Rozdział 12
Lekcja latania
Pierwsze zajęcia choć przyjemne i interesujące, były dla pierwszaków męczące. Dlatego uczniowie z ulgą przyjęli nadejście weekendu, który większość miała zamiar poświęcić na odpoczynek. Już teraz mogli łatwo stwierdzić, że niedługo będą mieli masę pracy. Lily i Harry spotykali się tylko na posiłkach, a czasem w Pokoju Wspólnym, żeby porozmawiać lub w coś zagrać. Evans kiedy tylko mogła przesiadywała w bibliotece, często w towarzystwie Hermiony. Bardzo polubiła starszą Gryfonkę, z którą nie miała dotąd czasu szczerze porozmawiać przez jej napięty grafik. Granger okazała się na prawdę miłą i pomocną dziewczyną, choć bardzo zabieganą. Kiedy tylko mogła starała się wytłumaczyć młodszej Gryfonce zagadnienia których nie rozumiała lub polecała książki dzięki którym szybciej mogła zdobyć wiedzę na dany temat.
W poniedziałek wypoczęci i przygotowani uczniowie udali się na swoje zajęcia. Lily udało się uzbierać 20 punktów dla Gryffindoru na lekcji eliksirów i drugie tyle na zaklęciach. Po powrocie do dormitoriów musieli odrobić zadane prace domowe. Ben i Dennis wspólnie zrobili wszystkie zadania z małą pomocą panny Evans, która to nie miała z nimi nawet najmniejszego problemu. Następny dzień nie różnił się od poprzedniego, gdyby nie pewne ogłoszenie wywieszone na tablicy w Pokoju Wspólnym, które wywołało spory entuzjazm u pierwszoklasistów.
- Lekcje latania! - zawołał podekscytowany Dennis. - W tym tygodniu!
- Czym się tak ekscytujesz? - spytał zirytowany Diggory. - Nigdy na miotle nie leciałeś?
- Ben. Pamiętasz, że my wychowaliśmy się u mugoli. Nigdy nie widzieliśmy latającej miotły. - wyjaśniła. Chłopak delikatnie się zarumienił i spojrzał przepraszająco na swoich przyjaciół. - Nic się nie stało, każdemu się zdarza pomylić. Zajęcia będą w czwartek popołudniu, mamy je ze Ślizgonami. - zaraz za dziewczyną rozległy się zawiedzione jęki. - O co chodzi? - zapytała, odwracając się do załamanych Gryfonów.
- Na pewno to nie pomyłka? - spytał ze szczerą nadzieją brunet.
- Nie. - odparła. - Naprawdę macie zamiar zepsuć sobie taki dzień przez grupkę Ślizgonów? Co Wam oni zrobili?
- Lily przecież oni są źli. - powiedział Dennis tak jakby to było coś oczywistego.
- Nie wszyscy. Dlaczego wrzucacie wszystkich do jednego worka? Na przykład Astoria jest bardzo miła. - na twarzy Ben' a można było zobaczyć niewielki grymas.
- Dobra dajmy już sobie spokój. - powiedział na odchodne brunet, po czym udał się do swojego dormitorium.
- Co mu się tak nie podoba w Astori? - spytała drugiego Gryfona. Odkąd Evans poznała Ślizgonkę, Ben stał się bardzo drażliwy. Nie znali się długo, ale już teraz mogła zauważyć różnicę w jego zachowaniu. Diggory starał się unikać dziewczyny, jak tylko mógł, co bardzo denerwowało Lily.
- Nie powiedział Ci tego, bo nie chciał Cię zmuszać do wyboru. - mruknął pod nosem chłopak.
- Jakiego wyboru? I o czym ty w ogóle mówisz? - dopytywała.
- Widzisz... - zaczął niepewnie. - Rodziny Greengrass i Diggory od lat są ze sobą skłócone, Ben wspomniał mi coś o jakimś nieudanym kontrakcie małżeńskim, podobno miał być dla obu rodzin bardzo korzystny, ale ówczesny Lord Greengrass go zerwał co nie spodobało się Diggory' im. Od tamtego czasu te rodziny nienawidzą się, nie rozmawiają i nie nawiązują żadnych kontaktów. Po prostu ignorują siebie nawzajem.
- Nie można tego zmienić? Przecież Ben nie musi nienawidzić Astori, nic mu nie zrobiła.
- To nawet nie o to chodzi. - wtrącił Dennis. - Oni nie mogą ze sobą rozmawiać, to taka nie pisana zasada pomiędzy rodzinami. Nie wchodzą sobie w drogę i tyle.
- To komplikuje sprawę.
Czwartek nadszedł szybciej niż mogłoby się wydawać. Wszyscy uczniowie pierwszego roku z entuzjazmem ruszyli na błonia. Lily bardzo się stresowała, dobrze pamiętała co jej obiecała profesor McGonagall, nie chciała zawieść swojej opiekunki domu.
W tłumie uczniów udało jej się wyłapać Astorię. Dziewczyna cała się trzęsła, nie wiele brakowało, a by się rozpłakała. Lily dobrze wiedziała, dlaczego tak jest. Na poprzednie lekcji Obrony, Ślizgonka przyznała, że ma lęk wysokości. Dzisiejsza lekcja nie zapowiadała się dla dziewczyny zbyt dobrze. Evans starała się ją jakoś pocieszyć, ale nieskutecznie. W już nie tak dobrym humorze czekała na nauczycielkę.
Pani Hooch pojawiła się niedługo potem. Stanęła przed grupą uczniów i spojrzała na nich krytycznie.
- No to zaczynamy. Stańcie po lewej stronie miotły, wyciągnijcie rękę nad miotłę i powiedzcie "DO MNIE". - miotła która leżała na ziemi od razu znalazła się w dłoni profesorki. Zafascynowania uczniowie poszli w jej ślady, jednak nie wszystkim się udało. Lily spoglądała po uczniach, żeby ocenić ich postępy, sama jeszcze nie spróbowała.
- Lily, - zaczął Ben, miotła znajdowała się już w jego dłoni. - nie próbujesz? - zapytał z cwanym uśmieszkiem. Evans tylko przewróciła oczami i zerknęła na swoją miotłę.
- Do mnie. - powiedziała pewnie, nie czując potrzeby, aby krzyczeć. Miotła od razu oderwała się od ziemi i wylądowała w dłoni właścicielki. - Czy jest Pan usatysfakcjonowany Panie Diggory? - zapytała z kpiną, ale w jej głosie można było wyczuć rozbawienie.
Kiedy już wszyscy poradzili sobie z pierwszą częścią zadania, Pani Hooch zaczęła im tłumaczyć, jak prawidłowo poderwać się do lotu. Jak to zawsze bywa coś musiało pójść nie tak. Astoria, która w ogóle nie chciała siedzieć na kiju, była tak zestresowana i przerażona, że nie panowała nad miotłą. Wbrew jej woli miotła poleciała na pełnej mocy w stronę muru szkoły. Lily nie zwracając uwagi na krzyki i błagania uczniów, wskoczyła na miotłę i poleciała za Ślizgonką. W powietrzu poczuła nie wyobrażalne szczęście i satysfakcję, latanie zdawało się jej być czymś naturalnym, czuła, że mogła by tak latać cały dzień. Jednak nie mogła cieszyć się tym uczuciem wiecznie, poleciała w dalszy pogoń za brunetką. Kiedy była na tyle blisko, żeby w razie czego złapać dziewczynę zauważyła, że ta zakrywa sobie oczy dłońmi. Rudowłosa wiedziała, że musi działać szybko, mur zamku był coraz bliżej.
- Astoria! - krzyknęła na tyle głośno by dziewczyna mogła ją usłyszeć. - Popatrz na mnie! - przerażona Ślizgonka tylko pokręciła przecząco głową. - Mam plan! Ale musisz mnie widzieć! - rozdygotana brunetka znowu zaprzeczyła. - Dobrze, to inaczej. - szepnęła cicho. Poleciała kawałek wyżej i ustawiła się centralnie nad Astorią, po czym zrobiła coś odważnego i głupiego zarazem. Skoczyła. Po kilku sekundach wylądowała przed dziewczyną, która natychmiast ją objęła. Lily wykonała szybki zwrot i zaczęła lecieć w drogę powrotną. Już z tej odległości widziała wściekłą nauczycielkę latania oraz kogoś, przez kogo momentalnie pobladła. Profesor McGonagall spoglądała na nią z mordem w oczach, a jej usta ściśnięte były w cienką linię. Kiedy już wylądowały Astoria z płaczem przytuliła do siebie Gryfonkę i zaczęła jej dziękować, w tej chwili nie interesowało ją, że wszyscy je widzą. Jej przyjaciółka uratowała jej życie, chciała jej jakoś podziękować.
- Evans! - Lily przerażona spojrzała na swoją nauczycielkę transmutacji. - Za mną. - Gryfonka ze spuszczoną głową ruszyła za nauczycielką, przechodząc koło Pani Hooch szepnęła cicho "przepraszam" nawet się nie zatrzymując. Razem z McGonagall szły w stronę zamku, czuła ogromną kulę w żołądku. Zastanawiała się również dokąd idą. W sumie to było głupie pytanie, pewnie do gabinetu profesorki, albo od razu do dyrektora. Szczerze nie miała nawet zamiaru się tłumaczyć, wiedziała, że to co zrobiła było niewybaczalne. Ale tak bała się o Astorię, nauczycielka nawet nie wsiadła na miotłę, żeby coś zrobić. Gdyby nie ona Ślizgonka zdobiła by jedną ze ścian Hogwart. Przez swoje rozmyślenia nie zauważyła, że dotarły już na miejsce, przynajmniej tak się mogło wydawać. Na pewno nie znajdowały się gabinecie nauczycielki, stały właśnie przed klasą do Obrony przed Czarną Magią. Profesor McGonagall weszła do sali zostawiając Lily na korytarzu. Chwilę później wróciła razem z wysokim uczniem, który także był z Gryffindoru.
- Lily - zaczęła nauczycielka. - to jest Oliver Wood, jest kapitanem drużyny Gryfonów. Oliverze to jest Lily Evans, która idealnie nada się na nową ścigającą. - rudowłosa spojrzała na profesorkę nic nie rozumiejąc. Wood natomiast wyglądał na przeszczęśliwego. - Jedna uczennica na lekcji latania straciła panowanie nad miotłą. Prawie rozpłaszczyła się na oknie od mojego gabinetu. Panna Evans poleciała zaraz za nią, gdy była wystarczająco blisko poleciała do góry, po czym zeskoczyła na drugą miotłę i ruszyła ku dołowi. Musisz wiedzieć Wood, że to był jej pierwszy raz na miotle, więc to było coś niesamowitego.
- Na-naprawdę ją Pani przyjmie? - dopytywał zszokowany Oliver, jeszcze nie otrząsnął się z tego co usłyszał.
- Naprawdę, to urodzona ścigająca, mając ją w drużynie na pewno wygramy. - powiedziała pewnie. Wzrok Lily skakał od siódmoklasisty po nauczycielkę, dopiero po chwili dotarło do niej to co usłyszała.
- A-ale... - wyjąkała Lily.
- Pamiętasz może co Ci powiedziałam, gdy byłaś ze mną na Ulicy Pokątnej? - spytała z błyskiem w oku Minerwa.
- O-oczywiście. Powiedziała Pani, że jeśli się wykaże to dostanę się do drużyny quidditcha. - odpowiedziała niepewnie, jednak kiedy zobaczyła uśmiech nauczycielki rozluźniła się.
- No, nie do końca o to mi chodziło kiedy mówiłam, że masz się wykazać, ale nie przeczę temu, że masz ogromny talent, który mało kto posiada. - powiedziała z entuzjazmem. - W tym roku jedna z naszych ścigających musiała zrezygnować przez poważną kontuzję, więc myślę, że to nie będzie problem jeśli zajmiesz jej miejsce, prawda Oliverze?
- Skądże, pani profesor. - odparł uśmiechnięty chłopak, można by pomyśleć, że zaraz zacznie skakać ze szczęścia. - Wydaje mi się, że mamy szansę wygrać Puchar. To już drugi najmłodszy gracz w tym stuleciu z takim talentem i na dodatek w naszej drużynie!
- Drugi? - spytała zaciekawiona zielonooka.
- Pierwszym był Harry Potter, jest on najlepszym szukającym jakiego kiedykolwiek mieliśmy. - wyjaśnił Wood, który już lekko podskakiwał. - Sądząc po opisie Pani profesor będziesz świetną ścigającą. Tylko co z miotłą. - nastolatek zaczął się wnikliwie przyglądać dziewczynie. - Dla niej najlepszy byłby Nimbus 2000 lub 2001. Jest na tyle niska i lekka, że te wydają się być najlepsze.
- Porozmawiam o tym z profesorem Dumbledore' em, jestem pewna, że nie będzie miał z tym problemu. - odparła po namyśle nauczycielka, po czym spojrzała na rudowłosą. - Tylko masz mi się wziąć za trenowanie. Oliver na pewno też będzie Cię poganiał, to jego ostatni rok i ma zamiar wygrać Puchar Quidditcha. Mam nadzieję, że dzięki Tobie to się uda.
Wieczorem udała się na kolację sama. Nie widziała się z nikim, aż do posiłku, postanowiła najpierw porozmawiać z Harry' m. Miała nadzieję, że Wood nie zdążył mu jeszcze nic powiedzieć.
- Cześć. - przywitała Gryfona i usiadła na miejscu koło niego.
- Cześć, jak tam lekcja latania? - spytał zainteresowany.
- Świetnie! - powiedziała z entuzjazmem, przy okazji nakładając sobie trochę pasztecików dyniowych. - Miotła Astori Greengrass wymknęła się spod kontroli, więc poleciałam jej pomóc, skoczyłam na jej miotłę i wróciłam na błonia. Profesor McGonagall to widziała, na początku myślałam, że mnie wyrzucą, ale okazało się tylko, że przyjęto mnie do drużyny. - Gryfon dopiero po chwili zrozumiał co do niego powiedziała.
- Dostałaś się do drużyny quidditcha! - zawołał zdziwiony, na co Lily uśmiechnęła się i przytaknęła. - To wspaniale, ale na jakiej pozycji. Myślałem, że mamy pełny skład.
- Ścigająca. Podobno jedna z dziewczyn musiała zrezygnować przez kontuzję. - wyjaśniła. - Oliver powiedział, że jestem drugim najmłodszym graczem w tym stuleciu.
- Oczywiście. - powiedział Potter i cały się na puszył. - Ja jestem pierwszym.
- Ta... to tylko dlatego, że jesteś ode mnie starszy. - odparła z niewinnym uśmiechem.
- Czyżbyś wątpiła w moje umiejętności? - spytał podejrzliwie.
- Nic takiego nie powiedziałam.
- Ale pomyślałaś!
- Skąd wiesz o czym myślę?
- Wydedukowałem to. - powiedział obrażony.
- Ta ty i dedukcja.
Kłócili się tak jeszcze kilka minut w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie. Ron Hermiona, którzy siedzieli naprzeciwko nich nawet się nie odezwali, uznali, że lepiej się nie mieszać. Jednak zgodnie myśleli, że kłócą się, jak prawdziwe rodzeństwo.
*-*-*
Tak więc przepraszam za tak dużą przerwę, muszę przyznać, że nie przypadł mi ten rozdział i pisałam go od tygodnia. A od nowa zaczynałam chyba z 5 razy. Trudno mi było zabrać się za ten temat. Ale rozdział jest.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro