Rozdział XXVIII
W jednej ręce trzymałam transporter, w drugiej znikacz.
Przyszła pora na ostateczne stracie.
I mam zamiar je wygrać. Za wszelką cenę.
Biorę głęboki wdech by uspokoić rozszalałe serce. Wiem, że muszę zrobić wszystko co w mojej mocy, by wreszcie to zakończyć. Wiele wycierpiałam przez to wszystko, wiele nieprzespanych nocy, wiele złamanych serce, wiele podróży w czasie, wiele uciekania przed tym wszystkim, wiele ran. Na więcej nie pozwolę, to się dziś skończy. Nie ważne z jakim skutkiem, dziś doprowadzę to do końca. Nie będę dłużej cierpieć i nie pozwolę cierpieć Alicji. Może przegram, może nie mam szans przeciwko Arturowi i Venadi, lecz nie poddam się bez walki. Zrobiłam już wszystko co tylko mogłam, by przygotować się do tego starcia. Czas przyjąć to co ma dla mnie los na klatę. I pokazać wszystkim, że nie pozwolę sobie w kasze dmuchać.
Zaciskam mocniej ręce na urządzeniach, a nocy wiatr rozwiewa mi włosy. Czuje się silna i potężna, lecz to nie zagwarantuje mi zwycięstwa. Lecz wiara sprawia, że nie waham się przed tym co mam zrobić. Jestem zdeterminowana i pewna. Nie czuje lęku, mimo tego, że może to być moja ostatnia noc, mogę zginąć w tej walce. Lecz jestem na to przygotowana.
Za chwilę wzejdzie słońce, wtedy wyruszę i zobaczę co przygotowało dla mnie przeznaczenie. Patrze jak pierwsze promienie padają na ziemie pogrążoną w mroku. Podziwiam grę kolorów słońca, cały czas kurczowo ściskając transporter i znikacz. Moja twarz nie wyraża żadnych emocji, w tym momencie nie czuje nic. Mam tylko jeden cel i nic mnie od niego nie odwiedzie.
W końcu całe słonce pojawia się na widno kręgu, a to jest dla mnie znak, że przyszedł już czas. Zakładam na szyje oba urządzenia, czuje ich ciężar i chłód promieniujący od metalu, a ich łańcuchy wbijają mi się w szyje. W końcu do ręki biorę transporter i ustawiam na nim datę mojego wyruszenia, czyli datę początkową, moją teraźniejszość, gdzie nie będę gościem, lecz będę w swoim życiu. Nie waham się przed wciśnięciem startu.
Czuje jak ziemia usuwa mi się spod nóg, tracę orientacje gdzie jest góra, a gdzie dół. Wszystko zaczyna wirować, a świat kręci się wokół mnie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie to moja ostatnia podróż, bo potem wyrzeknę się Iris. Jeśli coś się nie uda, znów będę musiała uciekać w czasoprzestrzeni i ta cała ucieczka zacznie się od nowa. Potem wciąga mnie wir powietrza i przenosi w inne miejsce. Jeszcze przez chwile tkwię pomiędzy czasoprzestrzenią, a potem wszystko wraca na swoje miejsce i znów czuje grunt pod sobą.
Pierwsze co widzę, kiedy podnoszę powieki są oczy Artura. Te piękne oczy które tak kiedyś kochałam, a które tak bardzo mnie zraniły i zdradziły. To przez nie tyle wycierpiałam. To one mnie prześladują we śnie i teraz bez skrupułów się we mnie wpatrują. Potem czuje z powrotem na swojej szyi nacisk sztyletu, który przyciska mi Artur do krtani i czuje jak po szyi spływają mi strużki własnej krwi.
Od mojego przeskoku w czasie nic się nie zmieniło, wszystko jest tak jakbym się stąd wcale nie ruszyła. Zawsze tak jest kiedy odbywam podrożę, wracam do punktu i czasu z którego wyruszyłam, dokładnie co do sekundy.
Ale Artur wie, że nie byłam tu przez cały czas. Widzę to po jego spojrzeniu i kpiącym półuśmieszku. Bez problemu zauważył, że odbyłam podróż i zebrałam nowe siły.
- Witaj z powrotem - mówi mrocznym szeptem, pochylając się nade mną tak, że nasze twarze dzielą centymetry, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro