Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3.

Doby w Wenecji zdawały się mieć o wiele mniej godzin niż w Londynie, a zwłaszcza w księgarni, w której pracowała June. Czasami miała wrażenie, że siedzi tam przynajmniej dziesięć godzin, a nie maksymalnie osiem jak zazwyczaj w pracy. Czas ciągnął się niemiłosiernie, a w Wenecji ciągle brakowało jej czasu. Mimo czterech dni spędzonych z siostrą ona nadal miała z nią milion tematów i mogły rozmawiać całą noc. Teraz siedziały na kanapie i czytały listy do redakcji do „Małej Mi". Ludzie pytali dosłownie o wszystko – od tego, które prezerwatywy najlepsze są dla młodych, na prośbach o wyleczenie z miłości do idola kończąc. Sharon śmiała się z niektórych wiadomości, a June było głupio za myśli pokroju „czy autor jest debilem?", które nawiedzały jej głowę.

– Kolejne! – zaczęła June, siedząc na kanapie z laptopem na kolanach. – „Droga Mi, jestem Amy i mam szesnaście lat. Dwa tygodnie temu do naszej szkoły dołączył praktykant, który uczy nas francuskiego. Jest naprawdę niezłym ciachem i chciałabym, żeby pokazał mi ten język również w praktyce." Tu jest średnik i nawias, uśmiech znaczy. „Jak dać mu delikatnie do zrozumienia, że mi się podoba i mam ochotę na coś więcej? Kiedy zgłaszam się do odpowiedzi i próbuję sprawić, żeby chociaż spojrzał na mnie inaczej niż na uczennicę, to on pyta, czy nie jest mi zimno w bluzce z takim dekoltem albo każe skupić się na lekcji. Pomocy". Kolejna buźka. Boże.

June była w szoku po wiadomości, którą przeczytała, ale Sharon zdawała się być przyzwyczajona do tego typu pytań. Dyktowała odpowiedź swojej siostrze i podpisywała ją pozdrowieniami oraz swoją ksywką. Kolejne pytanie dotyczyło miłości bez wzajemności, a siostrom zrobiło się smutno, gdy czytały zażalenia zakochanego chłopaka, którego przyjaciółka przez wiele lat trzymała w „sferze przyjaźni".

Elijah wyrwał je z pracy swoją pobudką. June przytuliła go, wyjmując z łóżeczka. Podała go mamie, która odłożyła komputer. Starsza z sióstr wzięła się za odgrzewanie obiadu z poprzedniego dnia. Podczas posiłku omawiały najlepsze miejsca, które Sharon chciała pokazać siostrze. June w głowie miała kilka miejsc, które chciała zobaczyć, bo dotychczas nie miała na to okazji. Mimo wielokrotnego odwiedzania Wenecji ona nie mogła poszczycić się odwiedzeniem miejsc z list zabytków czy zakątków polecanych przez turystów.

– Pójdę z nim na spacer – zaproponowała, sprzątając po posiłku. – Możesz odpisać na kolejne wiadomości, jeśli dasz radę. Prawdę mówiąc, nie mam ochoty tego czytać i dziwię się, że ty to znosisz.

– Idzie się przyzwyczaić – zaśmiała się Sharon, biorąc syna na ręce i idąc z nim do pokoju.

Ręka w gipsie nie przeszkadzała jej w przebraniu go, co opanowała jakiś czas temu. Nie chciała zmuszać Seana do ciągłej pomocy jej, bo wypadek i gips i tak już pokrzyżował im plany. Była wdzięczna siostrze za pomoc, bo nie poradziłaby sobie bez niej. Za niecałe cztery tygodnie jej mąż miał wrócić i już nie mogła się doczekać, bo tęsknota z każdym dniem rosła.

June powolnym krokiem przemierzała kolejne uliczki Wenecji. Mijała tłumy turystów, których dało się poznać po aparatach i robieniu zdjęć wszystkiego, co widzieli. Wiatr rozwiewał jej włosy, a ona znowu pomyślała o ich obcięciu. Spojrzała do wózka, w którym Elijah ze skupieniem bawił się grzechotkami zawieszonymi nisko nad nim. Potrząsnęła zabawką, a chłopiec uśmiechnął się i zamachał rączkami.

ʚ|ɞ

Jonathan długie godziny spędzał ostatnio w pracy, gdzie było jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. Z uśmiechem przyglądał się na rozwój hotelu i zainteresowanie gości, którzy zadowoleni byli z obsługi i zapewniali, że na pewno wrócą, gdy kolejny raz zdecydują się przyjechać do Wenecji. Tego typu komentarze sprawiały, że czuł dumę i był pewien, że swoją pracę wykonuje najlepiej na świecie. Teraz chodził po mieście w poszukiwaniu prezentów dla dzieciaków, bo Corine zmusiła go do odwiedzin, dzwoniąc jeszcze kilka razy i co chwilę pytając swoim piskliwym głosikiem: „Ale, tatusiu, na pewno przyjedziesz?" i wypominając mu, że przecież obiecał.

Słodycze już spoczywały w papierowej torbie, a on przekraczał próg sklepu z zabawkami. Z zagubieniem szukał regału z pluszakami, które jego córeczka tak uwielbiała. Jej łóżko prawie całe zajęte były miękkimi zabawkami, ale ona nie pozwoliła żadnego odłożyć na regał, tłumacząc to tym, że przecież miś może bać się ciemności albo będzie mu smutno, że to właśnie tego musiała porzucić. Jonathan kręcił głową na samą myśl o błyskotliwości jego potomka, ale i tak rozglądał się przed kolorowymi wypchanymi postaciami. Moda na film o Księżniczce Lodu nadal nie zmalała i na każdym kroku człowiek spotykał coś z jej motywem – pościel, ręcznik, bluzę czy pudełko na kanapki.

– Mogę w czymś pomóc? – usłyszał za sobą kobiecy głos. Odwzajemnił uśmiech goszczący na twarzy sprzedawczyni i przyznał, że szuka prezentu dla córki. – Ile córka ma lat?

– Pięć. Uwielbia pluszaki, więc wybiorę coś. – Wskazał na regały.

Odeszła, rozumiejąc aluzję. Jego telefon dał o sobie znać, a mężczyzna wsunął rękę w kieszeń płaszcza. Odebrał, widząc imię Camerona.

– Tato, mama nie pozwala mi iść na koncert w sobotę! – powiedział nastolatek z wyrzutem bez żadnego przywitania.

– Cześć, synku.

– Powiedz jej coś!

– Co to za koncert?

– Arctic Monkeys! Odkupiłem ostatnie bilety od znajomego i teraz mama nie pozwala mi iść. Zrób coś!

– Jesteś za młody, Cameron, dobrze o tym wiesz.

– Jezu, tato, to niepowtarzalna okazja. Proszę, no.

– Na pewno jeszcze kiedyś przyjadą.

– Tato, proszę! – jęknął. – Kupiłem je za własną kasę.

– Nawet jeśli bym się zgodził to i tak cię nie wpuszczą.

– Oj, wiem. Dlatego Brandon idzie z kuzynem, który jest pełnoletni. Zaopiekuje się nami, no zgódź się!

– Porozmawiam o tym z mamą.

– Tato!

– Chcę numer do tego kuzyna i sam odbiorę cię spod hali, okej?

– Jezu, tato!

– Okej, to nie idziesz.

– Tato!

– Nie podnoś głosu, Cameron – zganił go Jonathan, chodząc po sklepie i rozglądając się. – Chcesz iść?

– No tak.

– Dlatego chcę numer do tego kuzyna i sam odbiorę cię z koncertu. Inaczej nie pójdziesz.

– Boże, tato... No okej, niech będzie. Robisz mi siarę.

– Kiedyś mi za to podziękujesz. Kupić ci coś?

– Nową deskę, stara jest jakaś dziwna. Pa.

Rozłączył się, zanim Jonathan zdążył cokolwiek powiedzieć. Westchnął, chowając komórkę. Skierował się w dział z deskorolkami i wybrał jedną z nich. Świecące kółka były hitem lata, a Thomson przypomniał sobie, że przecież dokładnie taką kupił synowi wiosną, gdy te wchodziły do sklepów. Pokręcił głową, biorąc inną i mając nadzieję, że tym razem nie będzie dziwna. Znowu wrócił przed regał z pluszakami i przeleciał wzrokiem asortyment ostatni raz. Wychodząc ze sklepu, potrącił kobietę stojącą z wózkiem niedaleko wyjścia.

– Świetnie – usłyszał i zobaczył, jak ręka kobiety robi się wilgotna od kawy, która wylała się ze styropianowego kubeczka bez wieczka.

– Och, przepraszam. Nie chciałem, ja po prostu...

– Jasne. Nie musi się pan tłumaczyć.

Z impetem cisnęła kubek do śmietnika, przeklinając pod nosem i otwierając torbę w poszukiwaniu chusteczek.

– Zapłacę za pralnię – zaoferował Jonathan.

– Mam proszek w domu.

– Naprawdę nie chciałem.

Spojrzał na blondynkę, której rozwiane przez wiatr zaczęły wchodzić do jej ust. Zdenerwowana wycierała zabrudzone ubranie, a Jonathan miał wrażenie, że skądś ją zna. Zupełnie jak June, która w końcu podniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę, który wytrącił jej kawę z ręki.

– Jestem Jonathan – zaryzykował brunet, licząc, że to coś pomoże w ujawnieniu tożsamości nieznajomej, która kogoś mu przypomniała. Serce blondynki zatrzymało się na ułamek sekundy. Nagle wszystkie jego zmarszczki i malutki pieprzyk tuż przy prawej skroni zaczęły tworzyć obrazy sprzed kilkunastu lat.

– June – mruknęła cicho.

– June...? - powtórzył z niedowierzaniem, mieszającym się ze zdziwieniem i niepewnością. – June Hills?!

– O mój Boże, Jonathan! – powiedziała z entuzjazmem. – Nie poznałam cię!

– Właśnie widzę. Chociaż ja ciebie też. Pięknie wyglądasz.

– Tak, jasne – zaśmiała się, ukazując rękaw.

– Przepraszam za to, chodź, odkupię ci bluzkę.

– Nie trzeba, zaraz wyschnie.

– Co ty tu robisz? – zmienił temat. – Boże, ile to lat?!

– Dziesięć? Dwadzieścia? – zgadywała, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz rozmawiali twarzą w twarz.

– Tak! Boże, ostatni raz widzieliśmy się na studiach – przypomniał. I miał rację – na studiach ich drogi się rozeszły, on poznał Helen, za którą biegał dość długi czas, musząc starać się o jej względy, a potem życie potoczyło się samo – ślub, dzieci, zobowiązania. Jednak na dnie jego serca zawsze była jego stara przyjaciółka, którą czasami wspominał. - Co u ciebie?

– Hm, no cóż... – zawiesiła głos, nie wiedząc co powiedzieć. – Dużo by opowiadać, przyjechałam do siostry pomóc jej z synem, bo Sean wyjechał.

– Sean to twój mąż?

– Nie – zaśmiała się z jego pomyłki. – To mąż Sharon.

– O, Sharon, co u niej?

– Złamała rękę trzy tygodnie temu i dlatego tu jestem. Ale co u ciebie? Opowiadaj!

– Długo by opowiadać – powtórzył. – Pomieszkuję sobie tu trochę, na weekend wracam do dzieciaków. – Podniósł torby z zakupami.

– O, masz dzieci? Cudownie!

– Tak, to prawda. Corinne i Cameron.

– Śliczne imiona.

– A jak u ciebie?

– A u mnie pusto. – Wymusiła uśmiech na swojej twarzy i wzruszenie ramionami, żeby wszystko wyglądało tak, jakby to właśnie był jej plan życiowy – zero dzieci, zero zobowiązań, totalna wolność.

– Och, nie wierzę! Od zawsze chciałaś dzieci – przypomniał jej.

„Co z tego, że chciałam, skoro mój mąż jest człowiekiem, któremu podporządkowałam swoje życie i zapomniałam o marzeniach" - pomyślała, ale jedyne, na co było ją stać to kolejny wymuszony uśmiech. Stali w milczeniu, przypatrując się sobie. Czas sprawił, że ich twarze przyozdobione były zmarszczkami, a włosy straciły dawny blask. U Jonathana widoczna była lekka siwizna, a blond u June zrobił się jeszcze bardziej słomiany niż w przeszłości. Jednak teraz Thomson zaczął zauważać te wszystkie niuanse, które tworzyły jego przyjaciółkę – pieprzyk na policzku, delikatne piegi, oczy koloru oceanu czy śmieszne krótkie włoski, które zawsze, ale to zawsze sterczały jej przy grzywce czy przedziałku. June czuła szczęście, że spotkała w Wenecji osobę, która tak wiele dla niej znaczyła.

– Co robisz dzisiaj wieczorem? - Pytanie wyrwało ją z zamyślenia.

– Och, pewnie zajmuję się Elijahem – głową wskazała na chłopca, który budził się z krótkiej drzemki.

– A wyrwiesz się na drinka? Porozmawiamy, powspominamy.

– Postaram się, ale nie mogę nic obiecać.

– Okej, to podaj numer i jakoś się zgadamy.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro