Rozdział 15
Ponura przegrana
Profesor Dumbledore wysłał wszystkich Gryfonów z powrotem do Wielkiej Sali, gdzie dziesięć minut później pojawili się uczniowie z innych domów.
- Ja i inni nauczyciele musimy gruntownie przeszukać cały zamek. - oznajmił im dyrektor, kiedy McGonagall i Flitwick pozamykali wszystkie drzwi do sali. - Obawiam się, że dla własnego bezpieczeństwa będziecie musieli spędzić tutaj noc. Niech prefekci domów staną na straży przy wejściach do sali. Po naszym wyjściu za wszystko odpowiadają prefekci naczelni. Proszę mnie powiadomić gdyby coś się stało. - zwrócił się do rudowłosego brata Rona. - Przyślijcie mi wiadomość przez jednego z duchów.
Zamierzał już opuścić salę kiedy zatrzymał się i obrócił w ich stronę.
- Ach, tak będą Wam potrzebne...
Machnął różdżką i wszystkie stoły wylądowały pod ścianą, drugie machnięcie i na podłodze pojawiły się setki purpurowych puchowych śpiworów.
- Śpijcie dobrze. - pożegnał ich profesor Dumbledore zamykając za sobą drzwi.
W sali natychmiast zawrzało, a przejęci swoją rolą Gryfoni opowiadali reszcie szkoły o tym co się wydarzyło. Lily cały czas trzymała się blisko Harry' ego, w tym samym czasie próbując znaleźć w tłumie swoich przyjaciół. Gdzieś mignęły jej ciemne włosy Astorii, niestety nie była w stanie zobaczyć gdzie teraz dziewczyna się znajduje, podobnie było w przypadku dwójki Gryfonów.
- Wszyscy do swoich śpiworów! - krzyknął Percy. - Kończyć rozmowy! Gaszę światło za dziesięć minut!
- Chodźcie. - powiedział Ron do Harry' ego i Hermiony, zielonooki pociągnął za sobą Lily i razem całą czwórką ze śpiworami w rękach udali się do odległego kąta sali.
- Myślicie, że Black wciąż jest w zamku? - wyszeptała z lękiem Hermiona.
- Dumbledore jest najwidoczniej przekonany, że tak. - powiedział Ron.
Złote Trio wdało się w rozmowę, której Lily za nic nie chciała słyszeć. Sprawa Black' a w ogóle jej nie dotyczyła, nie czuła potrzeby, aby rozmawiać o nim przez cały wolny czas. Jednak przerażała ją myśl, że seryjny morderca może być gdzieś w murach tego zamku. Starała się powoli zasnąć, niestety ciągłe rozmowy jej tego nie ułatwiały.
- Gasimy światło! - krzyknął Percy. - Wszyscy mają być w śpiworach. I koniec rozmów!
Wszystkie świece zgasły, a jedyne światło pochodziło teraz od srebrzystych duchów, które bezszelestnie poruszały się w powietrzu rozmawiając przyciszonymuli głosami z prefektami i od gwieździstego sklepienia Wielkiej Sali.
Co godzinę do sali zglądał jakiś nauczyciel, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Koło godziny drugiej Lily przebudziła się z cichym krzykiem. Większość uczniów już spała i na szczęście nikogo nie obudziła. Przestraszona podciągnęła się do siadu i instynktownie zaczęła szukać kogoś znajomego, niedaleko od niej spał Harry. Lekko zawstydzona przybliżyła się do chłopaka i zaczęła go delikatnie szturchać. Ten od razu otworzył oczy i spojrzał zaskoczony na rudowłosą, kiedy tylko rozpoznał Gryfonkę na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- O co chodzi, Lily? - zapytał szeptem.
- Ja... - zamilkła i wbiła zawstydzony wzrok w podłogę.
- Miałaś zły sen? - spytał dla pewności chłopak, a widząc, że Evans kiwa głową na tak, pociągnął ją w swoją stronę. - Po koszmarach nie powinno się spać samemu. - zakomunikował jej i mocniej się do niej przytulił, dokładnie przykrywając ją śpiworem. Lily ufnie wtuliła się w chłopaka, nieświadoma tego, jak słodko razem wyglądają. Harry jednak pozostał czujny, w obawie o rudowłosą w ogóle nie zmróżył oka.
Około trzeciej w nocy, kiedy już większość uczniów, w tym Ron i Hermiona zasneli, do sali wszedł profesor Dumbledore, Potter dokładnie go obserwował, zauważył od razu jak rozgląda się za Percy' m, który krążył między śpiworami. Teraz był już niedaleko niego, więc szybko udał, że śpi nie chcąc na robić sobie problemów.
- Nie ma po nim śladu, panie profesorze? - spytał cicho Percy.
- Nie. Tu wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest pod kontrolą.
- Dobrze, nie ma sensu ich teraz budzić. Znalazłem tymczasowego strażnika wieży Gryffindoru. Jutro będziesz mógł zaprowadzić ich tam z powrotem.
- A Gruba Dama, panie profesorze?
- Schowała się w mapie Argyllshire na drugim piętrze. Wszystko wskazuje na to, że nie chciała wpuścić Black'a, ponieważ nie znał hasła, więc ją zaatakował. Wciąż jest roztrzęsiona, ale jak już się uspokoi, poproszę pana Filcha, żeby ją odnowił.
Nagle w sali rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki.
- To pan, dyrektorze?
Harry od razu poznał głos Snape' a. Dalej leżał nieruchomo, nasłuchując.
- Przeszukaliśmy całe trzecie piętro. Tam go nie ma. A Filch obszedł podziemia, tam też go nie znalazł.
- A wieża astronomiczna? Pokój profesor Trelawney? Sowiarnia?
- Byliśmy wszędzie...
- Znakomicie, Severusie. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, by Black gdzie się tu ukrył.
- Ma pan jakąś hipotezę na temat sposobu, w jaki dostał się do zamku, dyrektorze? - zapytał Snape.
Harry poczuł, jak Lily delikatnie się kręci w jego ramionach, zamar w bezruchu czując na sobie spojrzenia dwójki profesorów.
- Wiele, Severusie, a każda z nich jest równie nieprawdopodobna. - Gryfon usłyszał, że dźwięk kroków jest coraz głośniejszy. Po chwili już wiedział, że profesor stoi zaraz koło niego i Lily. - Niesamowity widok, nie sądzisz Severusie?
Nauczyciel wydawał się całkiem zignorować słowa dyrektora i zamiast odpowiedzieć zadał inne pytanie.
- Może dobrze by było dokładnie sprawdzić Lupina. Pamięta Pan naszą rozmowę z początku semestru? - dopytywał mężczyzna.
- Wątpie, żeby jakikolwiek nauczyciel, a tym bardziej profesor Lupin, pomógł Black' owi się tu dostać. - powiedział twardo, dalej niespuszczając wzroku z dwójki Gryfonów.
- Skąd ta pewność? - zapytał.
- Remus stracił przez Black' a za wiele by mógł mu pomóc, co najwyżej przyłoży się do jego śmierci. Nienawidzi go przez to co ten zrobił James' owi i Lily. - wyjaśnił spoglądając na Snape' a.
- Myśli pan, że on wie? - spytał tak cicho Snape, że Harry ledwo go usłyszał. Dumbledore westchnął przeciągle.
- Oprócz mnie i Minerwy mógł wiedzieć jedynie Black. - odparł smutno. - Boję się, że tak właśnie jest.
- Pan się boi? - zapytał z niedowierzaniem Percy, który do tej pory milczał, nie miał zamiaru podważać autorytetu dyrektora, jednak jego gryfońska ciekawość wzięła nad nim górę.
- Uwierzyć mi chłopcze, że mam czego. - po czym odwrócił się i spojrzał na Harry' ego. - Tak samo jak Pan Potter.
Przez następne kilka dni rozmawiano jedynie o Syriuszu Balck' u i o tym, jak udało mu się dostać do zamku. Każda kolejna historia wydawała się być coraz bardziej nieprawdopodobna.
Lily miała powoli dość. Cały czas chodziła rozdrażniona i nic nie pomagało w poprawieniu jej humoru na lepsze. Przyjaciele na każdym kroku próbowali ją rozbawić lub odstresować, ale wszystkie ich starania szły na nic. Dlaczego? Ponieważ wielkimi krokami zbliżał się pierwszy mecz sezonu i pierwszy mecz dla Evans, a Lily jak na złość nie miała miotły. Oliver Wood zaproponował, że mogłaby jakąś zamówić, co dziewczyna uznała za świetny pomysł, tylko istniał tutaj mały problem. Lily podczas swojej ostatniej wizyty u Gringotta nie zabrała wystarczającej ilości galeonów, aby starczyło jej na miotłe. Nie miała ona dostępu do rodowej skrytki aż do ukończenia siedemnastego roku życia, a nie wiedziała, jak wygląda sprawa z jej prywatną. W tej sytuacji wszystko było w rękach jej magicznego opiekuna i profesor McGonagall, z którą dziewczyna chciała pilnie porozmawiać. Taka sytuacja nadażyła się niezwykle szybko.
Podczas obiadu Harry podszedł do dziewczyny z informacją o pilnym spotkaniu z ich opiekunką domu, które miało mieć miejsce zaraz po posiłku. Lily lekko zdenerwowana dokończyła obiad i razem z równie zestresowanym chłopakiem udali się do gabinetu nauczycielki. Kiedy weszli do pomieszczenia zastali w nim kobietę z bardzo ponurą miną.
- Usiądźcie. - powiedziała spokojnie, a oni posłusznie wypełnili jej polecenie. - Chciałabym powiedzieć coś panu, panie Potter zanim przejdziemy dalej. Nie ma sensu już dłużej tego ukrywać. - oświadczyła bardzo poważnym tonem, aż Lily przeszły ciarki. - Wiem, że będzie to dla Ciebie wstrząs, ale Syriusz Black...
- Pragnie mnie dopaść. - strącił Harru, a rudowłosa spojrzała na niego zaskoczona. Nie mogła pojąć, jak tak łatwo jest mu to przyjąć. - Wiem o tym od dawna. Podsłuchałem, jak ojciec Rona mówił o tym jego mamie. Pan Weasley pracuje w Ministerstwie Magii.
McGonagall wyglądała na bardzo zaskoczoną. Spojrzała na Harry'ego po czym przeniosła wzrok na Lily.
- Ach, tak... No cóż, w takim razie pewnie rozumiesz Potter, dlaczego nie uważam za dobry pomysł, żebyś trenował quidditcha wieczorami i to samo tyczy się Ciebie, Evans.
- Ale co ja mam z tym wspólnego, pani profesor? - zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Jesteś dopiero na pierwszym roku i na dodatek w Gryffindorze, ostatnie wydarzenia udowodniły nam, że Black jest zdolny do wszystkiego. - wyjaśniła spokojnie. - Nie chciałabym, aby cokolwiek Wam się stało.
- Ale musimy trenować! - zawołał Harry z oburzeniem. - W sobotę mamy pierwszy mecz.
McGonagall wpatrywała się w nich ze zmarszczonym czołem. Oboje dobrze wiedzieli, że profesorce bardzo zależy na dobrej formie Gryfonów. Czekali na odpowiedź wstrzymując oddech.
- Hm... - profesor McGonagall wstał z miejsca i wyjrzała przez okno na boisko quidditcha, które było ledwo widoczne w deszczu. - Cóż... dobrze wiecie, jak bardzo bym chciała, żebyście w końcu zdobyli puchar... ale jednak... byłabym spokojniejsza, gdyby towarzyszył wam jakiś nauczyciel. Poproszę panią Hooch, żeby nadzorowała wasze treningi. - powiedziała nauczycielka i odwróciła się do dwójki swoich uczniów. Kiedy jej spojrzenie padło na rudowłosą przypomniała sobie o czymś ważnym. - A! Prawie zapomniałam. Lily, - zwróciła się do zestresowanej uczennicy. - razem z dyrektorem Dumbledore' em zdobyliśmy miotłe dla Ciebie!
- To wspaniale! - zawołał uradowany nastolatek w okularach. - Wreszcie będziesz miała swoją własną miotłe! Nie cieszysz się? - zapytał widząc jej minę.
- Oczywiście, że się cieszę. - odparła oburzona. - Po prostu, nie chciałam robić kłopotów. W sensie... mogłam ją kupić za swoje pieniądze. - wyjaśniła patrząc nieśmiało na nauczycielkę. Ta jedynie delikatnie uniosła kącik ust, po czym wyszła na chwilę z pomieszczenia. Wróciła do gabinetu z długą paczką w ręku, którą podała dziewczynie.
Lily ledwo udało się ją unieść, nie trudno było zgadnąć co było w środku. Niepewnie spojrzała na McGonagall, widząc jej ponaglające spojrzenie zaczęła powoli i delikatnie rozpakowywać paczkę. Kiedy tylko miotła została całkiem odsłonięta razem z Harry' m gwałtownie wciągneli powietrze. Tej miotły nie można było pomylić z żadną inną. Evans, tak jak i Potter widzieli ją na wystawie w sklepie na Pokątnej. Musieli przetrzeć oczy, żeby upewnić się, że to co widzą nie jest żadną iluzją.
- Przecież to... - zaczęła rudowłosa.
- Błyskawica! - wtrącił młody Potter, patrząc na miotłe z uwielbieniem.
- Pani profesor, ja nie mogę...
- Możesz, możesz. - przerwała jej nauczycielka. - Dyrektor kazał przekazać, że zwrotów nie przyjmuje. - Lily mogła by się założyć, że zobaczyła jak nauczycielka się do niej uśmiechnęła i na pewno nie było to zwykłe uniesienie kącików ust, a szczery, szeroki uśmiech. Długo dziękowała nauczycielce i prosiła o przekazanie podziękowań dyrektorowi. Kiedy tylko razem z Harrym wyszła z gabinetu została zasypana pytaniami związanymi z nową miotłą.
Pogoda pogarszała się z dnia na dzień, a do meczu było coraz bliżej. Lily chodziła jeszcze bardziej sfrustrowana, nie mogła się skupić na niczym innym, jak tylko na treningach. Dzięki własnej miotle, przynajmniej część stresu odeszła na bok. Oczywiście nie obeszło się bez pytań ze strony uczniów, już następnego dnia cała szkoła wiedziała o tym, że ścigająca drużyny Gryfonów lata na Błyskawicy. Każdy członek gryfońskiej drużyny quidditcha przynajmniej raz przeleciał się na Błyskawicy do okoła boiska. Harry kilkukrotnie latał na niej szukając znicza, ale i tak szedł w zaparte, że jego Nimbus też świetnie sobie radzi. Jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, że między Nimbusem 2000, a Błyskawicą istnieje ogromna przepaść, nawet Harry.
Podczas ostatniego treningu Oliver obwieścił im niezbyt przyjemną nowinę.
- Nie gramy ze Ślizgonami! - powiedział ze złością. - Właśnie rozmawiałem z Flintem. Gramy z Puchonami.
- Dlaczego? - rozbrzmiał chór zawiedzionych głosów.
- Flint twierdzi, że ich szukający nadal ma kontuzję ramienia. - odparł Wood, zgrzytając zębami ze złości. Lily coś słyszała o całej tej sytuacji. Na początku roku Malfoy uległ małemu... wypadkowi, od tamtej pory wysługuje się innymi. Wszyscy uczniowie w szkole są pewni, że symuluje. - Jestem pewien, że to wymówka, bo nie chcą grać w taką pogodę. Uważają, że to zmniejsza ich szansę...
Przez cały dzień padało i wiał silny wiatr, a gdy Oliver umilkł, usłyszeli odległy grzmot.
- Malfoy ma rękę w porządku! - zawołał Harry, który siedział zaraz obok Lily. - On tylko udaje.
- Nie możemy tego udowodnić. - powiedział z goryczą kapitan drużyny. - Najgorsze jest to, że ćwiczyliśmy wszystkie sytuację i kombinację z myślą o Ślizgonach, a gramy z Puchonami, którzy mają całkiem inny styl. Lily nie zdąży się przystosować. - dodał, a wszyscy przyznali mu rację. Evans świetnie latała na miotle oraz zadziwiająco szybko przyswajała wszystkie zwody i kombinacje, ale nawet ona nie byłaby w stanie przygotować się do gry z Puchonami w dwa dni. - Poza tym, mają nowego kapitana i szukającego, Cedrica Diggory' ego...
Angelina i Alicja zachichotały.
- To taki wysoki przystojniak, prawda? - odezwała się Alicja.
- Silny i milczący. - dodała Angelina, po czym znowu obie się roześmiały.
- Diggory? - zapytała Potter' a Evans. - To nie jest przypadkiem brat Ben' a?
- Tak mi się wydaje. - odparł chłopak.
- Nic nie mówi, bo jest za tępy, żeby skleić zdanie. - powiedział zniecierpliwiony Fred. - Nie wiem co Cię tak niepokoi, Oliverze, Puchoni to pestka. Kiedy ostatni raz z nimi graliśmy, Harry złapał znicza po pięciu minutach, pamiętasz?
- Ale graliśmy w zupełnie innych warunkach! - krzyknął Wood. - Diggory to ich mocny punkt! Jest świetnym szukającym! To zmienia sytuację. Właśnie tego się obawiałem, że tak to przyjmiecie! Nie możemy ich zlekceważyć! Musimy się skupić. Ślizgoni chcą nas wykołować! Musimy wygrać!
- Oliverze, wyluzuj się! - powiedział George, trochę jednak zaniepokojony. - Potraktujemy Puchonów bardzo poważnie. Poważnie.
- Niech będzie, że Wam wierzę. - odparł lekko spokojniej Wood. - Od teraz Lily musi ćwiczyć więcej. Trzeba ją przygotować przynajmniej minimalnie na grę z Puchonami. Ponieważ będziemy mieć tylko jeden trening przed meczem, musimy ćwiczyć na dziedzińcu lub błoniach, zaraz po lekcjach, codziennie.
W przeddzień meczu wiatr wył, a deszcz zacinał, jak nigdy. W korytarzach i klasach było tak ciemno, że trzeba było zapalić dodatkowe pochodnie i lampiony. Cała drużyna Ślizgonów miała bardzo zadowolone miny, jednak czemu tu się dziwić.
Lily nie miała głowy do niczego poza treningami, Wood i Harry wyciskali z niej siódme poty, jednak dawało to pozytywne skutki. Opanowała większość zwodów i kilka kombinacji oraz akcji, które na pewno przydadzą się jej podczas meczu z Puchonami. Jej przyjaciele udzielali jej wielu rad, których ona z chęcią słuchała, jednak najbardziej pomocne okazały się rady Ben' a. Gryfon przyznał, że dużo nasłuchał się o drużynie Puchonów od brata. Diggory przekazał jej wiele słabych punktów ścigających oraz obrońcy z Hufflepuff' u. Kto by pomyślał, że bramkarz ma minimalne problemy z bronieniem rzutów na lewą obręcz. Niby nic takiego, a jednak daje to wiele możliwości i pomaga skorygować ich błędy.
Członkowie drużyny przebrali się w szkarłatne szaty i czekali na zwykłą przemowę Wood' a, ale się nie doczekali. Chłopak wiele razy się do niej zabierał, otwierał i zamykał usta, aż w końcu potrząsnął głową i machnął ręką, wskazując im drzwi.
Wiatr był na tyle silny, że chwiali się i potykali w drodze na boisko. Nawet nie słyszeli czy widzowie witają ich okrzykami, bo grzmoty nieustannie przewalały się nad ich głowami.
Puchoni zbliżali się z drugiego końca boiska, ubrani w kanarkowożółte szaty. Kapitanowie podeszli do siebie i uścisnęli swoje dłonie. Po chwili wrócili na swoje stanowiska. Lily tylko z ruchu warg pani Hooch wyczytała komendę: "Wsiadać na miotły". Evans powoli przełożyła swoją prawą stopę nad Błyskawicą i przygotowała się do startu. Pani Hooch przyłożyła gwizdek do ust i rozległ się chrapliwy, jakby odległy dźwięk. Wystartowali.
Lily od razu popędziła w stronę kafla, udało się jej go zdobyć przed ścigającym Puchonów. Od razu zaczęła lecieć w stronę słupków zgrabnie omijając zawodników w żółtych szatach. Kiedy tylko udało jej się wypatrzyć Alicję rzuciła w jej stronę piłkę, którą złapała. Po wzmożonym krzyku Gryfonów wiedziała, że dziewczynie udało się zdobyć punkty. Niestety już kilka minut po rozpoczęciu meczu była przemoknięta i przemarznięta do szpiku kości. Hałas spowodowany przez deszcz i wiatr skutecznie zagłuszał komentatora, sama widoczność była przerażająca. Na całe szczęście szkarłatne szaty jej drużyny były całkiem łatwe do wypatrzenia. Cały czas starała się trzymać w miarę blisko dziewczyn, aby w razie czego wykonać krótkie podanie. Już po kilkunastu minutach miały ogromną przewagę. Nie obyło się oczywiście bez kilku spotkań z tłuczkiem, który już pięć razy omal nie zrzucił jej z miotły. Błyskawica sprawowała się idealnie.
Gwizdek pani Hooch przebił się przez deszcz i wiatr razem z pierwszą błyskawicą. Lily dostrzegła niewyraźny zarys Wood' aa, który machał do niej i Harry' ego ręką, aby zlecili na dół.
- Poprosiłem o czas! - ryknął Oliver kiedy wylądowali. - Chodzie tam, pod to...
Stłoczyli się pod wielkim parasolem w rogu boiska.
- Jaki wynik? - zapytał Harry.
- Mamy pięćdziesiąt punktów przewagi, - powiedział Wood. - ale jeśli szybko nie złapiesz znicza, będziemy grać do nocy.
- Z tym nie mam szans. - odparł zrozpaczony chłopak, wskazując na swoje okulary.
W tym momencie pojawiła się Hermiona, która co ciekawe wyglądała na rozradowaną.
- Wpadłam na pomysł, Harry! Daj mi szybko te okulary!
Harry pospiesznie wykonał jej polecenie, a cała drużyna patrzyła na nią z wytrzeszczonymi oczami kiedy Hermiona stuknęła w nie różdżka, mówiąc:
- Impervius!
- Sprytne. - przyznała Lily, kiedy chłopak otrzymał swoje okulary z powrotem.
- Będą odpychały krople deszczu! - wytłaczyła Hermiona.
- Jesteś cudowna! - krzyknął Wood za uciekającą dziewczyną. - Dobra, drużyno, do dzieła!
Lily wzbiła się w powietrze i dalej z Alicją oraz Angeliną zdobywały masę punktów. Latały po całym boisku unikając tłuczków i innych graczy. W pewnym momencie kiedy leciała w stronę bramek Puchonów, zaraz za Angelina zobaczyła coś co całkiem wytrąciło ją z równowagi: wyraźnie rysującą się sylwetkę olbrzymiego, kudłatego, czarnego psa stojącego nieruchomo w najwyższym, pustym rzędzie ławek. Po chwili jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem czworonoga, nie była od niego za daleko, nawet z tej odległości była w stanie zobaczyć jego czarne, jak otchłań oczy. Stworzenie nie spuszczało z niej wzroku, jednak kiedy usłyszała krzyk Wood' a obróciła się w jego kierunku, krzyczał coś do Harry' ego, ale i tak nic nie rozumiała. Spojrzała z powrotem na trybuny, ale psa już nie było. Szybko otrząsnęła się z chwilowego otępienia i poleciała prędko w stronę Alicji, która była otoczona przez dwóch ścigających. W ostatniej chwili dziewczyna zdążyła jej podać kafla, którego Lily bezbłędnie przerzuciła przez lewą obręcz, dzięki czemu zdobyła dziesięć punktów.
Nagle przeszył ją wszechogarniający smutek i przerażenie. Zaczęła się rozpaczliwie rozglądać dookoła, podleciała miotłą wyżej, żeby mieć lepszy widok na boisko. Próbowała wypatrzyć gdzieś znajomą, czarną czuprynę. Spojrzała w górę i zamarła. Niemyśląc zbyt długo poleciała najszybciej, jak mogła w górę. Zobaczyła go, otoczonego przez niemal stu dementorów. Będąc coraz bliżej, zaczęła powoli tracić kontakt z rzeczywistością, w jej głowie ponownie rozległ się ten znajomy krzyk, jednak miała swój cel, dotrzeć do Harry'ego, dlatego starała się zignorować głos w jej głowie. W pewnym momencie zobaczyła, jak Harry zaczyna spadać, poleciała w jego stronę, ale nagle coś ją powstrzymało, sparaliżowało ze strachu. Śmiech, zimny i okrutny... przerażający. W tej chwili przestała czuć cokolwiek. Była tylko pustka i straszny, zimny śmiech, a do tego przeraźliwy krzyk umierającej kobiety.
Obudziły ją ciche, przytłumione głosy, nie była w stanie rozpoznać do kogo należą, jednak jeden z nich przebił się ponad wszystkie. Wybudziła się z krzykiem, po czym od razu usiadła co okazało się ogromnym błędem.
- Ał! - krzyknęła z bólu.
- Lily! Nic Ci nie jest? - odezwał się tak znajomy dla niej głos.
- Wszystko w pożądku, Harry. - odparła słabym głosem. - Co tam się stało? - zapytała zdezorientowana, po chwili wydarzenia z meczu dotarły do niej pełną falą. - Harry! Nic Ci nie jest? Widziałam dementorów! Zaczęłam lecieć w twoją stronę, ale po drodze...
- Co się stało po drodze? - zapytał niby spokojnie chłopak.
- Usłyszałam krzyk, kobiety. Ten sam co w pociągu. - wyjaśniła. - I śmiech.
- Śmiech? - spytał cały blady.
- Tak. Taki pełen triumfu i satysfakcji, ale równocześnie zimny i przerażający. - wytłumaczyła nie zdając sobie sprawy, że zaczęła się trząść.
- To dementorzy. Nie przejmuj się. - pocieszała ją Hermiona. - Dumbledore bardzo się zdenerwował, wyrzucił ich z terenu szkoły, nie wolno im tu już przebywać.
- A jak mecz? - zapytała spokojniejsza, jednak widząc ich miny, znała już odpowiedź. - Przegraliśmy. Ile?
- Sto punktów. Nie złapałem znicza. - odpowiedział Harry. - Ty za to świetnie sobie poradziłaś.
- Moja miotła jest cała? - spytała zaniepokojona.
- Twoja tak. - powiedział Ron, a Potter spochmurniał. - Niestety ta Harry' ego nie miała tyle szczęścia. - dodał wskazując na szczątki wspaniałego Nimbusa leżące na sąsiednim łóżku.
*-*-*
Chce Was serdecznie przeprosić za tak długą przerwę, ale przez maraton, później przerwę nie miałam kiedy się zabrać za pisanie rozdziału. Dlatego jest taki długi.
Od teraz rozdziały przynajmniej raz w tygodniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro