Komnata Snów.
Czas leciał zbyt wolno, byłam bardzo ciekawa gdzie chce mnie zabrać.
Nawet zjedzenie śniadania i praca w bibliotece była zbyt powolna.
Dziś mnie nie odwiedził, a gdy się obudziłam, jego już nie było. Może to naprawdę ważna sprawa. Nie wiem. Miałam mętlik w głowie, ale gdy zapadł zmrok przybył do biblioteki.
- Gotowa? - spytał. Zeszłam z drabiny.
- Tylko na co.
- Zaraz się dowiesz. - jego uśmieszek mówił wiele złego jak i dobrego.
Nagle rozległ się dźwięk zegara pokazującą godzinę osiemnastą.
- Chodźmy. - rzekł. Zgasiłam światło i zamknęłam drzwi na klucz.
Księżyc był w pełni i jego blask wpadał przez okna. Poczułam jak Zen łapie moją dłoń.
- Nie wiem czy to ci się spodoba, ale mam nadzieję, że sprawię ci przykrości. - Co? Chciał mnie zgwałcić? Jeszcze raz? Śmiałam się głośno w duchu. Weszliśmy do tej komnaty z koroną. Stałam na środku pomieszczenia gdy on odsunął gablotę na bok, pokazując tajemnicze przejście. Wskazał ręką bym weszła. Dobra, serio robiło się dziwnie. Schody kierowały się w dół. Ściany mokre od wilgoci i tylko jedna pochodnia dawała światło. Nagle usłyszałam znajomy dźwięk.
Morze? Niemożliwe. Szłam wyprostowana gdy stanęłam na zimny podest. Moim oczom ukazało się morze z gwiazd. Albo to było lustro i odbijało niebo, albo to.
- Widzisz, magia jeszcze całkowicie nie zniknęła. - rzekł zza moich pleców. Pociągnął mnie i schodziliśmy z długich, krętych schodów. Na środku był słup sięgający mi do brzucha. Dotknął palcem a ze środka wyłoniła się kula. Była jak skradziony księżyc. Mieściła się na dwóch dłoniach. Cały czas milczałam ze zdumienia.
- Pokaż skryte pragnienie tej damy, ostatni raz. - rzekł spokojnie dotykając kuli palcem.
Uniosła się lekko do góry a w środku szalały jakby białe płomienie.
Nie to niemożliwe. Mama? Tata?
Stali tam w oddali na lustrze wody.
Okazało się, że mogę biec po wodzie, ale teraz nie zwracałam uwagi na to.
Z płaczem ich przytuliłam.
Jednak byli przezroczyści, ale wyczuwalni. Nie słyszałam bicia ich serca ani oddechu. Nic nie szkodzi.
- Och, Mia - odezwała się mama.
- Bardzo tęskniliśmy.- dodał tata.
- Ja też. - powiedziałam przez łzy.
- Twoje włosy? - spojrzałam w te zielone oczy, które kiedyś dawały tyle czułości.
- A to? To.
- A jednak. - wrącił tata. Ha? Co miał na myśli?
- Już niedługo.
- Ale. - przerwałam.
- To teraz nie ważne. Widzimy się po raz ostatni. - rzekła mama.
- Szkoda, ale wszystko jest dobrze. Mam pracę w pałacu. - wyjaśniłam.
- I nie tylko.- spojrzała na mnie spod oka. Zarumieniłam się.
- Bardzo się cieszymy. - zaczęli powoli się rozpływać. Jej dłoń spoczywała na moim policzku.
- Kochamy cię. Pamiętaj. - zniknęli w powietrzu zanim zdążyłam jeszcze coś powiedzieć. Drobinki srebrnego pyłu uniosły się do góry. Musnięcie było chwilowe jak to spotkanie. Siedziałam na kolanach czując chłodną wodę. Sukienka koloru białego nabrała wody. Wstałam i wróciłam do Zena.
- Wybacz, że tak krótko, ale nie dało się... - zamilkł gdy wskoczyłam na niego.
- Dziękuję.- szepnęłam. Objął mnie w pasie.
- Nie ma za co. Jednak to były ostanie okruchy. - patrzyliśmy na kulę, która gasła i schowała się w kolumnie.
Wykorzystał ostania magię na kontynencie dla mnie.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedział.
- Czy możesz zostać dziś ze mną? - Spytałam po długiej chwili.
- Oczywiście.
Wróciliśmy w ciszy do mojego pokoju.
Niesamowite dzieją się rzeczy gdy spróbujesz tego co nieosiągalne, a tak bardzo tego chcesz.
Jednak nawet w najbardziej słoneczny dzień może przybyć burza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro