Rozdział pierwszy
Zakapturzona postać zmierzała w kierunku lasu delektując się delikatnym wiatrem wychodzącym zza szczelin drzew. Nawoływania kruków wróżyły śmierć, ale postać szła pewnym krokiem w głąb puszczy.
-Jasne, kto normalny włóczy się po lesie o takiej godzinie.-odrzekł młody chłopak.
-Więc twierdzisz, że jesteśmy nienormalni?-spytał ostro jego kolega.
-To wy jesteście, ja tu tylko sprzątam.-zaśmiał się nerwowo.
-No nie wiem. Myślisz, że to uczciwie?
-Uczciwe? Sorry, nie znam się na tym i owym.
-Ewentualnie jak nie wyrzucimy tego to zdarzą zwierzęta to zjeść.-podrapał się po policzku nerwowo.
-Super! To daj mi tę kasę, a ja spadam.
-Kasę? Za co?-zaśmiał się.
-Za stratę czasu. Za darmo tu nie siedzę.-odburknął.
-Każdą minutę obliczasz, czy jak?
-I dwie stówy za milczenie.-uśmiechnął się chytrze.
-Od kiedy ty tak na kase lecisz?-parsknął-Masz kasę i nie pokazuj tej ohydnej mordy.-podał mu pieniądze, a drugi chłopak ich nie przyjął.-Co? Dać więcej za obrażanie sprzątacza na służbie?-zakpił z niego.
-Nie. Co ty myślisz, że liczyć nie umiem? Brakuje pięciu stów!-w końcu jednak z bólem pierwszy mężczyzna oddał cały dług, a obdarowany poprzednik odszedł w podskokach.
-Egh...te dzieci.-westchnął.
-Tak szybko umierają.-usłyszał czyjś zimny oddech na swoim karku.
Zamaskowana postać podeszła bliżej, kaptur w kaptur przy chłopaku.
-Kim jesteś?
-Jestem tym, którym jestem.-zasmiała się postać w bladą twarz satanisty.
-Bardzo śmieszne. A ja jestem drwalem.-powiedział sarkastycznie.
-I rąbiesz drzewa tępą siekierą.-wskazał na nie użyteczne narzędzie, które delikatnie mieniło się blaskiem gwiazd i księżyca.
-Już skończyłem.
-Uważaj na siebie.-rzekła ogłuszana przez wiatr.
-Dlaczego mam ,,uważać"?-zaśmiał się kopiąc w pień.
Następie sięgnął do kieszeni i wybrał numer do przyjaciela, nie odbierał. Próbował dodzwonić się do niego jeszcze kilka razy, aż w końcu dał sobie spokój i usiadł na pniu.
-Cholera.-wykrztusił z siebie tylko to słowo.
Nagle poczuł rękę zimną rękę, która mroziła jego oddech na swoim ramieniu, przestraszył się.
-Chociaż jest zasięg.-usłyszał znajomy głos zza pleców. Odwrócił się i ujrzał przyjaciela, nagonił siebie w duchu za strach, który go opętał. Po chwili zdegustowany przyjaciel wyrzucił na mokrą ziemie urządzenie, które trzymał w rękach.
-Ej. Co robisz?
-Wyrzucam telefon. Nie widać?
-Widać, ale po co to robisz?
-Żeby uważać.-odpowiedział spokojnie widząc jak jego kumpel drga słysząc brzmienie tych słów.
-Odrażające!-krzyczy i czuje jakby ktoś wszedł mu do środka i niszczył jego organy wewnętrzne, ale delikatnie i boleśnie. Wreszcie upada na ziemie odsłaniajac kruczo czarne wlosy, jasną cerę oraz ciemne jak noc oczy. Zaczyna gnieść ją bezsilnie pięściami tworząc mały pentagram, z czego jest zdziwiony
-Lepiej uważajmy.-uśmiechnął się i podał krukowłosemu rękę tym samym brudząc się ziemią.
*************
-Gdzie samochód?-spytał nadal zdezorientowany biorąc łyka pepsi.
-Nie chce cię straszyć, ale ktoś go ukradł.
-Coo??-powiedział niemal dusząc się napojem.-Jak ty pilnujesz to auto???-wydarł się tak głośno, że mógłby przestraszyć kruki, gdyby tylko nie miały celu siedzenia na gałęziach.
************************
W ciemnej uliczce odbywał się koncert, koncert składał się z kilku osób, organisty, chórku i oczywiście widowni, a to wszystko oddzielał beżowy dywan.
Organista idealnie grał na organach wybierając różne melodie, natomiast chór, miał jedną, ciągłą, nie przerwaną. Widownia klaskała i tańczyła do rytmu, często wchodząc na beżowy dywan, który pachniał nieskazitelnym zapachem instrumentów.
Tak widzę to ja, a tak widzą to inni...
W ciemnej uliczce odbywało się morderstwo, morderstwo składało się z mordercy, ofiar i oczywiście diabłów, a to wszystko oddzielał płyn ustrojowy.
Morderca z dokładnością chirurga wycinał każdy organ, wylewajac kolejne litry krwi, natomiast ofiary wykrzykiwały krzyki bólu i cierpenia.
,,Oddaję siebie po kawałku
rozdaje swoje myśli słowa
tysiące dłoni przedziera sie przez moją duszę
tnąc w niej niezliczone
rany
zamykam oczy
i widzę coraz mniej
strach wypala wspomnienia
łzy rozpalają płomień
samotności
ból krzyczy przez
puste marzenia
i tylko
śmierć
głaszcze moje cierpienie"
Diabły radowały się na te piękne wyczyny, tańcząc na intęsywnie czerwonym dywanie krwi.
***********************
Poczuł ból rozrywający jego tkanki mięśniowe i robiący z nich papkę, jego ciało odmawiało posłuszeństwa, a oddech tworzył okręgi, jakby przez chwilę nie istniało życie, jakby przez chwilę wszystko ucichło, wtedy usłyszał tą prawdziwą ciszę i prawdziwe kolory świata.
Jakby przejrzał na oczy, poczuł spokój, ale i strach w bólu, zobaczył nicość, która była wiecznością i prawdą. Zobaczył prawdziwie życie i prawdziwych przyjaciół, którzy tak naprawdę się nim nie interesowali i mieli plany, bez niego. Czy opłacało się to ciągnąć? Czy zabicie niewinnej osoby pozwoli na wymiar kary?
Nie, gdyż tą osobą nie był on.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro