Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czerwone Trampki i kij od mopa

Do mojego telefonu przyszło powiadomienie.Wzięłam go do ręki i otworzyłam komunikator.
-Kochana, leć do sklepu kupić ulubioną babkę babci! Pojedz do niej, bo ma imieniny. Nie zapomnij zamknąć domu i nie rozmawiaj z obcymi! :*- mama
Westchnęłam i wstałam z fotela. Do mojego czarnego, skurzanego plecaka wsadziłam portfel, klucze do domu i willi mojej babci, i telefon. Na plecy zarzuciłam moją ukochaną bordową bluzę, a na głowę czapkę z daszkiem. Założyłam czerwone trampki i wybiegłam z domu. Zamknęłam drzwi, jak moja rodzicielka nakazała. Ruszyłam przed siebie, śpiewając piosenkę, której nauczyła mnie babcia:

Niestraszne mi pazury,
niestraszne ostre kły,
Nie przestraszył mnie tak łatwo wilczur bardzo zły!
Kiedy mu groźnie spojrzę
prosto w oczy,
Ten kudłaty Pędrak
mi nawet nie podskoczy!

Droga upłynęła mi bardzo szybko. Weszłam do marketu. Wszędzie wisiały jakieś plakaty promujące artykuły. Kolorowe banery, aż raziły po oczach. Poszłam dalej. Niestety nigdzie nie mogłam znaleźć ciasta cytrynowego. Zrezygnowana oparłam się o ścianę, przyglądając się regałom. Między działem z papierem toaletowym a z makaronem stał wysoki czarnowłosy chłopak. Patrzył na mnie. Uśmiechnęłam się do niego, a on widząc to, podszedł do mnie.
-Coś się stało? - spytał z troską w głosie.
-Tak... Nigdzie nie ma ciasta dla mojej babci! Ma dziś imieniny, więc z mamą postanowiłyśmy sprezentować jej ulubioną babkę. - smutno spojrzałam na podłogę i na moje trampki.
-Ej nie martw się!- objął mnie ramieniem- może w innym sklepie będzie ciasto!
Na początku spięłam się pod wpływem jego dotyku.
-Może mi potowarzyszysz, nie chcę iść sama, a w dwójkę będzie szybciej- spytałam z nadzieją w głosie
-Ehhh... Ale nie całą drogę, bo mam jeszcze sprawę do załatwienia! - ruszył do przodu, delikatnie mnie popędzając.

W końcu kupiłam ciasto. Niestety mimo moich przekonywań chłopak musiał uciekać do domu. Dowiedziałam się, że nazywa się Adam Wilk. Dziwnie interesował się moją babcią, ale uznałam to za normalne. A może on nie ma swojej babci i nie wie, jak to jest. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu i ze zdziwieniem stwierdziłam, że robi się już późno. Biegiem ruszyłam do przystanku. Niestety mój tramwaj już pojechał! Postanowiłam pojechać autobusem. Przecież nie będę tutaj stała przez pół godziny. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.

Okazało się, że szybciej już by było, gdybym jechała tym tramwajem, no i wygodniej. Dosiadł się do mnie jakiś pijak, od którego śmierdziało zgniłymi jajami i wymiotami. Uśmiechał się do mnie głupio, a do tego zajmował prawie pół mojego miejsca! Gdy chciałam się przesiąść, nagle się wypiął i napuszył, odcinając mi drogę ucieczki. Oczywiście miałam jeszcze młoteczek do bicia szyb, ale jeszcze kazano by mi płacić za zbicie okien. Przystanek przed domem babci, na szczęście, wysiadł.

Podeszłam do willi babci. Brama jednak ani drgnęła, a domofon nie działał! Nie mam pamięci do cyfr, więc zapomniałam tego głupiego pinu.

Ciasto przerzuciłam przez bramę, a sama cofnęłam się kilka kroków. Rozpędziłam się, rękami złapałam bramę. Po wykonaniu tak pięknego skoku doszłam do wniosku, że zanim będę miała zamiar skakać ponownie, powinnam poćwiczyć lądowanie. Na szczęście nic poważnego mi się nie stało, ale zdarłam trochę skóry z kolana i lewej dłoni. Złapałam ciasto i w podskokach udałam się do domu.

Nigdzie nie mogłam znaleźć kluczy! Przeszukałem każdą kieszeń, kieszonkę i przegródkę. Oparłam się o drzwi, które pod moim ciężarem otworzyły się, robiąc przy tym wielki hałas. Ewidentnie ktoś nie zamkną drzwi, a babunia zawsze je zamyka.

Przeszłam już prawie cały dom a babci ani słychu, ani widu! Zatrzymałam się obok drzwi do łazienki. Jedynie z nich wydobywał się jakiś szmer. Po dłuższym nasłuchiwaniu stwierdziłam, że to szum wody. Zapukałam raz- nic, zapukałam drugi raz- nic. Nie wiele myśląc, otworzyłam drzwi.

Przez zasłonę łazienkową, wiszącą przy wannie, było widać kontur postaci.
-Babciu? Wszystko ok?-spytałam zdziwiona.
-T-tak... Wnusiu, mogłabyś wyjść z toalety? Chcę się umyć! - powiedziała bardzo zmienionym i dużo niższym niż normalnie głosem. Zignorowałam ją.
-Babciu, dlaczego masz taki dziwny głos!?
-Haha... Widzisz te kurze jaja od ciotki... Heleny są jakieś stare! Zamiast sprawić, by mój głos był niczym jak u słowika, to przez nie mówię jak facet! - powiedziała oburzona. -Kochaniutka polecisz do myśliwego Pana Wojtka, żeby przyszedł na moje imieniny? - spytała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Postanowiłam, że nie wyjdę. W ogóle od kiedy ja mam ciotke Helene, która ma kury?
-Babciu, od kiedy ty taka wysoka? - postać za kotarą słysząc to, schyliła się.
-Widzisz, stałam na stołku, bo do baterii prysznica nie mogłam dosięgnąć! Stary człowiek się kurczy! - nie skomentowałam już tego, ale babci coś się uroiło, bo przecież ona nawet nie ma tu prysznica!
-Podać ci ręcznik?- zza zasłony niepewnie wysunęła się męska owłosioną ręką!
Krzyknęłam, cofając się.
-Babciu, od kiedy ty się stałaś transwestytą?! - lewą ręką złapałam kij od mopa.- mama tyle razy wybijała ci ten pomysł z głowy, a ty takie coś...
Dłoń delikatnie zaszczypała. Na kijku musiało zostać troszkę jakiegoś środka do dezynfekcji. Szybkim ruchem odsłoniłam kotarę!

Ukazał mi się skulony cały mokry Adam. Przestraszona z całej siły uderzyłam go mopem w głowę. Mój, już były, znajomy osuną się w wannie. Wystraszona wybiegłam z łazienki. Gdy byłam już w holu, zderzyłam się z kimś.

Tym kimś był myśliwy! Szybko wstałam i pomogłam mu. Zaciągnęłam go do łazienki.
-Ten chłopak włamał się do babci! - wskazałam na Wilka.
-Znam tego hultaja. Zadzwońmy po policję. Od dłuższego czasu nie mogą go złapać. - powiedział obojętnie, ale jego oczy wyrażały gniew.

Wyjęłam mój telefon i zadzwoniłam, gdzie trzeba. Niestety w tak krótkim czasie zdążyłam pokłócić się z faciem po drugiej stronie o to, że babka cytrynowa jest świetna. Ten zgred nie zgadzał się że mną, mówiąc, że lepszy jest już sernik z rodzynkami! BLE.

-Ale gdzie babcia? Co on z nią zrobił? - spytałam, już wyobrażają sobie ciemne scenariusze.
Usiadłam na sedesie i zaczęłam przyglądać się mojej lewej dłoni. Otarcie było całe czerwone i piekło. Dmuchanie, machanie nie pomagało. Wsadziłam rękę pod wodę.
-Chodź, zwiążemy go i poszukamy babci.- myśliwy podszedł do Adama i zza paska wyją sznur. Pomogłam mu unieruchomić zakładnika. We dwójkę wynieśliśmy go przed dom i ułożyliśmy na żwirze. Przy tym nasze ubranie trochę przemokły.

Z jego kieszeni wystawiał mój breloczek z kluczami. Zabrałam go złodziejowi i kopnęłam go w bok. Myśliwy tylko się uśmiechnął.
-Za to, że mnie okradłeś i tak nastraszyłeś! - krzyknęłam, wymierzając kolejnego kopa.

Wróciliśmy do willi. Razem z Panem Wojtkiem przeszukaliśmy dokładnie dom. Babcia znalazła się w szafie. Była zakneblowana i związana. Biedulka nabawił się kataru. Jak można trzymać starszą osobę w tak obskurnych warunkach?! Myśliwy zjadł tylko kawałeczek pokiereszowanej babki cytrynowej. Powiedział, że zanim policja przyjedzie musi coś załatwić.

Policjanci wyraźnie śpieszyli się na pączki, ponieważ nawet mnie nie przepytali tylko zgarnęli złodzieja.
Ulżyło mi, że babcia nie została transwestytą.

Trochę inny Czerwony Kapturek, ale nadal ten sam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro