Nocna wizyta
Gdy w końcu doszła do miasta na niebie pojawiły się ciemne chmury zwiastujące deszcz. Przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej dokonać zakupu i wracać do domu. Wiatr dmuchną jej w twarz garścią piachu i liści.
- Cholera - zaklęła do siebie pod nosem i odruchowo się przygarbiła.
Nagle wpadła na jakąś przeszkodę.
- Jak łazisz ślepoto! - usłyszała dziewczęcy głos.
Uniosła głowę do góry i zobaczyła Mareikę. Wysoką, piękną blondynę o fiołkowych oczach, jej najgorszą koleżankę z klasy.
- Oj, sorry. Przepraszam nie widziałam cię - chciała ją ominąć i pójść dalej. Nie potrzebowała problemów. Nie teraz.
- Ta, jasne - mruknęła ta. - Bo ty nigdy niczego nie widzisz niezdaro przez te twoje okularki - popchnęła ją do tyłu.
- Daj spokój Mar, śpieszy mi się. Muszę babci leki wykupić - myślała, że coś ugra. Niestety blondyny nic nie ruszyło.
- Przeproś mnie suko - popchnęła ją ponownie tak silnie, że rudowłosa upadła na pupę.
Zanim zdołała się podnieść poczuła od tyłu szarpnięcie za włosy.
- No właśnie przeproś ją - usłyszała głos Resi, kumpeli blond małpy. Dziewczyny o śniadej cerze, czarnych niemal granatowych włosach i ciemnych niespotykanego koloru oczach. Ubrana była w czarną, skórzaną kurtkę i takież same glany.
- Przepraszam - warknęła Karia. - A teraz zostawcie mnie w spokoju.
Wstała otrzepując się z kurzu i wrogo patrząc na nieprzyjaciółki.
- Grzeczniej proszę - blondyna stanęła naprzeciwko niej. - W końcu to ty na mnie wpadłaś, łajzo jedna.
- Przepraszam - odezwała się z naciskiem. - Bardzo przepraszam. Mogę już sobie iść?
- A spadaj popierdolony Czerwony Kapturku - Resi uderzyła ją z pięści w ramię. - Wyglądasz w tej pelerynce jak debilka szukająca kłopotów. Nic dziwnego, że nikt cię nie lubi dziwolągu.
Karia zacisnęła zęby i nic nie mówiąc ominęła agresorki. Było jej przykro, ale postanowiła to zignorować, jak zawsze zresztą. Na dworze pociemniało i powiał silniejszy wiatr. Na asfalt spadły pierwsze krople deszczu. Przyspieszyła kroku by szybciej znaleźć się w aptece. Dokonała w końcu zakupu i czekała aż ulewny deszcz się skończy. Padało tak mocno, że zza kurtyny wody nic nie było widać. Gdy w kieszeni płaszcza zadzwoniła jej komórka aż drgnęła. Nikt inny nie mógł dzwonić jak tylko jej ojciec.
- Co tak długo tam siedzisz? - dało się słyszeć w słuchawce. - Wracaj mi zaraz do domu i piwo kup po drodze.
- Ale przecież... - chciała zaprotestować, ale ojciec już się rozłączył.
- Szlag - zaklęła pod nosem wychodząc z apteki na ulewę.
Kapturek na głowie niewiele jej pomógł więc już po chwili była cała mokra. Lecz z dwojga złego wolała zmoknąć niż narażać się ojcu.
Wróciła do domu przemoczona i zziębnięta.
- Masz piwo? - przywitał ją w progu ojciec.
Spojrzała na niego wrogo i podała mu reklamówkę.
- Co się tak gapisz, topielcu jeden? - wrogo wysunął brodę w jej stronę. - Wyglądasz jak czarownica pławiona w rzece - roześmiał się rechocząco z własnego dowcipu.
Ominęła go i chciała pójść na górę do siebie. Złapał ją za łokieć.
- A forsa? - niemal warknął.
Wyszarpnęła się z furią i trzęsącymi się z zimna dłońmi wyjęła kasę z kieszeni płaszczyka i ją oddała. Drobniaki rozsypały się po podłodze, ale nie pochyliła się, aby je pozbierać. Pospiesznie wbiegła po schodach, aby ukryć łzy przykrości. Przebrała się szybko i schowała pod pierzyną, aby się ogrzać. Jej ciało było zimne, lecz łzy przykrości gorące.
- Nienawidzę ich - wyszeptała do siebie. - Jak ja ich nienawidzę.
Było już dość późno, gdy drzwi jej pokoju otworzyły się z ostrożnym skrzypnięciem. Dziewczyna śpiąca niczym zając pod miedzą od razu otworzyła oczy i znieruchomiała niczym przestraszone zwierzątko. Znowu przyszedł. Miała chęć uciekać, ale nie miała dokąd. Po chwili poczuła jego oddech na swoim karku a zimne opuszki palców dotykały jej policzków. Skuliła się w sobie jakby nagle oblało ją lodowate zimno. Zadrżała.
- Boisz się mnie? - usłyszała jego szept a po chwili także upiorny chichot.
Położył się z tyłu za jej plecami i położył dłonie na boku nastolatki. Poczuła dreszcz obrzydzenia.
- Zostaw mnie - odezwała się cicho drżącymi ustami.
- Ani myślę - odparł i pocałował ją w szyję.
Owiał ją zapach strawionego piwska. Wzdrygnęła się. Miała chęć uciec stąd, albo odwrócić w jego stronę i udusić własnymi dłońmi. Nie zrobiła jednak nic, jak zawsze z resztą. Przyjmowała jego pieszczoty z całkowitą biernością i bezradnością zastraszonego stworzenia. Tylko raz stawiła mu opór. Na drugi dzień była tak obolała, że nie była w stanie pójść do szkoły. Nocne wizyty zdarzały się wprawdzie sporadycznie, ale nienawidziła ich z całej siły. Nie robił jej krzywdy, cóż znowu. Bywał miły i delikatny, czasami brutalny, ale śladów na ciele nie zostawiał. Ślady zostały w jej psychice. Zawsze po jego wizycie czuła się brudna i czuła nienawiść do samej siebie. Za każdym razem, gdy od niej wychodził brała długi i gorący prysznic, chcąc zmyć z siebie dotyk jego dłoni. Na szczęście miała na górze swoją łazienkę i nie musiała schodzić na dół. Nawet ściany w łazience wyłożone niebieskimi kafelkami nie widziały łez dziewczyny, które mieszały się z kroplami prysznica. Nie widział i nie słyszał nikt. Nigdy. Mocne okiennice zazdrośnie strzegły tajemnic jego mieszkańców.
Muskał ustami małżowiny jej uszu a dłońmi dotykał piersi. Zacisnęła zęby żeby nie krzyczeć. Brzydziła się tego, co robił a w jej duszy rodził się krzyk protestu. Jego dłonie zsunęły się w dół do jej kobiecości. Jęknęła w akcie protestu.
- Nie - wyszeptała. - Nie.
To mówiąc gwałtownie przekręcił ją na wznak i brutalnie wsunął w nią swoje silne palce.
- Przestań - wysyczała przez zęby. - Nie chcę! - głośno wyraziła protest i przestraszyła się samej siebie. Już od dawna nie sprzeciwiała się jego woli. To zawsze źle się kończyło.
- Ani myślę - odparł. - Dopiero z tobą zacząłem. Jesteś moją własnością i mogę zrobić z tobą wszystko. Rozumiesz? A ty nie masz prawa mi się sprzeciwić. A teraz rozszerz nogi, bo wezmę cię siłą - niemal warknął usiłując rozchylić jej uda.
- Nie! - krzyknęła zaciskając je silniej. Miała dość. - To jest chore, zostaw mnie! - chciała się wyszarpać, ale przytrzymał ją dłońmi za ramiona na tyle silnie, że nie mogła się ruszyć.
- Nie szarp się dziwko - uderzył ją w twarz. - Wy wszystkie na to zasługujecie, bo jesteście tylko słabymi i nic nie wartymi sukami. Nieprawdaż niewydarzony rudzielcu? - to mówiąc szarpnął ją za włosy aż w oczach pojawiły jej się łzy bólu, po czym nie zwracając uwagi na jej protesty zrobił z nią to, co chciał, mimo iż broniła się i drapała drania, który zadał jej ból.
- Nienawidzę cię sukinsynu! - wrzasnęła na niego, gdy już było po wszystkim a ona drżąca na ciele i z łzami płynącymi z oczu patrzyła jak zapinał spodnie.
Roześmiał się tylko i skierował swe kroki w stronę wyjścia. Z wściekłości i bezsilności rzuciła w niego kamiennym kubeczkiem, który stał na szafce nocnej. Kubek uderzył go silnie w ramię. Odwrócił się do niej z wściekłością na twarzy, dopadł jednym skokiem i zacisną dłonie na gardle.
- Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki - odezwał się z naciskiem. - Bo skończysz tak jak twoja matka - warknął i wyszedł.
Oszołomiona dziewczyna przez krótką chwilę siedziała na łóżku, po czym poderwała się niczym oparzona i okręcona tylko prześcieradłem pobiegła za potworem. Ojciec właśnie schodził po schodach.
- Co ty powiedziałeś o mojej matce?! - krzyknęła za nim.
Odwrócił się w jej stronę ze strasznym uśmieszkiem na twarzy. Zamarła widząc jego twarz. Mężczyzna w półmroku wyglądał strasznie, jakby cienie rzucane przez mdły blask zdychającej żarówki uwydatniły jego prawdziwy charakter.
Uniósł do góry jedną czarną brew i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Czyżbyś w końcu załapała, co się z nią naprawdę stało? - spytał niskim, budzącym grozę głosem.
Cofnęła się do tyłu pod wpływem przerażenia.
- Zabiłeś ją - odezwała się na jednym wydechu a przed oczyma jej pociemniało.
Roześmiał się upiornie i zszedł na dół. Stanął u podnóża schodów i spojrzał na nią do góry.
- Co za bystrość - zadrwił. - I z tobą w każdej chwili mogę zrobić to samo.
Zrobiło jej się słabo, osunęła się na podłogę. Morderca zaś spokojnie poszedł do swojej sypialni. Nie wiedziała jak długo siedziała pod ścianą otumaniona i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. A w głowie czuła natłok myśli. Zawsze jej wszyscy mówili, że mama zginęła przez przypadek spadając ze schodów. Teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Zapewne to ojciec ją zepchnął. Dlaczego nikt nigdy nie powiedział jej prawdy? Na nogach z waty poszła do swojego pokoju i zwinęła się w ciasny kłębek na łóżku. Po rozgrzanych policzkach potoczyły się dwie stróżki łez. Podjęła decyzję. Dowie się wszystkiego od babki a potem ucieknie z domu i zostawi za sobą ten horror.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro