Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szpitalne wrota

Szpital to jedno z wielu miejsc, do których każdy normalny człowiek nie chcę wracać. I ja nigdy już tam wrócić nie chciałam...

Gdy się ocknęłam, jechałam już karetką. 

-Gdzie wy mnie wieziecie? - zapytałam otumaniona. 

-Do szpitala. Spokojnie kochanie - powiedziała jakaś obca mi kobieta. To była drobna blondynka, o dużych, niebieskich jak ocean oczach i pełnych, wiśniowych ustach. Uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.

-Ale ja nie chcę! - wydukałam. - Chcę do domu!

-Cichutko - kobieta ujęła moją dłoń. - Spokojnie, zrobimy tylko kilka badań, zostawimy cię na obserwacji i wrócisz do domu szybciej niż myślisz.

Miałam nadzieję, że tak będzie, więc powoli się uspokoiłam. Kiedy dojechaliśmy do szpitala, przebadał mnie jakiś niemiły doktor. Pytał o wszystko co się tylko dało.

-Czy zdarzały ci się mdlenia? Ile trwały? Jesteś na coś chora? Masz uczulenie? Byłaś ostatnio przeziębiona? Kiedy miałaś okres? Wymiotowałaś? Jak się odżywiasz? Robiłaś sobie badania krwi?

Było ich jeszcze więcej. Miałam dosyć. Po chwili dołączyła do niego blondynka z karetki.

-Iza, tak? - pokiwałam w odpowiedzi głową. - Twój tata za chwilę tu przyjedzie, więc nie masz się czego bać. Teraz sobie porozmawiamy - usiadła naprzeciwko mnie. - Masz regularną miesiączkę?

-Tak - odpowiedziałam, co nie do końca było prawdą, bo odkąd jestem na diecie, to jeszcze nie dostałam okresu. A powinnam dostać.

-Okej. A te mdlenia? Podobno w zeszłym tygodniu też zemdlałaś. Jest jakiś konkretny powód? Co o tym myślisz?

-To przemęczenie.

-Przemęczenie? Ostatnio dużo się uczyłaś?

-Tak, zbliża się koniec roku, muszę poprawić oceny jeszcze przed maturami.

-No a matury już chyba za tydzień. Ale ty nie jesteś w klasie maturalnej?

-Nie, ale po maturach to sama pani wie.

-No tak, na zewnątrz coraz cieplej, nie chcę się w domu siedzieć nad książką.

-Dokładnie - ta rozmowa mnie już męczyła. - Długo mnie jeszcze będziecie tu trzymać.

-Dopiero cię przywieźliśmy - zauważył ponuro doktor. Posłałam mu spojrzenie pełne piorunów, ale on chyba nawet tego nie zauważył.

-Obawiam się, że jeszcze jakiś czas - wyznała pani doktor. - Na początek zlecimy badanie krwi, pielęgniarka cię zważy, obliczymy BMI. A później zobaczymy co dalej.

Po chwili zabrała mnie pielęgniarka, pobrała mi krew, zważyła. I wtedy moje serce podskoczyło. Gdy kobieta mnie zważyła, spojrzała na mnie zaskoczona i z niesmakiem.

-43,5 kg - powiedziała. - Coś ty z siebie dziecko zrobiła.

Potem usiadła i obliczyła moje BMI. Kolejne zawiedzione spojrzenie:

-14,5. Kochana, masz niemały problem. Takie BMI oznacza wygłodzenie - gdy skończyła mówić, zostawiła mnie samą w pokoju i wyszła.

Później zrobiła się jakaś mega afera. Ta blondyna zleciła mi rozmowę z psychologiem. Jezu, ta rozmowa to był koszmar. 

-Wkraczasz w chorobę anoreksji - mówiła. Szczerze? Nie słuchałam jej. 

ANOREKSJA NIE ISTNIEJ! Miałam ochotę krzyczeć. Ale zamiast tego, po prostu siedziałam cichutko jak mysz pod miotłom i nic kompletnie nie mówiłam, no bo, po co? Czasami lepiej jest wiele kwestii przemilczeć. Gdy wyszłam z gabinetu tej pani psycholog, zobaczyłam tatę. 

Mój tata był wysokim i jak na swój wiek, przystojnym mężczyzną. Miał ciemne włosy i o dziwo błękitne oczy. Był umięśniony, ale nie tak z niesmakiem. Tylko delikatnie zarysowana mięśniami klatka piersiowa. No i nogi. Kiedy widziałam go w spodenkach, to sama marzyłam o tak idealnie umięśnionych nogach. Nie jeden z kolegów Pawła mogłoby mu takich nóg pozazdrościć. 

Doktor pani Blond kazała mojemu tacie poczekać chwilę, po czym wpakowała się do gabinetu pani psycholog, a ja zostałam sama z tatą. 

-Izka - przytulił mnie do siebie.

Kiedy znalazłam się w jego ramionach, poczułam się jak jego mała córeczka. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, ale szybko je zacisnęłam i nie pozwoliłam im wypłynąć. Po chwili sama się od niego odsunęłam.

-Już dobrze tato! - powiedziałam szeptem. 

-Nic nie jest dobrze! - on zamknął oczy i zacisnął pięści. - Zaniedbywałem cię! Czułem, że jest coś nie tak! Widziałem, że nikniesz z dnia na dzień, a nic z tym nie robiłem. Nakręciłem się na otwarcie drugiej siłowni, a zapomniałem, że mam jeszcze dzieci, które mnie potrzebują. Tak bardzo cię przepraszam. 

-Tato! Nic mi nie jest! - upierałam się przy swoim. 

-Kotku, jesteś chora - ojciec znowu mnie przytulił. 

-Nie jestem chora - prawie się zaśmiałam. - Jestem zdrowa! Tylko troszkę przemęczona. 

-Wątpię - powiedziała pani doktor Blond, która własnie wyszła z gabinetu. - Psycholog sporządził wstępny profil - zwróciła się do mojego taty. - Wygląda na to, że Iza może cierpieć na wstręt do jedzenia. 

-Ależ skąd! Przecież ja kocham jeść! - uśmiechnęłam się szeroko. - Tato, przecież wiesz, twoją chińszczyznę jem z dwa talerze! A pizza! Mniam. Nie wspomnę o mielonych. Powinna pani spróbować! Prawdziwa kwintesencja! 

-To prawda! Iza lubi jeść - poparł mnie tata i w tym momencie dziękowałam Bogu, że ostatnio tak rzadko bywał w domu. 

-Przykro mi, ale to jest niemożliwe - odparła lekko zdezorientowana pani doktor Blond. - Iza nie była zbyt zainteresowana tym co mówiła pani psycholog, ponadto, wypierała się swojej choroby. Nic nowego. Mdlenia, to skutek wyczerpania organizmu. Organizm odrzuca wysiłek, bo nie ma energii, aby cokolwiek robić. O wymiotach nic nie zanotowaliśmy, ale tu akurat pozostawiam Iza dla ciebie rachunek sumienia, bo jeśli zwracasz posiłki, no to dochodzi do tego bulimia. Chciałabym zostawić Izę na obserwację. 

-Tato, proszę, nie zostawiaj mnie tu! - złapałam go za rękę i wtuliłam się w niego. Tata pogłaskał mnie po plecach. 

-Pani Olu, czy nie można by było tego uniknąć? - zapytał tym swoim głosikiem, którym wszystko załatwiał. 

-Można, ale proszę zadać sobie pytanie czy jest to lepsze czy gorsze wyjście? Pan nie może kontrolować córki, a my w szpitalu owszem. Poza tym, organizm jest wyczerpany. A zasłabnięcie na 5 minut, to poważna sprawa. Jeśli zabierze ją pan do domu, gwarantuję panu, że Iza to wróci za kilka dni. Bo bez kontroli, choroba będzie się pogłębiać. A skutki mogą być nieodwracalne. 

Poczułam jak tata odsuwa mnie od siebie i zagląda mi w oczy. 

-Izka! Wiesz, że jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko! - mówił spokojnym głosem. - Dlatego dzisiaj nie zabiorę cię do domu! 

-Tato! - pisnęłam. - Nie możesz mi tego zrobić! - poczułam jak łzy napływają mi do oczu i wiedziałam, że tym razem nie zdołam ich powstrzymać przed wypłynięciem. 

-Do kiedy Iza ma być w szpitalu?

-Zostawimy ją do piątku - odparła pani doktor Blond. 

-Nie! - zaczęłam kręcić głową. - Tato, nie rób mi tego! Nie możesz mi tego zrobić! 

-Spokojnie, to tylko trzy dni! 

-Tato! - prawie krzyknęłam i się rozpłakałam jak małe dziecko. - Nie chcę! 

-Izka, uspokój się! Musisz tu zostać. Musisz się wyleczyć. 

-Nie jestem chora! - warknęłam. 

-Iza, ja wiem, że ty tak to odbierasz - mówiła ta beznadziejna kobieta. - Ale to jest dla ciebie niebezpieczne. Anoreksję leczy się latami. A my naprawdę chcemy ci pomóc. Nie marnuj sobie życia! 

-Anoreksja to gówno! Choroba wymyślona przez głupich ludzi, babcie, które martwią się o swoje wnuczki - krzyknęłam. - Ona nie istnieję. 

-Izka, przestań! - uspokajał mnie tata. - Zostajesz w szpitalu, czy ci się to podoba czy nie! Przywiozę ci książki, gazety, poczytasz, pouczysz się, odpoczniesz! 

-Tato! - kolejny pisk. 

-Nie! Nie namówisz mnie. Chcę mieć córkę! Zdrową! 

-Dobrze, w takim razie proszę za mną, zaraz przydzielimy ci salę.

-Dziękuję pani Olu. 

Pani Olu? Tato, czyś ty zgłupiał? Może od razu na kawę ją zaproś albo wepchnij jej swój język do gęby? Byłam wściekła! Miałam ochotę krzyczeć! Płakać i krzyczeć! Ale to by chyba nic nie pomogło. 


Dwie godziny później leżałam już na szpitalnym łóżku w szpitalnej sali. Na ścianie był jasny, słoneczny kolor. W kilku miejscach przyklejone były naklejki zwierzątek. Lwy, słonie, zebry. UROCZO! Plus był taki, że póki co nie miałam żadnego współlokatora. HURA! A poza tym, żadnego plusa nigdzie nie widziałam. Było tu parno i duszno. I ogólnie - CHUJOWO. 

Siedziałam tak i przeglądałam instagrama, gdy ktoś zapukał, a po chwili do pomieszczenia wpadł Mateusz z Pawłem. 

-Cześć! - zawołał wesoło, ale ze współczuciem i politowaniem Paweł. Miałam ochotę rzucić w niego szpitalnym łóżkiem, które było obok. Ale chyba bym tego łóżka nie uniosła...

-Hej! - pomachałam im i się wyszczerzyłam.

Chciałam wyglądać promiennie. Chciałam wyglądać zdrowo. Oboje podeszli do mnie, Mateusz usiadł na moim łóżku, a Paweł na tym, którym powinien dostać. 

-Jak się czujesz? - zapytał mój brat. 

-Doskonale! - odparłam. - A ty? 

-Też! Mam wolną chatę do piątku. Siostra! Coś czuję, że nasz dom okrzykną publicznym burdelem!

-Jesteś obleśny! - powiedzieliśmy w tym samym czasie z Mateuszem i się zaśmialiśmy. 

-Co na to Patrycja? - zapytałam, a Paweł się zarumienił. 

-Nic na to! Żartowałem! - zaczął się bronić. Mateusz prychnął. 

-Przyznaj się, że dała ci kosza! 

-Nie dała! Przestańcie już! - wstał i podszedł do okna. Mateusz ścisnął moją dłoń. 

-Coś ty Izka narobiła? - zapytał. Utkwił we mnie te swoje smutne oczy. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Poza tym, nie miałam ochoty z nim rozmawiać przy Pawle. 

-Już jesteśmy! - do pomieszczenia weszła Patrycja z Weroniką. Uśmiechnęły się do mnie promiennie.

-Proszę kotku, tu masz Avanti i Hot. A coś do poczytania to Show i Twój Styl. Jeśli chcesz, kupimy ci coś jeszcze? A! Jeszcze Joy! - Weronika wyjęła ze swojej torebki kolejną gazetę - kupiłam tydzień temu i już przeczytałam. - Rzuciła mi cały stos na łóżko. - Nie powinnaś się nudzić! 

-Podobno siedzisz tu do piątku - zaczęła marudzić Patrycja. - Co ja będę robiła w szkole? 

-Całowała się ze mną po kątach! - odpowiedział jej szybko Paweł. Moja przyjaciółka tylko przewróciła oczami. 

-Chciałbyś - wyszczerzył się Mateusz. 

-No, nie będę przeczył. 

Siedzieli tak u mnie z godzinę, powoli mnie już to męczyło i przyznam, że chciałam, żeby sobie poszli. Gdy wyszli, przyniesiono mi posiłek, który był ohydny! Jakaś owsianka? Że co proszę? ŁEEE! BLEE! OHYDA. Ale gdy przyszła pielęgniarka, żeby zabrać miskę i zobaczyła, że tej owsianki nie zjadłam, zaczęła na mnie krzyczeć. 

-Dziecko, jesteś nienormalna! Nie takie tu przychodziły, z ambicjami figury modelki! A wyszły zdrowe i piękne. Za dziesięć minut przyjdę i masz to zjeść. 

Kiedy wyszła, zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogę ukryć tą owsiankę. Spojrzałam na drzwi do łazienki, szybko tam pobiegłam, wylałam całą zawartość miski do toalety i wróciłam zachwycona, że wszystko "zjadłam". 

Po "kolacji" napiłam się soku marchewkowego, poczytałam trochę gazety i położyłam  się, żeby zasnąć. Dochodziła 20. Wtedy znowu ktoś zapukał. Do pomieszczenia wszedł Arek. Spojrzałam na niego zaskoczona. Miał kwiaty. Uśmiechnął się do mnie nieśmiało. 

-To dla ciebie! - podał mi je. Żonkile.

Miałam ochotę dać mu tymi kwiatami po pysku. Nienawidziłam żonkili! Ale skąd on mógł o tym wiedzieć. Liczył się gest. 

-Z jakiej okazji? - otworzyłam szeroko oczy zaskoczona.

-Przeprosinowe - wyjaśnił i usiadł obok mnie. - Mateusz mi powiedział, że wszystko moja wina. Że przeze mnie Weronika cierpi, ty znalazłaś się w szpitalu, bo dla mnie zaczęłaś się odchudzać. Wszystko  zawaliłem. 

-Chyba się przeceniasz! - rzekłam. 

-Izka, może to, że przeze mnie zaczęłaś się odchudzać, to rzeczywiście przesada. Raczej nie jesteś tak głupia...

Okej! Trochę mnie to zabolało. Bo w gruncie rzeczy, miał w tym swój udział. Chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę itp. Ale nie mogłam mu tego powiedzieć. Nie teraz, kiedy wiem jakim jest debilem, i kiedy powiedział to co przed chwilą powiedział. 

-... ale myślę, że zachowywałem się nie fair wobec ciebie. Rzeczywiście, kiedy Mateusz zaczął na ciebie lecieć i powiedział, że to ja mogę ci się bardziej podobać, to chciałem to wykorzystać. Chciałem udowodnić sobie i jemu, że mogę mieć każdą, nawet ciebie. Jestem egoistą i przepraszam. 

-Chciałeś zabrać dziewczynę własnemu kumplowi? - zapytałam nie wierząc. On spuścił głowę i zakrył twarz w dłoniach. 

-Jestem potworem, co? 

-Potwór to chyba w twoim przypadku komplement - wyznałam. 

-Przepraszam - wydusił tylko. 

-Co pan tu robi? - zapytała pielęgniarka, która właśnie weszła do pokoju. - Kto pana wpuścił o tej godzinie? 

-Ja tylko na chwilę - Arek wstał. 

-Proszę się pożegnać i wyjść! - jej ton był przerażający. 

-Jutro wpadnę! 

-Nie musisz! - mruknęłam. 

-Chcę! - uśmiechnął się do mnie blado, potem pochylił się i pocałował mnie w czoło. - Uważaj na siebie i trzymaj się! Dobrej nocy! 

-Wzajemnie. 

Gdy drzwi się za nim zamknęły głośno westchnęłam. Co za ironiczny dzień? Czemu jestem w obcym łóżku? A nie swoim, kochanym, cieplutkim łóżeczku... 

CHCĘ DO DOMU! 

Miałam tylko nadzieję, że ten koszmar się szybko skończy. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: