Zaufanie I Poczontek Przyjażńi
*Naruto
Szedłem z brunetem, który jusz się nie szarpał, w stronę mojej kryjówki. Gdy byłem na miescu, położyłem go powoli na jednym z moich foteli i poszedłem po apteczkę.
*Sasuke
Blondyn mnie położył na fotelu i bez słowa gdzieś poszedł.
-idealny czas na ucieczkę...tylko z tą nogą będzie trudno - pomyślałem. - trzeba wymyśleć jakiś plan ucieczki - dodałem w myślach. Więc zaczołem iść powoli w stronę wyjścia, gdy wyszedłem,niewiedziałem na poczotku gdzie jestem, okoliczna wydawała się opca, ale postanowiłem iść stronę z której przyśliśmy. Szłem przez chwilę, ale ból nogi mnie wygońcał.
-usiode na chwilę... Muszę odechoć - powiedziałem sam do siebie i uśiadłem przy najbliższym drzewie i się o nie oparłem. Siedziałem przy drzewie i dyszałem jak opetany, ból wydawał się coraz gorszy.
-dobra muszę iść dalej - powiedziałem i wstałem - ał! - krzyknołęm i upadłem na ziemię, łapiąc się za bolocą kostkę.
-proszę... Proszę a kogo my tu mamy - usłyszałem głos,wiec spojrzałem przed siebie. Ujżałem wysokiego mężczyznę w czarnym płaście, więc nie widziałem jego twarzy. - morze ci pomuc? - spytał dziwnym tonem
-nawet się do mnie nie zbliżaj - odrzekłem poważnie. On zaczoł się do mnie zbliżać
-Bo co mi zrobisz kotku... Ał! - krzyknoł ponież go drabnołem moimi pazurami w twarz.
-nie mów do mnie kotku - powiedziałem nie zadowolony. Nie lubiłem gdy ktoś mnie tak nazywa.
-oh ty mały... - Jusz miał mnie uderzyć, ale ktoś go złapał. Spojżałem przed siebie i okazało się że to ten sam blondyn co wsześniej.
*Naruto
Wruciłem do bruneta z apteczką, ale go tam nie było.
-ech... Oczywiście uciekł... A co mnie on opchodzi niech sobie radzi, głupi kot - rzekłem zdenerwowany i jusz szedłem do pokoju - no kórwa... Nie mogę go tak zostawić... Idę go szukać i pójdzie zemną czy tego chce, czy nie - odrzekłem i wybiegłem z kryjówki. Wytropiłem go i pobiegłem w jego stronę. Gdy byłem blisko schowałem się za krzakami i zauważyłem jakiegoś mężczyznę i bruneta. Nie słyszałem zabardzo co oni tam gadają, więc podeszłem trochę bliżej.
-bo co mi zrobisz kotku... Ał?! - krzyknoł mężczyzna, gdy bruned go podrapał.
-nieżle- pomyślałem
- nie mów do mnie kotku - powiedział nie zadowolony.
- oh ty mały... - jusz chciał go uderzyć, ale szypko złapałem jego rękę.
-nawet się nie warz - powiedział zdenerwowany.
-Bo co?! - krzyknoł pewnie. Więc pochnołem go, że wylodowała na najbilszym drzewie. Nie patrzałem jakim jest stanie, porostu wziołam bruneta na ręce, jak jakoś kzieżniczke i poszedłem z nim do mojej kryjówki. Gdy byliśmy na miescu, posadziełem bruneta na fotetu i usiadłem przy jego kostce i wyciogłem potrzebne żeczy.
-dzieki za pomoc, ale wogule czemu mi pomogłeś?-spytał głoszeń mówiocym że mi nie ufa.
-szczeże nie chciałem po ciebie wracać, ale nie chciałem cię mieć na sumieniu - powiedziałem obojętnie, a on się cicho zaśmiał, trochę to było urocze.
-i tak dzięki - powiedział cicho. A ja jusz przestałem badażować mu gostke i ustałem przed nim.
- nie ma sprawy... Kotku - powiedział to przybliżając swoją twarz do jego . Spojrzał na mnie nie zadoliną miną.
- nie mów do mnie kotku - odrzekł wkurzony.
- Dobra nie będę kotku - powiedziałem i uśmiechnołem się szeroko.
- doprze jak chcesz... Piesku - odrzekł tym chytrze się uśmiechając.
- oj nie ładnie... Jestem wilkiem. - powiedziałem groznie.
-Dobra Wilczku - odrzekł chytrzre
- a więc tak... Kotku ? - odrzekłem chytrze.
-właśnie tak... Wilczku - odpowiedział z pewnym wzrokiem.
-coś czuję że się zaprzyjażnimy - powiedział szalajsko
-czemu nie - orżekł obojętnie.
- a zaufasz mi? - spytałem dla pewności.
--sprubóje, ale nie zabardzo ufam wikom - odrzekł, a ja tylko się uśmiechnołem.
Wiec przebraszam że nie było tak długo rodziału, ale kompletnie brak mi czasu i jeszcze weny nie mam. Mam nadzieję że tem rodział wam się z podobał. Niewiem kiedy będzie kolejny, ale sprubóje napisać jak najszybciej, ale niczego nie opiecuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro