Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Serce Zalewa Czarna Krew.

Po kąpieli ubrałam się w spodnie koloru czarnego jak i buty. Koszula śnieżnobiała, która przylegała do mojego torsu. Po śniadaniu udałam się tradycyjnie do biblioteki. Zen już siedział i się uczył. Niewiarygodne jak szybko wszystko się zmieniło. Wiosna za oknem już zagościła wśród nas.
- Cześć. - rzekłam.
- Hej. - uśmiechał się jak zawsze.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
- Tak . - odpowiedziałam gdy wchodziłam na drabinę.
Robiliśmy to co zazwyczaj aż wieczorem zaproponował mi mały trening.
- I co? Znów cie skopię?
- Haha! To się okaże. Wtedy dawałem ci fory.
- Ta. Teraz się tłumacz! - krzyknęłam z drugiego końca pomieszczenia.
Zeszłam z drabiny gdy do mnie przyszedł.
- No, gotowe. - w końcu skończyłam uporządkowanie tych ksiąg.
Alfabetycznie, kategoriami.
- Dobra robota. - rzekł i przyciągnął mnie do siebie. Złożył szybki pocałunek.
- Ej, zawcześnie. Po za tym.
- Po za tym, królowa wie. Nie musimy dłużej udawać. - przerwał mi. Naprawdę? Skoczyłam na niego z radości. O, Boże.
- Nareszcie. - szepnęłam.
- Um.
Po obiedzie poszliśmy do sali treningowej. Światło żyrandoli dawało pomieszczeniu jakiekolwiek życie. Zza okien nie było już śniegu a dni były coraz dłuższe. Teraz gwiazdy lśniły na swoim niebie. Czerwone zasłony przy oknach i ze złotymi sznurami.
- To jak? Powtórka? - spytał.
Wzięłam identyczny miecz jak przed temu ze stojaka. Uczynił to samo.
Stanęliśmy na przeciw siebie.
Miecz skierowałam u niemu.
Stanął luźnej w porównaniu jak wtedy. Co kombinował?
Jednak to on pierwszy ruszył.
Chciał mieczem prosto na mnie, ale zrobiłam unik w bok. Poleciał do przodu. Szybko wrócił do mnie i zaczęło się parowanie mieczami. Byłam dumna z siebie. Nie wiem czemu, ale to napewno było widać na mojej twarzy, że się lekko uśmiecham bo jemu oczy się rozszerzyły. W końcu wykręciłam mu miecz z dłoni. Dźwięk metalu o podłogę oznaczał koniec. Ostrze skierowałam ku niemu.
- Koniec, skarbie. - rzekłam.
Uniósł ręce do góry.
- Okay. Wygrałaś. - odpowiedział. Odstawiłam miecz na miejsce. Nagle chciał zrobić krok w moją stronę, ale coś go zabolało. Złapał się za żebra.
- Zen?!- pobiegłam do niego zaniepokojona. Na twarzy miał grymas z bólu i upadł na podłogę.
Podpierał się dłońmi, by jakoś się trzymać. Złapałam go za ramiona.
- Co jest? - nie mógł mówić.
Popchnęłam go na plecy i rozerwałam mu bluzkę. Przy sercu miał ogromną fioletową plamę.
- Straż! Straż! Pomocy! Błagam! - Krzyczałam jak szalona. Padło dwóch strażników. Od razu zabrali go do pielęgniarki. Zostałam tylko ja i cztery ściany. Oddychałam ciężko. Nie, niemożliwe. Nie mów mi, że on. Chory? Proszę, nie. Zaczęłam płakać. Skuliłam się na podłodze. Zrobię wszystko, ale durny losie, proszę nie odbieraj mi i jego. Nie jestem sobą gdy kogoś tracę. Najpierw rodzice, potem opiekunka, która mi pomogła wstać zanim ruszyłam w podróż. Nie, nie mogę. Nie jestem piękną gdy jestem zraniona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro