Rozdział 19
Jejku, chciałabym was od razu przeprosić za nieobecność, jednak wyjazdy wakacyjne uniemożliwiły mi pisanie kolejnych rozdziałów... mimo to już jestem! więc, miłego czytanka ❤❤❤
~Kiara_Chan~
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od kiedy w obozie ukazał się syn przywódców, przygotowania do ataku zostały przyspieszone a każdy, kto chcąc choć na chwilę odpocząć przystawał, dostawał salwę obelg ze strony, o dziwo dla żołnierzy, pracującego księcia.
Przyszły król nie mógł spokojnie usiedzieć na miejscu więc popychany nienawiścią do złoczyńców i tęsknotą za piegowatym chłopakiem, pracował za czterech. Przygotowania, ku udręce i zdenerwowaniu blondyna, zajęły kilka dni. Mężczyzna z każdą kolejną godziną chodził bardziej nerwowy i poddenerwowany. Na jego szczęście, planem zajęli się jego rodziciele, razem z ich zaufanymi strategami.
-Uwaga! - wszyscy zebrali się przed namiotem rodziny królewskiej, wpatrując się w blond włosego księcia. Miał on na sobie czerwoną pelerynę z futrem, na piersiach miał białą koszulę, a u pasa spodni przypięty miecz.
-Dziś wieczorem, wyruszamy. Nie obiecuję, że wrócimy wszyscy żywi, nie zmienia to jednak faktu, że mam zamiar was WSZYSTKICH - tu podniósł delikatnie głos, zaznaczając ostatnie słowo - bronić i pilnować, aż do ostatniego tchu. Nie chce żadnych ofiar, macie sobie pomagać, nikt nie zostaje w tyle. Zrozumiano?!
Odpowiedział mu chór męskich i damskich głosów, wypełnionych zaciętością i zaciekłością, a także wolą walki.
Już od jakiegoś czasu mieli problem z Ligą Złoczyńców, ale widząc zaciekłość księcia, musieli nieźle mu podpaść. Ciekawość zżerała ich od środka, w końcu, coś musiało spowodować takie zachowanie księcia, jednak mimo swojej ciekawości, nie zadawali żadnych pytań w obawie, że gniew i zdenerwowanie blondyna odbije się na nich. Siedzieli więc cicho wykonując rozkazy.
Przygotowania wrzały powoli dobiegając końca, tak jak i dzień, który jakby jeszcze chwilę temu się rozpoczął. Wielu żołnierzy pisało właśnie swoje ostatnie listy i wiadomości do rodzin, w razie gdyby była to ich ostatnie wala. Jednak mimo ciążącej nad nimi śmierci, nie bali się. Nie bali się, bo na ich czele stał teraz niesamowicie zdeterminowany, blond włosy dowódca. Ich przyszły król.
Owy chłopak, stał przed namiotem królów, jak go nazywano, czekając na swoich rodzicieli, którzy mimo próśb blondyna aby zostali, postanowili wyruszyć z nim na walkę. Chłopak odwrócił się do nich, próbując po raz ostatni zmienić ich zdanie.
-Słuchajcie, rozumiem, że chcecie mi towarzyszyć, ale czuję, że stanie się wam coś złego. Nie chce was stracić, przez mój pośpiech... - zmarszczył brwi. Wiedział, że ich plan nie jest idealny, ale nie mógł już dłużej czekać. Musiał dostać się do pewnego zielonowłosego chłopaka, o szmaragdowych oczach, które roztopiły lód na jego sercu.
-Nie martw się o nas, wiesz, ile bitw razem wygraliśmy i uszliśmy z nich nawet bez najmniejszej rany. Tym razem będzie tak samo. - Blondyn westchnął i odwrócił się, kierując w stronę swojego konia.
Po chwili siedział już na podekscytowanej gniadej klaczy, na której pysku widniała biała latarnia. Pogłaskał konia po szyi uspokajając go delikatnie, gdyż ten zaczął niespokojnie orać kopytem o ziemię.
-No, już... - mruknął pod nosem, po czym podniósł wzrok przyglądając się swojej armii. - Nikt nie zostaje z tyłu, jasne?! - jego głos odbił się delikatnym echem, aby w następnej chwili odpowiedział mu chór, zdeterminowanych głosów.
-Tak jest!
Już po chwili po błoniach pędziło stado koni wraz ze swoimi jeźdźcami na ich grzbietach. Wiatr rozwiewał włosy i szumiał w wilczych uszach wojowników. Każdy z nich nasłuchiwał, w każdej chwili gotowy na atak.
Na czele wojowników jechał książę, który z zaciętością na twarzy pędził przed siebie, chcąc jak najszybciej zobaczyć swojego ukochanego.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Izuku obudził się cały obolały, po dawce kopniaków i ciosów, jakie dostał od chłopaka, którego już nie było. Rozejrzał się orientując, że znajduje się w kompletnie innym pomieszczeniu, było tu cieplej i przytulnie, a on leżał na jakimś łóżku. Chciał się podnieść, ale przeszkodził mu sznur, którym jego nadgarstki był przymocowane do ramy łóżka.
W jego umyśle zaczęło mieszać się ze sobą wile myśli, a jedynym co chłopak mógł teraz zrobić, było próbowanie się uwolnić. Szarpał i wykręcał swoje dłonie starając się oswobodzić z węzłów, te, jednak ani drgnęły.
Po policzkach chłopaka popłynęły łzy, a z piersi wydobył się cichy szloch. Zamilkł jednak szybko, gdy usłyszał kroki dobiegające zza drzwi. Wstrzymał oddech, modląc się w duszy, aby osoba sobie poszła i aby nie był to pewien znienawidzony przez niego chłopak.
Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem, ukazując postać....
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wybaczcie tak długą przerwę T^T, mimo to, mam nadzieję, że rozdział się podobało ❤❤❤
~Kiara_Chan~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro