Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy

Zakapturzona postać zmierzała w kierunku lasu delektując się delikatnym wiatrem wychodzącym zza szczelin drzew. Nawoływania kruków wróżyły śmierć, ale postać  szła pewnym krokiem w głąb puszczy.

-Jasne, kto normalny włóczy się po lesie o takiej godzinie.-odrzekł młody chłopak.

-Więc twierdzisz, że jesteśmy nienormalni?-spytał ostro jego kolega.

-To wy jesteście, ja tu tylko sprzątam.-zaśmiał się nerwowo.

-No nie wiem. Myślisz, że to uczciwie?

-Uczciwe? Sorry, nie znam się na tym i owym.

-Ewentualnie jak nie wyrzucimy tego to zdarzą zwierzęta to zjeść.-podrapał się po policzku nerwowo.

-Super! To daj mi tę kasę, a ja spadam.

-Kasę? Za co?-zaśmiał się.

-Za stratę czasu. Za darmo tu nie siedzę.-odburknął.

-Każdą minutę obliczasz, czy jak?

-I dwie stówy za milczenie.-uśmiechnął się chytrze.

-Od kiedy ty tak na kase lecisz?-parsknął-Masz kasę i nie pokazuj tej ohydnej mordy.-podał mu pieniądze, a drugi chłopak ich nie przyjął.-Co? Dać więcej za obrażanie sprzątacza na służbie?-zakpił z niego.

-Nie. Co ty myślisz, że liczyć nie umiem? Brakuje pięciu stów!-w końcu jednak z bólem pierwszy mężczyzna oddał cały dług, a obdarowany poprzednik odszedł w podskokach.

-Egh...te dzieci.-westchnął.

-Tak szybko umierają.-usłyszał czyjś zimny oddech na swoim karku.

Zamaskowana postać podeszła bliżej, kaptur w kaptur przy chłopaku.

-Kim jesteś?

-Jestem tym, którym jestem.-zasmiała  się postać w bladą twarz satanisty.

-Bardzo śmieszne. A ja jestem drwalem.-powiedział sarkastycznie.

-I rąbiesz drzewa tępą siekierą.-wskazał na nie użyteczne narzędzie, które delikatnie mieniło się blaskiem gwiazd i księżyca.

-Już skończyłem.

-Uważaj na siebie.-rzekła ogłuszana przez wiatr.

-Dlaczego mam ,,uważać"?-zaśmiał się kopiąc w pień.

Następie sięgnął do kieszeni i wybrał numer do przyjaciela, nie odbierał. Próbował dodzwonić się do niego jeszcze kilka razy, aż w końcu dał sobie spokój i usiadł na pniu.

-Cholera.-wykrztusił z siebie tylko to słowo.

Nagle poczuł rękę zimną rękę, która mroziła jego oddech na swoim ramieniu, przestraszył się.

-Chociaż jest zasięg.-usłyszał znajomy głos zza pleców. Odwrócił się i ujrzał przyjaciela, nagonił siebie w duchu za strach, który go opętał. Po chwili zdegustowany przyjaciel wyrzucił na mokrą ziemie urządzenie, które trzymał w rękach.

-Ej. Co robisz?

-Wyrzucam telefon. Nie widać?

-Widać, ale po co to robisz?

-Żeby uważać.-odpowiedział spokojnie widząc jak jego kumpel drga słysząc brzmienie tych słów.

-Odrażające!-krzyczy i czuje jakby ktoś wszedł mu do środka i niszczył jego organy wewnętrzne, ale delikatnie i boleśnie. Wreszcie upada na ziemie odsłaniajac kruczo czarne wlosy, jasną cerę oraz ciemne jak noc oczy. Zaczyna gnieść ją bezsilnie pięściami tworząc mały pentagram, z czego jest zdziwiony

-Lepiej uważajmy.-uśmiechnął się i podał krukowłosemu rękę tym samym brudząc się ziemią.
*************
-Gdzie samochód?-spytał nadal zdezorientowany biorąc łyka pepsi.
-Nie chce cię straszyć, ale ktoś go ukradł.
-Coo??-powiedział niemal dusząc się napojem.-Jak ty pilnujesz to auto???-wydarł się tak głośno, że mógłby przestraszyć kruki, gdyby tylko nie miały celu siedzenia na gałęziach.
************************
W ciemnej uliczce odbywał się koncert, koncert składał się z kilku osób, organisty, chórku i oczywiście widowni, a to wszystko oddzielał beżowy dywan.
Organista idealnie grał na organach wybierając różne melodie, natomiast chór, miał jedną, ciągłą, nie przerwaną. Widownia klaskała i tańczyła do rytmu, często wchodząc na beżowy dywan, który pachniał nieskazitelnym zapachem instrumentów.

Tak widzę to ja, a tak widzą to inni...

W ciemnej uliczce odbywało się morderstwo, morderstwo składało się z mordercy, ofiar i oczywiście diabłów, a to wszystko oddzielał płyn ustrojowy.
Morderca z dokładnością chirurga wycinał każdy organ, wylewajac kolejne litry krwi, natomiast ofiary wykrzykiwały krzyki bólu i cierpenia.

,,Oddaję siebie po kawałku
rozdaje swoje myśli słowa
tysiące dłoni przedziera sie przez moją duszę
tnąc w niej niezliczone
rany

zamykam oczy
i widzę coraz mniej
strach wypala wspomnienia
łzy rozpalają płomień
samotności

ból krzyczy przez 
puste marzenia
i tylko
śmierć
głaszcze moje cierpienie"

Diabły radowały się na te piękne wyczyny, tańcząc na intęsywnie czerwonym dywanie krwi.
***********************
Poczuł ból rozrywający jego tkanki mięśniowe i robiący z nich papkę, jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a oddech tworzył okręgi, jakby przez chwilę nie istniało życie, jakby przez chwilę wszystko ucichło, wtedy usłyszał tą prawdziwą ciszę i prawdziwe kolory świata.
Jakby przejrzał na oczy, poczuł spokój, ale i strach w bólu, zobaczył nicość, która była wiecznością i prawdą. Zobaczył prawdziwie życie i prawdziwych przyjaciół, którzy tak naprawdę się nim nie interesowali i mieli plany, bez niego. Czy opłacało się to ciągnąć? Czy zabicie niewinnej osoby pozwoli na wymiar kary?

Nie, gdyż tą osobą nie był on.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro