Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szaleniec 13

Wilk odetchnął z ulgą, gdy usłyszał kroki dziewczyny. A po chwili i ona sama pojawiła się w swoim pokoju na poddaszu. Była zdyszana i zarumieniona od energicznego marszu na dworze. Ostatnie metry niemal przebiegła, aby przed deszczem schronić się w domu. Z rozmachem rzuciła na łóżko torbę z zakupami. Już miał jej powiedzieć o łowcy, ale Karia go ubiegła.

- No wilczku - zwróciła się do niego. - Robimy sobie małą ucztę. Tych na dole mamy z głowy. Upiją się i pójdą spać.

- Nie nazywaj mnie wilczkiem - obruszył się wilk.

- To jak mam na ciebie mówić? Szanowny panie wilku? - spytała wyciągając z torby ciepłe jeszcze hamburgery, chipsy, colę i kawał surowej szynki z kością.

- Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za surowiznę - podała mu mięso.

Wilkowi na ten widok aż zabłysły oczy. Pazurem rozerwał folię.

- Za ten znakomity kawał mięcha możesz mi nawet mówić szczeniaczku - mruknął i wbił zęby w smakołyk.

- To smacznego. Szczeniaczku - puściła do niego oko.

Na dworze za oknem pociemniało od nadciągającej burzy. Gdzieś daleko rozległ się grzmot. Karia zapaliła lampkę nocną, która dawała przyjemne światło. Włączyła ze starego magnetofonu jakąś muzyczkę. Zrobiło się całkiem przyjemnie. Pożywiali się w milczeniu. Dziewczyna z przyjemnością jadła rzeczy, których nigdy, na co dzień nie miała. Wilk przyglądając się rudowłosej pomyślał, że zawsze powinna wyglądać tak wesoło i beztrosko jak teraz. Korzystać z młodości, jej przywilejów a nie borykać się z trudną sytuacją rodzinną i tego, co ją czeka. Dlatego też postanowił informację o łowcy zostawić na później.

Na dole także panował względny spokój. Pokłócili się tylko o to, kto ma pójść po piwo. Zwyczajem Karii, bowiem było, że wstawiała wszystko do lodówki. Ojciec nie lubił pić ciepłego piwa twierdząc, że ciepłe piwo to jak siki ciotki Moniki i on takiego świństwa pijał nie będzie. Od tamtej pory dziewczyna wszystko wstawiała do warczącej jak cholera lodówki, która chociaż stara chłodziła jak złoto. Teraz, więc chcąc się napić, któreś z nich musiało podnieść dupę, aby pójść do kuchni.

- No to idź po to piwo - mężczyzna kiwną głową na Żanę, sam przełączając kanały w telewizji.

- Sam se idź - odwarknęła. - Albo przynajmniej magiczne słowo powiedz - spojrzała na niego wyczekująco.

- Ence pęce, czary mary zapierdalaj po browary.

Kobietę zatkało. Już myślała, że dała nauczkę Kazimirowi, ten jednak nadal zachowywał się jak typowy cham.

- Hokus pokus, ence pęce, zamiast cipki będą ręce - odcięła się. - Kto nie idzie to nie pije, a do łóżka wpuszczę żmiję.

Spojrzał na nią z niepokojem. Po Żanie można się było wszystkiego spodziewać. Poza tym już wiedział, co to znaczy mieć w łóżku żmiję. I raczej nie chciał powtórki z rozrywki.

- No ok przepraszam - podniósł się i podszedł do niej. - No nie gniewaj się żabko - chciał ją pocałować w zaciśnięte ze złości usta. Trafił jednak tylko w zimny policzek.

- Przepraszam. Już pójdę po browara, tylko się nie gniewaj.

- To przynieś - odezwała się do niego głosem góry lodowej. Nie będzie byle facet jaj sobie z niej robił. Miała nadzieję, że po dzisiejszym spotkaniu z potwornicami mężczyzna, choć trochę się zmieni. Myliła się. Doszła teraz do wniosku, że wzorem chińskiego przysłowia „Wąż nie zmieni swojej krętej natury, nawet jakby wszedł do prostego kija bambusowego" to tak i Kazimir się nie zmieni. Westchnęła ciężko, miała wrażenie, że życie to wyjątkowo krzywe łóżko zasłane przez nią samą byle jak, na odpierdol się. Z równowagi wytrąciło ją również pojawienie się łowcy i jego zainteresowanie Karią. Miała nadzieję, że pasierbica nie wie, kto się nią zainteresował. Może nawet lepiej, aby nie wiedziała. Czasami niewiedza jest błogosławieństwem. Siedziała w wygodnym fotelu, czekając na tego dupka, który jak poszedł po piwo tak przepadł. Pewnie obciąga jedno w kuchni, żeby czasem za dużo nie musiał się z nią dzielić. Pomyślała, że da mu jeszcze dwie minuty a potem po niego pójdzie. Zapaliła światło.

Za oknem panowały egipskie ciemności przecinane dalekimi liniami błyskawic. Nie bała się burzy a jednak czuła jakiś wewnętrzny niepokój. Nie miała pojęcia skąd się wzięło w niej to irracjonalne uczucie. Wyjrzała za okno. Nagły podmuch wiatru uderzył w dom, załomotał poobrywanymi przez porońce okiennicami. Sypnął piaskiem z dojazdowej drogi w szybę. Wpadł niczym szaleniec w gałęzie drzew, które zajęczały w proteście nie chcąc tańczyć tak jak on im zagra. Niższe krzaki przygiął do ziemi niczym w ukłonie przed nadciągającą nawałnicą. Nad domem zakotłowały się burzowe chmury, z których wystrzelił zygzak błyskawicy. Rąbnęła w obejście przed domem niczym trójząb Posejdona, jednym zębem waląc w wiekowy dąb rosnący nieopodal i rozłupując go na pół. W mieszkaniu aż pojaśniało od widmowego blasku zaś całą elektrykę diabli wzięli. W jednej chwili mrok spowił cały pokój. Nagły grzmot był tak silny, że aż zatrzęsła się cała chałupa. Żana drgnęła i mimo iż nigdy nie była pobożna to aż się przeżegnała. Coś złego wisiało w powietrzu. Postanowiła dłużej nie czekać tylko pójść po tego frajera, który teraz to już z pewnością do pokoju nie trafi.

- Żabko już jestem - usłyszała od drzwi głos Kazimira.

Wzdrygnęła się mimowolnie. Kolejna błyskawica ukazała jego bladą, upiorną twarz, odbijając się przy tym w ostrzu katowskiej siekiery. Spojrzała na niego przerażonymi oczyma. Po kiego diabła mu ta siekiera. Piwo miał przynieść do cholery!

- Nie zbliżaj się do mnie! - pisnęła przerażona. - Popierdoliło cię czy co?

- Oj nie ładnie się do mnie zwracasz, nie ładnie - pokręcił głową. - Zapłacisz mi za to suko - rzucił się w jej stronę.

Tylko przez chwilę stała nieruchomo. Po czym umknęła za fotel niczym spłoszona łania.

- Nie chowaj się przede mną maleńka - odezwał się słodko i śpiewnie. - Ode mnie nie uciekniesz! - warknął. Wyskoczył zza oparcia fotela niczym diabeł z pudełka jednocześnie wyprowadzając cios zza ucha. W ostatniej chwili wskoczyła na ławę, która stała pomiędzy fotelami. Siekiera z rozmachu walnęła w ścianę i w niej utknęła. Wyszarpał ją za łatwością. Żana nie czekała na to, co będzie dalej postanawiając uciec od tego szaleńca. Szaleniec jednak nie miał zamiaru wypuścić jej żywej. Z dziwnym warkotem wydobywającym się z gardła rzucił się w jej stronę. Złapał ją za włosy. Krzyknęła.

- I co myślałaś, że mi uciekniesz Margaret? - wysyczał jej do ucha ciągnąc ją za włosy do dołu.

- Puść mnie w tej chwili debilu. Nie jestem Margaret - odezwała się przez zaciśnięte z bólu zęby.

- Nie? - udał zdziwienie. Wypuścił jej włosy z dłoni, złapał ją za szyję i uniósł do góry. Przekręcił głowę niczym ptak przyglądający się robaczkowi. - A niby, kim innym mogłabyś być jak nie moją puszczalską żoną? - rzucił nią o ścianę.

Osunęła się po niej niczym szmaciana lalka. Rozmasowała obolałe gardło. Jedno było pewne, Kazimir oszalał i wziął ją za swoją zmarłą żonę.

- Dopiero moja matka otwarła mi oczy, że Kai nie jest moim synem. Ale nie przejmuj się, on już nie żyje. Teraz kolej na ciebie, suko - zamachnął się siekierą w jej stronę. Zwinięta w kłębek Żana w ostatniej chwili odturlała się w bok. Uderzenie siekiery w ścianę zlało się w jeden huk wraz z grzmotem, zatrzęsło mieszkaniem. Zagrzechotały wszystkie meble a z sufitu spadł żyrandol. Kryształy rozsypały się po pokoju niczym zamarznięte łzy.

- Ty debilu, to ja Żana! - krzyknęła, czołgając się na czworakach do przodu. Dopadł jej jednym susem, kopną w bok. Poleciała na plecy, głową waląc w metalowy stojak koło kominka. Zabrzęczały przewracane pogrzebacze, szczypce i kobiecie w głowie. Pociemniało jej przed oczyma. Ostrze wzniesionej do góry siekiery zalśniło złowrogo w rozbłysku kolejnej błyskawicy. Pod palcami wyczuła chłodny metal pogrzebacza. Zacisnęła na nim dłoń i niewiele myśląc walnęła pochylającego się nad nią Kazimira w ciemię. Siekiera z łomotem wypadła mu z dłoni. Kobieta poderwała się na równe nogi, przywaliła mu ponownie w ramię. Krzyknął, co sprawiło jej nielichą satysfakcję. Mimo tego wyrwał jej pogrzebacz z dłoni, odrzucił go i uderzył Żanę w twarz. Jej zielone oczy z wściekłości zacisnęły się w wąskie szparki. Nagle jakby opadło z niej jakieś zaćmienie umysłowe, że to przecież ona jest tą silniejszą istotą a nie ten ludzki dupek. Zacisnęła dłoń w pięść po czym prawym sierpowym walnęła Kazimira w szczękę. Cios był na tyle silny, że mężczyzna poleciał do tyłu pięknym łukiem i upadł na ławę. Mebel musiał być na tyle solidny, że nie załamał się pod naporem dziewięćdziesięcio kilowego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Ten tylko stękną spadając z mebla. Podniósł się jednak niespodziewanie szybko, jednym skokiem dopadł kobiety chcąc ją uderzyć. Nie zdążył jednak. Żana zablokowała cios, po czym uderzyła go pięścią od dołu w brodę. Kazimirowi aż zęby zadźwięczały. Potrząsną głową niczym psiak wychodzący z wody. Nie byłby jednak sobą gdyby nie dokończył tego, co zaczął. Margaret musiała zginąć. Mamusia mówiła, że ta ruda żmija to nic dobrego. A on zawsze słuchał się mamusi. Jego siekierka gdzieś przepadła, ale to nic zabije ją gołymi rękoma. Z chęcią mordu w oczach rzucił się na kobietę. Żana jednak przestała skrywać swoją prawdziwą naturę, więc nie miał z nią żadnych szans. Silne ręce i gibkie ciało, które tak bardzo zachwycało go w łóżku stało się teraz zabójczą bronią.

- Zapomniałeś już, kim jestem? - wysyczała mu do ucha trzymając go z tyłu za wykręconą rękę. Ostre pazury drugiej dłoni wbijały mu się w szyję tylko czekając, aby ją rozszarpać jednym ruchem.

To nie była jego bezbronna Margaret. To był potwór z piekła rodem. Jego żona była delikatnym stworzeniem. Błysk kolejnej błyskawicy, tuż za oknem oświecił pobojowisko w pokoju, wyłonił z mroku ostrze siekiery i rozbłysną zrozumieniem w głowie mężczyzny. Swoją żonę i bękarta zabił wieki temu a teraz zaatakował swoją konkubinę Żanę. Co we mnie wstąpiło? Zdążył się zastanowić zanim ogarnęła go ciemność.

Otaczała ją ciemność i dziwne uczucie chłodu. Zupełnie jakby noc wkradła się do pokoju otulając ją kompresem zimna. Zatrzęsła się i szczelniej przykryła kołdrą. W nogach poczuła, że coś tam leży i jej przeszkadza wyciągnąć się na całą długość. No tak prawda, uprzytomniła sobie, pewnie wilk się tam wyciągnął. A miał spać na podłodze, pomyślała z niesmakiem. Na dworze grzmiało i błyskało, ale jakoś mało ją to obchodziło. Była śpiąca i zmęczona. W dodatku rana na ręce dziwnie ją bolała nie dając o sobie zapomnieć. Przekręciła się na bok i wtedy ją zobaczyła. Stała koło szafy spowita w biel odwrócona do niej plecami, gąszcz rudych włosów opadał jej na plecy. Wydawała się dziwnie realna.

- Mama? - odezwała się cicho i niepewnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro