Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Po nitce, do kłębka


Marinette zbudziła się gdy słońce wisiało już wysoko na widnokręgu. Zaspana przez chwilę leżała jeszcze w łóżku, delektując się panującym wokół spokojem.

Dziewczyna przeciągnęła się leniwie, dziękując w myślach za wynalezienie penicyliny, oraz leków przeciwgorączkowych dzięki, którym czuła się już o niebo lepiej.

Zapowiadał się spokojny, lekko senny sierpniowy czwartek. Słońce za oknem prowadzącym na poddasze, niemiłosiernie prażyło jednak bezpieczna w czterech ścianach swojego pokoju Marinette nie odczuwała przykrych skutków, letnich upałów. Prawdę powiedziawszy, było jej błogo. W efekcie wprowadzonego leczenia, stanęła na nogach znacznie szybciej niż zakładała, co podarowało jej jeden dzień, by na spokojnie móc dojść do siebie i zastanowić co chce zabrać na wyjazd z Alyą.

Stała już nawet przy szafie i kobiecym zwyczajem rozważała kolor sukienki, gdy nagle nie wiedzieć skąd pojawiła się Tikki i głośno krzycząc jej imię całym swoim drobnym ciałkiem, przylgnęła do jej policzka.

Dziewczyna stanęła jak wryta, nie wiedząc do końca jak ma zareagować na tak nagłą i niespodziewaną falę uczuć skierowaną w jej stronę. W końcu jednak ciepło się uśmiechając, delikatnie pogłaskała stworzonko po główce.

- Ja też bardzo się cieszę, że cię widzę – zaczęła niepewnie, badawczo przyglądając się przyjaciółce. Tym bardziej, iż oczy małej kwami, teraz były czujnie w nią wpatrzone. Lustrowały ją całą, od stóp aż po czubek głowy.

- Tikki? Przerażasz mnie...

- Och Marinette! – krzyknęła mała Biedronka, po raz kolejny wtulając się w jej policzek. Tego było już stanowczo zbyt wiele, coś było tu nie tak i musiała dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.

- Tikki! Wiesz dobrze, że nie mam nic przeciw takim przytulasom, ale to chyba pierwszy raz kiedy widzę cię w takim stanie. Powiedz mi szybko o co tu chodzi? To Władca Ciem? To jego wina? On coś zrobił? Tak? Mam rację!

- Nie tak szybko – zaczęła niepewnie kwami, lecz tym razem, już z wyraźną ulgą – I bardzo cię proszę, po kolei Marinette. Nie wiem co dokładnie się stało, nie sądzę by stał za tym Władca Ciem, ale cały wczorajszy dzień byłaś jakaś dziwna, nieobecna.

- Hę? Co proszę?

- Nie mogłam wyciągnąć cię z łóżka, ani ja, ani twoja mama kiedy przyszła. Leżałaś i ciągle powtarzałaś, że to sen. W kółko tylko To musi być sen.

- S-słucham?

- Na początku myśleliśmy, że masz gorączkę, ale w nocy temperatura spadła. Och Mari, naprawdę nie wiem co się stało. I jeszcze twoja awersja do toalety, bałaś się pójść skorzystać...

Tego było już stanowczo zbyt wiele, nawet jak dla niej. Czując jak uginają się pod nią kolana, Marinette ostrożnie osunęła się po ścianie na drewnianą podłogę pokoju.

Musiała usiąść i przetrawić wszystkie informacje, które na nią spłynęły w przeciągu ostatnich paru sekund.

Wczoraj zachowywała się dziwnie, nawet bardzo dziwnie. Dziwniej niż zwykle. Jednak, jak to wczoraj?

Wczoraj była środa, a ona wstała z paskudnym bólem głowy i temperaturą. Niechybnie pamiątką po starciu z ostatnim super-złoczyńcą, którego Władca Ciem obdarzył dość paskudną zdolnością zamrażania wszystkiego czego dotknie oraz przyzywania warunków pogodowych rodem z najdalszych zakątków Arktyki. Marinette długo się z nim męczyła i zmarzła na kość, nim udało się jej złapać i oczyścić akumę.

- Wczoraj była środa – odparła wyraźnie skołowana dziewczyna.

- Nie Marinette – kwami przecząco pokręciła główką – Wczoraj był czwartek, dzisiaj mamy piątek.

- Co proszę?! - Marinette wystrzeliła niczym z procy, w pędzie rzucając się w stronę komputera.

Data w prawym dolnym rogu ekranu, niestety potwierdziła jej obawy, podobnie jak wszystkie portale informacyjne i społecznościowe, które zdążyła odwiedzić. Ekran telefonu również pozostawał nieczuły i wskazywał piątkową datę.

- Mari...

- Straciłam cały dzień Tikki – wyszeptała dziewczyna, wciąż jeszcze nie będąc w stanie, otrząsnąć się z szoku – A ten prawie przespałam! A-Alya! Ona mnie zabije!

Marinette po raz kolejny rzuciła się pędem, tym razem na drugi koniec pokoju i w pośpiechu cechującym jedynie beznadziejnie spóźnione osoby, zaczęła pakować do torby pierwsze rzeczy, które wpadły jej do ręki.

Tikki przyglądała się temu wszystkiemu z boku, nie wiedząc czy w tym momencie czuje większą ulgę, bo bez wątpienia to jej Marinette właśnie tutaj była i z szałem w fiołkowych oczach krzątała po pokoju, czy też bardziej bawiła ją groteska, zaistniałej sytuacji.

- Boże! Ja się jeszcze muszę umyć! – wykrzyczała nagle kierując się w stronę łazienki ciemnowłosa dziewczyna. Nie byłaby jednak sobą, gdyby po drodze nie wyślizgnęła się jej klamka z ręki, a drzwi z pełnym impetem uderzyły w głowę.

- To naprawdę ty! – rzuciła nie kryjąc rozbawienia czerwona kwami, na co Marinette wysłała jej pełne wyrzutu spojrzenie i rozmasowując obolałe czoło, zniknęła za drzwiami.

Wyszła po niespełna kwadransie, owinięta białym ręcznikiem i z mokrymi włosami, które właśnie starała się zapleść w długi warkocz, w który wplotła czerwoną wstążkę.

- No, no – zaczął rozbawiony kobiecy głos za jej plecami, na dźwięk, którego Marinette podskoczyła jak oparzona – Gdyby nie to, że dawno już jestem zajęta, to kto wie – ciągnęła udając, iż faktycznie się zastanawia mulatka.

- Alya!

- No co? – spytała łobuzersko kładąc dłonie na biodrach – Nie powiesz mi chyba, że mam już jakiegoś nowego rywala?  A może... to stary rywal?

 - Taaak bo wszyscy po prostu ustawiają się w kolejkach - rzuciła z przekąsem  Marinette.

 - Hmm jest aż tak dobrze? - natychmiast podchwyciła dziewczyna, na co Marinette wymierzyła jej solidnego kuksańca.  Stały tak jeszcze przez chwilę, w ciszy mierząc się spojrzeniem, aż w końcu obie parsknęły śmiechem.

 - A teraz tak poważnie Mari, jak się czujesz? – ton głosu przyjaciółki nagle się zmienił, wyrażał troskę, za co dziewczyna była jej naprawdę wdzięczna.

 - Jest... dobrze. Tak myślę...

Alya znacząco uniosła brew, jednak nie doczekawszy się szczegółów kontynuowała dalej - Twoja mama wspominała, że wczoraj naprawdę źle się czułaś. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna do mnie zadzwonić – odparła niestrudzona, bacznie przyglądając się ciemnowłosej - Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Zrozumiem jeśli nie pojedziesz.

 - Tak Alya, jestem p e w n a - rzuciła kładąc szczególny akcent na ostatnie słowo - Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, tylko pozwól mi się w końcu ubrać bo jak nic, zasmarkam ci rękaw.

Dziewczyna zachichotała co Marinette szybko wykorzystała by zniknąć za parawanem i naciągnąć na siebie sukienkę. Po drodze jeszcze nerwowo rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu Tikki, jednak nigdzie nie mogła jej znaleźć. Mądra, przezorna Tikki, zdążyła już gdzieś się schować.

Dziewczyna poczuła jak po jej ciele rozchodzi się fala ulgi, gdy nagle tuż przed nią stanęła wzburzona Alya.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - z skruchą musiała przyznać, że nie – No cóż, będziesz jeszcze miała okazję mi to wynagrodzić - puściła jej oczko - W końcu, w ten weekend będziemy świętować! – podjęła wesoło mulatka, radośnie wymachując przed nią ręką, z rubinowym pierścionkiem na serdecznym palcu.

Widząc szczerą radość na jej twarzy, Marinette nie mogła się nie uśmiechnąć. Niespełna miesiąc temu, Alya i Nino zaręczyli się, stając się tym samym pierwszą parą jej znajomych, którzy na poważnie zaczęli planować wspólną przyszłość. Mniej więcej też wtedy, ona i Luca stali się historią.

- ...całą noc! – Alya z błyskiem w oku spojrzała na przyjaciółkę, wyraźnie czekając na jej reakcję. Marinette poczuła jak po jej plecach, pomimo panującego upału spływa wąska stróżka, zimnego potu. Znowu odpłynęła! Chcąc wybrnąć z sytuacji i tym samym, po raz kolejny nie urazić przyjaciółki dziewczyna szeroko się uśmiechnęła, wystrzeliwując kciukami do góry.

- Hmm Marinette?

- T-tak?

- Odpłynęłaś?

Cisza i spuszczony nos na kwintę odpowiedziały za nią.

 - Dosyć tego Dupain-Cheng, zabieram cię stąd! - i faktycznie, chwilę później już ich nie było.

***

Zbudził się zlany potem i ręką, wyciągniętą daleko przed siebie. Zupełnie tak, jakby jeszcze przed sekundą próbował kogoś złapać, lub za wszelką cenę czegoś przytrzymać.

Skonfundowany przetarł skroń dłonią. Za nic nie mógł sobie przypomnieć, co też przed chwilą zaszło.

 - Wstawaj dzieciaku! - z prawej strony, tuż nad jego uchem zaskrzeczał czyjś głos - Jestem głodny, daj ser.

 - Plagg?

 - A kto ma być? - spytał obrzucając go pełnym wyrzutu spojrzeniem - Jesteś jakiś dziwny.

Nie słuchał go.

Nie słyszał już niemal nic, prócz własnego oddechu, który z minuty na minutę stawał się coraz szybszy, gdy nagle dociera do niego oczywiste. To miejsce, ta pościel, kwami Czarnego Kota.

Jego dłonie, duże i szerokie. Dłonie kogoś innego.

 - Adrien? Wszystko gra?

 - Nie - blondyn przecząco kręci głową, a do jego soczyście zielonych oczu, nabiegają łzy - Nie Adrien... Marinette.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro