcy dopiero wczoraj wrócili do szkoły, Evans widziała ich zmęczenie wywołane podróżą, dlatego postanowiła odłożyć rozmowę na następny dzień. Ponieważ nie chciała poruszać tego tematu przy wszystkich, udali się do biblioteki, mieli się tu spotkać z Astorią, jednak ta musiała zrezygnować przez swoją siostrę, która od ich powrotu nie spuszczała z niej wzroku.

- Ciszej. - skarcił go Dennis. - Nie chce dostać zakazu wstępu.

- Sorki. - mruknął szeptem. - Po prostu nie mogę uwierzyć, że ty, Lily Evans, wzór wszystkich cnót i przykład do naśladowania, pupilka nauczycieli oraz wzorowa uczennica, dostałaś szlaban. I to jeszcze od Lupina. Przecież on jest przeciwnikiem szlabanów, jeszcze nikt nie został przez niego ukarany gorzej, niż przez utratę pięciu punktów.

- Mnie zastanawia, co ty takiego zrobiłaś. - stwierdził zaciekawiony Dennis. Lily nie miała zamiaru wspominać im o Łapie, ani o dziwnym zachowaniu profesora. Lubiła tę dwójkę Gryfonów, ufała im i wiedziała, że nie rozgadają o tym nikomu, jednak nie chciała ich w to wciągać.

- Profesor złapał mnie poza pokojem wspólnym, po ciszy nocnej. - odparła, mając nadzieję, że to wystarczy. Niestety, myliła się. Chłopcy spoglądali na nią podejrzliwie. Westchnęła zrezygnowana i dodała. - Jak próbowałam dostać się do Działu Ksiąg Zakazanych.

Obaj mocniej wciągnęli powietrze i patrzyli na dziewczynę z mieszanką podziwu i niedowierzania. Oczywiście Lily nie wspomniała im o tym, że nie musiała się włamywać do tej sekcji biblioteki skoro ma zgodę profesora Snape'a, ale jak na razie Gryfoni nie musieli tego wiedzieć.

- Na Merlina! - zawołał Ben, nie przejmując się karcącym spojrzeniem bibliotekarki. - Kim ty jesteś i ci zrobiłaś z Lily Evans?

- Nie znaliśmy cię od tej strony. - powiedział z wyczuwalnym podziwem Creevey.

- Macie całe siedem lat, o ile nie więcej, żeby mnie lepiej poznać. Na pewno jeszcze nie raz was zaskoczę.

W porze obiadu trójka Gryfonów wspólnie zasiadła przy stole w Wielkiej Sali cicho rozmawiając o eseju z Obrony, którego Ben jeszcze nie napisał. Diggory zawsze jako ostatni z ich czwórki oddawał wszystkie prace, bardzo często po terminie. Ben był całkowitym przeciwieństwem swojego brata. Nie uczył się dobrze, nie chciał grać w drużynie quidditcha i nie starał się dobrze zachowywać. Zawsze uważał się za gorszego, dlatego nigdy nie starał się tego zmienić. Lily próbowała jak tylko mogła, aby poprawić samoocenę Gryfina, jednak jak na razie bezskutecznie. Astorii szło to o wiele lepiej. Oboje bardzo dobrze się dogadywali od tej pamiętnej sytuacji. Evans nadal nie dowiedziała się co wydarzyło się między tą dwójką w tamtej sali, tamtego dnia. A skoro o Ślizgonce mowa. Lily nigdzie nie mogła jej znaleźć. Dziewczyna zawsze siadała z nimi przy stole, do Gryfonki dotarło, że rodzice Astorii na pewno dowiedzieli się o ich znajomości podczas ferii. Rudowłosa szczerze martwiła się o przyjaciółkę, miała nadzieję, że Ślizgonce nic nie grozi. Z rozmyślań wyrwał ją bardzo znajomy jej głos.

- Panno Evans. - odezwał się czarnowłosy profesor, stojąc zaraz za nią.

- Dzień dobry, profesorze Snape. - odparła uprzejmie, delikatnie się uśmiechając.

- Czy mogę Panią prosić na słówko? - zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Oczywiście profesorze. - powiedziała, po czym wstała z miejsca. - Zobaczymy się w pokoju wspólnym. - zwróciła się do dwójki zaskoczonych Gryfonów, po czym ruszyła w kierunku profesora i razem z nim opuściła Wielką Salę. Snape udała się w stronę zejścia do lochów, a Lily szła zaraz za nim. Razem w ciszy przemierzali ciemne korytarze, aż w końcu dotarli do gabinetu profesora. Snape otworzył drzwi i zaprosił uczennicę do środka. Evans weszła do pomieszczenia lekko się rozglądając. W gabinecie panował półmrok, a jedynym źródłem światła był przygasający kominek. Całe ściany pokryte były zakurzonymi regałami, na których stały różne słoiki i pojemniki ze składnikami na eliksiry. Jak to w lochach było tam strasznie zimno, przez co delikatnie się trzęsła. Profesor widząc stan w jakim znalazła się dziewczyna, machnął różdżką dzięki czemu ogień w palenisku na nowo się rozpalił. W pomieszczeniu zrobiło się odrobinę cieplej i jaśniej. Snape poprowadził Lily w stronę biurka, a następnie pozwolił jej usiąść na wolnym fotelu.

- Razem z profesorem Flitwick'iem i profesor McGonagall ułożyliśmy twój nowy plan zajęć. - zaczął mówić, przy okazji kładąc kawałek zapisanego pergaminu przed rudowłosą. - Wspólnie stwierdziliśmy, że najodpowiedniejszy będzie indywidualny tok nauczania, ale tylko z tych dwóch konkretnych przedmiotów. Jedyną zmianą w Pani planie lekcji jest przeniesienie Eliksirów i Zaklęć na popołudnie.

Lily przyjrzała się treści pergaminu i delikatnie zmarszczyła brwi. Zgodnie ze słowami profesora plan nie uległ znacznej zmianie. Zaklęcia miała mieć trzy razy w tygodniu po... dwie godziny. Zaskoczona przeniosła wzrok na przyglądającego jej się nauczyciela.

- Panie profesorze, czy w pierwszej klasie nie obowiązują tylko cztery godziny zaklęć w tygodniu? - zapytała niepewnie. Snape uniósł lekko kącik ust w imitacji uśmiechu, po czym odparł.

- Tak właśnie jest, panno Evans. Jednak profesor Flitwick wyraźnie zaznaczył, że ma w planach znacznie rozszerzyć Pani materiał do nauki. Ja pozwoliłem sobie zrobić to samo. - wyjaśnił. Gryfonka jedynie kiwnęła głową na znak, że rozumie. - Ten plan obowiązuje Panią już od poniedziałku. To wszystko co chciałem Pani przekazać. Jakieś pytanie? - zapytał.

- Nie, dziękuję profesorze. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem.

- W takim razie, do widzenia. - powiedział wstając zza biurka.

- Do widzenia, profesorze Snape. - pożegnała się z nauczycielem, po czym opuściła jego gabinet.

Następnego dnia obudziła się z uśmiechem na ustach. Miała świetny powód do radości. W poniedziałki eliksiry zawsze były na samym początku, w związku ze zmianą planu miała teraz dwie godziny wolnego. Wstała z łóżka w bardzo dobrym humorze, nakarmiła Kiarę, ubrała się w mundurek i całkiem gotowa zeszła do pokoju wspólnego. Tak jak zawsze Dennis i Ben czekali na nią przy wyjściu. Byli lekko zdziwieni tak dobrym humorem przyjaciółki, jednak postanowili to zignorować, tłumacząc to sobie nadchodzącymi zajęciami eliksirów. Razem opuścili salon Gryfonów i wymieniając się doświadczeniami z przerwy świątecznej ruszyli na śniadanie. Usiedli przy stole Gryfonów dalej rozmawiając na przeróżne tematy.

W końcu kiedy lekcje zbliżały się nieubłaganie Wielka Sala powoli pustoszała. Chłopcy też planowali opuścić pomieszczenie, żaden z nich nie planował spóźnić się na eliksiry. Zaczęli wstawać z miejsc i z delikatnym zdziwieniem stwierdzili, że ich przyjaciółka dalej je sobie w najlepsze. Było to dla nich dziwne i jak dotąd niespotykane. To Lily zawsze ich poganiała, żeby przypadkiem nie spóźnili się na zajęcia, dziewczyna jeszcze nigdy nie przyszła spóźniona na lekcje. Patrzyli na Gryfonkę wyczekująco, ta czując na sobie ich palące spojrzenie oderwała się od owsianki i przeniosła wzrok na nich.

- Lily, zaraz mamy Eliksiry. - przypomniał jej Dennis.

- Wy macie. - odparła spokojnie nie przejmując się zdziwieniem na twarzy przyjaciół. - Od dzisiaj obowiązuje mnie nowy plan lekcji. Nie będziemy mieć razem Zaklęć i Eliksirów. - wyjaśniła.

- Ale dlaczego? - zapytał zawiedziony Dennis.

- Powiem wam wieczorem. Za pięć minut zaczynają się lekcje. - przypomniała im, Gryfoni słysząc to gwałtownie zbledli i z miejsca pobiegli w stronę lochów odprowadzeni do drzwi głośnym śmiechem dziewczyny.

Lily przez chwilę siedziała przy stole zastanawiając się co może zrobić. Spojrzała na resztki owsianki i nagle ją olśniło. Przeniosła wzrok na stół prezydentialny, dyskretnie przyglądając się gronu pedagogicznemu. Z pełnym zadowolenia uśmiechem zauważyła, że profesora Lupina już nie ma. Zebrała ze stołu kilka pasztecików dyniowych i schowała je do kieszeni, po czym szybkim krokiem opuściła Wielką Salę. Szła znanymi jej już korytarzami, te spacery z Łapą okazały się bardzo przydatne, dość szybko dostała się na błonia, ostatni raz rozejrzała się czy, aby na pewno nikt jej nie śledzi, a następnie truchtem pobiegła do Bijącej Wierzby. Niedaleko drzewa znalazła wystarczająco długą gałąź, aby mogła nią uderzyć w konar. Tak właśnie uczyniła, wierzba na chwilę zamarła w bezruchu co od razu wykorzystała Gryfonka. Lily szybko wbiegła do przejścia i ruszyła dalej dobrze znanym sobie przejściem.

Godzinę później z szerokim uśmiechem wyszła z tajnego przejścia, jej znakomity humor jednak nie trwał za długo. Kilka metrów przed nią stał, nie kto inny jak profesor Remus Lupin. Mężczyzna patrzył na nią z dezaprobatą, skrzyżował ramiona na piersi i czekał aż do niego podejdzie. Lily westchnęła zrezygnowana, po czym ruszyła w stronę nauczyciela nie podnosząc wzroku, ani na chwilę. Jej buty wydawały się teraz o wiele ciekawsze. Stanęła przed profesorem mając ochotę zapaść się pod ziemię. Wiedziała, że będzie na nią zły, w końcu zlekceważyła jego polecenie. Była pewna, że gdy tylko przed nim stanie usłyszy niezłą pogadankę, jednak nauczyciel uporczywie milczał. Podniosła wzrok zaciekawiona i spojrzała prosto w ciskające gromy oczy profesora, które po chwili trochę złagodniały.

- Nie posłuchałaś mnie, Lily. - powiedział głosem pełnym zawodu. Gryfonka spuściła wzrok zawstydzona. - Prosiłem cię, żebyś nie wpadała w kłopoty. Ten pies to jeden wielki kłopot.

- Przepraszam, profesorze. - odparła ze skruchą. Czuła się źle z tym, że zawiodła profesora Lupina, ale nadal... nie mogła zostawić Łapy samego. Kiedy usłyszała westchnięcie ponownie podniosła wzrok. Profesor delikatnie się uśmiechnął, po czym poczochrał jej włosy.

- Wygląda na to, że dzisiaj będziesz miała dwój pierwszy szlaban. - Lily jęknęła w duchu. - Może o piętnastej?

- Mam wtedy lekcje. - odpowiedziała, a Lupin patrzył na nią zaskoczony. - Trzy godziny eliksirów. Dlatego teraz mam wolne.

- Och, w takim razie przyjdź do mojego gabinetu po kolacji.

- Dobrze, do widzenia, profesorze.

Na Zielarstwie, które oprócz Eliksirów było jedynym jej przedmiotem tego dnia, nie stało się nic nie zwykłego. No może, zdarzyło się coś nowego, Ben po raz pierwszy otrzymał jakiekolwiek punkty na zajęciach. Przez całą drogę na obiad puszył się niemiłosiernie, ale żadne z nich, ani Dennis, ani Lily nie zamierzali mu tego wypominać.

Trafili do Wielkiej Sali idealnie na czas, jedzenie właśnie pojawiło się na stołach. Trójka Gryfonów usiadła na swoich miejscach i z zapałem zabrali się za pałaszowanie. Lily w trakcie posiłku co chwilę spoglądała na stół Ślizgonów, miała na niego idealny widok. W tłumie uczniów domu węża próbowała odnaleźć znajomą twarz swojej przyjaciółki. Aż w końcu znalazła ją, Astoria siedziała zaraz obok swojej siostry gdzieś niedaleko wyjścia, widać po niej, że sytuacja bardzo jej się nie podoba. Ślizgonka musiała poczuć, że ktoś ją obserwuje, ponieważ zaczęła się gwałtownie rozglądać szukając właściciela natarczywego spojrzenia. Uśmiechnęła się kiedy natrafiła na znajome, zielone tęczówki. Rudowłosa Gryfonka coś mówiła, ale z tej odległości nie miała żadnej szansy, żeby usłyszeć co, jednak udało jej się zrozumieć z ruchu ust "po obiedzie w bibliotece". Skinęła głową na znak, że zrozumiała wiadomość przyjaciółki, po czym wróciła do jedzenia.

- Chodźmy do biblioteki. - odezwała się nagle Lily, zwracając tym na siebie uwagę dwójki swoich przyjaciół.

- Przecież za niedługo mamy Zaklęcia. - stwierdził Dennis.

- To lepiej chodźmy już teraz. - odparła młoda Gryfonka. Lily wstała z miejsca nie oglądając się za siebie. Chłopcy jeszcze przez chwilę siedzieli w szoku. Jednak już po chwili wybiegli z Sali za rudowłosą. W tym małym chaosie nikt nie zauważył zniknięcia pierwszorocznej Ślizgonki.

- Lily! - krzyknął Ben. - Poczekaj!

Evans czekała zaraz za zakrętem, gdy tylko zobaczyła dwójkę pędzących w jej stronę Gryfonów od razu ich uciszyła. Chłopcy podeszli bliżej lekko zdekoncentrowani dziwnym zachowaniem rudowłosej.

- O co w tym cho... - próbował zapytać Dennis, ale został bardzo szybko i skutecznie uciszony. Po zaledwie minucie na korytarzu pojawiła się dobrze im znana osoba.

- Astoria. Ale co ty tu...? - zaczął Diggory przez co oberwał po głowie od rudej. - Au! A to za co!?

- Bądź ciszej. - odparła rozdrażniona. - Idziemy, zaraz będzie tu się roić od starszych uczniów.

Poprowadziła ich w tylko sobie znanym kierunku. Żadne z nich nie próbowało nawet pisnąć słowa. Creevey chciał wspomnieć o tym, że biblioteka jest w całkiem inną stronę, ale nie chciał ryzykować. W końcu dotarli do korytarza, który kończył się ślepym zaułkiem. Nie było tam żadnych okien, jedynym źródłem światła były świece, które były przywieszone do ścian. Pod nimi stały zbroje, które stały idealnie równo poustawiane.

- Co my tu robimy? - zapytała Astoria. Lily jedynie uśmiechnęła się tajemniczo i podeszła do piątej z kolei zbroi. Chwyciła za świecę, którą trzymał rycerz i pociągnęła do siebie. Po chwili usłyszeli jakiś dziwny odgłos, jakby szuranie kamienia, a następnie zobaczyli, jak we wnęce obok zbroi ukazuje się małe przejście.

- Chodźcie. - szepnęła cicho. Wzięła świecę i zapaliła ją za pomocą różdżki, po czym przeszła przez tajne przejście. Pozostała trójka nie wiedząc co ze sobą zrobić ruszyła niepewnie za dziewczyną. Gdy tylko ostatnia osoba przeszła przez próg, przejście zniknęło. - No, co tak stoicie? - spytał lekko rozbawiona. - Ja nie mam w planach zostać tutaj na wieki. Ten korytarz jest dosyć ciasny.

- Jak go znalazłaś? - spytał zaciekawiony Ben, kiedy już ruszyli w stronę drugiego wyjścia.

- Harry mi go pokazał. - skłamała, nie mogła im przecież powiedzieć o Łapie, poza tym kto uwierzy w to, że pies pokazał jej tajne przejście.

- Dokąd prowadzi? - dopytywał chłopak.

- Na pierwsze piętro, ale od zachodniej strony.

- Czyli z całkiem drugiej strony, niż jakbyśmy szli ruchomymi schodami. - stwierdziła Ślizgonka, a Lily przyznała jej rację. - Ile przejść jeszcze znasz?

- Kilka. - odparła zdawkowo. - Dwa na siódmym, trzy na drugim, dwa na czwartym i to jedno na parterze. A! I kilka z Hogwartu do Hogsmeade.

- To i tak całkiem sporo. - powiedział z podziwem Dennis.

- Dzięki. W ferie starałam się odkryć klika innych, ale niezbyt skutecznie. - wytłumaczyła. - Te które wymieniła, dokładnie sprawdziłam. Podobno jedno z przejść do Hogsmeade się zawaliło, wolę nie ryzykować, że taka sytuacja zdarzy się kiedy akurat będziemy jakimś korytarzem iść.

- Będziemy? - spytała zaskoczona Astoria.

- Po coś je wam pokazuje, nie sądzisz?

- Racja.

Po chwili wyszli na korytarz akurat w momencie kiedy minęła ich grupka roześmianych Puchonów. Szybko opuścili tajne przejście i ruszyli do biblioteki. Zajęli swoje stałe miejsce w rzadko uczęszczanej części biblioteki, czyli tej o historii magii, po czym dokładnie sprawdzili, czy aby na pewno nikt ich nie usłyszy.

- No, to teraz powiedz nam co się stało w ferie. - Astoria przez chwilę wyglądała jakby się zastanawiała czy warto w ogóle o tym mówić, ale w końcu się przełamała.

- Dafne wspomniała ojcu o tym, że przyjaźnie się z wami. Nie miał nic przeciwko temu, że zadaje się z tobą, Lily, a nawet Dennis'em.

- Przeszkadzało mu to, że gadasz ze mną. - stwierdził Ben, a Greengrass skinęła że smutkiem głową.

- Zrobił mi pogadankę o tym, jak to powinnam się zachowywać, że w końcu jestem czarownicą czystej krwi, a wasza rodzina okryła nas hańbą, i tym podobne brednie. - wyjaśniła zdenerwowana. Na jej policzkach pojawiły czerwone wypieki złości. Lily ją rozumiała, ktoś wymaga od niej zmiany JEJ własnych poglądów, tych które sama w sobie wykształciła. - Oczywiście nie zgodziłam się z nim. Pewnie gdyby nie matka, nie byłoby mnie tutaj.

- Co!? - krzyknęli całą trójką.

- Ojciec nie chciał ci pozwolić wrócić do Hogwartu? - zapytała zszokowana Evans.

- Tak. Ale na szczęście mama się wtrąciła. - odparła z nieukrywaną ulgą. - Stwierdziła, że nie może przekładać nienawiści do rodziny Diggory'ch ponad moją edukację. Wtedy uznał, że może mnie przecież zapisać do Beauxbatons, ale na to nie zgodziła się Dafne. Zaproponowała, że będzie mnie pilnować. Stanęło na tym, że wracam.

- Masakra. - podsumował całą wypowiedź dziewczyny Ben. - Teraz masz na karku szpiega. Na dodatek nie możemy się widywać.

- Przynajmniej nie w miejscach publicznych. - dodała Lily, na co Astoria uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Możemy się widywać tutaj, albo w naszym pokoju wspólnym...

- ... albo w niektórych tajnych przejściach. - zaproponował Diggory.

- W Hogwarcie jest masa ukrytych miejsc, na pewno coś znajdziemy. - stwierdził Dennis.

- Na razie, będziemy się spotykać tutaj. Wmówisz swojej siostrze, że pomagam ci z Eliksirami, będziesz przychodzić tutaj, a później będziemy mogli się stąd zmyć.

- Dobry plan.

- A jeśli mowa o Eliksirach, - wtrąciła brunetka. - dlaczego cię dzisiaj nie było? Snape nie wydawał się zdziwiony twoją nieobecnością. Z początku myślałam, że coś ci się stało, ale teraz.

- Och, w sumie mamy jeszcze trochę czasu to wam to wyjaśnię. - powiedziała Lily. - Jeszcze przed feriami Snape zaproponował mi indywidualny tok nauczania z Eliksirów.

- Co!? - krzyknęła cała trójka.

- Czekaj!? Dobrze słyszałam! Snape, TEN Snape, Dupek z Lochów, Pogromca Niewinnych Gryfiątek, i tak dalej, zaproponował ci indywidualne nauczanie!?

- No tak. - mruknęła lekko zaskoczona ich gwałtowną reakcją.

- Chociaż... - zaczął Dennis. - To było do przewidzenia.

- Chyba nie do końca rozumiem. - stwierdził Ben.

- No wiesz jeśli już miałby to komuś zaproponować to tylko naszej kochanej Lily.

Evans stanęła przed drzwiami do sali eliksirów, cierpliwie czekając na przyjście nauczyciela. Równo o piętnastej drzwi otworzyły się, a w progu stanął Mistrz Eliksirów w swojej nieśmiertelnej, czarnej szacie.

- Proszę do środka.

Lily z uśmiechem weszła do sali i zajęła wolne stanowisko na przodzie klasy. Położyła swoją torbę z książkami zaraz przy stole i czekała na instrukcje profesora. Nauczyciel wszedł do klasy i stanął przy tablicy.

- Dzisiaj zaczniemy od czegoś prostego. - powiedział spokojnie, po czym machnął różdżką, a na tablicy pojawiły się niezwykle dokładne i szczegółowe notatki dotyczące Eliksiru na Kaszel. - To jest mikstura, którą Pani rówieśnicy będą warzyć za około miesiąc. Znając Pani wiedzę i umiejętności, zdaję sobie sprawę, że mogłaby Pani go uwarzyć już w październiku. Chce zacząć od tego, aby jak najszybciej przerobić materiał potrzebny Pani do egzaminów, aby szybko przejść do zdecydowanie ciekawszych i trudniejszych rzeczy. Mam nadzieję, że dobrze mnie Pani rozumie.

- Oczywiście, profesorze. - odparła uprzejmie.

- No to do pracy, nie chce widzieć, że się Pani obija na moich zajęciach. - zagroził siadając za biurkiem i biorąc do ręki pracę drugoklasistów. Lily parsknęła pod nosem, po czym wstała z miejsca i ruszyła w stronę składzika, gdzie zawsze znajdowały się potrzebne im na zajęciach ingrediencje, jednak przed wejściem zatrzymała się w pół kroku i przeniosła wzrok na Snape'a. Wpadł jej do głowy dość ryzykowny i jednocześnie głupi plan, ale w końcu raz się żyje.

- Profesorze... - odezwała się, będąc zadowoloną, że jej głos nie zadrżał. Mistrz Eliksirów spojrzał na nią zaciekawiony. - niech mówi mi Pan po prostu Lily.

*-*-*
Brakło mi miejsca w notatniku, więc musiałam rozbić ten rozdział na dwie części. Nie chciałam, żebyście musieli długo czekać, dlatego macie go teraz trochę krótszego niż planowałam, ale za to już za tydzień będzie następny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro