Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niespodziewana wizyta 12


Ocknęła się czując jak coś mokrego oblizuje jej twarz.

- Karia. Karia, obudź się już po wszystkim - usłyszała tuż nad uchem uspokajający głos wilka. Ostrożnie otwarła powieki. Stał nad nią i głupkowato szczerzył kły jakby się z czegoś cieszył. Jej do śmiechu nie było. Zabiła własnego ojca. Została morderczynią.

- No wstawaj! - pogonił ją. - I pryskajmy stąd, nie chcę, aby mnie ktoś tu zobaczył.

Podniosła się na chwiejnych nogach i niemal zdębiała. W kuchni nie było śladów krwi.

- Żana wszystko sprzątnęła? - zdziwiła się.

Wilk nie odpowiedział tylko trącając ją nosem ponaglał do wyjścia. Ogłuszona tym wszystkim dziewczyna posłusznie poszła z wilkiem na górę.

- Zabiłam ojca - jęknęła usidławszy na łóżku. - Jestem morderczynią.

Na jej słowa wilk prychnął dziwnie. Spojrzała na niego wzrokiem skrzywdzonego bazyliszka.

- Ciesz się, że ty przeżyłaś to wszystko - mruknął.

- Ale on nie - zauważyła jakoś sarkastycznie. - Było tyle krwi, że można było się w niej utopić. Jak Żanie udało się to wszystko sprzątnąć? - zastanowiła się.

Wilk tylko dziwnie na nią spojrzał.

- Ale może jak nie ma śladu, to i Żana nic nie powie, to może policja nie będzie miała podstaw aby mnie aresztować - myślała na głos mówiąc szybko, jak zawsze gdy była zdenerwowana. - Tak czy tak na razie na dół nie schodzę. Idę spać. Zmęczona jestem.

Wilk nic nie mówiąc tylko kiwnął głową. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną. Blada cera i sińce pod oczami świadczyły o tym, że miała ciężką noc i odpoczynek jej się przyda. Karia usnęła ledwo tylko przyłożyła głowę do poduszki. Wilk wskoczył na łóżko, ułożył się w jego nogach i zapadł w czujną drzemkę. Zamierzał pilnować dziewczyny. Ten dom tak całkiem zwyczajny to nie był. Dałby sobie za to łapę uciąć.

Obudziło go stukanie do drzwi i kobiecy głos.

- Karia, obiad.

Zawarczał cicho i głucho. To była bladolica kobieta, której w żaden sposób nie darzył sympatią ani zaufaniem. Żana przyłożyła ucho do drzwi. Zdawało jej się czy coś tam było?

- Karia za pięć minut masz być na dole. Drugi raz obiadu grzać nie będę.

Wilk trącił nosem stopę dziewczyny. Ta jednak tylko mruknęła przekręcając się na drugi bok.

- Karia - mruknął, gdy usłyszał, że kobieta schodzi na dół trzeszcząc schodami. - Wstawaj, pobudka. Żarełko naszykowane.

Dziewczyna mruknęła coś pod nosem. Zniecierpliwiony wilk polizał ją po twarzy. Odgoniła go ręką, ale oczy otwarła.

- Czego? - mruknęła jeszcze zaspana. - Ja chcę jeszcze spać.

- Wstawaj, nie marudź. Obiad naszykowali.

- Pewnie znowu jakieś świństwo - skrzywiła się, ale wstała.

Pusty żołądek przypomniał jej, że nie zjadła śniadania.

- No dobrze już pójdę - przeciągnęła się leniwie.

Pomyślała, że najwyżej jak będzie niezjadliwe to zabierze swoje kanapki, których nie zdążyła zjeść. I nawet myśl o tym, że zabiła ojca nie odebrała jej apetytu.

- Dla mnie też coś skołuj do przegryzienia - mruknął jeszcze wilk, gdy już otwierała drzwi.

W kuchni Żana nalewała zupę do talerzy. O dziwo pachniało nawet apetycznie.

- Siadaj - mruknęła macocha. - Jeszcze, aby grzanki podam.

Karia zamarła z łyżką nad zupą. Coś tu było nie tak. Macocha zamiast ją pogonić sama podaje do stołu?

- Co się tak gapisz? Jedz póki ciepłe.

Zaskoczona dziewczyna zabrała się za jedzenie. Ku jej zdziwieniu było dobre.

- Co to jest?

- Zupa krem z borowików. Znalazłam przepis w książce kucharskiej. A co niedobre?

- Bardzo dobre - pochwaliła dziewczyna z zapałem. Aczkolwiek była bardzo zdziwiona. Odkąd jej pamięć sięgała Żana nigdy w życiu nie ugotowała nic dobrego. Że nikt się do tej pory nie struł uważała za cud. Była już w połowie zupy, gdy do kuchni wszedł jej ojciec. Blady, rozczochrany aczkolwiek żywy. Karii łyżka wypadła z rąk.

- Ty żyjesz?

- A co, spodziewałaś się, że nie? - odparł na to ciężko osuwając się na krzesło. - Żyję, aczkolwiek nie czuję się rewelacyjnie. Co zapewne gówno cię obchodzi? Nieprawdaż córcia? - wbił w nią przekrwione oczy.

Już miała powiedzieć, że prawdaż, ale w porę ugryzła się w język. Spuściła oczy w dół i w milczeniu dojadła zupę. Podziękowała za jedzenie, po czym wyszła z kuchni. Wróciła się. Zabrała swoje kanapki ze śniadania i poszła na górę. Żana patrzyła na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Co tam masz? - wilk pociągnął nosem, gdy weszła do pokoju.

Nie odpowiedziała tylko postawiła, talerzyk na łóżku koło niego. Sama ciężko klapnęła na fotel przed biurkiem. Mebel ugiął się pod nią, niebezpiecznie trzeszcząc. Stary już był i ledwo ciepły, ale dziewczyna nie liczyła już na nic lepszego.

- Jak to możliwe... Jak możliwe, że on żyje - Karia aż zająknęła się z nerwów. - Przecież go zabiłam. Było pełno krwi - oczyma pełnymi niezrozumienia spojrzała na wilka, który jednym kłapnięciem paszczęki pożarł kanapkę.

- Bo go nie zabiłaś - odparł spokojnie pomiędzy jedną kanapką a drugą. Nosem zsunął plasterki pomidora. - Dlaczego zrobiłaś tak mało kanapek? - spytał z pretensją. - W dodatku z pomidorem.

Karia odruchowo sięgnęła po warzywo.

- Nie marnujemy jedzenia, a pomidory są zdrowe.

- Zdrowe - mruknął z przekąsem. - Sklepowe, chemią faszerowane to nie mogą być zdrowe.

- Nie kołuj mnie chemią tylko gadaj, co się tu do cholery dzieje! - zażądała wściekle. - Jakim cudem ten skurwysyn żyje? Przecież zadźgałam go nożem.

Wilk na jej słownictwo tylko błysnął oczyma, nie komentując jej wulgarnego określenia własnego ojca.

- Żadnym cudem - odparł spokojnie i mlasnął językiem oblizując się po kanapkach. - Po prostu go nie zabiłaś. Nie naprawdę.

- A niby jak. Na niby? - warknęła nadal nic nie rozumiejąc.

- Ech, jakby ci to wytłumaczyć - westchnął wilk. - Tak, aby twój ograniczony ludzki umysł mógł to pojąć.

Spojrzała na niego ze złością mrużąc oczy.

- No ok, spokojnie, już mówię.

Nie powiedział jednakże, gdyż z dołu dał się słyszeć krzyk ojca Karii.

- Ej ty! Znieś z góry tę swoją dupę. Nie będę zapieprzał na górę po tych jebanych schodach!

Dziewczyna spojrzała z popłochem w oczach na wilka. Ten jak zwykle miał swój nieprzenikniony wyraz pyska.

- Muszę iść - spojrzała na niego przepraszająco.

Wilk gdyby był człowiekiem wzruszyłby ramionami, pod tytułem: skoro musisz iść, to idź. Dziewczyna z ciężkim westchnieniem wyszła z pokoju. Wcale ciekawa nie była, czego może chcieć od niej ojciec.

Stał u podnóża schodów z rękoma w kieszeniach dżinsów i kiwał się na piętach.

- Nie ma piwa w domu - odezwał się. - Wódki też nie ma a ja dziś mam pioruńsko zły dzień.

To było po nim widać. Karia nie miała pojęcia, co się stało, ale jej ojciec wyglądał okropnie. Zupełnie jakby był po trzydniowej bibie. Przetłuszczone włosy zwisały niczym strąki wokół zapadniętej, bladej twarzy. Jego niegdyś błyszczące oczy były teraz podkrążone i przekrwione. Na jego pooranym zmarszczkami czole perlił się pot, który wytarł rękawem pomiętej koszuli. Dżinsowe, wytarte spodnie zsuwały mu się z bioder ukazując blady pas skóry. Pomyślała, że ojciec wygląda niczym najgorszy lump. A może to jego duch? Może go zabiła a on wrócił, aby ją prześladować? Naprawdę Kazimir wyglądał jak cień samego siebie. Na wszelki wypadek postanowiła mu się nie sprzeciwiać. Poza tym domyślała się, czego od niej chce. Będzie musiała iść po alkohol. Nie pomyliła się.

- Masz kasę i wiesz, co masz kupić.

- Tak wiem - westchnęła ciężko. - Zestaw standard: flaszka Smirnoffa zero siedem i sześciopak piwa.

Wyciągnęła dłoń po kasę i swój dowód osobisty. Do tej pory nie wiedziała, jakim cudem ojciec wyrobił jej fałszywy dokument, aby mogła alkohol kupować.

Mężczyzna niemal wrzucił jej zmięty banknot do dłoni. Wyglądało to tak jakby się bał jej dotknąć. Dziewczyna ubrała się i już prawie wychodziła, gdy odezwał się do niej.

- Za resztę, co ci zostanie możesz coś sobie kupić.

Na jego słowa niemal zamarła. Wytrzeszczyła na niego oczy i szczęka jej opadła. On jednak nie zwracając na nią uwagi wrócił do kuchni. A temu, co się stało? Przemknęło jej przez głowę. Coś z nimi wszystkimi było nie tak. Co tu się do diabła dzieje?

Wilk został sam w pokoju Karii i z nudów nadstawiał ucha, a że jak to wilkołak słuch miał wyostrzony to słyszał wszystko.

- Mam nadzieję, że gówniara szybko się uwinie - głos ojca Karii. - Boże jak mi łeb napieprza. Co to było do kurwy nędzy?

Werwolf nie widział jednak, bo i skąd, że Żana na jego słowa skrzywiła się cynicznie kącikiem ust.

- Przynajmniej Boga byś do tego nie mieszał. On nie ma z tym nic wspólnego - rzuciła z brzękiem sztućce do zlewu. Wilkowi nieprzyjemnie zabrzęczało w uchu, skulił go.

- Sami sobie jesteśmy winni i za to odpokutujemy. Nie sprzątam więcej. Przyjdzie Karia to niech myje. I tak się wysiliłam gotując obiad. Zrób kawę i idziemy do pokoju.

- Nie rozkazuj mi babo - warknął na nią. - Łeb mi pęka i nie zamierzam nic robić.

Rozległ się dziwny stukot. To bladolica złapała Kazimira za oszewki i pchnęła na kredens. Uniosła go do góry, po czym wysyczała mu prosto w twarz:

- Nie czuję się wcale lepiej od ciebie, ale obiad zrobiłam abyś ty dupo zapchlona zjadł coś ciepłego. Nie oczekuję od ciebie słów podziękowania, ale mógłbyś, choć raz zrobić coś dla mnie.

Błysnęła przy tym ciemnymi źrenicami pokazując tym samym ułamek swej prawdziwej natury.

- Dobra już dobra - podniósł do góry ręce w poddańczym geście. - Zrobię tę kawę. Ciasto też możesz dostać.

Wypuściła go z dłoni i poklepała po policzku.

- No widzisz, jaki dobry z ciebie chłopiec. Trzeba ci tylko czasem odpowiednio przemówić do rozsądku.

W chwilę potem siedzieli w jednym z przyzwoicie wyglądającym pokoi. Stał tu skórzany komplet wypoczynkowy, antyczna ława z wiśniowego drewna wypolerowana niemal do połysku. Na jednej ze ścian znajdował się kamienny kominek, pod którym leżało brązowe, niedźwiedzie futro. Zaś na przeciwko foteli na ścianie wisiał pięćdziesięciopięcio calowy telewizor plazmowy. Zasiedli teraz na fotelach. Kazimir niezgrabnie postawił tacę z kawą i ciastem na ławie. Kobieta wygodnie rozparła się na fotelu z przyjemnością wciągając nosem aromatyczny zapach kawy. Chciała zapomnieć o dzisiejszym koszmarze. Obydwoje chcieli zapomnieć głupio się łudząc, że alkohol im w tym pomoże.

- Dałeś jej dowód? - spytała Kazmira. - Wiesz, że bez tego jej nie sprzedadzą. A bez alkoholu nie wyobrażam sobie jak dziś usnę.

- Dałem, zawsze jej daję. Inaczej sami musielibyśmy zapieprzać do miasteczka. Ale ani tobie ani mnie nie jest śpieszno, aby się tam pokazać. Poza tym nie jestem idiotą i sklerozy jeszcze nie posiadam - odparł wbijając widelczyk w ciasto. - Mam nadzieję, że rudzielec się uwinie. To, co dziś się stało... - wrócił myślami do poranka wzdrygając się na samo przypomnienie. - Co to w ogóle było?

- Nie pytaj - zbyła go. - Było minęło. Ciesz się, że przeżyłeś i nie zwariowałeś. Ciekawe swoją drogą... - zaczęła, ale nie skończyła.

Do drzwi rozległo się pukanie. - Kogo tam diabli niosą? - warknęła do siebie. Odstawiła filiżankę, gestem powstrzymała Kazimira, aby nie wstawał i sama poszła do drzwi. Uchyliła ich ostrożnie. Jak się okazało diabli przynieśli jakiegoś dziwnego mężczyznę. Obcy ubrany był na czarno a jego śniadą twarz przecinała blizna. Ciemne oczy patrzyły na nią uważnie, zaś usta udawały sympatyczny uśmiech.

- Czego? - Żana mruknęła mało życzliwie.

- Ja do dziewczyny. Jest w domu?

- Nie Tu nie ma żadnej dziewczyny - odparła bez najmniejszych wyrzutów sumienia,gdyż istotnie żadnej dziewczyny teraz tu nie było. -  Dowidzenia - zatrząsnęła mu drzwi przed nosem.

Łowca przez chwilę stał skonsternowany pod drzwiami. Dałby sobie rękę uciąć, że rudowłosa właśnie tu mieszka i to tu schronienie znalazł Werwolf. Ze złością uderzył pięścią w ścianę. On tu jeszcze wróci i pogada sobie z tą dziwną kobietą. Klnąc pod nosem odwrócił się w stronę ciemniejącego już lasu. Był głodny. Myśl, aby pójść do miasteczka, żeby kupić coś do jedzenia nawet nie postała mu w głowie. Ruszył na polowanie.

Żana plecami oparła się o drzwi, starając się utrzymać równowagę na uginających się pod nią nogach. To był on, łowca z jej koszmaru. Ale dlaczego nic jej nie zrobił, tylko pytał o jej pasierbicę? Czego ten człowiek chce od Karii? Grunt, że nie od ciebie kretynko, pomyślała w duchu. Nie mniej jednak musiała zacząć działać. Pojawienie się łowcy dla nikogo nie wróżyło nic dobrego. Ciężko odetchnęła, policzyła od dziesięciu do jednego i dopiero wróciła do pokoju.

- Kto to był? - spytał Kazimir.

- Nie wiem. Jakiś debil - odparła lekceważąco starając się przy tym wyglądać naturalnie.

Na górze wilk ze złości zacisną szczęki. Ten cholerny łobuz ich namierzył. Dobrze, chociaż, że kobieta nie wpuściła go do środka. Miał tylko nadzieję, że Karia nie napatoczy się na łowcę, gdy będzie wracać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro