W drodze do babci 3
Następnego dnia, gdy wróciła ze szkoły, ledwo zjadła przesolony obiad ze spuszczonymi w dół oczami. Czuła na sobie uważny wzrok ojca, ale nic jej to nie obchodziło. Tylko raz na niego spojrzała i ujrzała w jego oczach cień rozbawienia. Ciekawe, co takiego rozweseliło tego łobuza. Jej spojrzenie było zimne i na tyle oskarżycielskie, że uśmieszek znikł z jego twarzy. Skończyła obiad i chciała pójść do siebie na górę.
- Dokąd to idziesz?! - mało przyjemnie warknęła na nią Żana. - Nie zapomniałaś o czymś sklerotyczko?
Spojrzała na nią z zaskoczeniem.
- Do żaby masz iść - roześmiała się nieprzyjemnie.
- Do jakiej żaby? - nie zrozumiała dziewczyna patrząc na macochę jak na wariatkę.
- Do baby - żaby - odparła z wesołością jakby powiedziała niewiadomo jak dobry żart. - No przecież masz iść do tej ropuchy swojej babuni - odparła takim głosem jakby uważała swoją pasierbicę za wyjątkową kretynkę.
- No przecież wiem - obruszyła się Karia. - Przebiorę się, aby i idę. Możesz naszykować jej rzeczy, jakie mam jej zanieść.
- Nie jestem twoją służącą - warknął czarny szkielet, jak w myślach nazywała ją nastolatka. - Sama se naszykuj - zapaliła szluga i głęboko się nim zaciągnęła. - Poza tym sama doskonale wiesz, czego potrzeba tej starej jędzy.
Na jej słowa ojciec tylko się roześmiał, obrzucając wzrokiem swoją córkę.
Karia tylko ciężko westchnęła i naszykowała do koszyczka jedzenie, butelkę przeraźliwie słodkiego wina, owoce i leki. Wyszła z kobiałką w ręku, postawiła ją w korytarzu na szafce na buty. Poszła do siebie na górę gdzie zrzuciła z siebie brudne, naderwane dżinsy i dzianinową bluzeczkę z naderwanymi rękawami oraz ubłocone skarpetki. Nie dziwiło jej już, że nikt nie zauważył, w jakim stanie wróciła do domu. Tu nikt nie zwracał na nią uwagi i nie pytał, co się stało. Dewastacja ubrania nastąpiła zaraz po szkole, gdy drogę zastąpiły jej dwie dziewczyny i ich kolega. Na samo wspomnienie tych wydarzeń, rudowłosej pięści zaciskały się same. Nie myśl o tym, nakazała sobie w duchu, weź się w garść. Niedługo cię tu nie będzie. Ubrała się w czarne, obcisłe bojówki oraz zieloną bluzkę, która podkreślała kolor jej oczu po czym wyszła z pokoju.
W korytarzu założyła niewygodne trzewiki gdyż jej ulubione, znoszone martensy były mokre w środku. Z haczyka zdjęła czerwony płaszczyk, chwyciła koszyk i energicznie wyszła z domu. Nie oglądała się za siebie.
Polną, piaszczystą drogą ruszyła w kierunku domu babci, która mieszkała w sąsiedniej wsi po drugiej stronie lasu. W duchu klęła ojca za to, że sprzedał jej rower, była by tam o wiele szybciej. A tak to będzie musiała zaiwaniać na piechotę. Postanowiła skrócić drogę i pójść przez las. Chodziła tędy wielokrotnie w lecie, gdy dzień był jeszcze długi a jej się spieszyło. Teraz niestety dzień kończył się dużo szybciej. Pospiesznie szła leśnym duktem, aby jak najprędzej opuścić ponury las. Nad jej głową wiekowe drzewa tworzyły plątaninę gałęzi, które ledwo przepuszczały słońce. Czuła się tak jakby szła ciemnym tunelem w kierunku niepewnej przyszłości. Bała się. Bała się tego, co mogła się dowiedzieć od babki. A ta z pewnością musiała coś wiedzieć na ten temat. Na samo wspomnienie słów ojca poczuła do niego tak ogromną nienawiść, że aż przestraszyła się sama swoich myśli. Mogłaby go zabić, chciała go zabić i zetrzeć mu z twarzy jego uśmieszek samozadowolenia. Z wściekłości i emocji, krzyknęła tak głośno, że z drzew poderwały się wszystkie ptaki. W jej głosie słychać było strach, nienawiść i obrzydzenie. Poczuła się odrobinę lepiej i raźnym krokiem ruszyła przed siebie. Przeszła dobry kawałek drogi, gdy nagle odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Rozejrzała się nerwowo, ale nikogo nie zauważyła. Otaczał ją tylko gęsty, nieprzebrany bór. Poczuła się nieswojo. Przyspieszyła kroku. No coś ty, skarciła się w duchu, przecież tu nikogo nie ma. Chciała uspokoić samą siebie. Jednak nadal czuła wzrok kogoś niewidzialnego.
- Popadam w paranoję - mruknęła sama do siebie.
Nagły trzask gałęzi zabrzmiał w jej uchu niczym wystrzał armatni. Zatrzymała się przestraszona.
- Jest tu, kto? - spytała zaniepokojonym głosem mając nadzieję, że jednak nikt się nie odezwie a ona spokojnie dotrze do domku babci.
Odpowiedziała jej cisza. Powinna się uspokoić, przecież nic złego się nie dzieje, nikogo nie ma, więc nie powinna niczego się obawiać. Ruszyła dalej przed siebie. Powoli zaczynało się ściemniać, co zapowiadało kolejny tego dnia deszcz. W jednej chwili w lesie pociemniało i zrobiło się nieprzyjemnie. Nagły wiatr miotnął wierzchołkami drzew. Zadrżała tak z zimna jak i ze strachu. Pożałowała, że nie wzięła ze sobą latarki. Sama w lesie podczas kolejnej zlewy, szlag by to trafił. W dodatku nadal czuła na sobie czyjś uporczywy wzrok, mimo iż nikogo nie widziała. Miała wrażenie, że nie jest tu sama. W upiornej ciszy, jaka zapadła kryło się coś niepokojącego, nieludzkiego, patrzącego na nią łakomym wzrokiem. Obróciła się dookoła siebie. I wtedy zobaczyła ciemną, niewyraźną sylwetkę rysującą się parę metrów za nią. Niemal czuła na sobie spojrzenie nieznanej istoty, która nagle ruszyła z miejsca szybko się do niej zbliżając.
Wyłonił się z ciemności niczym demon strachu i zatrzymał metr przed Karią. Był ogromny. Ze stalową, lśniącą sierścią, białym gorsetem pod szyją, długim, puchatym ogonem oraz spiczastymi uszami wyglądał jak wilk. Jak przerażający wilk z wyszczerzonymi ze złości zębiskami i lśniącymi zielenią skośnymi ślepiami. Z jego gardła wydobywał się wściekły warkot. Stała jak sparaliżowana patrząc na olbrzymiego wilka. Głośno przełknęła ślinę.
Zwierzę podeszło do niej jeszcze bliżej, nadal szczerząc okrutne zębiska.
Już po mnie, pomyślała.
- Dokąd czerwona! - warknęło stworzenie ludzkim głosem.
Karia drgnęła przerażona i zatrzęsła się ze strachu. Pierwsze krople deszczu przebiły się przez jesienne listowie i spadły jej na głowę, ale nie zwracała na to uwagi. Hipnotyzowało ją dzikie spojrzenie wilka, który w dodatku mówił ludzkim głosem. Tylko w filmach grozy widziała takie stwory, które w rzeczywistości nie powinny istnieć. A jednak istniały... A może to, działanie grzybków z zupy Żany? Od dawna wiedziała, że jej macocha jest narkomanką i eksperymentuje z halucynogenami. Może dodała ich do zupy? Po tej babie można się było wszystkiego spodziewać. Nie mniej jednak bała się zwierzęcia.
- Do babci idę - odparła trzęsącym się głosem. - Niosę jej jedzenie i leki.
Lekko wysunęła do przodu koszyczek. Wilk pociągnął nosem wciągając zapach jedzenia.
- Kurczak z grilla, frytki, cholernie drogie i słodkie wino, i pierońskie jabłuszka w karmelu - warknęło stworzenie. - No za zdrowo to się twoja babunia nie odżywia. Co dziewuszko? A nie boisz się tak sama po lesie zapieprzać? Przecież mógłbym cię zjeść! - kłapnął strasznymi zębiskami w jej stronę a Karia z krzykiem odskoczyła do tyłu. Potknęła się o jakiś korzeń i wyrżnęła jak długa. Kobiałka wypadła jej z rąk a jedzenie potoczyło w błoto.
Wilczysko parsknęło śmiechem, co brzmiało jak gardłowy warkot połączony z wydychanym powietrzem.
- Bo jeszcze zadyszki wilku dostaniesz - odezwała się rudowłosa podnosząc się z ziemi. Skoro jeszcze jej nie zjadł, to może na razie tego nie zrobi, pocieszyła się. Pochyliła się, aby pozbierać rozsypane jedzenie. Wino na szczęście nie było zbite a kurczak nie wypadł z papieru. Już trzymała pieczyste w dłoni, gdy wilczysko wyrwało jej go z dłoni, pazurem rozdarło papier i jednym kłapnięciem okrutnej paszczęki pożarło kurczaka.
- No nie! - załamała ręce. - Babka mnie zaraz przez łeb zdzieli, że jej żarcia nie przyniosłam. No i co najlepszego zrobiłeś?- spojrzała na niego z pretensją.
- E tam - zwierzę lekceważąco majtnęło ogonem. - Nic ci nie zrobi. Babunie są miłe, słodkie i kochają swoje wnuczęta - trącił jej rękę zimnym nosem.
Roześmiała się gorzko.
- Babunia i słodka - sarknęła. - Kawał miesiąca wilku. Moja babcia nie jest słodka - pokręciła głową. - To najgorsza ję... - ugryzła się w język. - Zresztą, co ci będę tłumaczyła - machnęła ręką.
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, ale już nic nie powiedział.
- Muszę już iść. I skoro zjadłeś kurczaka to mnie już nie musisz. Poza tym babka pewnie już się skręca, dlaczego mnie tak długo nie ma.
Ruszyła przed siebie a wilk przez chwilę patrzył za oddalającą się dziewczyną w czerwonej pelerynie, po czym dał nura w krzaki i podążył za nią po kryjomu. W końcu to ona wywołała wilka z lasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro