Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czego tu tak sterczysz?

Z dedykacją dla Nuridarinellavanda. Przeczytałam "Nie poddawaj się" dzisiaj pięć razy.

Nareszcie, mogę zdjąć tą przeklętą zbroję. Dobrze, że złapałam tego frajera zanim dobiegł do Hotland. Myśli sobie taki, że może robić co chce i łamać prawo. Takim trzeba pokazać, gdzie ich miejsce.

Za każdym razem, gdy zdejmuję nagrzany metal czuję ten przyjemny, zimny dreszcz. To niesamowicie relaksuje, zwłaszcza po małym pościgu. Teraz najchętniej odwiedziłabym moje ulubione miejsca w Waterfall, ale muszę odpocząć. Asgore ma do mnie jakiś interes. Muszę być w najlepszej możliwej formie. Idę się umyć, nieco odchłodzić i spać.

****

Puk puk.
Czy się przesłyszam? Nie. Ktoś puka. Nie ma czasu. Szybko chwytam włócznię i skaczę do drzwi. Otwieram je i... co do...
- Kapitan Straży Królewskiej, ja Wielki Papyrus, pragnę przyłączyć się do Straży...
Szkielet. Truje mi dupę. Nie mógł tego robić kiedy indziej? Albo wcale?
Trzask.
Ten szkielet zachowuje się jak te dzieciaki z okolic. "Undyne, chcę być w straży..." Nie przeszkadza mi to, czasami jest nawet fajne, ale irytujące, gdy robisz coś ważnego. Albo śpisz. Najlepiej ignorować takich. Albo dać w ucho.
Puk, puk.
Zignoruję go.
Puk, puk.
Zignoruję tego frajera.
Puk, puk.
Na pewno zignoruję tego frajera.
Puk, puk.
- Słuchaj, - mówię otwierając drzwi - wiesz, która godzina?! Północ. O północy się śpi. Jeśli czegoś chcesz, to czekaj do rana.
Ponownie zamykam mu drzwi przed nosem. Szkielet nie ma nosa, ale co z tego.
Puk, puk.
- I nie pukaj więcej!

****

Oczywiście, będę spóźniona. Przecieram oczy, biorę włócznię. Jak zobaczę tego gościa to prawdopodobnie skopię mu tyłek. Otwieram drzwi i...
- Kapitan Straży Królewskiej, ja Wielki Papyrus... - On wciąż tu stoi. Szkielet z wyszczerzem na twarzy.
- Czego tu tak sterczysz? - przerwałam mu.
- Powiedziałaś, że powinienem czekać do rana, jeżeli czegoś chcę. I oto jestem. Pragnę zaoferować ci mą pomoc w pełnieniu służby w Straży Królewskiej.
- Słuchaj, nie mam teraz czasu. Król Asgore wezwał mnie do siebie, a ja zaraz się spóźnię.
Wychodzę omijając gościa, ale ten mnie zatrzymuje.
- Czekaj, mój brat, Sans, zna jakiś skrót.
- Podziękuję. - Chyba chodziło mu o jakiś skrót przez Hotland. Wolę z niego nie korzystać. Muszę wybrać się dłuższą drogą.

Gdy biegłam na drodze stanął mi jakiś pokurcz. Też był szkieletem.
- Undyne, tak?
- To coś ważnego? - Trzeba spytać. Zawsze może mieć jakieś kłopoty.
- Tak. Mój brat, Papyrus, prosił żebym pokazał ci skrót do pałacu.
- Nie dzięki.
- Przestań, on obudził mnie tak wcześnie tylko po to bym ci pomógł.
- Dobra, prowadź.

****

Szczęście, że skrót nie prowadził przez Hotland. Okazuje się, że jestem nawet wcześniej niż się spodziewałam. Czekam teraz na Asgora. Brat Papyrusa (chyba nazywał się Sans) gdzieś polazł. Może to i dobrze.

Tak sobie myślę, że Papyrus przypomina mnie. Też ma tą determinację. Większość dzieciaków prosi o trening, a rezygnuje przy dziesięciu pompkach. Myślą, że od razu zaczną szermierkę. A on, nie wiem czy można nazwać go dzieciakiem, sterczał całą noc pod moim domem. Podziwiam tą postawę. Niestety, jeśli okaże się, że nie ma kompletnie zdolności bojowych, to i tak nic z niego nie będzie.

- Jak się miewasz? Przepraszam, że musiałaś czekać. - Chociaż Asgore jest królem zawsze mówi do wszystkich bardzo kulturalnie. Ale nie wymaga tego od innych.
- To ja przyszłam za wcześnie. Bywało gorzej - mówię szczerze. - Co się stało?
- Spokojnie, Undyne. Jak zawsze w gorącej wodzie kąpana. W sali tronowej czeka herbata, tam wszystko ci wyjaśnię.

Jeżeli mowa o sali tronowej, to muszę powiedzieć, że jest niesamowita. Jedno z nielicznych miejsc w Podziemiu, do którego wpada światło. Przysłaniam oczy ręką i patrzę w dziury w stropie. Bariera zasłania słońce, ale światło wciąż pada na posadzkę i przyjemnie ogrzewa mi ciało. Będę musiała siedzieć po tym przez godzinę w wodzie, by nawilżyć skórę, ale dla tego uczucia warto.

Król nie lubi siadać na tronie. Woli siadać na trawie, przy stoliku na którym podaje herbatę. Widzę, że jego ulubione żółte kwiaty zaczynają rosnąć. Siadam przy nim i zaczynamy rozmowę.
- Jesteś świetną wojowniczką, Undyne. Sądzę, że powinnaś zacząć uczyć przyszłych strażników.
- Lubię uczyć innych, ale większość chętnych to dzieciaki, które rezygnują, jak nie potrafią wykonać najprostrzych ćwiczeń. Chociaż, trafił mi się ciekawy przypadek. - Opowiedziałam mu o Papyrusie. Okazuje się, że Asgore znał Sansa. Podobno był to jakiś krewny Gastera, byłego królewskiego naukowca.
- Czemu nie zaczniesz go trenować. Przypomina nieco ciebie za młodu.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie swojego pierwszego "pojedynku z Asgorem".
Pogadaliśmy jeszcze trochę, niestety musiałam spadać. Ktoś musiał patrolować Snowdin i Waterfall. Miałam tylko kilku pomocników i większość pracowała w Hotland.

****

- Czego tu tak sterczysz?
Ten typek, Papyrus, wciąż stał pod moimi drzwiami.
- Chcesz być strażnikiem, co nie? To zamiast sterczeć tu jak słup soli powinieneś trenować. Padnij! Trzydzieści pompek.
Robię pompki razem z nim. W ten sposób pokazuję, że nie wymagam od niego niemożliwego. Szkielet ma problemy z tym ćwiczeniem.
- Jeśli nie dajesz rady, możesz przerwać w dowolnej chwili.
- Wielki... Papyrus... - mówił sapiąc. - nie... poddaje się...
Powoli, bo powoli, ale do przodu. Chłopak nie poddaje się.
Nareszcie kończy.
- Dobra. Widzę, że bardzo chcesz być w Straży. Chcę widzieć cię tu jutro z samego rana. Otrzymasz swoją codzienną dawkę treningu. Ale uwierz, będzie znacznie ciężej niż dziś.

****

- Kapitan Straży Królewskiej, ja, Wielki Papyrus, przybyłem na trening.
- Wiesz, miałeś przyść rano, nie o czwartej nad ranem.

****

On wziął to wszystko na poważnie. Przychodzi codziennie o ósmej i trenuje ze mną. I zawsze ma ten wyszczerz na twarzy.

****

- Czemu się śmiejesz jak głupi do sera?
- Kapitan Straży Królewskiej, cieszę się na nasz trening.
- Poważnie?
- Tak. Nie mogę się doczekać, aż będziesz wrzeszczeć, że jestem leniwą kluchą.
- Co?
- Wiem, że tak nie myślisz. Robisz to bym trenował ciężej.

****

Muszę przyznać, nierozsądnie palnęłam mu o wyrobieniu mięśni. On jest szkieletem. A ma obsesję na punkcie swoich bicepsów. Nie wiem jak to działa, ale dzięki treningom na masę Papyrus stał się silniejszy. Każdego dnia przychodzi, czasami nawet nalega, by przedłużyć trening. Dzieciaki często przyglądają się nam, gdy biegamy. Od czasu do czasu wybieram jakiąś ambitniejszą trasę, ale nie ważne czy pod górkę czy przez wodę Papyrus stara się za mną nadążyć i nie prosi o wolniesze tępo czy przerwę. Gdy widzę, że nie daje rady, celowo zwalniam. Nie wiem, czy może zemdleć, ale wolę nie sprawdzać.
Nie waham się powiedzieć mu paru gorzkich słów, gdy muszę to robić.

****

Papyrus przyniósł mi kość w prezencie. Gdy powiedziałam, że nie przyjmuję prezentów od podwładnych, zrobił się strasznie smutny.

****

Trzeba być szorstkim dla żołnierza. Ale Papyrus sprawia, że mam ochotę się uśmiechnąć. Często zachowuje się idiotycznie. Jest nieuważny. Mówi o sobie, jak o bohaterze i kimś niesamowitym. Ma o sobie wielkie mniemanie. Bywa irytujący.
Za każdym razem, gdy mówię mu coś niemiłego on smutnieje na chwilę, a potem cieszy się i dziękuje mi, że go trenuję. A ja zawszę chwalę go, bo się nie poddaje.

****

- Kapitan Straży Królewskiej...
- Możesz przestać. Mów do mnie Undyne.
- Ja, Wielki Pap....
- Papyrus wystarczy. Wiesz co, będę mówić na ciebie Papy.

****

Pierwszy trening bitewny. Chciałam tylko sprawdzić jego umiejętności. On chyba nigdy w życiu się nie bił. Skopałam mu tyłek.

****

Kilka dni temu, na patrolu spotkałam Papyrusa. Próbował rozdzielić grupę dzieciaków od ich ofiary. Tłumaczył im, że nie warto się bić. O dziwo, bo kilku z nich posłuchało. Teraz muszę ustawić resztę do pionu.

****

- Masz jakieś doświadczenie w walce?
- Nie.
- Biłeś się w szkole?
- Nie.
- To co robiłeś?
Nie wierzę, w to co usłyszałam. On przekonywał chuliganów, by ci przestali. Podobno czasami działało.
- Wiesz Undyne, każdy potwór w głębi serca jest dobry. Nawet Jerry. Jeśli będzie się cierpliwym to nie przemoc nie będzie potrzebna.
Znam Jerrego i wątpię, że Papyrus ma rację.

****

Papyrus jest całkiem niezły w walce. Pokazałam mu parę sztuczek, regularnie skopywałam mu tyłek. Jak daję mu fory to nawet udaje mu się mnie powalić. Ale gdy mam na to ochotę, to wciąż z łatwością wygrywam.
Jego głównym problemem było to, że wachał się przy użyciu siły. Musiałam mu wytłumaczyć, jak używać ciosów nie zabijąc i nie raniąc zbytnio przeciwnika. Boję się trochę o niego. On nie skrzywdziłby muchy. Jak ma sobie poradzić w walce?

***

Kilka dni temu zrobiłam nabór i selekcję kolejnych kandydatów do straży. Od tego czasu Papsa coś gnębi.
- Papyrus, coś się stało?
- Nic. - Robi dobrą minę do złej gry. Chyba wiem, o co mu chodzi.
- Wiesz, teraz będziemi mieli rzadziej wspólne treningi. Ale ta sytuacja ma swoje plusy.
Teraz wygladał jakby miał się rozpłakać.
- Wiesz jakie? Będziesz mógł pokazać ile się nauczyłeś i być wzorem dla świeżaków.
- Nie zawiodę cię cię w tej szlachetnej misji, obiecuję. A Wielki Papyrus zawsze dotrzymuje obietnic.
Jego uśmiech sprawia, że mam dobry humor przez cały dzień.
Gdy idzie do domu, widzę jak płacze ze szczęścia.

****

Z pięćdziesięciu chętnych do straży została dwudziestka.  Biszopty są różnych ras, więc mamy okazję, by bić się z różnymi przeciwnikami, gdy trenujemy. Papyrus musi oswoić się z walką z kimś innym niż ja. Wie, że mi nie zrobi krzywdy tak łatwo, ale przy innych nie używa całej swojej siły. Tłumaczę mu, że w walce musi dać z siebie wszystko.
Świetnie, teraz to przedobrzył. Pomoc medyczna pilnie potrzebna.

****

Mówię często, że dla żołnierza trzeba być szorstkim. Jednak ważne jest też to, by okazywać im miłość. Najlepszym sposobem na to jest musztra. Papyrus wziął moje słowa do siebie. Wiem to, bo właśnie wkuwa regulamin musztry.

****

Jestem chora. Złapałam jakiegoś bakcyla i umieram.
Puk, puk.
Podchodzę do drzwi.
- Czego tu tak sterczysz? Wysłałam ci SMSa, że trening odwołany?
- Tak. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie dbał o zdrowie mojej trenerki i Kapitana Straży Królewskiej.
- Co jeśli się zarazisz?
- Ja, Wielki Papyrus, nie zachoruję.
Może herbata, którą przyniósł, jest zimna, a kość bezużyteczna. Jednak cieszę się, że dotrzymuje mi towarzystwa.
Rozmawiamy tak sobie na różne tematy. Nasze rodziny. Co lubimy, czego nie. Rozmawia mi się z nim tak dobrze, że wkrótce opowiadam mu o tym, jak zostałam głową Straży.
Patrzę na zegarek.
- Wiesz, muszę się zwijać. Mam patrol.
- O nie, nie, nie. Nie mogę pozwolić byś poszła gdzieś w tym stanie. Ja, Wielki Papyrus, zajmę się patrolowaniem terenu i łapaniem ludzi za ciebię.
- Papy, nie dasz rady.
- Oczywiście, że dam. Mam przecież najlepszą możliwą nauczycielkę.
Zgadzam się, ale w głębi duszy wiem, że on nie poradzi sobie z człowiekiem.

****

Alphys odwiedza mnie na zmianę z Papyrusem. Rzadko się widzą, raczej mijają się przy drzwiach. Z Alphys, tym uroczym nerdem, oglądam anime, słucham jej opowieści. Papyrus przynosi mi cynamonowe bułeczki, kości (Po co mi one?) i opowiada o swoich patrolach. Na szczęście jest stosunkowo spokojnie. Co jakiś czas wpadają tu inni strażnicy i rekruci z raportami.

****

Skąd wiedziałam, że Papyrus się rozchoruje?

****

- Królu, przepraszam. Nie powinnam zostawać w domu z powodu durnej choroby.
- Undyne, to nie twoja wina. Każdy czasem choruje. Grunt, że złapaliśmy dzieciaka.
- On zatłukł kilka Icecapów i wielu mieszkańców Hotland zwykłą patelnią. Gdybym wiedziała, nie dopuściłabym do tego.
- Nie zadręczaj się. Świetnie wyszkoliłaś swoich ludzi. Ta psia jednostka pojmała człowieka. Myślę, że są gotowi, by zostać strażnikami. A ty co myślisz?
- W pełni się zgadzam.

****

- Nie zadręczaj się Papy. - Przez to, że nie został pełnoprawnym strażnikiem, ma doła. Nie jego wina, że był chory. - Jak złapiesz człowieka też zostaniesz pełnoprawnym członkiem Straży Królewskiej.
- Na prawdę?
- Jasne jak słońce.
Mam jednak nadzieję, że Papyrus nigdy nie spotka człowieka. W bitwie rozerwanoby go na milion kawałków.
- Ty też wyglądasz na zmartwioną.

****

Wyzdrowiałam. Czas najwyższy wznowić treningi. Wychodzę przed dom.
- Niespodzianka! - krzyczą strażnicy i biszkopty.
Wszyscy śpiewają "sto lat" i cieszą się, że wróciłam do żywych.
Nie lubię takich akcji. Przynajmniej gdy w grę wchodzą podwładni. Okazało się, że całą akcją kierował Papyrus. Dowiedziałam się też, że ten szkielet motywował też wszystkich do indywidualnych treningów, gdy byłam chora. Jestem z niego dumna.
Teraz muszę pokazać wszystkim miłość dowódcy do podwładnych.
- Widzę, że wszyscy się cieszycie! Czas na podwójną porcję musztry i biegania.
Najgłośniejszy okrzyk radości wydaje Papy.

****

Kolejny trening.
- Papy, dziś masz dać z siebie wszystko. Pamiętaj o moich wskazówkach. Po tej bitwie możemy być nawet ranni, bylebyś dał z siebie wszystko.
- Wielki Papyrus zawsze daje z siebie wszystko.
- Pokaż na co cię stać!
Przyjmujemy postawy bojowe. Jestem przygotowana do przywołania magicznych włóczni.
- Undyne! Undyne!
Odwracam się i widzę Gersona, który biegnie w moją stronę.
- Szybko, mamy kłopoty. Pomóż.
- Papyrus, zostań tu. Zaraz wrócę.
- Ale...
- To jest rozkaz!
Odbiegam kawałek z Gersonem.
- Co się stało?
- Człowiek grasuje w Waterfall.
- Nie na mojej warcie!

****

Cholera, cholera, cholera. Nie spodziewałam się, że ten durny dzieciak będzie miał rewolwer. Trafił mnie prosto w oko. Jedną ręką instynktownie trzymam ranę, drugą wyrywam mu jego durną zabawkę. Jeśli gówniarz myśli, że łatwo mnie zabić to się przeliczy. Chwytam go za gardło i zaciskam dłoń aż robi się siny. Ale nawet taki człowiek zasługuje na szybką śmierć.

****

- Undyne!
- Papy, w szafce jest bandaż, leć po niego.
Szkielet nie zwleka. Po chwili wraca i wykonuje mi opatrunek.
- Co się stało?
- Człowiek - mówię przez zęby.
- Undyne! Dlaczego kazałaś mi zostać? Wiesz, że chcę złapać człowieka.
- A ty chyba dobrze wiesz, że nie chcę, by coś ci się stało!
- Ale, przecież pomógłbym...
- Ten człowiek był tak silny, że zranił nawet mnie. Nie mogłam ryzykować.
- Troszczysz się o mnie?
- Co? Nie! Rusz się lepiej i skocz po lekarza.

****

- Undyne...
- Tak, Papy?
- Coś cię martwi?
- Wiesz, nie mogę być wszędzie. Muszę znaleść jakiś sposób, by chronić potwory przed ludźmi.
- A ja mam pewien pomysł.
- Jaki?
- Zagadki.
I tu zaczyna długą opowieść o jakiejś książce, rzuca pomysłami na zagadki dla ludzi. Mówił z niezwykłym entuzjazmem. Większość jego szalonych pomysłów zatrzyma intruzów tylko na chwilę, ale ta chwilka w zupełności starczy.
- Paps. Jesteś geniuszem.

****

Puk puk.
Otwieram drzwi. Papy, jak zwykle radosny, stoi pod moimi drzwiami.
- Undyne! Mam dla ciebie prezent! Wiem, jak uwielbiasz te kości, ale tym razem to coś innego. Zamknij oko.
Nie wiem co mu strzeliło do czaszki, ale zamykam oczy. On coś majstruje koło mojej głowy.
- Tadam! Otwórz oko!
Szkielet trzyma lusterko. Widzę swoje odbicie. Dostałam opaskę na oko.
- Wyglądam... genialnie! Dzięki!
- Alphys pomogła mi z tym prezentem. Zaprojektowałem parę zagadek, a ona pomoga mi je skonstruować.
- Cieszę się, że się z nią dogadujesz. Dzięki jeszcze raz!
- Czego się nie robi dla przyjaciela.
Przyjaciel. Dotychczas za przyjaciółkę uważałam tylko Alphys (chociaż chciałabym, by była dla mnie kimś więcej). Reszta to znajomi, sąsiedzi, mentorzy...
- Wiesz, jutro też będę miała coś dla ciebie. Specjalny trening. Tylko dla przyjaciela.

****

Puk, puk.
- Czego tu tak sterczysz? Właź do środka. Mówiłeś, że chciałbys kiedyś nauczyć się robić spagetti. Na tym treningu zapoznam cię z podstawami gotowania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro