Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Początek koszmaru 7

Weszli w ciemny i ponury las zostawiając za sobą płonącą chałupę. Żadne z nich nie obejrzało się do tyłu. Nie widzieli, więc że ognie płonęły krwistą czerwienią i zdawały się sięgać nieba, zaś kłęby dymu były smoliście czarne i kłębiły się nisko po ziemi niczym czarty szukające zejścia do piekła. Straż pożarna, która przybyła na miejsce właściwie nie miała tu nic do roboty. Ogień objął wszystko w swoje posiadanie i nie miał zamiaru wypuścić ani skrawka ze swych złowrogich objęć. Nie zaszkodziła mu ani kropla wody ze strażackich węży. Zdawał się naigrywać z ludzkiej nieudolności. Szalał, jęczał i płakał niczym dziecko, i nie uspokoił się do tej pory aż z domu została kupka popiołu. Ostatni płomień do złudzenia przypominał ludzkie sylwetki, które rozwiał wiatr w podmuchu ostatniego oddechu. Strażacy zupełnie niemający, co robić, splunęli przez ramię, zabrali swój sprzęt i zabrali się w cholerę. Wmawiali sobie potem na zmianę, że w pożarze nie było nic nadzwyczajnego a to, co im się wydawało, że widzą to zwykłe urojenia i gra wyobraźni.

Przez dość długą chwilę Karia i Werwolf szli w całkowitym milczeniu. Dziewczyna przetrawiała w głowie to, czego się dowiedziała. Mężczyzna też jakoś nic nie mówił patrząc w ciemność swoimi zielonymi oczyma. Czuł na gołej skórze ciarki zimna i nie podobało mu się to uczucie. Będąc zwierzęciem nie odczuwał chłodu. Teraz jednak zwyczajnie zmarzł.

- Nie paczaj się na mnie - odezwał się nagle. - Muszę się rozebrać i przeistoczyć.

- Co? Dlaczego?

- Jeszcze głupio się pyta - sarknął zirytowany jej tępotą. - Ciepło było w chałupie a teraz z chłodu mam zmarszczki na dupie - zrymował. Odwrócił do niej plecami, zdjął spódnice i pirzgnął ją w krzaki.

- Normalnie wstydu nie masz - dziewczyna z niewiarą pokręciła głową widząc jego goły tyłek. - W krzaki powinieneś pójść a nie nagim zadkiem świecić.

- Nie znam uczucia wstydu - odparł wzruszając ramionami. - Nie musiałem się niczego wstydzić będąc wilkiem. Teraz też nie widzę powodu do wstydu - mruknął i zaczął się przemieniać.

Jego ciało powoli zatracało swoje ludzkie kształty, ręce i nogi przekształciły się w silne łapy, twarz wyciągnęła w pysk a uszy zaostrzyły w szpic i porosły sierścią zupełnie tak samo jak całe ciało. Już po chwili Karia miała przed sobą ogromnego wilka o stalowo szarej sierści. To był ten sam wilk, którego spotkała idąc do babci.

- I co lepiej? - spytała z przekąsem.

- Dużo lepiej - odparł. - Przynajmniej nie marznę będąc wilkiem, bo mam futro a nie gołą d... Gołe plecy - poprawił się.

Dziewczyna pokręciła tylko głową i mruknęła do siebie pod nosem coś w rodzaju: Ech ci faceci.

- Nie jestem facetem - zaprotestował wilk, który słuch miał doskonały. - Nie margaj dziewuszko. Odprowadzę cię spokojnie do domciu, pójdziesz grzecznie spać.

Nie wiedział nawet jak bardzo się mylił. Tej nocy nic nie miało być na spokojnie.

Myśliwy wstał spod drzewa, przeciągną się tak silnie aż zatrzeszczały mu kości a szwy na ubraniu mało nie pękły od naporu silnych mięśni na tkaninę. Lśniący choker na szyi wbił mu się w nabrzmiałe od wysiłku żyły. Mężczyzna skrzywił się od nieprzyjemnego bólu i rozluźnił ciało. Z błyskiem zadowolenia w oku spojrzał na zagojoną ranę w nodze, po której nie było już prawie śladu. Jedynym znakiem starcia z wilczycą były porwane bojówki i ślady krwi na nich. Rozejrzał się naokoło. Otaczały go gęste zarośla i ogromne drzewa zdające się sięgać do nieba, którego nawet nie było widać. Ciemno zaś było niczym w najodleglejszych zakamarkach piekła. Czarne kontury drzew zdawały się być otaczającą go klatką, z której nie ma wyjścia. Odetchną głęboko wciągając w siebie zapach lasu, zamieszkujących w nim zwierząt i czegoś, czego akurat w tym momencie najmniej się spodziewał. Oczy myśliwego zalśniły z podniecenia. Tak, to był ten zapach, na który od tak dawna czekał. Ponownie wciągnął zapach nowego tropu tak głęboko aż dotarł on głęboko w jego płuca, wypełnił sobą mózg myśliwego i obudził najwyższe instynkty łowieckie. Otworzył szeroko pociemniałe z podniecenia oczy, które niemal zobaczyły zapach unoszący się nad ziemią. Podążył jego śladem. Polowanie się zaczęło.

Karia obrażona na wilka za nazwanie jej dziewuszką i za to, że ma iść grzecznie spać nie odzywała się do niego mimo tego, że ten próbował ją zagadywać.

- Zawsze zapieprzałaś tą drogą do babci? Przecież to kawał drogi. Nie łatwiej rowerkiem jeździć dookoła lasu? Ty wiesz ile niebezpieczeństw czyha na takie niewinne dzieweczki jak ty w tym cholernym lesie?

Spojrzała na niego wrogo.

- A no chyba, że nie jesteś niewinna. To przepraszam, nie wiedziałem. Może to i dobrze, że nie jesteś już cnotką. Niewinna krew jest zbyt silną pokusą dla niektórych, więc przynajmniej z tej strony nie musisz się niczego obawiać.

- Zamknij się! - warknęła na niego w końcu. Ten temat był dla niej zbyt bolesny i drażliwy. Przypomniał jej, że właściwie nie wie, po jaką cholerę idzie do domu. Wcale nie chciała tam wracać. Ta myśl spowodowała, że się zatrzymała, usiadła pod najbliższym drzewem oświadczając, iż się z stąd nie zamierza ruszać.

- Czyś ty zgłupiała? - stanął nad nią. - Chyba nie zamierzasz spędzić tu nocy? Rusz tę swoją dupę, idziemy.

- Sam sobie idź - warknęła mało przyjemnie. - Ja tu zostaję. Nie zamierzam wracać do domu.

- Odbiło ci? Zamierzasz spędzić noc w lesie zamiast w cieplutkim łóżeczku?

- Nie gadaj mi o łóżeczku! - podniosła się ze wściekłością w oczach. - Gówno wiesz, więc się nie wpieprzaj. Nie twój zasrany interes. Wolę las od ciepłego, kurwa domeczku - zaklęła i niczym burza pognała przed siebie w głąb lasu.

- Dokąd - wysyczał przez zęby co w jego wykonaniu było nie lada wyczynem. Nie był w końcu wężem tylko wilkiem. Nie chciał krzyczeć ani wyć z rozpaczy, aby nie potrzebnie nie obudzić licha. Z niechęcią zagłębił się w ciemne, niegościnne odstępy lasu. Wciągnął nosem zapach dziewczyny. Ta idiotka jak ją nazwał w myślach, dopraszała się kłopotów.

Karia przedzierała się przez krzewy i zarośla nie zważając na drapiące ją gałęzie. Miała na dziś wszystkiego serdecznie dość. Spotkała wilkołaka, jej babcia okazała się być potworem, ojciec zabił jej matkę i sypiał z własną córką. Czy można mieć jeszcze bardziej popieprzone życie? Aby się tylko zabić. Nie zamierzała słuchać tego głupiego wilka i wracać do domu. Przecież nie czeka jej tam nic dobrego. Mogłaby zostać tu w lesie, żyć jak dzikie stworzenie albo poczekać na śmierć. Zwolniła. Plecami oparła się o najbliższe drzewo i odetchnęła ciężko. Oczyma potoczyła po otaczającym ją lesie. Był ciemny, ponury i jakiś taki niepokojący. Nie wiedziała skąd jej się wzięło to uczucie. Tyle lat plątała się po nim zbierając jagody czy grzyby i nigdy nie czuła się tak dziwnie jak teraz. Jakby trafiła na jakąś obcą planetę pozbawioną światła. Ale właściwie nie miała już siły, aby się bać. Poczuła zmęczenie i apatię. Osuwała się po pniu drzewa stwierdzając, że tu już zostaje, gdy nagle poczuła szarpnięcie za ramiona i coś szybko wciągnęło ją na drzewo szorując jej plecami o szorstką korę. Nie wiedziała, co się dzieje do chwili, gdy zawisła wysoko na gałęzi głową do dołu. Nagle świat stanął do góry nogami a dziewczyna zobaczyła potwora rodem z horrorów.

Wilk z niechęcią zagłębił się w leśne odstępy, które do tej pory omijał szerokim łukiem.

-Psiakrew - warknął, gdy gałąź z jałowca niemal śmignęła mu po oczach.

W tej leśnej głuszy gdzie dupa murzyna wydaje się jaśniejsza a w nocy nie widać nawet własnego nosa, nikogo nie mogło czekać nic dobrego. Wcale nie chciał tam wchodzić, ale czuł się dziwnie odpowiedzialny za tę dziewczynę, która sama wywołała wilka z lasu. Teraz przez jej głupotę przedzierał się przez krzaki, przełaził nad powalonymi drzewami, które wyglądały jak powyginane w agonii ciała ludzi, przeskakiwał nad wykrotami, które bardziej przed sobą odczuwał niż widział. Nie znał jeszcze tej części lasu, która była gęsta i mało przyjazna. Przez to też czuł się dość nieswojo. Zapach dziewczyny stawał się coraz bardziej wyraźny, więc przyspieszył kroku. Miał nadzieję, że nie wpadła w żadne tarapaty i uda im się spokojnie wyjść z lasu. Stracił tę nadzieję, gdy nagle przed sobą zobaczył majaczącą małą postać unoszącą się nad ostrym kikutem drzewa.

- Osz kurwa - zaklął pod nosem.

- Jaki slicny piesek - maleństwo odezwało się piskliwym głosikiem. - Chodź do mnie piesecku - pokiwało paluszkami. - Pobawimy się.

- Tak pobawimy - zza drzew wychyliły się kolejne przeźroczyste duchy małych dzieci.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro