Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


W czasie wojen o Archipelag Solec toczonych między królem Faridem z Markgreen a przywódcą z Menlijaku rycerze króla byli o krok od klęski, gdy uratowały ich wojska terytek- kobiet wojowiczek. Król Farid zakochał się w jednej z nich o imieniu Latifa. Ona odzwajemniła jego uczucie i kilka miesięcy później opuściła Las Terytek, by zamieszkać w królewskim zamku. Małżeństwo z terytką było wielką rzadkością, więc również i to wywołało sensację. Po pewnym czasie po kraju rozeszła się wiadomość, że królowa Latifa spodziewa się dziecka. Na zamku trwały radosne przygotowania...


Latifa przymknęła oczy. Czuła się coraz gorzej. Najchętniej leżałaby całymi dniami w łóżku z książką i ciepłą herbatą. Dzisiaj wyjątkowo miała ochotę by wyjść na balkon. Siedziała i napawała się ostatnimi promieniami słońca. Powoli nadchodziła chłodna jesień. Jakiś zbłąkany liść, przywiany tutaj przez wiatr, szeleścił na kamiennej posadzce balkonu. Cisza i spokój. Na początku nie mogła się przyzwyczaić. W Lesie cały cza słychac było rozmowy, śpiew ptaków, szcęk broni. Tutaj, w grubych murach zamku, każdy dźwięk brzmiał sztywno i głucho. Z czsem przyzwyczaiła się, nawet polubiła to miejce. To tutaj spędziła najszczęśliwsze miesiące swojego życia z osobą, którą najbardziej kochała. Bylo dużo przeciwności, ale wiedziała, że gdyby musiała jeszcze raz odpowiedzieć na pytanie Farida znowu powiedziałaby "tak". Latifa zaśmiał się przypominając sobie ironiczne uwagi swojej przyjaciólki w dniu ślubu. Dalila była zawsze pesymistką, a poza tym nie chciała rozstac się z Latifą. Nawet teraz wszystkie jej listy były przepełnione goryczą. Nie robiła tego na złość, dlatego, że nie rozumiała uczuć przyjaciółki. Po prostu bardzo tęskniła za Latifą, a tęsknotę te próbowała ukryc pod oschłymi słowami. Nie widziały się już dosyć długo. Ostatnio Dalila była na zamku w pierwszym miesiący ciąży przyjaciółki. Teraz Latifa wiedziała, że tylko niecały tydzień dzieli ją od porodu. Myślała już trochę o imieniu dla dziecka. Razem z Faridem przeglądali w zamkowej bibliotece księgi z imionami. Dla dziewczynki planowała imię Tessa, po bohaterskiej terytce, lub Tatiana. Gdyby natomiast urodziła chłopca nazwałaby go Erling. Terytki, które wychodziły za mąż najczęściej miały córki. Jednak zdarzali się synowie terytek, oczywiście bez teryckiego znamienia. zagadką, na którą od wieków próbowano odpowiedzieć była płeć dziecka terytki. Najprawdopodobniej wszystko działało według tajemniczego prawa ustanowionego przez bogów. Terytki można było nawet nazwać pół-boginiami. Nie były kolejną zwykłą rasą na świecie. Małe wojowniczki spadały z nieba jako deszcz meteorytów, a drogami spadających skał kierują bogowie. W głębi matczynego serca Latifa chciała mieć córkę, która będzie terytką pół-krwi. Pozna to uczucie, gdy pędzi się na koniu przez bitewny tłum, gdy trzyma się w pewnej dłoni miecz, gdy zakłada się strzałę na cięciwę. Poczuje moc i magię, które zawsze były obecne w wojowniczkach. Marzyłą by tego doczekać, jednak nie chciała dziecku narzucać swojej woli. Wiedziała, że jeśli urodzi syna również będzie go bardzo kochać. Jeśli jej córka nie zechciałaby szkolić się w Lesie uszanowałaby to. Jednak nikt nie mógł jej zabronić mieć jednego, nawet mniej realnego marzenia.

-Lati, kochanie, nie zimno ci?

Odwróciła głowę. Farid stał przed nią. Patrzył trochę nerwowo na wszystkie strony i terytka zrozumiała, że coś jest nie tak. Na razie postanowiła nie zadawać pytań. Miała nadzieję, że mąż powie jej o co chodzi.

-Rzeczywiście zrobiło się chłodno. Trochę się zamyśliłam i nawet tego nie czułam. No cóż, w końcu to jesień. Już jesień.

-Taak- potwiedził Farid w zamyśleniu. Widać było, że zaprząta sobie głowę jakąś ważną sprawą.

-Słuchaj, Latifo- powiedział, gdy przeszli do komnaty.- Muszę wyjechać, nie na długo i nie bardzo daleko, tylko do granicy z Darkkazalem. Dzisiaj dostałem informację, że dzieje się tam coś niedobrego. Chcę tam być i przekonać się o co naprawdę chodzi.Gdyby to było nieważne, a nawet tylko trochę ważne nie pojechałbym. Wiem, że mogę nie zdążyć na...

-Faridzie kochany- Latifa zarzuciła mu ręce na szyję.- Wiem, że to poważna sprawa. Darkkazal zawsze był niebezpecznym i tajemniczym krajem, więc trzeba jak najszybciej sprawdzić co tam się dzieje. Gdyby nie dziecko pojechałabym z tobą. A teraz i nie mogę i nie mam siły. Nawet nie chcę wiedzieć co tam się dzieje. Wracaj szybko do nas- położyła dłonie na brzuchu.

-Nie przemęczaj się i odpoczywaj. Tutaj jesteś na pewno bezpieczna.

-Napisz mi jak będziesz wracał. Będę tęsknić.

-Zobaczymy się za kilka dni. To nie będzie tak długo- przyciągnął ją do siebie i pocałował.- Na pewno napiszę. Muszę już jechać. Moi ludzie na mnie czekają. Kocham cię, Lati- wyszeptał.

-Ja ciebie też.

Zbiegł na dół. Przez chwilę słyszała jego kroki, później jego głos w holu. A potem tętent końskich kopyt na kamiennych płytach. Pojechał.

***

-To jest ta wieś, której mieszkańcy tajemniczo zniknęli?- spytał Farid.

-Tak panie, tam dalej jest także opustoszała warownia graniczna- odpowiedział rycerz.

-Powiedziałbym, że to trochę wygląda jak...- urwał król. Wolał nie niepokoić nikogo. Jednak słowo "pułapka" cisnęło mu się na usta.

Całą wioskę spowijała szara, ledwo zauważalna mgła. Farid zatzrymał się dopiero przy warowni. Zsaidł z konia i podszedł do granicy. Nie mógł praktycznie nic dojrzeć przez kłęby czarnych i szarych chmur zagromadzonych po drugiej stronie. Nie było nawet widać warowni granicznej w Darkkazalu, a przecież znajdowała się w odległości zaledwie kilkunastu kroków od króla. Farid wiedział, że może rozwiać swoje i innych wątpliwośći przechodząc przez granicę jednak teraz nie wydawało się to bezpiecznym pomysłem.

-Wasza Wysokość- jakiś obdarty, śmieszne ubrany człowiek pojawił się przed Faridem.- Ja przy tym byłem, uprowadzili moją rodzinę, ja wszystko powiem...- mówił nieskładnie urywanymi zdaniami.

-Tak? Słucham- król zachęcił nieznajomego gestem dłoni.

-Panie, nazywam się Dyter. Jestem drwalem. Kilka dni temu wracałem z lasu, gdy zobaczyłem armię wahaków i ludzi w wiosce. Wyłapywali wszystkich mieszkańców. Mnie nie zauwazyli, bo byłem bardzo daleko. Zostałem sam. Moja żona i dzieci... - pokręcił głową.- Nie mogłem nic zrobić. Zabrali ich do Darkkazalu.

-Kiedy dokładnie to się wydarzyło?- spytał król.

-Niech pomyśle. Dzisiaj mija czwarty dzień odkąd ich nie ma, Panie mój.

-A ta mgła? Czy od dawna tu jest?

-Jak wahaki zaatakowały wioskę to już była. Nie wiem kiedy dokładnie się pojawiła. Gdy rano wychodziłem do lasu to nie widziałem jej.

-A skąd w ogóle wiesz Dyterze, że to były wahaki? Przecież minęły wieki odkąd ostatni raz widziano je w Darkkazalu.

-U nas ciągle krążą bajki, którymi straszy się niegrzeczne dzieci. Występują w nich dokładne opisy tych potworów. Mogę ręczyć głową, że to były one.

Zapadło milczenie. Po chwili starszy mężczyzna padł przed Faridem na kolana.

-Królu, błagam, ocal moje dzieci i żonę- wyciągnął drżące dłonie do króla.

-Uspokój się- powiedział Farid. Próbował zachować spokój, ale w sercu czuł wielki lęk.

-Odo- tym razem zwrócił się do jednego z żołnierzy.- Weź dziesięciu ludzi. Ostrzeż warownie na granicy z Kazalem. Niech podwoją czujność. Wyjedź teraz, spiesz się.

-Tak jest, Wasza Wysokość.

-Jeszce jedno- przypomniał sobie król.- Niech wszystko odbędzie się w największej tajemnicy. Nie chcę żeby w stolicy się dowiedzieli. Jedź już.

Tętent kopyt na leśnej ścieżce. Stłumione okrzyki. Cisza. Farid siedział przy ognisku z pozostałym tuzinem żołnierzy. nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Próbował od nowa analizować to co usłyszał, ale w głowie miał dziwny zamęt, przez co wszystko mu się mieszało. Wszystko było dziwne i zagadkowe. Z jednej strony atak wyglądał na zwykłą wyprawę handlarzy niewolników wahaki zupełnie nie pasowały do łowców. Poza tym zginęła cała wioska. Obawiał się, że ten incydent może wywołać nawet wojnę. Jego kraj nigdy nie żył w wielkim sojuszu z Kazalem. Do tego jeszce ta mgła, przez którą nic nie można było dojrzeć. Najbardziej martwił się o Lati. Wolał na razie nie informować jej o tym co tu się wydarzyło.

-Królu, niech Wasza Wysokość spróbuje. To bardzo dobre wołowe kanapki. Naszych zwierząt na szczęcie nie uprowadzono.

-Dziękuję Dyterze, nie jestem głodny.

-Panie, zjedz chociaż jedną, jeśli ty zasłabniesz, kto mi zwróci rodzinę?- łzy spłynęły po prostej twarzy chłopa.

-No może jedną- wzruszony król odcknął się z zadumy.

Po chwili jednak zamyślił się znowu. Nie czuł smaku jedzenia. Widział tylko ukochaną twarz Latify.

***

-500 kopyli- to za otrucie króla i rycerzy. Teraz mam dla ciebie nowe zadanie- głos Czarnego Zwiadowcy brzmiał głucho w ciszy nocnej.

***

Latifę obudził hałas na zamku. Nawoływania, pospieszne kroki, szczękanie broni. Zadzwoniła po służącą, ale ta nie nadeszła. Królowa usiadła na łóżku i wsłuchała się w nerwową wymianę zdań. Z tych krótkich urwanych słów dowiedziała się o co chodzi. Król nie żyje. Wojska z Darkkazalu otoczyły stolicę. Prowadzi je Czarny Zwiadowca- król Kazalu. Większą część armii stanowią potworne stwory- wahaki z Gór Łysych. Nie było czasu na zastanawianie się. Latifa wstała. Na początku zakręciło jej się trochę w głowie, już kilka dni nie wstawała z łóżka. Po chwili odzyskała równowagę, pospiesznie zaczęłą ubierać terycką zbroję. Tak dawno nie miała jej na sobie. Podeszła do kołyski. Wyjęła z niej niemowlę je w dodatkową chustę i wzięła na ręce. Kucnęła i nachyliła się nad podłogą, podniosła dywan, otworzyła zamaskowaną klapę. Weszła na tonące w mroku schody. Zbiegała pospiesznie tajnym przejściem między komnatami. Za ścianami słyszała okrzyki, że wróg już zaatakował. Wąski korytarzyk, którym szła kończył się w stajni. Wskoczyła na pierwszego osiodłanego konia i w chwili gdy Czarny Zwiadowca wkraczał do zamku, ona z niego wyjeżdżała. Przed królową pojawiła się armia wahaków. Stwory w pierwszym rzędzie wyciągnęły broń. Latifa zdecydowała się na coś, na co decydują się tylko doświadczeni jeźdźcy. Zmusiła konia do szybszego pędu. Zamknęła oczy i położyła się z twarzą na końskiej grzywie, chroniąc dziecko własnym ciałem. Nie można było tego nazwać biegiem, koń leciał jak kamień wystrzelony z procy. Stratował pierwszego wahaka, przebił się przez oddział potworów. Po chwili omijając kolejne wrogie gromady Latifa skierowała swego wierzchowca do pobliskiego lasu. W lesie zdała sobie sprawę, że jej koń jest ranny i dłużej już nie wytrzyma. Chciała dotrzeć tylko do samotnego domu na leśnej polanie, w którym mieszkały jej znajome elfki: Oksana i Zaila. Widocznie wieść o oblężeniu musiała już do nich dotrzeć, bo otworzyły od razu drzwi słaniającej się królowej. Latifa była bardzo osłabiona. Poród, duży wysiłek, emocje, ucieczka. To wszystko ją wymęczyło. Jednak wiedziała, że nie może sobie pozwolić teraz na słabość.

-Dajcie mi coś mocnego- rzuciła do elfek.

Posadziły ją, odebrały z jej rąk dziecko, dały jakiś mocny trunek. Przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele.

-Proszę dajcie mi konia. Pojedźcie ze mną. Wy najlepiej znacie ten las. Czarny Zwiadowca na pewno mnie już szuka- mówiła pośpiesznie.

Zanim Latifa dosiadła nowego konia wyciągnęła sztylet i zabiła wymęczonego wierzchowca, którym tu przybyła. Nie mogła przewidzieć co zwierzę zrobi, mogło wskazać drogę pogoni, lepiej było nie ryzykować. Już po chwili trzy kobiety na koniach przedzierały się przez najmniej uczęszczaną część lasu.

Pogoń rzeczywiście była już w drodze. Zwiadowca od razu, gdy zorientował się, że królowa uciekła wysłał najlepszych tropicieli i sam dołączył do ich oddziału. Już byli w lesie, już deptali im po piętach. Trzeba było szybko coś zrobić. Latifa rozglądała się, szukając dobrego miejsca by się zatrzymać i chociaż na chwilę powstrzymać pogoń.

-Idealnie- pomyślała na widok wąskiego przejścia między skałami.

-Jedźcie dalej, błagam jak najszybciej, weźcie Tatianę. Uciekajcie, nie czekajcie na mnie!

-Co chcesz zrobić?- spytały zaniepokojone.

-Zaraz wrócę do was. Uciekajcie z Tatianą, proszę Oksano, Zailo! Zaraz do was wrócę- położyła nacisk na ostatnie zdanie.

Dały się przekonać. Oksana wzięła na ręce dziecko i odjechały pospiesznie.

Latifa wzięła kilka głębokich wdechów, uspokoiła rytm serca. Wzięła łuki kołczan ze strzałami. Stanęła w przejściu mając za sobą swojego wierzchowca. Na zarośniętej ścieżce przed nią już po chwili pojawił się uzbrojony oddział. W ciągu kilku sekund Darkkazal został pozbawiony najlepszych tropicieli, wystarczyło tylko kilka wysłanych przez terytkę strzał. Jednak strzały skończyły się bardzo szybko. Latifa nie była przygotowana do walki nie miała ich zbyt wiele w kołczanie. Zostawiła więc jedną, nie wierzyła jednak by mogła jej się na coś przydać. Odległość między nią, a grupą pościgową gwałtownie malała. Teraz sięgnęła do sztyletów w pasie. Wprawnymi ruchami rzucała nimi, starając się dokładnie celować. Oddział był już bardzo blisko, zapas sztyletów skończył się. Latifa wyciągnęła miecz z pochwy i z zaciętym wyrazem twarzy odparowywała ciosy jeźdźców na koniach. Mogło się wydawać, że mają nad nią przewagę, jednak ruchy Latify były szybkie i wyważone, a poza tym w wąskim przejściu mogła się zmieścić tylko jedna osoba co sprawiało, że podchodzili do niej niemal po kolei, dzięki temu łatwo dawała sobie z nimi radę. Nie można było jej otoczyć, bo skały były strome i szerokie a las zupełnie im nieznany. Nie dali się jednak długo wodzić za nos. Cofnęli się, zeszli z koni, ruszyli na nią szturmem. Bohaterska terytka nie dała się zepchnąć i dzielnie stała w wąskim przejściu. Powoli jednak słabła. Została ranna w lewe ramię. Zadyszała się, machinalnie odparowywała ciosy. Jej ciało krzyczało ze zmęczenia, miało ochotę paść na ziemię, jednak Latifa wiedziała, że nie może, jeszcze nie teraz. Musi dać jeszcze trochę czasu uciekającym. Nagle, zupełnie niespodziewanie, potknęła się i zwaliła w tłum atakujących. Pierwszy lepszy z nich podszedł i chciał ją dobić, jednak uprzedził do Czarny Zwiadowca. Zirytowany długą walką przepchnął się przez tłum. Ostrze jego miecza lśniło zakrzepła krwią. Zamachnął się. A Latifa była przerażona tylko tym, że jej córka najprawdopodobniej nie zdąży się uratować. To nie mogło nastąpić tak szybko. Przecież minęło zaledwie kilka minut. Gdy ręka z mieczem zaczęła opadać, przeturlała się na bok unikając śmiertelnego ciosu. Ostrze zakrwawionego miecz przecięło jednak jej ściskającą kurczowo miecz prawą rękę. Przez chwilę nie czuła nic, była ogłuszona kręciło jej się w głowie. Zaraz potem poczuła ten potworny, ciągły ból. Zerwała się korzystając z podnoszącego się ramienia Zwiadowcy. Rzuciła się oślep z ostatnim sztyletem zmuszając go do cofnięcia się. Zyskała w te sposób na czasie i sięgnęła po leżący na ziemi miecz. Próbowała atakować, lecz za bardzo mgliły jej się oczy, a bardzo czuła ten potworny ból, nie mogła utrzymać równowagi. Wiedziała, że walczy o kolejne sekundy dla uciekających elfek. Brak dłoni, przeciętej równo od ramienia, utrudniał jej ruchy. Teraz ostatnim tchem broniła przejścia. Czarny Zwiadowca naparł, powstrzymując jego miecz, straciła do reszty równowagę i padła z twarzą zwróconą do atakujących.

Zwiadowca coś mówił, chyba coś drwiącego, pochylił się nad nią. Latifa ciągle myślała, że musi zyskać na czasie, więc zdobyła się na ostatni wysiłek. Uniosła miecz w lewej ręce i przejechała nim po jego twarzy. Widział, że ostrze głęboko przecięło wargi Czarnego Zwiadowcy. Syknął z bólu i gwałtownie, z wściekłością, przebił jej osłabione ciało zakrwawionym mieczem.


Proszę napiszcie co w ogóle o tym myślicie czy to się da czytać i jakby co to następny rozdział będzie się dział 17 lat po prologu :) Bardzo mi zależy na głosowaniu na mój rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro