Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI

Wyciągnięcie Alicji z łóżka i pokrótce wyjaśnienie jej co się dzieje, okazało się prostsze niż przypuszczałam. Bez zbędnych pytań ubrała się i wyszła z domu w środku nocy. Miałyśmy szczęście, że nie mieszkała za daleko od muzeum, bo nie mogłam użyć kontrolera by nas teleportować, tylko posiadacze Iris mogli go używać, więc musiałyśmy się tam dostać tradycyjnymi sposobami. Tak więc pół godzinny później byłyśmy znów pod muzeum.

- Jaki jest plan? - pyta Alicja.

- Dostać się do środka, zabrać znikacz i zmywać się stamtąd – odpowiadam jej, kiedy stoimy ukryte za jednym z posągów przyglądając się wejściu.

- Czyli załatwiamy to szybko bez zbędnych przeszkód.

- Tak, ale jak to zrobić?

- Która jest godzinna?

- Za pięć minut druga – odpowiadam zdziwiona, że pyta teraz o takie rzeczy.

- Czyli ruszamy do akcji, za pięć minut. Jak podejrzewam, o równej godzinie jest zmiana ochroniarzy, co oznacza, że przez chwilę nikt nie będzie pilnował wejścia. I wtedy do akcji wkraczamy my.

Potem Alicja podaje mi maskę karnawałową, którą przywiozła sobie z wakacji w Wenecji. Patrzę zdziwiona to na nią to na Alicje.

- O co chodzi – pytam ją, kiedy ta już ubiera drugą z masek.

- Wzięłam je na szybko kiedy wychodziłam z domu. Nie mam prawdziwych kominiarek jakie mają złodzieje, ale to też powinno się nadać. Tam są przecież kamery, nie możemy dać się rozpoznać.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła.....

- Pewnie nic – uśmiechnęłam się na to pod nosem i ubieram swoja maskę.

Czekamy w ciszy obserwując drzwi. Alicja miała racje. Punkt druga w nocy, ochroniarze opuścili swoje stanowisko i weszli do środka muzeum. Nie miałyśmy dużo czasu, zaraz na ich miejsce przyjdzie nowa zmiana.

- Teraz! - woła cicho Alicja i rzucamy się biegiem w stronę drzwi.

Biegłyśmy co sił w nogach i już chwilę później wspinałyśmy się po długich schodach w stronę drzwi. Chyba nie za dokładnie określiłyśmy odległość, bo okazało się bowiem, że schodów jest o wiele więcej niż nam się wydawało. Już myślałam, że nie zdążymy na czas, ale resztkami sił udało nam się pokonać ostatni odcinek i dopadłyśmy do drzwi obrotowych. Jak najciszej się dało przeszłyśmy przez nie do środka.

Lecz kiedy znalazłyśmy się w dużym holu usłyszałyśmy zbliżające się kroki ochroniarzy. Serce mi zamarło. Przecież już jesteśmy tak blisko. Na szczęście Alicja miała więcej rozumu w głowie niż ja i nie dała się opanować paniką, bo w ostatniej chwili zaciągnęła mnie za jeden z eksponatów, gdzie skuliłyśmy się mając nadziej, że nas nie zauważą.

Przeszli obok nie zdając sobie z naszej obecności. Odetchnęłam z ulgą. Lecz nie było czas na cieszenie się z każdego sukcesu. Musiałyśmy się barć do roboty. Im szybciej tym lepiej.

Kiedy upewniłyśmy się, że w pobliżu nikogo nie ma, wyszłyśmy z ukrycia i niezauważone przeszłyśmy korytarzem. Zatrzymałyśmy się przy mapie muzeum. Po dokładnym przestudiowaniu jej dowiedziałyśmy się, gdzie jest sala  z wystawą o nietypowych wynalazkach, której szukałyśmy. Cicho i niezauważalne, choć co chwilę się rozglądając, ruszyłyśmy w stronę cześć muzeum która nas interesowała. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu doszłyśmy tam niezauważone przez resztę ochroniarzy. W końcu stanęłyśmy u wtór do sali.

- Myślisz, że jest nałożony na tą salę jakiś alarm? - pytam cicho Alicje

- W innych salach nie było, więc wątpię by tu akurat był.

- Obyś miała racje....

Niepewne otworzyłyśmy drzwi. Nic nie zaczęło piszczeć, ani nie zbiegli się strażnicy, wiec z ulgą weszłyśmy do środka. Zamknęłyśmy cicho je za sobą. Rozejrzałyśmy się po pomieszczeniu. Było tu mnóstwo eksponatów, te mniejsze przykryte szklanymi kloszami, a te większe otoczone linami by do nich nie podchodzić. Mimo, tego iż muzeum było zamknięte, to gablotki były oświetlone słabym światłem.

- Czego konkretnie szukamy? - pyta mnie Alicja kiedy chodzimy ostrożnie między gablotkami. - Te gablotki już na pewno mają alarm.

Opisałam jej jak powinien wyglądać znikacz i zaczęłyśmy się za nim rozglądać. Nie było to łatwe bo sala była ogromna.

- Tu jest! - w końcu udało mi się go wypatrzeć. Był sam w niewielkiej gablotce, przypomniał kontroler tyle, że większy i bardziej udoskonalony w srebrnym kolorze.

- I tak go stamtąd wyciągniemy? - pyta Alicja która też podeszła do gablotki.

- Nie ma pojęcia, masz jakiś pomysł?

- Gablotka jest ze szkła... - zaczęła
swoje rozmyślania Alicja. Mimo tego, że to nie była moja Alicja z mojego czasu bardzo ją przypominała i czułam się przy niej dobrze. Mogłam na nią liczyć. - Szkło w bardzo wysokiej temperaturze topnieje... Przydał by się palnik....

Rozejrzała się uważnie po poniszczeniu. Z miną zwycięscy poszła do jednego z kątów sali. Akurat chyba trwały tam za dnia parce remontowe, bo było tam kilka urządzeń budowlanych, a wśród nich palnik. Alicja wróciła z nim w ręce do naszej gablotki.

- Używałaś kiedyś tego? - pytam ją zatroskana.

- Nie, ale mój tata tak i chyba wiem jak to obsłużyć. Teraz pytanie jak ominąć alarm?

- W takich miejscach zazwyczaj są niewidoczne laserowe linie, których nie można przeciąć bo wtedy włącza się alarm, a tak się składa, że mam ze sobą lusterko  i powinnam mieć puder do twarzy.

- Puder rozpylimy w powietrzu by było widać linie alarmu, które odbijemy lusterkiem i weźmiemy znikacz.

- Dokładnie. To do dzieła. Tylko uważaj proszę z tym palnikiem.

Alicja uruchomiła palnik i zaczęła wycinać w szkle gablotki koło. Chwilę to trwało bo szkło nie topiło się od razu. W końcu jednak się udało i powstała w gablotce na tyle duża dziura, że dało się uciągnąć znikacz. Wzięłam puder i postukałam w pudełko przez co zaczął się unosić w powietrzu, a my zaczęłyśmy mimowolnie kaszleć. Pokazały się w gablotce laserowe linie które były alarmem. Używając lusterka, Alicja włożyła rękę do gablotki i tak jakoś manewrowała ręką by dostać się do znikacza, nie przecinając laserów.

- Ostrożnie... - powiedziałam cicho.

Robiła to powoli, starając się by jej ręka nie trzęsła się z nerwów. Lecz wtedy do moich nozdrzy dotarł dziwny zapach. Spalenizny?

- Też to czujesz? - pytam Alicje.

- Omg! Nie dobrze! Nie jest dobrze! - powiedział spanikowana patrząc nad moim ramieniem.

Podążam za jej wzrokiem spanikowana. Alicja po wycięciu dziury w gablotce zapomniała wyłączyć palnik. Od włączonego palnika zajął się ogniem wiszący obok ozdobny gobelin.

Teraz stał cały w ogniu. Stąd ten zapach. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Był wszędzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro