Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierwsza kłótnia

Weszłam razem z tatą do ciemnej kliniki, która wyglądała na bardzo nowoczesną. W środku ściany nie były ozdobione jakimiś tandetnymi plakatami, tylko obrazami, które sprawiały wrażenie, że wchodzi się do galerii sztuki, a nie kliniki psychologicznej. Mój tata posłał mi uśmiech, który miał mnie rozluźnić, ale doskonale wiedziałam, że i on był spięty.

-Dzień dobry - powiedział do recepcjonistki, która natychmiast obdarzyła nas szerokim uśmiechem. Młoda kobieta wstała i wyciągnęła rękę do mojego taty, a potem do mnie.

-Pierwszy raz - bardziej spytała niż zapytała. - Izabela Kania, tak? Miło mi ciebie poznać.

Byłam totalnie zaskoczona całym jej zachowaniem. W normalnych klinikach tak się ludzie zachowują?

-Nie ma się czym przejmować. Usiądźcie na kanapie, zrelaksujcie się, pani doktor zaraz was przyjmie - pokazała nam ręką na poczekalnie, gdzie udaliśmy się z tatą.

Usiedliśmy, a ja wyciągnęłam telefon, żeby zobaczyć czy Paweł albo Mateusz coś napisali. Żaden z nich od rana się jeszcze nie odezwał. Denerwowało mnie to, bo byłam bardzo ciekawa jak im poszła matura z mojego ulubionego przedmiotu. Po jakiś 5 minutach, sympatyczna recepcjonistka odebrała telefon, po czym podeszła do nas i poinformowała nas z szerokim uśmiechem.

-Pani doktor już na was oczekuję.

Ruszyliśmy za nią i weszliśmy do ogromnego pomieszczenia, gdzie mieściło się wielkie, dębowe biurko, a przy dużym oknie na las znajdowała się ciemna, brązowa kanapa i dwa fotele, a obok mały, szklany stoliczek. Pomieszczenie, jak cały budynek, urządzone było bardzo nowocześnie i ładnie, ze smakiem. Kobieta siedząca za biurkiem, równie elegancka, wstała i podeszła do nas z delikatnym uśmiechem. Ubrana w czarną, ołówkową spódniczkę i białą bluzkę pokazywała klasę i dobry gust. Włosy idealnie ułożone kołysały się wraz z jej krokami.

-Dzień dobry, Marlena Kazimierczak - przedstawiła się uściskiem dłoni ze mną i z moim tatą. - Pan to pewnie Wojciech Kania, a ty to Iza, tak?

-Tak - odpowiedziałam za niego.

-Dobrze, zapraszam, usiądźcie na kanapie - pokazała gestem ręki na kanapę. 

Zajęliśmy więc tam miejsce, a ona wzięła jakieś dokumenty ze swojego biurka i usiadła na fotelu obok kanapy.

-Może zacznę od przedstawienia mojego programu terapii - powiedziała oficjalnym, ale ciepłym głosem. - To jest pierwsza i na jakiś czas ostatnia wizyta, w której pan bierze udział - zwróciła się do mojego taty. - Terapię prowadzę w cztery oczy, z reguły wiem, że dzieci wstydzą się mówić o wszystkich rzeczach przy rodzicach, więc pana obecność będzie nam zbędna. Dzisiaj zanotuję kilka ważnych rzeczy, sporządzę profil pacjenta i będziecie wolni, a jak już wspomniałam, na następną wizytę zapraszam już bez taty - uśmiechnęła się do mnie.

Potem wypytywała mnie o moje wszystkie dane, zahaczała o dzieciństwo i sytuacje w szkole. Pytała o moją rodzinę i przyjaciół. O same najważniejsze rzeczy, ale nie wymagała ode mnie szczegółów. Domyślałam się, że każdy z tych tematów poruszy na następnych wizytach. O chorobę nie pytała prawie wcale. Tylko raz i to mojego taty.

-Kiedy pan zauważył, że z córką dzieję się coś nie tak?

-Wiedziałem, że jest na jakiejś diecie, ale składniki tej diety były dosyć bogate w witaminy, więc uznałem, że nic jej nie zagraża. Niestety, przez pracę wracam do domu późno i nie zdążyłem się zorientować, że moja córka prawie w ogóle nie je. Kiedy mi powiedziano, że znalazła się w szpitalu, wtedy do mnie dotarło, że jest w niebezpieczeństwie.

Więcej o nic nie pytała. Podziękowała nam za wizytę i kazała iść do recepcjonistki umówić się na następny termin. Za tydzień miała być powtórka z rozrywki...

Kiedy wyszliśmy z tatą z kliniki, wsiedliśmy do auta, zadzwonił Paweł.

-No synu, jak ci poszło? - zapytał mój tata.

-Nie było tak źle - usłyszałam jego głos i zachichotałam. - A wy jak tam?

-Wracamy właśnie do domu. Podjechać gdzieś po ciebie?

-Nie, wrócę z Mateuszem.

-To co, zamawiać pizzę?

-Raczej! - odparł Paweł zachwycony. 

Zanim odpaliliśmy samochód, tata zadzwonił do pizzerii i zamówił nam "obiad". Potem pojechaliśmy do lokalu, poczekaliśmy chwilę i gdy odebraliśmy zamówienie, udaliśmy się do domu, gdzie czekał już Mateusz z Pawłem i Arkiem.

-No, opowiadajcie! - rozkazałam, gdy wszyscy weszliśmy do domu. 

Chłopaki od razu zaczęli mówić i przekrzykiwać się, a ja poszłam do kuchni po sok i szklanki. Usiedliśmy wszyscy w salonie i zaczęliśmy jeść pizzę. Tata uważnie słuchał tego co mają do powiedzenia, kiwał głową i śmiał się z ich żartów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz siedział sobie tak z nami w poniedziałkowe popołudnie i jadł pizzę, rozmawiał i śmiał się. To była cudowna chwila. I choć nie miałam ochoty na pizzę, w ogóle na żadne jedzenie, to nie chciałam psuć im dnia, więc grzecznie i powoli przełykałam każdy kęs, myśląc, że ta pizza to najokropniejsza rzecz na świecie.

Gdy minęła już godzina tego gadania, siedzenia i się śmiania, mój tata wstał i oznajmił, że obowiązki wzywają, więc pojechał do pracy.

-Jutro matematyka? - zapytałam chłopaków. Arek rozwalił się na kanapie i głośno westchnął.

-No, niestety. Będę za chwilę wstawał, Weronika mi obiecała, że powtórzy ze mną ostatnią część materiału.

-No, dzisiaj wyglądała nieźle - odparł mój brat. - Nie czaję jak mogłeś spieprzyć coś takiego z tak cudowną dziewczyną.

-Weronika nie tylko jest ładna, ale też bardzo inteligentna. Nie rozumiem czego ci w niej brakowało, że szukałeś tego u innych - powiedział Mateusz i położył kolejny raz swoja głowę na moim ramieniu, a po chwili zaczął bawić się moimi palcami u rąk.

-Może właśnie to, że była taka idealna mnie za bardzo przytłaczało - odpowiedział po chwili ciszy Arek. - Ale teraz, kiedy widzę jak na mnie patrzy, z obrzydzeniem i niechęcią, naprawdę chciałbym cofnąć czas.

-Wiesz, idealna to ona nie była - mruknęłam i utkwiłam w nim wściekle wzrok. Chłopaki spojrzeli na mnie zdezorientowani, a Mateusz przestał się bawić moimi palcami. - Bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ją zdradzasz, kręcisz z innymi, a mimo wszystko to olewała, bo chyba nie chciała cię stracić - wyjaśniłam. - Idealna dziewczyna od razu by cię zostawiła. A ty miałeś obok siebie skarb. Bo dziewczyna, która robi coś takiego to cudo. Świadczy to tylko o tym jak bardzo cię kochała. A ty ją skrzywdziłeś. Nie zasługujesz na to, by znowu ją uszczęśliwiać.

Arek spuścił wzrok i po chwili powiedział smutnym głosem.

-Teraz to wiem - wstał, pożegnał się z nami i wyszedł. 

Zapadła głucha cisza, której żadne z nas nie zamierzało przerywać, ale to Paweł pierwszy wstał i oznajmił:

-Obiecałem, że zadzwonię do Patrycji - po czym wyszedł.

-Ale mu nagadałaś - odezwał się Mateusz, kiedy Paweł już był na górze i zapewne w swoim pokoju. - Zamierzasz mu odpuścić?

-Nie - odpowiedziałam i upiłam łyk soku.

-Czemu tak bardzo chcesz mu pokazać jakim jest debilem?

-Bo tylko w taki sposób może się ogarnie! O co ci chodzi? Przeszkadza ci to? - naskoczyłam na niego.

-Nie, tylko wygląda to co najmniej dziwnie.

-Dziwnie? Dziwne to jest to, że wy jako jego przyjaciele zamiast go ogarnąć, pozwoliliście na to, żeby niszczył sobie i Weronice życie.

-Jest młody i miał prawo się bawić. Na swój sposób - tłumaczył go. 

Teraz już nie był do mnie przytulony, tylko siedzieliśmy obok siebie utrzymując dystans przynajmniej 50 centymetrów.

-A więc takie jest wasze podejście do życia? Liczy się tylko zabawa? - zaśmiałam się gorzko. - Zabawił się, tylko jakim kosztem! - wstałam, bo już miałam dość tej jego rozmowy, więc uciekłam do kuchni, gdzie on zaraz mnie dogonił.

-Nie to miałem na myśli! Izka! To co robił, to była jego sprawa. I Weroniki. Ja nie zamierzałem się wtrącać.

-A powinieneś! - zarzuciłam mu.

-Ale tego nie zrobiłem! I myślisz, że było mi z tym dobrze? Co miałem zrobić? Pieprzyć o wierności, jakby byli małżeństwem, zabraniać mu wychodzić na imprezy, pilnować, żeby przypadkiem nie przelizał się z jakąś laską?

-A więc według ciebie bycie w związku nie ma nic wspólnego z wiernością?

-Czytasz między wierszami. Nie rób tego!

-Nie, wyciągam wnioski z twojej wypowiedzi - warknęłam.

-Izka - oparł swoje czoło o moje z bezradności i westchnął. - Mam wrażenie, że próbujesz zrobić jakieś aluzję do tego, co jest między nami.

-Ty to powiedziałeś - mruknęłam i próbowałam się od niego odsunąć, ale on złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.

-Nie jestem Arkiem - szepnął. - A ty nie jesteś Weroniką. Oboje mamy zupełnie inne charaktery, priorytety i wartości od nich. I gwarantuję ci, że nasz los nie będzie taki jak ich. Będę ci wierny...

-Przestań - poprosiłam go. - Przestań składać obietnicę, których nie jesteś wstanie dotrzymać. Znam cię i wiem, że też lubisz się zabawić, poflirtować z dziewczynami. Naprawdę myślisz, że kiedy będziemy razem...

-Tak - tym razem on mi przerwał. - Myślę, że kiedy będziesz już moją dziewczyną, nie spojrzę na inne. Nawet nie będę chciał z nimi rozmawiać. Będę miał gdzieś wszystko co się dzieję wokół, bo ty będziesz najważniejsza.

-Mateusz, do cholery, ty za pół roku wyjeżdżasz! Będziesz studiował w Krakowie. Około 290 km od Warszawy. Jak ty to sobie wyobrażasz?

-Mamy pół roku, żeby nad tym się zastanawiać - Mateusz objął moją twarz. - Pół roku to mnóstwo czasu - szepnął i złożył na moich ustach pocałunek. - 6 miesięcy - wyliczył.

Posadził mnie na blacie, a ja mimowolnie zarzuciłam mu ręce na szyję. Całował powoli, ale namiętnie. Po chwili zaczął całować moją brodę i szyję. Poczułam dreszcz, ten przyjemny dreszczyk. A kiedy objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie moje emocje sięgały zenitu. Mój gniew odszedł w niepamięć. Przestałam myśleć o wszystkim. Tylko nie o nim. O chłopaku, który doprowadzał mnie do dziwnego szału, którego teraz ręka spoczywała na mojej nodze, zbyt blisko miejsca intymnego. A kiedy objęłam go nogami w pasie, on jeszcze mocniej przysunął mnie do siebie. Czułam, że tracę przy nim jakąkolwiek kontrolę.

Podobało mi się to, a jednocześnie przerażało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: