7
— Wróciłem!~ — nie patrząc na osobnika westchnąłem cicho.
— W takim razie porozmawiajmy... — atmosfera znów stała się ciężka — Jesteś śmiercią prawda? A z resztą... nawet jeśli nią nie jesteś... widzę twój LV... zabiłeś wiele osób — podniosłem się — Jedna więcej nic ci nie zaszkodzi... — czy naprawdę torturowanie mnie sprawia mu przyjemność..?
— Ty nie rozumiesz... —
— W takim razie mi wytłumacz — wstałem i zacząłem się do niego zbliżać, ale gdy tylko postawiłem krok w przód on zrobił dwa do tyłu.
— Na to jest za wcześnie... —
— Nigdy nie jest za wcześnie, by zabić kogoś kto pragnie śmierci! — nie mogę już dłużej wytrzymać.
— Nigdy nie jest za późno, by odpędzić od ciebie takie myśli! — on nie wie...
— Chcesz odpędzić ode mnie myśli samobójcze? To tak jakbyś kazał Papyrus'owi przestać gotować spaghetti... — zaśmiałem się cicho — Nie da się... — spojrzałem mu w oczy — Nie wiesz jak długo tu jestem! Nie masz pojęcia jak to jest siedzieć w samotności całe dnie! Bez jakichkolwiek nadziei na koniec tego wszystkiego! — znów zacisnął dłonie — Myślisz, że jak będziesz mówił, że życie jest piękne, czy, że nie można się poddawać to nagle zmienię tok myślenia!? NIE! Nienawidzę świata za stworzenie mnie! Każda minuta w tym miejscu sprawia, że chce zginąć! Nawet w najbardziej bolesny sposób! Nie obchodzi mnie czy będę umierać dwa dni! Czy nawet tygodnie! Wiedza, że akurat śmierć nadejdzie w wyznaczonym czasie jest moim marzeniem! — w jego oczach pojawiła się wszystkim znana ciecz — Dlatego mnie zabij! — zrobiłem kilka kroków w przód, nie poruszył się nawet o milimetr — Zakończ to czego sam nie mogę zrobić! — byłem już na wyciągnięcie ręki — Albo chociaż daj mi coś czym będę mógł sam to zakończyć! — tak blisko.
— Nie mogę... — teleportował się kilka metrów dalej — Zrozum, że nie potrafię tego znowu zrobić... — łzy spływały po jego policzkach, ale nie obchodziło mnie to.
— To poproś kogokolwiek innego, by to zrobił... — otworzył szerzej oczy i spojrzał na mnie nie dowierzając.
— Nie może być to ktoś inny... —
— W takim razie to zakończ! — nie obchodzą mnie jego uczucia. Po śmierci i tak nie będę posiadał już sumienia. Nie będę nic posiadał.
— I tak nic ci to nie! — zatrzymałem się — Nic ci nie da, że zginiesz! — chciało mi się śmiać.
— Myślisz, że mówiąc takie rzeczy cokolwiek zmienisz? — jego usta drżały tak samo jak reszta ciała.
— Nie mów tak. Proszę... Przestań... — jak on śmie mnie o cokolwiek prosić..?
— Spełnię twoją prośbę jeśli ty spełnisz moją — znów zacząłem się zbliżać.
— NIE ZABIJE CIĘ! — odepchnął mnie za pomocą magii. Upadłem, ale nic sobie nie zrobiłem — ZROZUM TO! — znów się cofnął — NIE WAŻNE JAK BARDZO BĘDZIESZ BŁAGAŁ! — zaszlochał — JA NIC CI NIE ZROBIĘ! — objął się rękoma — NIE ZAMIERZAM STRACIĆ CIĘ KOLEJNY RAZ! — wstałem. Zacząłem biec w jego stronę, ale on znowu... uciekł... jak tchórz...
Teraz nie ma już dla mnie nadziei... nie umrę... będę po prostu tu siedział w samotności... i czekał, aż nadarzy się jakikolwiek cud...
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro