Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Na dworze było dość chłodno i ponuro, jak na tę porę roku. Wszyscy dorośli spieszyli się by załatwić swoje sprawy i wrócić do ciepłych domów gdzie najpewniej ktoś na nich czeka. W takim popłochu nikt z przechodniów nie zwrócił uwagi na małą dziewczynkę o rudych włosach i niesamowicie zielonych oczach, która siedząc na murku z zaciekawieniem przyglądała się ludziom na ulicy. Nikt też nie zwrócił uwagi na grupkę chłopców nie wiele starszych od dziewczynki, przemykających się do ciemnego zaułka. Owi chłopcy nawet nie zauważyli, że ktoś ruszył za nimi.

- Ben, daj go potrzymać! - zza rogu gdzie zniknęli nastolatkowie dobiegły krzyki.

- Cole, to ja go znalazłem, więc to ja się będę z nim bawił! - zawołał chłopiec o piaskowych włosach, który jak można było wnioskować nazywa się Ben.

- Dajcie już spokój. - powiedziała trochę ciszej jeszcze inny chłopak, był najwyższy z nich trzech. - Kłócicie się, jak pięciolatki! Odpuścić. Mamy jeszcze trochę czasu zanim Pani Stone karze nam wracać.

- No dobra. Niech Wam będzie. - Ben chciał podać coś jednemu z kolegów, kiedy stworzonko wyskoczyło z ramion chłopca i pobiegło w stronę ulicy. - Nie dajcie mu uciec!

Grupka ruszyła w pogoń za uciekinierem, kiedy byli już o krok od złapania go na drodze stanęła im ów ruda dziewczynka. Stworzenie, które uciekało od chłopców rozgościło się w ramionach dziewczynki.

- Och Lilka, jak dobrze. Złapałaś go. - zawołał zadowolony chłopiec. - Możesz już go oddać to nasz kot.

- Wasz? - zapytała zaciekawiona rudowłosa. Miała przyjemny, melodyjny głos.

- Tak nasz. - odparł inny chłopiec, który chyba miał na imię Cole.

- Na pewno? - zapytała z powątpieniem. Spojrzała na kota wygrzewającego się w jej ramionach, a następnie przerzuciła wzrok na chłopców. - Gdyby była Wasza to by raczej nie uciekała. - stwierdziła zielonooka.

- Była? - spytał najwyższy z grupy.

- Tak Tom, to ona. - odparła rozbawiona. Przyjrzała się kotce. Była bura i miała ciemniejsze obwódki wokół oczu, które przypominały okulary, przez to kotka wydawała się bardziej dostojna i poważna. Lily zauważyła, że coś jest nie tak z łapką kota. Próbowała dotknąć jej, jednak tylko rozdrażniła zwierzę przez co została drapnięta w dłoń. - Ał! -syknęła.

- Lily! - zawołali na raz chłopcy i podbiegli sprawdzić czy z dziewczynką wszystko dobrze.

- Nic mi nie jest. - odparła. - Ale ona ma chyba uszkodzoną łapkę. Mam nadzieję, że to nie Wasza sprawka? - jej mina przybrała bardzo surowy wyraz.

- Lily wiesz, że my nie krzywdzimy zwierząt. Po prostu lubimy czasem się z jakimś pobawić. - odparł skruszony Ben.

- Załóżmy, że Wam wierzę. Tylko co teraz?

- Weźmiemy ją do sierocińca. Tam się nią zajmiemy. - zaproponował pewnie Cole.

- A Pani Stone? - zapytała niepewnie dziewczynka. - Nie może się przecież dowiedzieć, że trzymam w sierocińcu kota.

- Spokojnie Lilka. My się tym zajmiemy.

- Poza tym, - wtrącił Tom. - masz pokój sama, więc nikt nie nakabluje.

- Niech będzie, ale to ma zostać między nami. Na mały paluszek? - wyciągnęła małego palca dłoni, a chłopcy chwycili go i odrzekli pewnie składając przysięgę.

- Na mały paluszek!

Sprawy potoczyły się niezwykle szybko. Kiedy musieli wracać na obiad do sierocińca, chłopcy zrobili małą drake dzięki czemu Lily udało się przemknąć razem z kotką do jej pokoju. Było to małe pomieszczenie z ciemnymi kafelkami, jednym metalowym łóżkiem, małym biurkiem i jedną pojemną szafą. Pokój Lily znajdował się na piętrze w najbardziej odosobnionej części budynku. Rudowłosa jednak nie narzekała. Wolała zdecydowanie ciszę i spokój, poza tym stąd miała bliżej do biblioteki. Weszła do swojego pokoju i posadziła kotkę na biurku. Ta wyglądała jakby niezbyt jej się to podobało.

- Musisz wybaczyć chłopcom. - zaczęła mówić jednocześnie szukając czegoś w szufladzie biurka. - Bardzo lubią zwierzęta, ale nie wiedzą co to umiar. - dziewczynka w ogóle nie speszyła się tym, że przecież kotka nie jest w stanie jej odpowiedzieć, po prostu potrzebowała rozmowy z kimś kto nie będzie jej oceniał. - Wiesz, trochę mi ich szkoda. Żaden z nich prawdopodobnie nie znajdzie już domu, ale jednocześnie im tego zazdroszczę. Znają się, przyjaźnią, mają duże szanse, że nie zostaną stąd zabrani. Mają po trzynaście lat. Rzadko adoptuje się dzieci w ich wieku. Ja to co innego. Chociaż i tak nie mam tu nic za czym mogłabym tęsknić. Jednak dalej się boję, tak na prawdę ten pokój jest jedyną stałą rzeczą w moim życiu. Zawsze taki sam, nigdy nic się tu nie zmienia. Och mam! - zawołała uradowana wyciągając bandaż z szuflady. - Daj usztywnię tą łapkę, a jutro powinno już być dobrze, to nic poważnego.

Powoli podeszła do kotki, a ta jakby wyczuwając jej intencje podała swoją zranioną łapę. Dziewczynka delikatnie ją obandażowała, uważając żeby nie uszkodzić jej jeszcze bardziej. Była zadowolona ze swojej pracy, usztywniona łapka na pewno bolała mniej niż przedtem.

- Jesteś bardzo zadbana. - stwierdziła Lily. - Pewnie masz już swój dom. Chociaż mam wrażenie, że spotkałam Cię nie pierwszy raz.

Nagle dało się usłyszeć dość głośny dzwonek gdzieś na korytarzu.

- Muszę udać się na zajęcia. - westchnęła cicho i spojrzała na kotkę, która patrzyła na nią zaciekawiona. - Nie lubię ich, bo umiem już wszystko o czym mówi nasza nauczycielka. Nudzę się, a nawet nie mogę wyciągnąć jakiejś ciekawszej książki, żeby przeczytać o czymś nowym. No dobrze muszę iść, bo się spóźnię. - podrapała kotkę za uchem na co ta zamruczała z zadowoleniem.

Lily zabrała książkę i zeszyt z biurka, zapakowała przedmioty do torby, po czym wyszła z pokoju zostawiając kotkę samą. Kiedy dziewczynka znalazła się w sali, kotka wymknęła się z jej pokoju przez otwarte okno. Udała się do szczeliny między budynkami przy tym lekko utykając na przednią łapę. Gdy kotka była już na miejscu przemieniła się w wysoką, srogo wyglądającą kobietę. Miała ona długie, lekko siwe włosy upięte w misternego koka, a ubrana była w szmaragdową szatę, która "normalnym" ludziom musiała wydawać się śmieszna. Jej głowę zdobiła czarna tiara, a na nosie spoczywały okulary połówki. Chwilę później kobieta wyciągnęła jakiś długi patyk, machnęła nim, a iskry z niego spadły na jej prawą rękę, która pod jej kocią postacią wydawała się skręcona. Nieznajoma kobieta rozejrzała się dookoła sprawdzając czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu, po czym zniknęła z głośnym pyknięciem. Pewnie większość z Was zastanawia się kim jest osoba, która chwilę temu magicznie teleportowała się z ciemnego zaułka w Londynie. Kobietę o której mówimy zna duża część magicznej Anglii, ponieważ Minerwa McGonagall jest zastępcą dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, szkoły do której uczęszczała większa część czarodziei i czarownic z Wielkiej Brytanii. Nie bez powodu znalazła się ona akurat w Londynie. Dzisiejszy dyrektor Hogwartu - Albus Dumbledore, powierzył jej lata temu bardzo ważne zadanie. Właśnie w tym momencie przemierzała korytarze zamku mijając zaciekawione jej zachowaniem obrazy. Kilka minut później stała pod gabinetem dyrektora. Po wypowiedzeniu hasła wdrapała się po schodach na górę. Zapukała do drzwi i po usłyszeniu zaproszenia weszła do środka.

Znalazła się w okrągłym pomieszczeniu wypełnionym aż po brzegi dziwnymi, srebrnymi przedmiotami, stosami ksiąg oraz woluminów i portretami byłych dyrektorów. Za dużym, dębowym biurkiem siedział największy czarodziej na świecie, sam Albus Dumbledore, który w tym momencie oddawał się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli pożeraniu cytrynowych dropsów. Musiał niestety przerwać tą czynność w momencie kiedy profesor McGonagall weszła do jego gabinetu.

- Minerwo, co Cię do mnie sprowadza? - zapytał z uprzejmym uśmiechem.

- Prosiłeś mnie, żebym do Ciebie przyszła zaraz po warcie, więc jestem. - odparła kobieta siadając na fotelu naprzeciw biurka.

- Ach racja! Chcesz może filiżankę herbaty, moja droga?

- Poproszę. - chwilę później przed kobietą pojawiła się filiżanka z ciepłą herbatą. - Ale chyba nie zaprosiłaś mnie tu na pogaduszki. Wiesz przecież, że rok szkolny zbliża się nieubłaganie, a ja muszę wszystko przygotować. - powiedziała i wypiła trochę bursztynowego napoju. Dyrektor nagle spoważniał i spojrzał na kobietę z wahaniem.

- Wiesz, że Syriusz Black uciekł z Azkabanu? - spytał, McGonagall wyglądała na urażoną.

- Za kogo ty mnie masz Albusie? Oczywiście, że wiem.

- Zdajesz sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie jest teraz Harry Potter? - zapytał. - On nie może wiedzieć, przynajmniej nie teraz. Musimy być pewni, że nie będzie się narażał.

- Prosisz o niemożliwe. - stwierdziła kobieta. - Nie ma nikogo kto jest zdolny powstrzymać go przed czymś co sobie postanowi, ty też to wiesz.

- Dlatego właśnie poprosiłem pana Lupina, aby został nowym nauczycielem Obrony. - oznajmił z uśmiechem. - Remus znał dobrze rodziców Harrego, jeśli dał radę powstrzymać James' a to i z Harrym nie powinien mieć problemów.

- No nie wiem. - odparła z wahaniem. - Ale muszę przyznać, że nie mam lepszego pomysłu. - nagle o czymś sobie przypomniała. - Ale co z Lily? Ona też jest w niebezpieczeństwie. Black był blisko z Potter' ami, więc na pewno wie o ich córce, jest tak samo zagrożona, jak Harry. Poza tym ona od września będzie uczęszczać do Hogwartu.

- Pamiętaj, że tu im nic nie grozi. Black nie dostanie się do szkoły. - zapewnił ją Dumbledore.

- Obyś miał rację Albusie, obyś miał rację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro