Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Ach, te święta...

Lily nie bardzo wiedziała, jak jej i Harry'emu udało się dotrzeć do piwnicy Miodowego Królestwa. Pamiętała tylko, jak Gryfon ukrył ich pod peleryną, a później nie zwracała już uwagi na otoczenie, wczepiona w chłopaka podążała razem z nim, aż nie dotarli do tajnego przejścia w podłodze. Dopiero wtedy ocknęła się z transu. Spojrzała prosto w oczy swojego brata, który przyglądał się jej zaniepokojony.

- Wszystko dobrze, Lily? - zapytał zmartwiony. Dziewczynka stała w miejscu i patrzyła na niego pustym wzrokiem, bo niby co miała mu powiedzieć? Że wszystko jest w porządku? Przecież to nieprawda i Harry dobrze o tym wie, całe jej życie obróciło się o 180 stopni, a ona nie wiedziała co ma teraz zrobić. Niespodziewanie jej oczy zaszkliły się, a już po chwili po policzku spływały jej łzy. - Hej, co się dzieje? - Harry uklęknął przed nią i złapał za jej dłonie, ani na chwilę nie spóścił z niej wzroku. - Lily, wiem, że to jest dla ciebie trudne...

- Harry... - szepnęła, po czym przytuliła się do niego, przy okazji ściskając go z całej siły. - Dlaczego to tak boli?

Gryfon poczuł nieprzyjemny uścisk w piersi, nie chciał tego usłyszeć. Rozumiał ją doskonale, przechodził przez to samo, gdy uświadomił sobie, że ani mama, ani tata nigdy po niego nie przyjdą. Przez lata zdążył się do tego przyzwyczaić. Z Lily było inaczej. Zawsze miała nadzieję, że gdzieś tam jest ktoś kto może na nią czekać, kto ją pokocha i marzy, żeby ją poznać, on tej nadziei nie miał. Teraz kiedy poznała prawdę zostało jej tylko do tego przywyknąć, do świadomości, że ma tylko jego, Harry'ego, swojego starszego brata. Natomiast Gryfon zrozumiał, że teraz ma nowe obowiązki, a pierwszym z nim jest pomszczenie ich rodziców. Zdrajca musi zapłacić za to co im zrobił.

Szli przez mroczny tunel, aż w końcu dotarli do wyjścia. Harry podsadził Lily do góry, aby mogła bez problemu opuścić tajne przejście, a po chwili poszedł w jej ślady. Rozstali się na korytarzu, Gryfon chciał, jak najszybciej wrócić do dormitorium, natomiast Lily planowała iść na kolację, niezapomniała o swoim nowym, futrzastym towarzyszu, który pewnie z niecierpliwością czekał aż dziewczyna wróci z czymś do zjedzenia. Orientując się, że posiłek zaraz dobiegnie gońca, szybko udała się do Wielkiej Sali. W pomieszczeniu było bardzo mało osób, nigdzie nie zobaczyła swoich przyjaciół, więc przeczuwała, że ci są już w Pokoju Wspólnym. Szybko zrobiła kilka kanapek z kurczakiem, zabrała parę pasztecików dyniowych, a następnie schowała wszystko do kieszeni i prędko opuściła salę. Spokojnie szła w stronę ruchomych schodów, lecz za nim zdążyła choćby stanąć na pierwszym stopniu, została zatrzymana przez dużą dłoń spoczywającą na jej ramieniu. Cała się spięła na nieznany dotyk, odwróciła się gwałtownie przodem do napastnika i dopiero kiedy rozpoznała w tej osobie profesora jej mięśnie rozluźniły się.

- Dobry wieczór, profesorze Snape. - przywitała go grzecznie, nie chciała mu przypadkiem podpaść, na dziś starczy jej już problemów.

- Dobry wieczór. - mruknął nauczyciel, przyglądając jej się wnikliwie, Lily czuła się dość niekomfortowo w tej sytuacji, dlatego spuściła wzrok i czekała na słowa profesora. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, dlaczego nie widziałem pani ani na obiedzie, ani na kolacji?

- Nie byłam głodna. - odparła szybko, może zbyt szybko. Podniosła wzrok, ale nie spojrzała w oczy profesora.

- Szukałem pani. - powiedział. - Pytałem pani przyjaciół gdzie mogę panią znaleźć, ale niestety... stwierdzili, że zniknęła pani zaraz po śniadaniu. - Lily przeklnęła w myślach. - Podobno pani chowaniec zaginął, a pani poszła go szukać.

- To prawda. - potwierdziła jego słowa. - Moja kotka nie pojawiła się przez kilka dni, dlatego poprosiłam Dennisa, Bena i Astorię, aby pomogli mi w poszukiwaniach. Rozdzieliliśmy się, ja przeszukiwałam błonia. Udało mi się złapać Kiarę przy Bijącej Wierzbie, później wróciłam do swojego dormitorium i aż do teraz go nie opuściłam. -  właściwie nawet nie skłamała, po prostu zachowała dla siebie pewne fakty, profesor Snape przecież nie musiał wiedzieć o jej wycieczce do Hogsmeade, po co ma go denerwować.

- Dobrze. Skoro już udało mi się panią znaleźć to przejdę do tego, dlaczego pani szukałem. - stwierdził, po czym zmierzył ją wzrokiem. - Raz na jakiś czas, wśród studentów pojawia się jeden uczeń z naturalnym talentem do warzenia eliksirów. Nie jest to częsta sytuacja, jak dotąd nie trafił mi się nigdy ktoś taki. - wytłumaczył.

- Jak dotąd? - zapytała nic nierozumiejąc.

- Tak, jak dotąd. - odpowiedział, a na jego ustach pojawił się grymas, który chyba miał być uśmiechem. - Pani oceny z mojego przedmiotu są wręcz ponad przeciętne. Musi pani wiedzieć, że jeszcze żaden pierwszoroczny nie wykazał się tak na moich zajęciach i to w przeciągu czterech miesięcy. Ma pani dużą wiedzę, a ja chcę pani pomóc ją poszerzyć. - Lily patrzyła na Snape'a z szeroko otwartymi oczami, oczywiście zdawała sobie sprawę, że ma dobre oceny z tego przedmiotu, może to nawet za mało powiedziane. Na lekcjach eliksirów jedynie Krukoni mogli z nią konkurować, ale i tak nawet nie zbliżali się do jej poziomu, po prostu byli w stanie dobrze odczytać instrukcję, nie to co Gryfoni. Puchoni byli zwykle zbyt przerażeni, żeby choćby na chwilę się skupić, natomiast Ślizgoni byli zawsze święcie przekonani, że wszystko wychodzi im najlepiej. - Nie często trafia się taki talent w tej dziedzinie, a szkoda było by go zmarnować, nieprawdaż? Chce zaproponować pani nowy program nauczania. Dostosowany idealnie do pani umiejętności. Do tego kilka dodatkowych zajęć i rozszerzony format. Co pani na to?

Lily ledwo udało się zrozumieć o co chodzi profesorowi, ale gdy ta informacja już do niej dotarła na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To była dla niej ogromna szansa, dużo czytała o zawodach w świecie czarodziejów, w większości przypadków obowiązkowe były OWTM-y z eliksirów. Chociaż, jeśli dobrze by sobie radziła to mogłaby postarać się nawet o mistrzostwo w tej dziedzinie.

- Zgadzam się. - odpowiedziała bez wachania. Profesor uniósł delikatnie kącik ust w imitacji uśmiechu, po czym wyciągnął z kieszeni mały kawałek pergaminu.

- Na tej kartce znajduje się kilka tytułów, chce żeby je pani wypożyczyła z biblioteki i przeczytała przed pierwszymi zajęciami, które odbędą się po świętach. - wyjaśniła profesor. Lily zaczęła przeglądać tytuły książek z coraz większym uśmiech, Evans zdała sobie sprawę, że większość z nich już przeczytała, albo je wyporzyczyła i po prostu czekają na swoją kolej. Z tego co kojarzyła dwie z książek na liście były obecnie niedostępne, a jedna znajdowała się w Dziale Ksiąg Zakazanych. Delikatnie zmarszczyła brwi, po czym przeniosła wzrok na nauczyciela.

- Panie profesorze... książka "Najsilniejsze eliksiry" znajduje się w Dziele Zakazanym, pani Pince mi jej nie wypożyczy. - wytłumaczyła, a Snape spojrzał na nią podejrzliwie.

- Skąd o tym wiesz? - zapytał, dokładnie się jej przyglądając, aby od razu wyłapać kłamstwo.

- Czytam masę książek na temat eliksirów, tak naprawdę przeczytałam większość książek z listy. W jednej z nich, bodajże w "Eliksirach dla zaawansowanych" był odnośnik do tej konkretnej lektury. - odparła niewzruszona. - Chciałam ją wypożyczyć, ale Pani Pince powiedziała, że jest w Dziale Zakazanym. Zaznaczyła, że jeśli udzieli mi pan profesor zgody to pozwoli mi ją wypożyczyć.

- Dlaczego konkretnie ja? - zapytał lekko zdziwiony.

- Po pierwsze, - zaczęła wyliczać na palcach. - uczy pan eliksirów, profesorze. Wiedziałby pan czy moja wiedza jest wystarczająca, zadbał by pan, żebym przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego przy użyciu tej księgi. Po drugie, jest pan jednym z najsurowszych nauczycieli w szkole, długo by mi zajęło otrzymanie tej zgody, tym bardziej, że pierwszorocznym w ogóle nie wolno czytać ksiąg z Działu Zakazanego. A po trzecie... - tu na chwilę przerwała, wydęła dolną wargę, jak obrażona sześciolatka i wymamrotał pod nosem coś czego profesor nie był w stanie usłyszeć.

- Przepraszam, ale mogłaby pani mówić wyraźniej? - zapytał. Lily westchnęła i niechętnie dodała.

- A po trzecie, Pani Pince miałaby pewność, że nie udałoby mi się zmanipulować żadnego nauczyciela do podpisania zgody, powiedziała, że pan jako jedyny jest w stanie sprzeciwić się mojemu urokowi osobistemu. - skrzyżwała ręce na piersi i wbiła spojrzenie w podłogę. Snape dość niechętnie musiał przyznać, że pani Pince nie miała racji. Gdyby Lily przyszła do niego z prośbą, to nieważne jaka by ona nie była, wykonałby ją od zaraz. Nie byłby w stanie odmówić, gdyby spojrzała na niego swoimi niesamowitymi, szmaragdowymi oczami. Ale tego Gryfonka nie musiała wiedzieć.

- Oczywiście otrzyma pani zgodę na wypożyczenie tej książki, zaznaczę również, że będzie pani potrzebna na dłuższy okres. - odparł. - Jak tylko ustalę wszystkie szczegóły z dyrektorem to ułożę pani nowy plan zajęć, który przekażę razem zakresem materiału na następny semestr. Postaram się załatwić to jak najszybciej. A teraz życzę miłej nocy. - pożegnał się z uczennicą i nie czekając na odpowiedź odszedł w stronę zejścia do lochów. Lily w wyśmienitym humorze ruszyła do Pokoju Wspólnego, prawie zapomniała o wydarzeniach z dzisiejszego dnia. Kiedy stanęła przed portretem Sir Cadogan wypowiedziała hasło i weszła do zatłoczonego pomieszczenia. Zdziwiło ją to, jak wiele osób siedzi w różnych kątach Pokoju Wspólnego o tej godzinie, zazwyczaj większość uczniów wolała spędzić czas po kolacji w swoich dormitoriach. Jednak nie chciała nad tym zbytnio rozmyślać szybko wbiegła po schodach do swojego dormitorium, zanim ktoś zdążyłby coś zobaczyć weszła do środka i zatrzasnęła drzwi.

Gdy tylko znalazła się w swoim pokoju odetchnęła z ulgą, jednak nie na długo. Jakiś przerośnięty szczeniak postanowił ją godnie przywitać po tak długim rozstaniu. Pies skoczył na nią, przez co Lily wylądowała na podłodze przygnieciona przez czarne cielsko zwierzaka, który ani myślał z niej zejść.

- Łapo! Zejdź ze mnie! - zawołała, jednak pies nic sobie z tego nie robił. Wygodnie ułożył się na dziewczynce i polizał po twarzy, a następnie zaszczekał z entuzjazmem. - Też się cieszę, że Cię widzę, ale może mógłbyś już ze mnie zejść. Wbrew pozorom, sporo ważysz. - futrzak jeszcze chwilę się z nią droczył, po czym wstał z gracją, wskoczył na łóżko Evans, położył się i patrzył na nią wyczekująco. Lily podniosła się z parkietu i usiadła koło Łapy, wyciągnęła z kieszeni wszystko co miała i dała mu do zjedzenia. Patrzyła z uśmiechem, jak zrobione przez nią kanapki zniknęły w paszczy psa w mgnieniu oka. - Przepraszam, że tyle czekałeś, ale byłam z bratem w Hogsmeade. - pies przerwał konsumowanie pasztecika dyniowego i spojrzał na nią z tak jakby zdziwieniem. Rudowłosa musiała się uśmiechnąć, nawet nie zdawała sobie sprawy, że tak łatwo jej będzie nazwać Harry'ego bratem, to się wydawało takie właściwe. - Dobrze słyszałeś, dowiedziałam się kto jest moim bratem. A nawet więcej. - dodał już smutniej. - Ale nie chce tego rozpamiętywać, przynajmniej narazie. W ogóle to było ciekawa wycieczka. - zaśmiała się histerycznie. - Bardzo pouczająca.

Lily obudziła się rano wtulona w coś ciepłego i futrzastego. Szybko zidentyfikowała ten idelany do przytulania obiekt. Dość nie chętnie wstała z łóżka i spojrzała na zegarek. Siódma. Czyli ma jeszcze trochę czasu do śniadania. Poszła do łazienki wziąć szybki prysznic, zabrała ze sobą jakieś cieplejsze ubrania, w końcu była zima, a w zamku temperatura była naprawdę niska. Pół godziny później wyszła już ubrana z łazienki. Łapa i Kiara dalej spali sobie w najlepsze, Hermes, króry niewiadomo skąd się tu wziął, drzemał sobie właśnie na oparciu krzesła. Evans nie miała serca ich budzić, dlatego szybko przygotowała karmę dla syczonia i kuguchara, po czym cicho wyszła z pokoju i zeszła po schodach na dół.

W Pokoju Wspólnym panował niezły chaos wszędzie biegali zdenerwowani uczniowie, którzy najpewniej czegoś szukali. W całym tym tłumie udało jej się rozpoznać jasną czuprynę Dennisa. Przecisnęła się przez tłum uczniów i wykończona usiadła na krześle obok dwójki swoich przyjaciół.

- Lily! - zawołał zaskoczony Ben. - Nie zauważyłem Cię wcześniej. Gdzie wczoraj zniknęłaś?

- Och, nie ważne. - odaprła zdawkowo. - Wyjeżdżacie?

- Tak. - odpowiedział Diggory z delikatnym grymasem niezadowolenia na twarzy. - Rodzice chcą nas zabrać do dziadków. Rzadko się z nimi widujemy, ponieważ mieszkają w Irlandii, niby nie daleko, ale od wielu lat tata nie chce, żebyśmy opuszaczli Anglię.

- Ja też jadę. - wtrącił Dennis, chcąc szybko zakończyć temat. - Tata chce, żebyśmy z Collinem razem spędzili z nim święta. - Creevey bał się, że zobaczy na twarzy przyjaciółki smutek lub niezadowolenie, jednak nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - A ty? Zostajesz?

- Tak, przecież wam mówiłam. - powiedziała spokojnie. - Rozmawiałam z Astorią. Ona też wyjeżdża.

- Nie jest ci przykro? - spytał zaciekawiony i lekko zdenerwowany Dennis.

- Och, oczywiście będzie mi was brakować podczas ferii, ale nie zostanę sama. - wyjaśniła, a jej uśmiech powiększył się. - Mój brat też zostaje.

- Och, to świetnie, że... - dopiero teraz dotarło do Bena co dziewczyna powiedziała. - Czekaj!? Brat?

- Tak, udało mi się dowiedzieć kto nim jest. - odaprła z satysfakcją.

- No to? - zapytał Dennis, a Lily spojrzała na niego zdziwiona. - Halo, nie trzymaj nas w niepewności, chcemy poznać tego ktosia.

- Och, to Harry. - odpowiedziała.

- Jaki Harry? - dopytywała Ben, a Dennis szczelił sobie przysłowiowego facepalma.

- Naprawdę? - zapytał załamany chłopak. - Ilu znasz Harrych, którzy są w Gryffindorze?

- Eeee... A! Ten Harry! - zawołał po chwili Digorry. - Ale... nie wiedziałem, że Potter'owie mieli dwójkę dzieci.

- Mało kto wiedział. - przyznała Evans, znów spojrzała na zegarek, po czym wstała z westchnieniem. - Zaraz spóźnimy się na śniadanie.

Podczas posiłku Lily pożegnała się z Benem, Dennisem i Astorią, odprowadziła ich do sali wejściowej, po czym postanowiła wrócić do Pokoju Wspólnego. Kieszenie miała wypchane masą smakołyków dla Łapy, wiedziała, że nie będzie mogła niczego dla niego zabrać z obiadu. W zamku zostało nie wielu uczniów, któryś z nauczycieli na pewno zwrócił by na nią uwagę, gdyby zaczęła wynosić z Wielkiej Sali tony jedzenia. Teraz żałowała, że nie wie gdzie znajduję się kuchnia, na pewno ułatwiło by to jej zdobywanie jedzenia dla Łapy. Będąc już na piątym piętrze zaczęła zastanawiać ją jedna myśl, co ona zrobi z Łapą kiedy wyjedzie na wakacje? Na pewno nie może go zabrać ze sobą do sierocińca, Pani Stone nie zniesie kolejnego zwierzaka w jej pokoju. Ale co w takim razie powinna zrobić?

Lily siedziała w swoim pokoju czytając jedną z książek, która pojawiła się na liście od Snape'a, nieświadomie głaskając czarnego psa za uchem. Łapa spał sobie w najlepsze już od paru godzin. Rudowłosa zauważyła, że przerośnięty szczeniak, jak go pieszczotliwie nazywała, uwielbia spać przy jej boku. Czuła się miło i bezpiecznie w jego towarzystwie, było to całkiem inne uczucie niż gdy przytulała Kiarę lub głaskała Hermesa, przy nich czuła magiczną więź, silną, ale całkiem innego rodzaju niż w przypadku Łapy. Niespodziewanie została wyrwana ze swoich rozmyślań przez pukanie do drzwi. Zerwała się z miejsca, nie reagując na pełne wyrzuty spojrzenia Łapy otworzyła drzwi.

- Cześć, Lily! - przywitała się z nią Hermiona. - Idziesz ze mną, Ronem i Harrym do Hagrida?

- Och, pewnie. - odparła od razu rudowłosa, jak dotąd nie zdołała lepiej poznać gajowego, chętnie skorzysta z nadażającej się okazji. - Dasz mi chwilkę?

- Czekamy na dole. - powiedziała z uśmiechem Gryfonka i już chwilę później zniknęła za ścianą. Lily z westchnieniem ulgi zamknęła drzwi i osunęła się powoli na podłogę, niewiele brakowało, a Hermiona dowiedziała by się o jej nowym, niezbyt legalnym towarzyszu. Przypominając sobie o czekającej trójce Gryfonów wstała z parkietu. Podeszła do wieszaka i założyła grubą pelerynę, szalik oraz czapkę w kolorach swojego domu, podniosła różdżkę ze stolika nocnego i schowała ją do kieszeni.  Całkiem gotowa, po raz ostatni rozejrzała się po pokoju, jej wzrok na trafił na czarnego psa, który przyglądał się jej poczynanią zaciekawiony.

- Wychodzę. - powiedziała krótko. - Kiedy wrócę wybierzemy się na spacer. - dodał, po czym pogłaskała Łapę na odchodnę i wyszła z dormitorium.

Schodząc po schodach mogła usłyszeć strzępki rozmowy Złotej Trójcy, którzy najwyraźniej znów się o coś kłócili. Stanęła w progu i przyglądała się tej nadzwyczaj ciekawej wymianie zdań. Jednak kiedy po pięciu minutach dalej nie zauważyli jej obecności, postanowiła ich oświecić.

- Khm, khm... - odchrząknęła, z szerokim uśmiechem patrzyła na ich zaskoczone miny. - Idziemy?

- Eee... Jasne. - odparł Harry z lekkim otępieniem. - Użyjemy peleryny.

- Dlaczego? - zapytała zaskoczona. Przecież wychodzenie z zamku nie jest zabronione.

- Niektórym nauczycielom mogłaby się niespodobać nasza eskapada. - odpowiedział uważnie dobierając słowa.

- A konkretniej?

- Harry nie powinien wychodzić z zamku, w końcu Black cały czas próbuje go dorwać. - wyjaśnił Ron.

- A z tego wynika, że ty także nie powinnaś opuszczać szkoły. - dodała od siebie Hermiona, przy okazji gromiąc chłopców spojrzeniem. - To niebezpieczne.

- Dlatego użyjemy peleryny. - przypomniał jej zielonooki Gryfon. - Chodź Lily, nie ma sensu tak stać w miejscu.

Powędrowali przez opustoszały zamek i wyszli przez dębowe drzwi na zaśnieżone błonia. Ciężko im było się poruszać, peleryna była zdecydowanie za mała na ich czwórkę, ledwo zastwiała im kostki. Szli wolno, zostawiając za sobą w sypkim śniegu płytką ścieżkę, brzegi peleryny i ich skarpetki szybko im się przemoczyły. Zakazany Las z tej perspektywy wyglądał, jak zaczarowany, wszystkie drzewa powleczone były srebrem, a chatka Hagrida przypominała lodowy tort.

Kiedy stanęli przed drewnianą chatą, Ron zapukał do drzwi, ale nie usłyszeli żadnej odpowiedzi.

- Czyżby wyszedł? - zapytała Hermiona trzęsąc się z zimna pod swoją peleryną.

Ron przyłożył ucho do drzwi.

- Jakiś dziwny odgłos... Posłuchajcie... czy to Kieł?

Harry Hermiona też przyłożyli uszy do drzwi, natomiast Lily stała z boku i przyglądała im się z rozbawieniem.

- Może lepiej pójdźmy po kogoś. - zaproponował rudy Gryfon, rozglądając się nerwowo.

- Hagridzie! - krzyknął Harry, waląc pięścią w drzwi. - Hagridzie, jesteś tam?

Usłyszeli ciężkie kroki i po chwili drzwi otworzyły się z hukiem. Hagrid stał na progu, oczy miał czerwone i zapuchnięte, a na skórzaną kamizelę kapały obficie łzy.

- Słyszeliście!? - rypnął gajowy i objął Harry'ego za kark, wieszając się na nim całym ciężarem.

Mężczyzna był wzrostu przynajmniej dwóch normalnych ludzi, więc Harry jęknął, zachwiał się i byłby upadł, gdyby pozostała trójka Gryfonów nie złapała Hagrida i nie zaciągnęła go, z pomocą Harry'ego, z powrotem do chaty. Dowlekli Hagrida do najbliższego krzesła, na które się osunął, oparłszy łokcie na stole. Przez cały czas trząsł się i szlochał, a policzki lśniły mu od łez, które znikały w jego rozwichrzonej brodzie.

- Hagridzie, o co chodzi? - zapytał przerażona Hermiona. Lily stała z boku rozglądając się po pomieszczeniu. Była to tylko jedna izba, w kącie pomieszczenia stało masywne łóżko przykryte kołdrą, a nad otwartym paleniskiem kołysał się miedziany kociołek, natomiast z sufitu zwiasły szynki i bażanty. Gdzieś w kącie pokoju zauważyła jakąś dziwną roślinę, ale postanowiła ją zignorować. Całą swoją uwagę przeniosła na przyjaciół i Hagrida, który chyba czuł się już lepiej.

- Eee... może zaparzę herbaty? - zapytał Ron.

Harry spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.

- Moja mama zawsze parzy herbatę, gdy ktoś jest zdenerwowany. - mruknął rudzielec, wzruszając ramionami.

W końcu po wielu zapewnieniach o chęci pomocy, przed parującym dzbanem herbaty stojącym na stole, Hagrid wydmuchał nos w chusteczkę wielkości obrusa i powiedział.

- Macie rację. Nie mogę się rozkleję. Muszę się wziąć w garść...

- Lily... - szepnął Harry, zwracając na siebie uwagę Gryfonki, ta szybko pojęła o ci chodzi chłopakowi, dlatego od razu ruszyła w jego stronę. - Hagridzie, cieszę się, że już ci lepiej, dlatego pozwól, że przedstawię ci moją przyjaciółkę, Lily Evans. - rudowłosa z szerokim uśmiechem stanęła na wprost ogromnego mężczyzny, który patrzył na nią w szoku.

- Cholibka! - zawołał Hagrid, po czym z czułym uśmiechem dodał. - Wyglądasz całkiem, jak wasza matka.

Lily patrzyła na niego zdziwiona, natomiast Złota Trójka roześmiała się dźwięcznie. Do Hagrida po chwili musiało dotrzeć to co powiedział, ponieważ gwałtownie zbladł.

- Mam za długi język... - mamrotał pod nosem.

- Niech się pan nie przejmuje. - zaczęła mówić Evans, powoli podchodząc do mężczyzny. - My już o tym wiemy.

- Och, żaden tam pan! - zawołał wesoło. - Wystarczy Hagrid. Ale, na Merlina, skąd wy o tym wiecie? - zapytał wyraźnie ciekaw okoliczności w jakich poznali prawdę. Harry i Lily wymienili znaczące spojrzenia, zdecydowanie nie chcieli by ktokolwiek dowiedział się o ich wypadzie do Hogsmeade, nawet Hagrid.

- Domyśliliśmy się. - odparła krótko rudowłosa, jednak ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała Hagrida, patrzył na nich wyczekująco wręcz domagając się rozwinięcia. - Podczas przydziału, Tiara wspomniała, że mam starszego brata, który należy do tego samego domu co ja. Na początku postanowiłam wypytać o to nauczycieli, ale wszyscy uporczywie milczeli. Wspominali jedynie o tym, że jestem niesamowicie podobna do mamy.

- Kilka dni temu pokazałem Lily ten album ze zdjęciami, który od ciebie dostałem, Hagridzie. - wtrącił Harry, ratując całą sytuację. - Uznaliśmy, że to nie może być zbieg okoliczności, więc przeanalizowaliśmy wszystkie znane nam fakty i doszliśmy do wniosku, że musimy być rodzeństwem. Ty, Hagridzie, tylko potwierdziłeś nasze domysły.

- Nie mogę zaprzeczyć, że się nie cieszę. - burknął Hagrid z delikatnym uśmiechem. - Nie potrafiłem patrzeć na was i wiedzieć, że jesteście rodzeństwem, cholibka, bolało mnie to, że wy nic nie wiedzieliście, no ale Dumbledore...

- Nie mamy ci tego za złe Hagridzie. To nie twoja wina. - pocieszyła go Lily.

Spędzili u gajowego kilka następnych godzin, rozmawiając o różnych rzeczach, jednak głównym tematem pozostawał Hardodziob - hipogryf, który został skazany przez Ministerstwo na śmierć. Wracając do zamku Lily rozmyślała nad tym czego się dowiedziała, szczerze współczuła Hagridowi, więc kiedy tylko dowiedziała się, że Złota Trójca ma w planach pomóc mężczyźnie w przygotowaniu obrony, Lily powiedziała, że chętnie pomoże. Jednak wszyscy zgodnie stwierdzili, że to nie zajęcie dla małej dziewczynki. Gdy te dwa słowa dotarły do jej uszy, nieźle się wkurzyła. Szli akurat do biblioteki, kiedy to Evans zwyzywała Harry'ego za jego brak szacunku dla swojej siostry i odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła do swojego dormitorium.

Łapa najwyraźniej czekał na obiecany spacer, bo w pełnej gotowości stał tuż przy drzwiach. Lily uznała, że to idealny moment na przejście się po błoniach. Razem z czarnym, futrzastym towarzyszem ruszyła do wyjścia z zamku, gdy tylko znaleźli się na błoniach zaczęli spokojnie zwiedzać okolicę. Łapa nieodstępował Lily ani na krok, ale nie przeszkadzało jej to, czuła się z tym bardzo dobrze. Byli właśnie niedaleko Bijącej Wierzby, kiedy w zasięgu jej wzroku pojawił się profesor Lupin. Evans miała ochotę zapaść się pod ziemię, albo wyparować, wszystko jedno. Byle nie być w tym miejscu i to teraz. Nauczyciel obrony także musiał ją zauważyć, ponieważ powoli zaczął zmierzać w jej stronę. Jej przerośnięty szczeniak gdzieś się zmył, co działało na jej korzyści, przynajmniej nie będzie miała kłopotów.

- Dzień dobry, profesorze. - przywitała go uprzejmie.

- Witaj, Lily. - odparł słabym głosem. Nauczyciel nie wyglądał najlepiej, jego szaty wydawały się być dla niego znacznie za duże, niezdrowo blada cera i wory po oczami, tylko potwierdzały jej domysły o złym stanie profesora. Ale nawet teraz, kiedy był na granicy wyczerpania jego twarz zdobił uśmiech. - Co cię sprowadza o tej porze na błonia?

- Spacer. Zechce mi pan towarzyszyć? - zapytał uprzejmie, lubiła profesora Lupina, nie wiedziała problemu we wspólnym spacerze.

- Chętnie.

W ciszy szli wyznaczoną przez śnieg ścieżką, milczeli, jednak cisza nie była niekomfortowa, a wręcz przeciwnie. Była uspokajająca i przyjemna. Niedługo potem stali zaledwie kilka metrów od Wierzby Bijącej i przyglądali się jej nagłym ruchom gałęzi.

- Niesamowite drzewo. - stwierdził profesor spoglądając na uśmiechającą się uczennicę. - Wierzba została zasadzona w roku, w którym trafiłem do Hogwartu.

- Nie wiedziałam. - odparła Lily, przyglądając się Lupinowi. - Wie pan o przejściu u podstawy wierzby? - mężczyzna lekko się spiął, co nie zostało nie zauważone przez dziewczynę i spojrzał na nią zdziwiony.

- Och... nie, nie wiedziałem. Nikomu nie udało się dotrzeć na tyle blisko. - wyjaśnił. - Organizowane były konkursy o to kto dotknie pnia jako pierwszy. Kiedy jeden uczeń o mało nie stracił oka, zabroniono nam się do niej zbliżać.

- Rozumiem. - Evans przeniosła spojrzenie na swój zegarek na ręce. Robiło się już późno. - Wybaczy mi pan, nie długo zacznie się ściemniać, dlatego chciałabym już wrócić do siebie.

- Oczywiście. - skinął głową ze zrozumieniem. - Liczę, że jeszcze dane nam będzie kiedyś pójść na spacer.

- Ja także na to liczę. - odaprła Lily ze szczerym uśmiechem. - Do widzenia, profesorze.

- Do widzenia, Lily. - kiedy Gryfonka oddaliła się już na kilka metrów usłyszała za sobą ponownie głos nauczyciela. - Lily, czy ktoś u was w wieży ma psa? - zapytał, na co rudowłosa gwałtownie zbladła.

- Nic mi o tym nie wiadomo, profesorze. - odparła, po czym szybko ruszyła z powrotem do zamku. Nie daleko wejścia mignęła jej czarna sylwetka jej znajomego towarzysza. Razem z Łapą starali się jak najdyskretniej wrócić do dormitorium. Mieli naprawdę sporo szczęścia, bo Harry, Ron i Hermiona jeszcze nie wrócili z biblioteki.

Z czasem, w całym zamku pojawiły się już wspaniałe dekoracje bożonarodzeniowe, choć prawie nikt nie pozostał, aby je podziwiać. Grube girlandy z ostrokrzewu i jemioły wisiały wzdłuż korytarzy, tajemnicze światełka płonęły wewnątrz każdej zbroi, a w Wielkiej Sali stanęło dwanaście choinek połyskujących złotymi gwiazdkami. Rozkoszna woń świątecznych potraw rozchodziła się po korytarzach, a w Wigilię pachniało już tak mocno, że Łapa o mało nie uciekł z pokoju Lily w pogoń za niesamowitym zapachem.

W poranek bożonarodzeniowy Lily została brutalnie obudzona przez Łapę, który wskoczył na nią całym ciężarem. Rudowłosa jęknęłam, po czym usiadła i spojrzała na psa z wyrzutem.

- Na prawdę musiałeś? - zapytał, patrząc na niego jeszcze nie do końca przytomnie. Łapa jedynie zaszczekał wyraźnie z siebie zadowolony. - No dobrze, już wstaję. - futrzak zeskoczył na podłogę, dopiero wtedy Lily zobaczyła w nogach swojego łóżka mały stosik prezentów. Patrzyła zaskoczona na kolorowe paczki, jak dotąd nigdy nie dostała żadnego prezentu na święta, bo i od kogo. Niepewnie sięgnęła po jeden z pakunków i zaczęła go delikatnie otwierać. Gdy całe opakowanie zniknęło jej oczom ukazał się prześliczny, szkarłatny sweter z dużą, złotą literą L na środku i małym lwem Gryffindoru na piersi, w paczce był także tuzin babeczek z budyniem i placek świąteczny. Lily nie miała zielonego pojęcia od kogo dostała tak wspaniały prezent, niestety, nigdzie nie znalazła żadnej karteczki. Widząc, jak Łapa patrzy błagalnie na przepięknie pachnące wypieki, postanowiła się nad nim zlitować i poczęstowała go jedną babeczką. W czasie gdy czarny pies pałaszował słodkości, Lily zabrała się za rozpakowanie następnego prezentu. Ta paczka była mniejsza i cięższa, powoli rozrywała opakowanie, aż do czasu kiedy zobaczyła czarną, skórzaną okładkę z wygrawerowanymi złotymi literami. Z jej oczu poleciały krople łez kiedy odczytała tytuł książki. "Szlachetny Ród Potter'ów i jego historia". Z uśmiechem otworzyła obszerną księgę na pierwszej stronie, na której znalazła się krótka dedykacja.

" Pomyślałem sobie, że chciałabyś się dowiedzieć czegoś więcej o swojej rodzinie. James - twój ojciec, kiedyś mi ją pokazał, znalazłem ją w waszym domu po śmierci waszych rozdziców. Zabrałem ją i przechowałem, teraz zwracam ją tobie.
S.B.
PS. Harry też na pewno z chęcią ją przeczyta. Wesołych Świąt, Lily! "

Gryfonka patrzyła na notkę, jak urzeczona, nie potrafiła ukryć swojego zadowolenia. Prezent był jak najbardziej trafiony, pewnie nigdy nie miałaby okazji dowiedzieć się niczego o swojej rodzinie gdyby nie ten S.B. Oczywiście, była ciekawa kto dał jej ten prezent, ale inicjały nic jej nie mówiły. Lekko zawiedziona otworzyła ostatnią paczkę. W środku znalazła Podręczny Zestaw Miotlarski, nie potrafiła się nie uśmiechnąć, kiedy na wierzchu pudełka zauważyła krótki list.

"Uznaliśmy, że na pewno ci się to przyda. Wesołych Świąt!
A. Dumbledore i M. McGonagall"

Lily patrzyła z rozszerzonymi oczami na podpis dwójki profesorów, po chwili jednak uśmiechnęła się i wstała z łóżka, przy okazji odkładając prezenty na bok. Łapa przyglądał się jej z zaciekawieniem.

- No, to chyba najlepsze święta w moim życiu. - stwierdziła roześmiana, zabrała nowy sweter, parę jeansów i bielizne, a następie udała się do łazienki. Wyszła kilka minut później już całkiem gotowa. Włosy miała związane w wysokiego kucyka, ale nawet teraz sięgały jej do połowy pleców. Wzięła z szafki nocnej swoją różdżkę, po czym opuściła dormitorium. Gdy tylko znalazła się w Pokoju Wspólnym od razu wyczuła panującą tam napiętą atmosferę. Westchnęła przybita, po czym udała się w stronę kanapy na której siedział Harry.

- Hej, wesołych świąt! - zawołała na przywitanie. Na twarzy chłopak momentalnie pojawił się szeroki uśmiech.

- Cześć, Lily! Wesołych świąt. - powiedział Gryfon, przy okazji przytulając do siebie siostrę. - Ładny sweter. - dodał, kiedy już się od siebie odsunęli. - No, Pani Weasley się postarała.

- Och, nie wiedziałam, że to prezent od twojej mamy, Ron. - zwróciła się do ponurego rudzielca. Chłopak lekko się rozchmurzył i odparł.

- Co roku robi dla nas swetry, to swego rodzaju tradycja. Harry też dostał. - wytłumaczył i wskazał palcem na brata dziewczyny. Ta przyjrzała się swetrowi chłopaka i nie mogła się nie uśmiechnąć, sweter Harry'ego był bardzo podobny do tego należącego do Lily, jedyną różnicą była tu litera.

- Podziękujesz swojej mamie za nas? - zapytała, Gryfon skinął głową na zgodę i przeniósł wzrok na ogień w kominku.

- No to co, dostałaś coś jeszcze? - spytał zaciekawiony Harry. Lily z uśmiechem opowiedziała mu dokładnie o każdym prezencie, Gryfon nie krył swojego zdziwienia kiedy usłyszał o książce na temat ich rodziny. Zaproponował, że wieczorem mogą ją przejrzeć razem oraz obejrzeć wspólnie album ze zdjęciami ich rodziców, który Harry dostał od Hagrida. Lily od razu na to przystała. Spędzili czas w Pokoju Wspólnym rozmawiając o przeróżnych rzeczach, nauce, nowinkach w świecie czarodziejów, czy o quidditchu. Kiedy rozmawiali o tym ostatnim chłopak przyznał, że dostał na święta Błyskawicę. Lily bardzo się ucieszyła na wieść o tym, że Gryfon ma w końcu nową miotłę, nawet roześmiała się dźwięcznie kiedy wyobraziła sobie minę Olivera na wieść o drugiej Błyskawicy w drużynie i to na dodatek w posiadaniu ich szukającego.

W porze obiadu, całą czwórką zeszli do Wielkiej Sali, gdzie zobaczyli, że stoły poszczególnych domów przywarły do ścian, a po środku sali ustawiono jeden stół nakryty dla dwunastu osób. Siedzieli już przy nim profesorowie Dumbledore, McGonagall, Snape, Sprout i Flitwick, a także woźny Filch, który rozstał się że swoim nieśmiertelnym brązowym fartuchem i miał na sobie bardzo stary wypłowiały frak. Prócz nich było tylko dwoje uczniów: jeden najwyraźniej przerażony pierwszoroczny i Ślizgon z piątej klasy o dość posępnym wyrazie twarzy.

- Wesołych Świąt! - zawołał Dumbledore, gdy czwórka Gryfonów podeszła do stołu. - Jest nas tak mało, że byłoby głupio siedzieć przy osobnych stołach... Siadajcie, siadajcie!

Harry, Ron, Hermiona i Lily usiedli przy końcu stołu.

- Niespodzianki! - zachęcił wszystkich dyrektor, podsuwając koniec wielkiego srebrnego cukierka Snape'owi, który chwycił go niechętnie i pociągnął. Cukierek wystrzelił i rozpadł się, ukazując duży spiczasty kapelusz czarownicy z wypchanym sępem na czubku.

Lily spojrzała lekko rozbawiona na profesora, nie dało się ukryć, że widok był zabawny. Harry, który siedział zaraz obok niej ledwo umiał zdusić śmiech, podobnie jak Ron. Snape zacisnął wargi i popchnął kapelusz ku Dumbledore'owi, który natychmiast włożył go sobie na głowę.

- No to wsuwamy! - zawołał dziarsko, uśmiechając się do wszystkich.

Lily nakładała sobie właśnie pieczone ziemniaki, kiedy drzwi Wielkiej Sali otworzyły się ponownie i ukazała się w nich dziwnie ubrana kobieta. Miała na sobie długą zieloną suknię z cekinami, co upodabniało ją do błyszczącej, wyrośniętej ważki. Evans nie była w stanie rozpoznać tej kobiety, jednak sądząc po minie Harry'ego, Lily miała podejrzenia, że to może być nauczycielka wróżbiarstwa.

- Sybillo, cóż to za miła niespodzianka! - przywitał ją Dumbledore, powstając.

- Patrzyłam sobie w kryształową kulę, panie dyrektorze - powiedziała kobieta najbardziej mglistym i odległym głosem, na jaki ją było stać. - i ku mojemu zdumieniu ujrzałam siebie rezygnując z samotnego posiłku i schodzacą tutaj, aby się do was przyłączyć. Jakżebym mogła walczyć z nieubłaganym losem? Natychmiast opuściłam moją wieżę... Proszę mi tylko wybaczyć spóźnienie...

- Ależ oczywiście, oczywiście. - powiedział Dumbledore, mrugajac oczami. - Zaraz wyczaruję ci krzesło, Sybillo.

I rzeczywiście wyczarował krzesło jednym machnięciem różdżki: pojawiło się w powietrzu, przez chwilę obracało się szybko, po czym runęło z hukiem między Snape'a, a McGonagall. Profesor Trelawney jednak nie usiadła, jej olbrzymie oczy błądziły wokół stołu, aż nagle wydała z siebie coś w rodzaju łagodnego krzyku.

- Nie ośmielę się, dyrektorze! Jeśli usiądę przy tym stole, będzie nas trzynaścioro! Nieszczęście murowane! Proszę nigdy nie zapominać, że kiedy trzynaście osób zasiada do stołu, pierwsza, która wstanie, będzie pierwszą, która umrze!

- Zaryzykujemy, Sybillo. - powiedziała zniecierpliwiona McGonagall. - Usiądź wreszcie, indyk wyziębnie na kamień.

Profesor Trelawney zawahała się, a potem osunęła się ostrożnie na puste krzesło, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi wargami, jakby spodziewała się, że za chwilę piorun trzaśnie w stół. Profesor McGonagall zanurzyła wielką łyżkę w najbliżej stojącej wazie.

- Trochę flaczków, Sybillo?

Kobieta ją zignorowała, otworzyła oczy zapytał, spojrzała ponownie po wszystkich i zapytała:

- A gdzie jest nasz drogi profesor Lupin?

- Biedak, niestety, znowu źle się poczuł. - odrzekł Dumbledore, gestem zapraszając wszystkich, aby się sami obsługiwali. - Prawdziwe nieszczęście, że musiało go to dopaść w Boże Narodzenie.

Lily szybko zrozumiała, dlaczego profesor się nie pojawił. Pełnia wypadała dzisiaj. To dlatego ostatnio profesor nie wyglądał najlepiej. Z jej rozmyślan wyrwał ja głos nauczycielki transmutacji.

- Ale Sybilla na pewno już o tym wie, prawda? - odezwała się McGonagall, unosząc brwi. Profesor Trelawney obdarzyła ją bardzo chłodnym spojrzeniem.

- Oczywiście, Minerwo. - powiedziała spokojnie. - Nie wypada jednak okazywać na każdym kroku, że się o wszystkim wie. Bardzo często zachowuję się tak, jakbym nie miała wewnętrznego oka, aby nie peszyć innych.

- To by wiele wyjaśniało. - zauważyła cierpko profesor McGonagall. Głos nauczycielki wróżbiarstwa stał się nagle o wiele mniej tajemniczy.

- Jeśli chcesz wiedzieć, Minerwo, profesora Lupina już niedługo wśród nas zabraknie. On sam jest chyba świadom, że jego czas się zbliża. Żachnął się i uciekł, kiedy mu zaproponowałam wróżenie z kryształowej kuli...

- Trudno się dziwić. - mruknęła profesor McGonagall.

- A ja wątpię - odezwał się Dumbledore beztrosko, nieco jednak podnosząc głos, co zakończyło konwersację między McGonagall i Trelawney. - by profesorowi Lupinowi coś bezpośrednio zagrażało. Severusie, przyrządziłeś mu ponownie eliksir?

- Tak, panie dyrektorze. - odpowiedział Snape.

- To dobrze. A więc wkrótce powinien poczuć się lepiej... Derek, próbowałeś już tych kiełbasek? Są wyśmienite.

Chłopiec z pierwszej klasy zaczerwienił się gwałtownie, słysząc swoje imię z ust samego dyrektora, i trzęsącymi się rękami wziął półmisek z kiełbaskami.

Lily i Harry cicho rozmawiali na temat nowej miotły Gryfona, z entuzjazmem wymieniali się nowymi i coraz bardziej niebezpiecznymi pomysłami na wyprubowanie Błyskawicy. Dyskutowali ze sobą zażarcie, całkiem nieświadomi kilku osób, które wnikliwie im się przyglądały. Jak do tej pory piątka nauczycieli nie był w stanie usłyszeć o czym rozmawiali, przynajmniej dopóki Harry nie podniósł głosu, wyraźnie nie zgadzając się ze słowami rudowłosej Gryfonki.

- Nie bądź śmieszna, Lily! - zawołał chłopak, całkiem ignorując zdziwione spojrzenia kadry i uczniów.

- Niby co w tym takiego śmiesznego? - zapytała zirytowana dziewczyna, gdyby jej spojrzenie mogło zabić to Złoty Chłopiec na pewno leżałby już martwy na ziemi.

- Lily, ty miałabyś mnie wyprzedzić na miotle? - spytał mierząc ją wzrokiem. - Ja wiem, że jesteś dobra... no, ale nie tak dobra jak ja.

- Jesteś gotów się o to założyć? - na jej twarzy pojawił się iście ślizgoński uśmiech.

- Nie szkoda ci pieniędzy, Evans?

- Lepiej szykuj sakiewkę, Potter.

- Khm, khm... - dwójka Gryfonów, słysząc chrząknięcie odwróciła się w stronę dźwięku. Lekko się zarumienili widząc rozbawione spojrzenia kadry nauczycielskiej z dyrektorem na czele i jedno zirytowane należące do Snape'a.

- Przepraszamy, dyrektorze. - odparli równo, wbijając spojrzenia w podłogę. Reszta posiłku minęła spokojnie, aż do końca świątecznego obiadu, dwie godziny później. Opchani do granic możliwości Harry i Ron jako pierwsi wstali od stołu, a wówczas usłyszeli przeraźliwy pisk profesor Trelawney.

- Ach, moi kochani! Kto z was jako pierwszy podniósł się z krzesła? Kto?

- Nie wiem. - wybąkał Ron, patrząc ze strachem na Harry'ego.

- Nie sądze, by to miało jakieś znaczenie. - oświadczyła chłodno profesor McGonagall. - Chyba że za drzwiami czeka jakiś szaleniec z siekierą, żeby zamordować pierwszą osobę, która wyjdzie z Wielkiej Sali.

Nawet Lily się roześmiała. Profesor Trelawney natomiast zrobiła taką minę, jakby ją znieważono.

- Idziecie dziewczyny? - zapytał Harry, zwracając się do dwóch Gryfonek.

- Nie. - mruknęła Hermiona. - Chcę zamienić słówko z profesor McGonagall.

- A ty, Lily? Idziesz?

- Ja... - na chwilę do głowy dziewczyny wpadła jedna myśl, wzrok Gryfonki padł na szeroko usmiechającego się dyrektora, który patrzył wprost na nią. Dumbledore wyglądał, jakby chciał z nią porozmawiać, na potwierdzenie swoich domysłów nie musiała długo czekać. Profesor machnął ręką zachęcająco. - Ja muszę porozmawiać z dyrektorem Dumbledore'em. Jak wrócę to przrzejrzymy tą książkę. - powiedziała do Harry'ego, po czym wstała z miejsca i ruszyła w stronę dyrektora, który ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku. - Chciał pan ze mną pomówić, dyrektorze? - zapytała niepewnie.

- Tak, Lily, chciałem omówić z tobą i profesorem Snape'em pewną sprawę. - odezwał się Dumbledore. Lily spojrzała lekko zestresowana na swojego nauczyciela eliksirów. - Profesor Snape przyszedł do mnie parę dni temu i poprosił o zgodę na zmianę twojego programu nauczania. Profesor Snape uznał, że twoja wiedza i zdolności znacznie przekraczają materiał pierwszego roku. Kiedy przejrzałem twoje oceny, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Zarówno z eliksirów, jak i zaklęć masz same wybitne. Rozmawiałem dzisiaj z profesorem Flitwick'iem, przyznał, że znasz już o wiele więcej zaklęć i uroków niż reszta klasy. Dodał również, że zaczynasz się powoli nudzić na jego zajęciach. Z tego co mi wiadomo wyraziłaś już zgodę na zmianę programu nauczania z eliksirów, a co ty na to by to samo zrobić z zaklęciami?

Lily patrzyła na dyrektora w szoku i przez chwilę nie wiedziała co ma zrobić. Nowy program z eliksirów uznała za przydatny dla jej przyszłej kariery, ponieważ wiedziała, że dzięki niemu szybciej przerobi cały szkolny materiał, a nawet lepiej, znacznie wykroczył poza niego, po szkole mogłaby się starać o mistrzostwo z tej dziedziny, gdyby tylko dobrze napisała OWTM-y. Jeśli chodzi o zaklęcia to nigdy nie brała pod uwagę bardziej wymagającego nauczania, sama świetnie sobie radziła z trudniejszym zaklęciami, jednak pomoc profesora mogłaby się okazać bezcenna. Oczywiście nie sądziła, że profesor Flitwick jest tak dobrym obserwatorem, prawdą jest, że na jego zajęciach zaczynała się powoli nudzić. Z początku kiedy dopiero zaczynała uczyć się prawidłowego użycia najprostszych zaklęć jeszcze jakoś ją to interesowało, ale kiedy już wypróbowała wszystkie zaklęcia z podręcznika dla pierwszego roku nie miała co robić na lekcjach. W jej przypadku odpowiedź wydawała się banalnie prosta.

- Nie mam nic przeciwko, panie dyrektorze. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem, który szybko został odwzajemniony.

- Wspaniale! - zawołał Dumbledore klaskając w dłonie. - Jutro pomówie na ten temat z resztą kadry i wspólnie ustalimy twój nowy plan lekcji. Profesor Snape przekaże ci go, gdy tylko zostanie ułożony. No, myślę, że to wszystko na dzisiaj. Wesołych świąt, Lily. - powiedział na pożegnanie.

- Wesołych świąt, dyrektorze. Profesorze Snape. - odparła, po czym odwróciła się i w podskokach opuściła Wielką Salę. Biegiem ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego, aby podzielić się tą wspaniałą nowiną z bratem. Na schodach minęła się z profesor McGonagall, która w rękach niosła nowiutką Błyskawicę Harry'ego, przez chwilę patrzyła zaskoczona na miotłę w dłoniach nauczycielki, po czym szybko wypowiedziała hasło do portretu Sir Cadogana i weszła do Salonu Gryfonów. Wchodząc usłyszała strzępki kłótni i jedno zdanie, które na długo zapadło jej w pamięci.

- Bo pomyślałam... a profesor McGonagall zgodziła się ze mną... że tę miotłę mógł Harry'emu przysłać Syriusz Black!

*-*-*
Dobra to już jest nowy rekord
(6171 słów)

Pytanie: Podobają Wam się tak długie rozdziały?

Chciałam wstawić rozdział dzisiaj rano, ale wpadłam na nowy pomysł i musiałam go zmienić, i znowu, no i znowu, i jeszcze kilka razy. Więc efekt końcowy jest taki jaki mieliście możliwość przeczytać.

Przepraszam za wszelakie błędy, ale ten rozdział tak mnie wykończył, że już nie miałam siły go dokładnie poprawiać.

Pozdrawiam,
panienka_dumbledore

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro