Kamień, Który Lśni.
Przyszedłem do biblioteki, ale jej tam nie zastałem. Chociaż dziwne, bo jedyny klucz do tego miejsca był w zamku od drzwi. Czyżby specjalnie mi go zostawiła? Nie wiem, a co mnie to.
Zabrałem się za naukę, chociaż czas mijał, jej nie było. Trochę mnie to jednak tak zastanawiało. Dzień robił się krótszy ze względu na zimę, która się zbliżała. Postanowiłem zapytać królowej. Szybko zgasiłem światło i zamknąłem drzwi. Klucz zawiesiłem na szyi i schowałem za kołnierz.
Udałem się do komnaty, a następnymi białymi drzwiami, do łazienki.
Cała z białego z bladym różem, marmuru, na samym środku kwadratowa wanna umieszczona w ziemi. Wokół niej chodziły dwie służące wlewające ciepłe mleko.
- Wiesz gdzie jest Mia?
- Prosiła o dzień wolny, ale prosiła o dyskrecję gdzie się wybiera. - królowa zaplotła w kok czarne włosy. Dzień wolny? W sumie pracowała ostatnio bez przerwy.
- Powiem tyle, że zabrała swoją klacz.- Jej złowieszczy uśmiech zza dłoni.
Czasem była przerażająca, ale potrafiła pokazać dobro. Jak i Mia.
- Przygotować konia!- krzyknąłem.
Chyba wiem gdzie poszła.
♤
Galopowałem krótko. Przywiązałem swojego czarnego ogiera do słupka obok jej klaczy.
- Ohajo!
- Ohajo! Młodzieńcze. - za blatem stała starsza osoba w okularach.
- W czym mogę ci pomóc?
- Czy była tu może dziewczyna? Mia.
- Ach, Mia.- loczuła się zakłopotana.
Czyli jest tu.
- Nie wiem czy mogę cię wpuścić, demo...chodź. Zza zasłoną wąskim korytarzem dostałem się do zielonej, małej kuchni. Wskazała drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Zobaczyłem ją siedzącą przy grobie. Kawałek trawnika ogrodzony wysokim płotem.
Wzmógł się lekki wiatr, który poruszył jej włosy. Na tabliczce było napisane:
Anna Al i William Al.
Spokój im duszom.
To napewno jej...
- Gdy twoja matka straciła moc i nasz kraj został zbruzgany przez grzech, śmierć i zło. - mówiła z opuszczoną głową i ledwo słyszalnym głosem.
- Ten koszmar ściga mnie od roku. Nigdy nie zapomnę. Tamtej nocy rodzice postanowili zrobić ciasto już na następny dzień. Gdyby tylko... -
zaczęła płakać. Skuliła się jakby dostała w brzuch.
- Napadli...i zabili.
- Naprawdę mi przy...
- Nie mów tak!- krzyknęła i zrobiłem krok do tyłu.
- Nie kłam. - Co?
- Nie ma ich tu...i to po części wasza wina! - wstała z impetem i szturchnęła mnie w ramię. Wyszła oburzona. Byłem całkowicie w szoku. Masowałem ramię po uderzeniu z nią. Spojrzałem na nagrobek. Napewno byli młodzi. Wyryty był dzień.
12.01.XXXX
Zaraz, to dziś jest dwunasty stycznia.
Rocznica. Pierwsza rocznica ich śmierci. Złożyłem ręce.
- Wiem, że tylko udajemy parę i wiem, że nie cofnę czasu by była znów tą radosną dziewczyną co kiedyś, napewno była. Teraz jest silna i odważna - tutaj troszkę się zaśmiałem. - Ale obiecuję państwu iż zrobię co w mojej mocy by była zadowolona z życia, ponownie.
Ukłoniłem się i skierowałem w stronę drzwi. Mia pochodzi z normalnej miejskiej rodziny, a ja jestem księciem. Nie mam pojęcia czy tylko tak powiedziałem z impulsu, czy z pewności że tak będzie.
Chociaż jest między nami ogromna przepaść, jakoś nie chcę by cierpiała.
♤
Wiadomość o tym, że jestem w związku szybko się rozeszła.
Mieszkańcy na mój widok, tylko o tym mówili. Leżałem tak na łóżku w swojej komnacie rozmyślając.
Mam wszystko czego można by zapragnąć, ale czułem straszną pustkę. Jeśli chce by ta kobieta Goryl się uśmiechała to muszę lepiej ją poznać nie?
- Shia każ Mii przybyć do sali treningowej za dziesięć minut. - powiedziałem do służącej, która dokładała drewna do kominka.
- Tak wasza wysokość.
Nałożyłem białą pelerynę i doczepiłem do pasa swój miecz.
Sprawdzimy jej umiejętności.
♤
- Czego chcesz, Patyczaku?
Była ubrana w czarne spodnie, granatowe kozaki i niebieską tunikę z długim rękawem. Włosy spięte w wysoki kucyk. Ze stojaka wziąłem prosty miecz do treningów i podałem go jej.
- Mam się z tobą bić? - popatrzyła na mnie jak na durnia.
- Tak. - przekręciła tak oczami, że myślałem iż wyjdą jej z orbit.
- Chcesz bym cie jeszcze bardziej dobiła?
- To się okaże.
- I tak wystarczająco mnie dziś wkurzyłeś. - mówiła sama do siebie.
Słońce zachodziło i mocno wpadało do sali przez wysokie okna.
Zaatakowałem pierwszy. Odebrała na miecz, ale nawet się nie ruszyła z miejsca. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Odepchnęła mnie i potem rękojeścią wybiła mi broń z dłoni. Stało to się tak szybko gdy dostałem w twarz ponownie mieczem. Upałem i wiedziałem, że to koniec. Otworzyłem oczy a ona stała w blasku promieni słonecznych. Ostrze skierowała ku mojej szyi.
- Mówiłam. - rzekła.
Ja trenuję tyle lat, a ona jednym ciosem mnie załatwiła? Nie spodziewałem się takiej siły z jej strony, pomijając ataki wcześniejsze.
Zrobiła krok do tyłu i pomogła mi wstać. Zauważyłem u niej łańcuszek na karku.Nosiła jakiś wisiorek ?
Hm. O to zapytam później. Ale teraz wiem, że kryje się w niej coś niesamowitego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro