Pierwsza kłótnia
Weszłam razem z tatą do ciemnej kliniki, która wyglądała na bardzo nowoczesną. W środku ściany nie były ozdobione jakimiś tandetnymi plakatami, tylko obrazami, które sprawiały wrażenie, że wchodzi się do galerii sztuki, a nie kliniki psychologicznej. Mój tata posłał mi uśmiech, który miał mnie rozluźnić, ale doskonale wiedziałam, że i on był spięty.
-Dzień dobry - powiedział do recepcjonistki, która natychmiast obdarzyła nas szerokim uśmiechem. Młoda kobieta wstała i wyciągnęła rękę do mojego taty, a potem do mnie.
-Pierwszy raz - bardziej spytała niż zapytała. - Izabela Kania, tak? Miło mi ciebie poznać.
Byłam totalnie zaskoczona całym jej zachowaniem. W normalnych klinikach tak się ludzie zachowują?
-Nie ma się czym przejmować. Usiądźcie na kanapie, zrelaksujcie się, pani doktor zaraz was przyjmie - pokazała nam ręką na poczekalnie, gdzie udaliśmy się z tatą.
Usiedliśmy, a ja wyciągnęłam telefon, żeby zobaczyć czy Paweł albo Mateusz coś napisali. Żaden z nich od rana się jeszcze nie odezwał. Denerwowało mnie to, bo byłam bardzo ciekawa jak im poszła matura z mojego ulubionego przedmiotu. Po jakiś 5 minutach, sympatyczna recepcjonistka odebrała telefon, po czym podeszła do nas i poinformowała nas z szerokim uśmiechem.
-Pani doktor już na was oczekuję.
Ruszyliśmy za nią i weszliśmy do ogromnego pomieszczenia, gdzie mieściło się wielkie, dębowe biurko, a przy dużym oknie na las znajdowała się ciemna, brązowa kanapa i dwa fotele, a obok mały, szklany stoliczek. Pomieszczenie, jak cały budynek, urządzone było bardzo nowocześnie i ładnie, ze smakiem. Kobieta siedząca za biurkiem, równie elegancka, wstała i podeszła do nas z delikatnym uśmiechem. Ubrana w czarną, ołówkową spódniczkę i białą bluzkę pokazywała klasę i dobry gust. Włosy idealnie ułożone kołysały się wraz z jej krokami.
-Dzień dobry, Marlena Kazimierczak - przedstawiła się uściskiem dłoni ze mną i z moim tatą. - Pan to pewnie Wojciech Kania, a ty to Iza, tak?
-Tak - odpowiedziałam za niego.
-Dobrze, zapraszam, usiądźcie na kanapie - pokazała gestem ręki na kanapę.
Zajęliśmy więc tam miejsce, a ona wzięła jakieś dokumenty ze swojego biurka i usiadła na fotelu obok kanapy.
-Może zacznę od przedstawienia mojego programu terapii - powiedziała oficjalnym, ale ciepłym głosem. - To jest pierwsza i na jakiś czas ostatnia wizyta, w której pan bierze udział - zwróciła się do mojego taty. - Terapię prowadzę w cztery oczy, z reguły wiem, że dzieci wstydzą się mówić o wszystkich rzeczach przy rodzicach, więc pana obecność będzie nam zbędna. Dzisiaj zanotuję kilka ważnych rzeczy, sporządzę profil pacjenta i będziecie wolni, a jak już wspomniałam, na następną wizytę zapraszam już bez taty - uśmiechnęła się do mnie.
Potem wypytywała mnie o moje wszystkie dane, zahaczała o dzieciństwo i sytuacje w szkole. Pytała o moją rodzinę i przyjaciół. O same najważniejsze rzeczy, ale nie wymagała ode mnie szczegółów. Domyślałam się, że każdy z tych tematów poruszy na następnych wizytach. O chorobę nie pytała prawie wcale. Tylko raz i to mojego taty.
-Kiedy pan zauważył, że z córką dzieję się coś nie tak?
-Wiedziałem, że jest na jakiejś diecie, ale składniki tej diety były dosyć bogate w witaminy, więc uznałem, że nic jej nie zagraża. Niestety, przez pracę wracam do domu późno i nie zdążyłem się zorientować, że moja córka prawie w ogóle nie je. Kiedy mi powiedziano, że znalazła się w szpitalu, wtedy do mnie dotarło, że jest w niebezpieczeństwie.
Więcej o nic nie pytała. Podziękowała nam za wizytę i kazała iść do recepcjonistki umówić się na następny termin. Za tydzień miała być powtórka z rozrywki...
Kiedy wyszliśmy z tatą z kliniki, wsiedliśmy do auta, zadzwonił Paweł.
-No synu, jak ci poszło? - zapytał mój tata.
-Nie było tak źle - usłyszałam jego głos i zachichotałam. - A wy jak tam?
-Wracamy właśnie do domu. Podjechać gdzieś po ciebie?
-Nie, wrócę z Mateuszem.
-To co, zamawiać pizzę?
-Raczej! - odparł Paweł zachwycony.
Zanim odpaliliśmy samochód, tata zadzwonił do pizzerii i zamówił nam "obiad". Potem pojechaliśmy do lokalu, poczekaliśmy chwilę i gdy odebraliśmy zamówienie, udaliśmy się do domu, gdzie czekał już Mateusz z Pawłem i Arkiem.
-No, opowiadajcie! - rozkazałam, gdy wszyscy weszliśmy do domu.
Chłopaki od razu zaczęli mówić i przekrzykiwać się, a ja poszłam do kuchni po sok i szklanki. Usiedliśmy wszyscy w salonie i zaczęliśmy jeść pizzę. Tata uważnie słuchał tego co mają do powiedzenia, kiwał głową i śmiał się z ich żartów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz siedział sobie tak z nami w poniedziałkowe popołudnie i jadł pizzę, rozmawiał i śmiał się. To była cudowna chwila. I choć nie miałam ochoty na pizzę, w ogóle na żadne jedzenie, to nie chciałam psuć im dnia, więc grzecznie i powoli przełykałam każdy kęs, myśląc, że ta pizza to najokropniejsza rzecz na świecie.
Gdy minęła już godzina tego gadania, siedzenia i się śmiania, mój tata wstał i oznajmił, że obowiązki wzywają, więc pojechał do pracy.
-Jutro matematyka? - zapytałam chłopaków. Arek rozwalił się na kanapie i głośno westchnął.
-No, niestety. Będę za chwilę wstawał, Weronika mi obiecała, że powtórzy ze mną ostatnią część materiału.
-No, dzisiaj wyglądała nieźle - odparł mój brat. - Nie czaję jak mogłeś spieprzyć coś takiego z tak cudowną dziewczyną.
-Weronika nie tylko jest ładna, ale też bardzo inteligentna. Nie rozumiem czego ci w niej brakowało, że szukałeś tego u innych - powiedział Mateusz i położył kolejny raz swoja głowę na moim ramieniu, a po chwili zaczął bawić się moimi palcami u rąk.
-Może właśnie to, że była taka idealna mnie za bardzo przytłaczało - odpowiedział po chwili ciszy Arek. - Ale teraz, kiedy widzę jak na mnie patrzy, z obrzydzeniem i niechęcią, naprawdę chciałbym cofnąć czas.
-Wiesz, idealna to ona nie była - mruknęłam i utkwiłam w nim wściekle wzrok. Chłopaki spojrzeli na mnie zdezorientowani, a Mateusz przestał się bawić moimi palcami. - Bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ją zdradzasz, kręcisz z innymi, a mimo wszystko to olewała, bo chyba nie chciała cię stracić - wyjaśniłam. - Idealna dziewczyna od razu by cię zostawiła. A ty miałeś obok siebie skarb. Bo dziewczyna, która robi coś takiego to cudo. Świadczy to tylko o tym jak bardzo cię kochała. A ty ją skrzywdziłeś. Nie zasługujesz na to, by znowu ją uszczęśliwiać.
Arek spuścił wzrok i po chwili powiedział smutnym głosem.
-Teraz to wiem - wstał, pożegnał się z nami i wyszedł.
Zapadła głucha cisza, której żadne z nas nie zamierzało przerywać, ale to Paweł pierwszy wstał i oznajmił:
-Obiecałem, że zadzwonię do Patrycji - po czym wyszedł.
-Ale mu nagadałaś - odezwał się Mateusz, kiedy Paweł już był na górze i zapewne w swoim pokoju. - Zamierzasz mu odpuścić?
-Nie - odpowiedziałam i upiłam łyk soku.
-Czemu tak bardzo chcesz mu pokazać jakim jest debilem?
-Bo tylko w taki sposób może się ogarnie! O co ci chodzi? Przeszkadza ci to? - naskoczyłam na niego.
-Nie, tylko wygląda to co najmniej dziwnie.
-Dziwnie? Dziwne to jest to, że wy jako jego przyjaciele zamiast go ogarnąć, pozwoliliście na to, żeby niszczył sobie i Weronice życie.
-Jest młody i miał prawo się bawić. Na swój sposób - tłumaczył go.
Teraz już nie był do mnie przytulony, tylko siedzieliśmy obok siebie utrzymując dystans przynajmniej 50 centymetrów.
-A więc takie jest wasze podejście do życia? Liczy się tylko zabawa? - zaśmiałam się gorzko. - Zabawił się, tylko jakim kosztem! - wstałam, bo już miałam dość tej jego rozmowy, więc uciekłam do kuchni, gdzie on zaraz mnie dogonił.
-Nie to miałem na myśli! Izka! To co robił, to była jego sprawa. I Weroniki. Ja nie zamierzałem się wtrącać.
-A powinieneś! - zarzuciłam mu.
-Ale tego nie zrobiłem! I myślisz, że było mi z tym dobrze? Co miałem zrobić? Pieprzyć o wierności, jakby byli małżeństwem, zabraniać mu wychodzić na imprezy, pilnować, żeby przypadkiem nie przelizał się z jakąś laską?
-A więc według ciebie bycie w związku nie ma nic wspólnego z wiernością?
-Czytasz między wierszami. Nie rób tego!
-Nie, wyciągam wnioski z twojej wypowiedzi - warknęłam.
-Izka - oparł swoje czoło o moje z bezradności i westchnął. - Mam wrażenie, że próbujesz zrobić jakieś aluzję do tego, co jest między nami.
-Ty to powiedziałeś - mruknęłam i próbowałam się od niego odsunąć, ale on złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.
-Nie jestem Arkiem - szepnął. - A ty nie jesteś Weroniką. Oboje mamy zupełnie inne charaktery, priorytety i wartości od nich. I gwarantuję ci, że nasz los nie będzie taki jak ich. Będę ci wierny...
-Przestań - poprosiłam go. - Przestań składać obietnicę, których nie jesteś wstanie dotrzymać. Znam cię i wiem, że też lubisz się zabawić, poflirtować z dziewczynami. Naprawdę myślisz, że kiedy będziemy razem...
-Tak - tym razem on mi przerwał. - Myślę, że kiedy będziesz już moją dziewczyną, nie spojrzę na inne. Nawet nie będę chciał z nimi rozmawiać. Będę miał gdzieś wszystko co się dzieję wokół, bo ty będziesz najważniejsza.
-Mateusz, do cholery, ty za pół roku wyjeżdżasz! Będziesz studiował w Krakowie. Około 290 km od Warszawy. Jak ty to sobie wyobrażasz?
-Mamy pół roku, żeby nad tym się zastanawiać - Mateusz objął moją twarz. - Pół roku to mnóstwo czasu - szepnął i złożył na moich ustach pocałunek. - 6 miesięcy - wyliczył.
Posadził mnie na blacie, a ja mimowolnie zarzuciłam mu ręce na szyję. Całował powoli, ale namiętnie. Po chwili zaczął całować moją brodę i szyję. Poczułam dreszcz, ten przyjemny dreszczyk. A kiedy objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie moje emocje sięgały zenitu. Mój gniew odszedł w niepamięć. Przestałam myśleć o wszystkim. Tylko nie o nim. O chłopaku, który doprowadzał mnie do dziwnego szału, którego teraz ręka spoczywała na mojej nodze, zbyt blisko miejsca intymnego. A kiedy objęłam go nogami w pasie, on jeszcze mocniej przysunął mnie do siebie. Czułam, że tracę przy nim jakąkolwiek kontrolę.
Podobało mi się to, a jednocześnie przerażało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro