Rozdział 18: Deszcz
Kiedy opuścili okolice Rudawy i Dzikiej Orlicy, bardzo szybko tego pożałowali. Przez pierwsze dwie godziny wędrówki mieli wrażenie, że tlen na ziemi został wyczerpany. Zwyczajnie nie mieli czym oddychać. Wybrali dłuższą, a zarazem bezpieczniejszą i bardziej poprzerastaną górami trasę przez gęste lasy. Każde podejście stanowiło mordęgę – pot lał się z nich niemiłosiernie. Chociaż pili naprawdę sporo, w ogóle nie mieli ochoty sikać, bo cała woda uciekała przez pory skórne.
Z czasem zauważyli jednak, że pogoda ulega zmianie. Niebo stało się jakieś bez wyrazu. Utraciło swój błękit, stając się zasnute jednolitą, mlecznobiałą chmarą zbitych chmur. Początkowo nie przyniosło to niestety żadnej ulgi pod kątem wysokiej temperatury powietrza, która w głównej mierze odpowiadała za ich znój. Z czasem jednak niebo zaczęło ciemnieć i wtedy stało się coś, na co podczas swojego skrupulatnego planowania wędrówki nie wpadli wcale: zagrzmiało.
Dopiero w momencie, gdy Filip usłyszał charakterystyczny dźwięk, jaki wydawać może jedynie burzliwy nieboskłon, niczym gong w jego głowie wybrzmiała myśl: burze w górach są niebezpieczne.
Wszyscy pięcioro automatycznie spojrzeli w górę. Niebo ciemniało właściwie z każdą sekundą i chociaż w gęstwinie drzew nie odczuwali jeszcze silnych podmuchów wiatru, wyraźnie widzieli, jak targa on koronami, z których gęsto sypią się świeże, zdrowe liście.
Nagle na stalowoszarym nieboskłonie wyprężyła się jaskrawa błyskawica. Dopiero po kilku sekundach przetoczył się za nią trzask stopniowo przechodzący w niepokojące dudnienie. Nie wiedząc, co dalej ze sobą zrobić, nastolatkowie szli dalej pod górę, aż leśna gęstwina stopniowo zaczęła się przerzedzać.
W oddali zobaczyli opustoszałą, metalową wieżę widokową, którą na mapie podpisano Rozhledna Anenský vrch (Wieża widokowa Anenský vrch). W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Teraz wiatr wiał już naprawdę silnie, na tyle, że musieli krzyczeć, by się ze sobą porozumiewać:
– Nie zbliżajmy się do niej! – poinstruował resztę Filip. – To jak jeden wielki piorunochron!
– Jak piorunochron, to chyba dobrze!? – zapytała Kasia zdezorientowana.
– Ech, dziecko! – zirytowała się Laura. – Mogłabyś uważać trochę więcej na lekcjach!
– Ale jest szansa, że w takim miejscu turystycznym mają jakieś wiaty czy coś w tym stylu! – zasugerował Igor.
– Nie wiem, czy tam byłoby bezpieczniej! – na głos zastanowił się Filip.
– No teraz to ty bredzisz! – obruszyła się Laura. – Oczywiście, że są. Najgorsze są otwarte przestrzenie! No dobra, nie najgorsze. Najgorsze jest stanie pod drzewami, ale otwarta przestrzeń niewiele lepsza! Już lepiej wskoczyć do rowu.
– A ty skąd taka mądra!? – zapytał Adam.
– No na pewno nie z życia! – prychnęła Laura. – Oglądałam kiedyś z mamą jakiś dokument w telewizji!
Niestety musieli zakończyć tę pogawędkę, ponieważ mignęło im przed oczami jaskrawe światło. Nie trzeba było odliczać. Równolegle rozległ się bardzo głośny, rozdzierający uszy trzask, a powietrze wypełniło się zapachem ozonu.
– Ja pierdolę – krzyknął Filip, któremu dzwoniło w bębenkach. – Jebnęło w wieżę? Nikomu nic nie jest? – rozejrzał się po reszcie, która zamarła w oszołomieniu.
Jak na zaklęcie lunął na nich deszcz, a właściwie to ściana wody. Zdezorientowani pobiegli za Igorem i Adamem, którzy rozglądali się wokół w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia. Przez kilkanaście sekund byli naprawdę zrozpaczeni. Czuli, że biorą udział w bezwzględnej rosyjskiej ruletce z matką naturą.
Ktoś na górze jednak ewidentnie musiał mieć ich w swojej opiece. Nastolatkom aż trudno było uwierzyć w swoje szczęście. Dosłownie wpadli na najprawdziwszy, murowany schron. Zdewastowana budowla wojskowa miała otwarte wejście, do którego czym prędzej czmychnęli. Wewnątrz było ciemno i śmierdziało, ale trudno opisać wdzięczność, jaką poczuli, gdy tam się znaleźli.
Za murami szalał żywioł – wiatr zacinał na tyle, że tafle wody wdzierały się do środka, opryskując ich zimnym deszczem. Z tego powodu zanurzyli się w głąb schronu, oświetlając sobie otoczenie latarkami. Przez moment przypomniał im się pobyt w domku działkowym na początku ucieczki. Panował tu podobny klimat – wokół walały się śmieci, w głównej mierze puste butelki, papierki po przekąskach, a także najbardziej niepokojące: kupki zmiętolonych, zbrązowiałych chusteczek higienicznych. Betonowe podłoże ziębiło, a dopływ światła przez maleńkie otwory w murach był znikomy.
Kiedy znaleźli względnie czysty zakamarek, rozłożyli na nim swoje karimaty. Zaczęli wykręcać przemoczone ubrania, by przebrać się w suchą odzież, którą na szczęście uratowały ich plecaki. Po zdjęciu butów mogli dosłownie wylewać z nich wodę. W końcu wyczerpani usiedli, wyglądając w stronę wyjścia. Raz po raz w schronie robiło się wyraźnie jaśniej. Była to zasługa błyskawic szalejących na zewnątrz, którym z różnym opóźnieniem towarzyszyły głośne huki oraz trzaski grzmotów.
– Nawet nie potrafię opisać, jakie mamy szczęście – powiedział Adam, z którego twarzy wciąż nie schodził wyraz zdumienia.
– Taa, szczęście do kiszenia się po melinach – skomentował Igor, jednak widząc krytyczne spojrzenia reszty, dodał – tak szczerze, też się zdziwiłem.
Kasia i Laura znacznie gorzej znosiły przeskok temperatury związany z nagłym zimnem, które zastało ich po ponad tygodniu upałów. Miały gęsią skórkę i trzęsły się. W końcu poszły po rozum do głowy i wyjęły z plecaka bluzę oraz kurtkę. Kasia wzięła ciepły polar, a Laura wiatrówkę.
Zrobili sobie herbaty, żeby nieco się rozgrzać i odpakowali przekąski: batoniki proteinowe.
– Patrzcie – szepnął Igor, wskazując podbródkiem w stronę wyjścia.
Na progu przyczaił się przemoczony do cna lis. Przyklapnięte futerko odsłaniało jego bardzo smukłą, wręcz chudą sylwetkę. Z pewnością posunąłby się dalej, ale zamarł, kiedy tylko zauważył nastolatków.
– Nie bój się – powiedziała łagodnie Kasia. – Chodź.
– On cię nie rozumie – skrytykował ją Adam. – Najlepiej nic nie mówmy, może wtedy podejdzie bliżej.
Posłuchali go i siedzieli cicho. Lis rzeczywiście przesunął się nieco bliżej, by jak najmniej smagały go porywy deszczu i wiatru. Przycupnął na betonie, strosząc mokre futerko. Obserwowali go przez dobre kilkadziesiąt minut, aż w końcu zaczęli zapadać w płytki sen.
Wybudzili się dopiero kiedy deszcz zelżał. Stopniowo pogoda ulegała poprawie. Grzmienie rozlegało się coraz rzadziej i słabiej. Chmury burzowe musiały popłynąć dalej, ponieważ robiło się także coraz jaśniej.
Gdy niemal wcale już nie padało, lis pędem wyskoczył ze schronu, niknąc im z oczu. Zaufali jego intuicji i sami również podeszli do wejścia, aby zobaczyć, jak wygląda świat na zewnątrz. Nadal było chłodno a wokół walały się połamane gałązki drzew, igły oraz liście.
– Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia – raz jeszcze powtórzył Adam.
– Ale chyba idziemy dalej? – zapytał Filip. – Lepiej jeszcze przed zachodem słońca znaleźć jakieś sensowne miejsce na obóz.
– No raczej – odrzekł Igor. – Co jak co, ale nie zamierzam spędzać nocy w tym osranym schronie.
Laura i Kasia niemrawo przystały na ustalenia chłopaków. Były zmęczone, ale same również nie chciały zostawać w tym miejscu na dłużej.
Ruszyli zatem dalej, idąc w delikatnej, rześkiej mżawce. Najbardziej we znaki dawało im się mokre obuwie, do którego wszystko łatwo się lepiło. Kiedy przedzierali się przez las, szybko na nowo cali zmokli ze względu na wodę kapiącą z drzew, a także z powodu ocierania się o zarośla i gałęzie, które mijali. Niestety, tego dnia słońce nie miało już szansy wyjść zza chmur, więc robiło się nieprzyjemnie zimno.
Podczas krótkiego postoju, gdy podchodzili pod górę, Igor podszedł do Laury i bez patrzenia jej w oczy podał jej swój polar:
– Masz, mnie i tak jest gorąco przy podejściach – już wcześniej zauważył, że wiatrówka dziewczyny wyraźnie nie wystarcza, żeby zrobiło jej się ciepło.
Laura nieśmiało przyjęła ten podarunek, wypowiadając krótkie „dzięki". Przeszło jej przez myśl, że to gest bardziej w stylu Filipa.
Po drodze mijali jeszcze kilka schronów oraz bunkrów, jednak nie mieli ochoty zaglądać do ich wnętrz. Zastanawiali się, dlaczego jest ich w tej okolicy aż tak wiele, jednak nie mieli możliwości zgooglowania odpowiedzi na to pytanie.
Po przejściu nieco ponad pięciu kilometrów wyszli na otwartą przestrzeń i przez jakiś czas kontynuowali wędrówkę polnymi drogami. Sucha ziemia szybko wpijała wodę po burzy, dlatego szło się całkiem komfortowo względem usianych wzniesieniami leśnych bezdroży. Ostatecznie wyczerpani rozbili obóz na leśnej polanie nieopodal miejscowości Rokytnice v Orlických horách, gdzie zamierzali uzupełnić nieco swoje zapasy.
Stojąc na skraju lasu, mogli podziwiać światła miejscowości znacznie większej od poprzedniej, przy której się zatrzymali. Liczyli, że uda im się w niej uzupełnić swoje zapasy prowiantu. Tym razem rozstawianie namiotów nie szło najlepiej. Było już ciemno i gubili się w podwiązywaniu śledzi, które wysmykiwały się z miękkiej, mokrej ziemi. Kiedy w końcu udało się wznieść zarówno jeden, jak i drugi namiot, schowali się do środka i zjedli kolację osobno, pod zadaszeniem. Solidny posiłek i ciepła herbata przyniosły im błogi, głęboki sen.
***
Tej nocy spali nieprzerwanie, najdłużej jak do tej pory. Prawdopodobnie była to zasługa dwóch czynników: wraz z nastaniem dnia ich namioty nie zamieniły się w łaźnie parowe, a ponieważ niebo nadal spowijały grube, gęste chmury, ostre światło nie przebijało się przez tropiki. Spali więc niemal do południa, budząc się zaskoczeni późną godziną.
Na zewnątrz nie było już mokro, a temperatura pozwalała na komfortowe chodzenie z rozpiętą bluzą. Laura jednak wciąż wydawała się zziębnięta. Podczas śniadania prawie się nie odzywała, mimo że reszta nastolatków dawno odzyskała humor i z ekscytacją opowiadała o wczorajszych przygodach.
– Skoro mamy iść do sklepu, to może zostalibyśmy tutaj jeszcze jedną noc? – dziewczyna zapytała z prośbą w głosie.
– Spoko, właściwie nie spieszy nam się – stwierdził Adam. – Nie jest to najbardziej atrakcyjne miejsce do kolejnego postoju, ale jeśli ci to pomoże, to ja nie widzę przeszkód.
Reszta zgodziła się z chłopakiem. Kasia bardzo nalegała, by tym razem uczestniczyć w wyprawie na zakupy:
– Laura i tak zdycha. Znowu będę się nudzić!
Ostatecznie niechętnie przystali na prośby także drugiej siostry. Jednak Filip zaoferował się, by zostać z Laurą, która jego zdaniem wymagała opieki drugiej osoby. Dziewczyna początkowo protestowała, ale z drugiej strony wiedziała, że lepiej, by tak dużą grupą nie zapuszczali się w miejsca, gdzie są większe skupiska ludzi. Do podobnych wniosków doszli pozostali. W rezultacie Adam, Igor i Kasia ruszyli z plecakami do miasta, a pozostała dwójka została w obozowisku.
– Too... może zrobię ci herbatę? – zagadnął nieco zakłopotany Filip, kiedy zostali sami. Bądź co bądź nie przebywali sam na sam od pamiętnej nocy nad zalewem Rudawa.
– Chętnie, dzięki – odpowiedziała dziewczyna. – Jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę się położyć do siebie.
– Jasne – odpowiedział chłopak, starając się zachować wyluzowany ton. Wyjął z plecaka kuchenkę turystyczną i zaczął wlewać wodę do swojego kubka emaliowanego. Czuł, jak serce wali mu z emocji.
***
– Nie wyglądamy najlepiej – stwierdziła Kasia krytycznym tonem, skanując wzrokiem chłopaków oraz siebie od pasa w dół.
Mieli ubłocone buty, wymięte ubrania i rozczochrane włosy, które wyschły dopiero, gdy położyli się spać, a przez to sterczały pod dziwnymi kątami. Cenna uwaga młodszej koleżanki sprawiła, że Adam i Igor postanowili nieco ogarnąć się, zanim pokazali światu swoje oblicza.
Szli polną drogą, zbliżając się do Rokytnicy w Górach Orlickich. Wyglądała na typową turystyczną miejscowość, która ze względu na ośrodki narciarskie największą popularnością cieszy się w sezonie zimowym. Z tego powodu w miasteczku nie zastali tłumów.
Stosunkowo szybko znaleźli sklep spożywczy, a nawet market. Weszli do środka nonszalanckim krokiem, nie poświęcając zbyt wiele uwagi myślom o tym, czy rzeczywiście udało im się pozbyć wizerunku włóczęgów, i czy ktoś może ich rozpoznać.
Mieli do czynienia z największym asortymentem od czasu zakupów w Bystrzycy Kłodzkiej, dlatego czuli się niemal jak w wesołym miasteczku. To jeszcze bardziej oddaliło od nich poczucie strachu. Mając przed sobą perspektywę kolejnego noclegu w pobliżu miasteczka oraz trzy pary rąk do dźwigania, postanowili nie żałować gotówki podczas zakupów w Potraviny Večerka (Sklepie spożywczym).
Kupili sporo pieczywa, serów oraz wędliny, na które mieli największą ochotę. Wybrali kilka dań obiadowych w słoikach, mając w planie odgrzać je na kuchence turystycznej. Garściami sięgnęli po świeże owoce: jabłka, banany i brzoskwinie. Adam nieśmiało zasugerował także kilka warzyw, na które niechętnie przystali Igor i Kasia – gustujący w wyraźnie innych towarach. Oni utonęli w świecie batonów i czekolad. W przelocie tylko wymienili porozumiewawcze spojrzenia, bez zbędnych słów uznając, że wreszcie odkryli swój wspólny mianownik. Na dziale z alkoholami chłopcy wybrali kilka piw, jednak nie mieli ochoty na picie cięższego alkoholu. Resztę miejsca, jakie im pozostało, zapełnili wodą. Ich zakupy zajęły całą ruchomą taśmę sklepową.
– Dobra, pobawiłaś się, to teraz wyjdź i poczekaj przed sklepem – Adam polecił Kasi. – Podamy Ci plecak, jak wyjdziemy. Nie chcę, by kasjerka przyglądała ci się dłużej niż musi.
Dziewczynka posłusznie opuściła sklep z opuszczoną głową. Igor z uznaniem zerknął na przyjaciela, doceniając jego refleksję.
Przywitali się z kobietą za kasą krótkim „ahoj", a następnie zaczęli upychać w plecakach skanowane produkty spożywcze. Kasjerka skupiona na wykonywaniu swojej pracy nie zwracała na nich większej uwagi, do momentu gdy nie zauważyła piw, które ustawili na samym końcu.
– Máte občanský průkaz? (Czy macie dowód osobisty?) – zapytała spoglądając to na jednego, to na drugiego.
– Sorry, we don't understand – odpowiedział skonsternowany Igor.
– ID – powiedziała surowo kobieta, a następnie wskazała palcem na sześciopak piwa. – Tohle je alkohol. Pokud je ti méně než osmnáct, nemůžu ti to prodat. (To jest alkohol. Jeśli masz mniej niż osiemnaście lat, nie mogę Ci tego sprzedać.)
– Nie mamy – przyznał Adam po polsku, rozkładając ręce.
– Chytrosti. Mám zavolat policii? (Spryciarze. Mam zadzwonić po policję?) – ton sprzedawczyni jeszcze bardziej się wyostrzył. Przypatrywała się chłopakom coraz uważniej. Po chwili wyraźnie się zmieszała, odwracając wzrok.
Poczuli, jak włosy na karkach stają im dęba.
– Nie, przepraszamy, we are sorry! – powiedział Igor głosem wysokim ze zdenerwowania.
Kasjerka rozejrzała się. Wokół nie było jednak innych klientów.
– Sedm set padesát sedm korun (Siedemset pięćdziesiąt siedem koron) – oznajmiła niespodziewanie.
Chłopcy spojrzeli na nią zdezorientowani.
– Tady, děti (Tutaj, dzieci) – powiedziała ponaglająco i wskazała kwotę wyświetlaną przez kasę fiskalną.
– Okay, dziękujemy, dzięki, dzięki – wyszeptał Igor i gorączkowo podał jej banknoty. – Reszty nie trzeba!
Wypadli ze sklepu, oddychając ciężko. Adam w biegu rzucił Kasi plecak, wypowiadając krótkie: „masz, idziemy stąd, szybko". Oddalili się pędem.
***
Kuchenka turystyczna wypuszczała płomień z głośnym sykiem, który przypominał nieco wodę lejącą się pod dużym ciśnieniem. Kiedy zawartość garnuszka zagotowała się, Filip przelał wodę do kubka z herbatą w torebce. Przez chwilę pociągał za sznurek, obserwując, jak esencja obficie opuszcza woreczek i barwi wodę na rdzawobrązowy kolor. Aromat gorącego earlgreya rozniósł się w powietrzu. Chłopak wziął kubek w rękę i podszedł do namiotu Laury.
– Herbata już jest gotowa – powiedział, od razu czując zażenowanie tą kwestią. Właściwie sam nie wiedział, dlaczego.
– Dzięki, możesz wejść? – dobiegł go słaby głos przyjaciółki.
Filip poczuł, jak robi mu się gorąco. Od początku ich wyprawy nie miał okazji zaglądać do namiotu dziewczyn. Był nieco skrępowany, ale ostatecznie rozpiął zamek błyskawiczny, który zabezpieczał wejście. Ostrożnie wczołgał się do namiotu, dokładając wszelkich starań, by nie rozlać herbaty.
Niby ten sam namiot co ich, a jednak jego wnętrze było zupełnie inne. Z pewnością pachniało ładniej damskimi kosmetykami: dezodorantem i może jakimś balsamem do ciała albo czymś podobnym. W porównaniu do ich namiotu przestrzeń w środku była jednak znacznie mniej uporządkowana. Wokół walały się ubrania i różne przedmioty. Pedantyczny Adam nie pozwalał jemu i Igorowi na taką swawolę.
Laura leżała po lewej stronie w śpiworze, który miała zapięty po sam podbródek. Nie wyglądała dobrze. Jej skóra była blada i błyszcząca, a oczy miała szkliste i podpuchnięte.
– Strasznie mi zimno – powiedziała ochryple.
– Rany – początkowe zestresowanie chłopaka natychmiast zamieniło się w realny niepokój. – Nie wiedziałem, że aż tak źle się czujesz. Trzeba odpalić naszą apteczkę – miał na myśli lekarstwa bez recepty, które zabrali ze sobą.
Zbliżył się do niej i położył dłoń na jej czole. Bez wątpienia było rozpalone.
Niedobrze, bardzo kurwa niedobrze, pomyślał chłopak.
– Czy coś jeszcze ci dolega? – zapytał rzeczowo.
– Przede wszystkim zimno. Ale też mam dreszcze, boli mnie głowa i gardło.
– Rozumiem... – powiedział Filip, robiąc minę, jakby te informacje miały jakiekolwiek znaczenie dla możliwych opcji leczenia, jakie mógł jej zaoferować. – Musisz wyjąć ręce ze śpiwora, żeby napić się herbaty. Powinna trochę cię rozgrzać. A ja pójdę przygotować ci coś do picia z paracetamolem i przyniosę ci więcej ubrań.
Dziewczyna niechętnie wyciągnęła ręce po gorący kubek i ujęła go w dłonie. Musiała podnieść się do pozycji półsiedzącej, by nie oblać się w trakcie picia. Przełykając płyn, mrużyła oczy.
Filip szybko wycofał się z namiotu i wstawił kolejną porcję wody do zagotowania na kuchence turystycznej. Odszukał apteczkę, którą zostawił Adam. Znalazł w niej Gripex do rozpuszczenia w wodzie z paracetamolem i kofeiną, termometr oraz pastylki do ssania na bolące gardło. Czekając, aż zagotuje się woda, wyjął także bluzę polarową ze swojego plecaka.
Partiami zanosił wszystko do namiotu Laury. Dziewczyna zdążyła wypić już niemal całą herbatę, więc nie od razu udało mu się wmusić w nią kolejną porcję płynu, jednak ostatecznie uległa i wypiła go. Kiedy zmierzyła sobie temperaturę, termometr wskazał niepokojące 39 stopni Celsjusza.
– To wysoka gorączka, nie ma żartów – skomentował Filip, teraz już naprawdę krzycząc w środku. Wydawało mu się, że Laura nieco odpływa. Po wypiciu leku zbijającego gorączkę nie chciała nawet pastylki na gardło. Leżała nieruchomo w półśnie, z przymkniętymi oczami.
Ja pierdolę, a co jeśli gorączka będzie rosła? zastanawiał się chłopak.
W desperacji zmoczył wodą jedną ze swoich koszulek i przykładał ją do czoła przyjaciółki. Było mu niewygodnie, więc położył się obok niej.
Mieli twarze tuż obok siebie i mógł obserwować ją najdokładniej, od kiedy się poznali. Zauważył jasne rzęsy, gęste brwi i małego piega na dolnej powiece jej prawego oka. Opalone na złoto policzki były pokryte delikatnym meszkiem jasnych włosków, co zaskoczyło chłopaka – zawsze myślał, że dziewczyny mają idealnie gładką cerę. Brązowe włosy Laury miały teraz postać wilgotnych strąków – odgarnął jej z czoła opadające kosmyki.
Wtedy otworzyła oczy i spojrzała na niego swoimi wyjątkowymi oczami. Jej tęczówki miały ciemnobrązową barwę, która w obecnym świetle niemal zlewała się ze źrenicami.
– Czy możesz mnie przytulić? – zapytała.
Oczywiście, że to zrobił.
***
Kasia, Igor i Adam wracali już tą samą ścieżką pomiędzy polami, zbliżając się do krawędzi lasu. Raz po raz któreś z nich niespokojnie oglądało się za siebie, by sprawić, czy nie są ścigani – na szczęście nikt za nimi nie podążał.
Nieco uspokojeni zaczęli nawet trochę żartować sobie z sytuacji, która ich spotkała. Igor nieudolnie próbował naśladować kasjerkę, mówiąc do Adama:
– Chytrusku, mam zawołać polici?
– Chciałbym tylko zauważyć, że nie bez powodu najbardziej bawi to Kasię – nonszalanckim tonem skomentował przyjaciel znużonym tonem.
– Hej! – krzyknęła dziewczynka urażonym tonem. – A co, ty masz jakieś ponad poczucie humoru?
– On jest ponad wszystko od zawsze – dociął Adamowi Igor, szczerząc się do chłopaka.
– Zamknijcie się na chwilę – uciszył ich Adam z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Wyraźnie nasłuchiwał.
Zaczęli rozglądać się wokoło i już mieli dopytywać, o co właściwie mu chodzi, ale w końcu sami usłyszeli. Coś na kształt psiego skowytu. Wydobywał się z lasu, jednak znacznie bardziej na prawo od przejścia, do którego zmierzali.
– To chyba pies. Może jest na spacerze? – zasugerował Igor, nie mając ochoty podążać za tym dźwiękiem.
– No nie brzmi, jakby był – stwierdził Adam. – Ja chcę to sprawdzić – dodał ku zaskoczeniu pozostałej dwójki. Chłopak nigdy sam nie pakował się w kłopoty. Jeśli już to robił, powód musiał być dla niego szczególny.
– Ja też! – poparła postawę chłopaka Kasia. – Może potrzebuje pomocy.
– Ech, kurwa. No dobra, przecież was tak nie zostawię – ostatecznie powiedział Igor. Przecież nie mógł dać im poznać, że spieszy mu się do obozu i szczerze mało obchodzi go jakiś wyjący stwór w dziczy.
Podążanie za skowytem wcale nie było łatwe. Dźwięk wydawany przez zwierzę nie był jednostajny. Czasem nie było słychać go nawet przez kilka minut, następnie rozlegało się jedno długie, żałosne wycie. Niekiedy jednak pies zawodził znacznie dłużej i głośniej. Wtedy powoli zbliżali się do miejsca, w którym musiał się znajdować. W końcu udało im się go zlokalizować.
W niewielkiej odległości od pól zauważyli dorosłego, wychudłego owczarka. Stał pod drzewem i zaczął skamleć, kiedy ich zauważył. Na początku nie wiedzieli, dlaczego tak zawodzi. Dopiero po chwili zobaczyli, że pies jest przywiązany smyczą do drzewa. Na ten widok Kasia poczuła, jak coś przewraca jej się w żołądku.
– Myślałem, że Czesi są jacyś fajniejsi – zdziwił się Igor.
– Jak można zrobić coś takiego? – dziewczynka zapytała płaczliwie. Miała w pamięci swojego psa Kromkę, którego wszyscy traktowali jak członka rodziny.
– Nie becz – polecił Adam, starając się zachować zimną krew. – Pomożemy mu.
Chłopak pewnym krokiem ruszył w stronę psa, spodziewając się niczego ponad dozgonną wdzięczność czworonoga. Sytuacja okazała się jednak nieco bardziej skomplikowana. Im bliżej znajdował się chłopak, tym bardziej zmieniała się postawa psa. Początkowo jedynie podwinął ogon i położył po sobie uszy, następnie jednak zaczął również warczeć.
– No kurwa, co ty robisz? Przecież chcę cię uwolnić – zezłościł się chłopak.
Co za głupie zwierzę, pomyślał. Jego gniew zgasł jednak jak płonąca zapałka wrzucona do szklanki z wodą, gdy z bliska zauważył wyleniałą sierść i wystające żebra owczarka.
– On się nas boi – stwierdziła Kasia. – Może był bity. Nie wiadomo, ile czasu już tutaj jest.
– Może spróbujmy przekupić go jedzeniem? – zaproponował Igor, na co chętnie przystali.
Wyciągnął z plecaka kiełbaskę. Sama woń mięsa sprawiła, że wyraz psiego pyska natychmiast uległ zmianie. Owczarek wpatrywał się w mięso jak zaklęty. Jego uszy ponownie uniosły się ku górze, a nos zaczął szybko i intensywnie wdychać powietrze.
– Masz – rzucił krótko Igor i podał kiełbasę Adamowi. – Ja wolę koty.
Chłopak wziął ją bez przekonania. Przez chwilę stał w miejscu, zastanawiając się, co zrobić. Nie miał doświadczenia ze zwierzętami. Jego rodzice nie godzili się na psy, koty ani inne futrzaki, może to i dobrze.
– Ach, daj mi to – zniecierpliwiła się Kasia, wyrywając mu kiełbasę z ręki.
Zanim Adam zdążył zaprotestować, oderwała kawałek i rzuciła psu pod łapy. Zwierzak obwąchał go dokładnie, jakby sprawdzał, czy nie jest zatruty, a następnie połknął w całości. Wtedy dziewczynka zbliżyła się do niego nieco, z wyciągniętą ręką, w której cały czas miała kiełbaskę. Zmieszany czworonóg położył nieco uszy, jednak nie zawarczał. Po drodze Kasia rzuciła mu jeszcze kilka kąsków, które teraz jadł już bez zawahania. Przez cały czas dziewczynka łagodnie przemawiała do psa.
– Jak ją pogryzie, to będziemy mieli niezły problem – Adam zwrócił się do Igora, przygryzając. – Wiesz, wścieklizna i te sprawy.
– Patrząc na nią, mam wrażenie, że nic jej już nie zaszkodzi – odrzekł mu chłopak, przyglądając się nastolatce z niemałym podziwem.
W końcu Kasia znalazła się naprawdę blisko owczarka – na tyle, że mogliby dotknąć się, gdyby tego chcieli. Pies kłapnął ostrzegawczo zębami, a Igor i Adam wstrzymali oddech.
Dziewczynka jednak nie wycofała się.
– Spokojnie, nie chcę zrobić ci krzywdy – powiedziała łagodnie.
Rzuciła mu ostatni kawałek pod łapy i w czasie, gdy jadł, okrążyła drzewo. Próbowała odwiązać smycz, jednak zawiązano ją na supeł, z którym nie mogła się uporać.
Owczarek skończył jeść i zaniepokoił się tym, co dzieje się za nim na tyle, że doskoczył do dwunastolatki. Dziewczynka krzyknęła i odepchnęła go butem, ale i tak zdążył rozerwać jej nogawkę.
Adam i Igor natychmiast ruszyli ku nim, ale Kasia powstrzymała ich słowami:
– Przestańcie! Tylko go wystraszycie!
– Ja pierdolę, zaklinaczka psów się znalazła – zdenerwował się Igor – zaraz cię upierdoli i skończysz z jakimś zakażeniem!
– Lepiej rzućcie mi jakiś scyzoryk! – odkrzyknęła.
Adam przeszukał kieszenie i znalazł wielofunkcyjne, miniaturowe narzędzie, które nosił ze sobą. Rzucił je w stronę dziewczynki, która złapała je w powietrzu.
– Dobra – powiedziała. – To teraz spróbujcie jakoś odwrócić jego uwagę. Machajcie mu kiełbasą przed nosem, gwiżdżcie czy coś takiego.
Spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami, a następnie zrezygnowani zaczęli robić to, o co ich prosiła. Pies oczywiście najbardziej zainteresował się kiełbasą, za którą wodził wzrokiem w skupieniu. Tę chwilę nieuwagi wykorzystała Kasia, która na palcach ponownie zbliżyła się do drzewa i zaczęła piłować smycz małym nożykiem. Niemal udało jej się przeciąć materiał, jednak owczarek znów zwrócił się ku niej z agresywnym kłapaniem zębami.
Tym razem na szczęście udało jej się zachować większy refleks i odskoczyła, zanim zdążył ją dotknąć. Ponieważ podczas skoku pies napiął smycz, przerwał ostatnie włókna, które trzymały go na uwięzi.
Na moment każdemu z trojga zamarły serca – wszyscy myśleli, że rzuci się na dziewczynkę. Kiedy jednak owczarek zorientował się, że jest wolny, po prostu rzucił się do ucieczki. Popędził między drzewami, wydostając się na otwartą przestrzeń i ciągnąc za sobą smycz, ruszył w kierunku miasteczka.
– Nie ma za co! – krzyknął za zwierzakiem Igor.
Podeszli do Kasi, by upewnić się, że nic się jej nie stało:
– Upierdolił cię? – zapytał Adam.
Kasia podwinęła nogawkę shortów, które miała na sobie. Choć w tkaninie widniała dziura, skóra pod nią była jednolicie gładka.
– Uff, dobrze – odetchnął z ulgą chłopak, a następnie dodał – szacunek.
Policzki nastolatki spłonęły rumieńcem. Sama również była z siebie bardzo dumna. Nie mogła doczekać się, aż opowie, a najlepiej inni opowiedzą o tym wszystkim Laurze i Filipowi.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro