Rozdział XXIX
Mam wrażenie, że na moment czas przestaje płynąc. Ale wiem też, że tylko złudzenie, w końcu jestem specjalistka od czasu i mam bolesną świadomość, że on nigdy się nie zatrzymuje.
Za to coraz bardziej odczuwam nacisk sztyletu na moją szyje. Ciepła i jasno czerwona krew plami mi bluzkę i włosy. Kilka centymetrów od mojej twarzy widzę perfidny i złośliwy uśmiech Artura. On nie zawaha się przed tym bym mnie zabić, jeśli to pozwoli mu zachować jego własne życie. On widzi tylko jedno rozwiązanie, moje życie za jego. Ale ja mam inny plan, taki jakiego on się nie spodziewa, a którym przeżyjemy oboje.
W dłoniach dalej trzymam transporter i znikacz, lecz on chyba jeszcze tego nie zauważył. Muszę zadziałać znienacka. Staram się jak najbardziej wbić w ziemie by zwiększyć dystans między nami, bo tylko wtedy będę miała jakiekolwiek pole manewru. Wypuszczam z dłoni transporter, on już nie będzie mi potrzebny, za ta drugą rękę jeszcze mocniej zaciskam na znikaczu.
Pustą rękę szybki ruchem wyrywam i uwalniam z jego uścisku, Artur chyba nie spodziewał się takiego ruchu. Zanim on zorientuje się co mam zamiar zrobić, kładę wolną rękę na jego klatce piersiowej i brutalnie odpycham go od siebie by mieć dostęp do jego serca. Znikacz zadział tylko wtedy kiedy przyłożę go do serca posiadacza Iris. Odepchnięcie go kosztuje mnie głębsze wbicie sztyletu w gardło, przez co wyrywa mi się krzyk bólu, ale nie przestaje działać.
Teraz kiedy odsunęłam go odrobinę od siebie, uwalniam drugą rękę, tą w której mam znikacz. Zanim znów zdąży się nade mną pochylić i przycisnąć mnie z powrotem do ziemi, wkładam rękę z znikaczem między nas. Widzę dezorientacje na jego twarzy. Nie wie co mam zamiar zrobić, a co najważniejsze nie ma pojęcia do czego służy znikacz, więc nie widzi nim zagrożenia. Pozwalam sobie na chytry uśmieszek.
I w tym samym momencie przyciskam znikacz prosto do jego serca. Zaraz później wciskam przycisk uruchamiający urządzenie. Zaczyna ono wibrować i świecić tuż przy klatce piersiowej Artura. Spogląda on zaniepokojony i zlękniony na znikacz. Potem dzieje się coś, czego się nie spodziewałam.
Artura coś jakby szarpał w miejscu w który było urządzenie i wstrząsnęło całym jego ciałem, a następnie dosłownie odrzuciło razem z znikaczem kilka metrów dalej. W powietrzu unosił się jego krzyk. Uwolniło mnie to od zabójczego nacisku sztyletu i zostałam wyswobodzona z jego uścisku. Artur, leży kawałek dalej i jego ciałem wstrząsają dreszcze, a urządzanie ciągle świeci i wibruje. W końcu wszystko się kończy i chłopak leży nieprzytomny na ziemi, a obok niego połyskuje w trawie znikacz.
Lecz to nie rozwiązało jeszcze wszystkich problemów. Artur lada moment może oprzytomnieć, a ja kontem oka dostrzegam Venadi które cały czas czają się na brzegu polany, a teraz kiedy zauważyli, że Artur został powalony, zmierzają w moim kierunku.
Rzucam się w kierunku chłopaka by odzyskać znikacz. Może Artur w tym momencie nie czyha na moje życie, ale Venadi już owszem. Mój były kochanek jest już bezpieczny, nie posiada Iris, te potwory nie będę chcieli już go dopaść i zabić, umowa jego życie, za moje jest już nieaktualna. Teraz polują tylko na mnie.
Zabieram znikacz, który jest gotowy do ponownego użycia i kiedy upewniam się, że w najbliższym czasie Artur nie żuci się na mnie, bo wciąż jest nieprzytomny, odsuwam się kawałek od niego i Venadi.
Nie będę udawać, że się nie bałam. W tym momencie myślałam, ze zemdleje ze strachu. Może wyeliminowałam jednego ze wrogów, za to cała masa kolejnych już kroczyła w moim kierunku. Czułam jak serce mocno i wali, a oddech przyspiesza. To co teraz powinnam zrobić, to pozbawić się samej siebie swojego Iris. Ale jakoś nie umiałam się do tego zmusić, kiedy przed chwilą widziałam, co te urządzanie zrobiło Arturowi. Ale to moja jedyna droga wyjścia. Kiedy nie będę miała Iris, Venadi nie będzie mną zainteresowane i prawdopodobnie zostawi mnie na zawsze w spokoju.
Z sercem w gardle spojrzałam na znikacz i wzięłam głęboki oddech. Raz kozi śmierć. Przepełniona chwilowa odwagą przycisnęłam znikacz do serca. I uruchomiłam urządzanie.
Znów zaczał wibrować i świecić. Po czym wypełniała mnie ogromna fala bólu rozchodząca się od miejsca w którym był znikacz, bo wszystkie części mojego ciała. Mimowolnie z mojego gardła wydobył się krzyk. Moim ciałem szarpnęło i miała wrażenie, że ktoś albo coś dosłownie brutalnie wyrywa mi cząstkę mnie. Odrzuciło mnie kawałek dalej, ale praktycznie nie odczułam upadku, bo byłam sparaliżowana bólem i niezdolna do żadnego ruchu.
W końcu znikacz przestał działać i zniknęło źródło bólu, ale nie poczułam się wcale lepiej. Nadal czułam pulsowanie resztek bólu i nie potrafiłam się ruszyć. Miałam odczucie dziwnej pustki wewnątrz siebie. Kidy wreszcie otrząsnęłam się z tego amoku na tyle, by chociaż zarejestrować co się dzieje wokół mnie, okryłam idące w moją stronę Venadi. Chciał się podnieś i zacząć uciekać, ale byłam na to za słaba.
Widziałam jak mężczyźni ubrani cali na czarno podchodzą do mnie i pochylając się nad moim niezdolnym do jakiegokolwiek ruchu ciała. Czułam się jakby ktoś wyciągnął moje wnętrze i zostawił pustą, odrętwiałą skorupe. Poczułam mocny uścisk na nodze, a potem jeden z Venadi podniósł mnie za nogę do góry tak, że wisiałam głowa w dół i chwile mną potrząsnął jak jakąś lalką.
Byłam zbyt zamroczona by o czymś myśleć, ale przemknęło mi kilka myśli o tym, że miałam nadzieje, że mnie zostawią i rozpacz o tym, że jedynak znikacz nic nie dał.
Lecz po chwili wiszenia głową w dół, mężczyzna mnie puścił i wylądowałam z jękiem twardo na trawie. A potem odeszli. Kontem oka widziałam jak przyglądaj się Arturowi, lecz kiedy zobaczyli, że i on nie ma już Iris i że oboje ledwo trzymamy się przy życiu oraz że nie będzie już z nas żadnego pożytku, postanowili nas zostawiać w spokoju. Ciągle leżąc na ziemi widziałam jak odchodzą, a w końcu znikają w ciemnym lesie, a na polanie od razu zaponowuje inny nastrój.
W tym momencie ogarnął mnie spokój jakiego nie czułam już od dawna. To koniec, to na reszcie koniec. Nie jestem już podróżniczką, nie będę się przenosić w czasie, Venadi nie będzie na mnie polować. To naprawdę koniec.
Resztkami sił podniosłam się z trawy i stanęłam na nogi. W końcu odetchnęłam pełną piersią, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Miałam ochotę się śmiać z radości. Wiatr targał moimi włosami, a ja wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Mój oddech się wyrównał, a pustka którą czułam po utracie Iris zaczęła słabnąć i odsuwać się na dalszy plan. Czułam się wolna i szczęśliwa.
Potem moją uwagę zwrócił jęk Artura. No tak, jeszcze on. Zdezorientowany i obolały podniósł się z trawy.
- Nie wiem, co się waśnię wydarzyło i nie chce wiedzieć – powiedział do mnie surowym tonem. - Ale wiem, że masz się trzymać ode mnie z daleka i nie chce mieć już tobą nic wspólnego, mam już dość zabaw z czasem.
Po czym po prostu odszedł i zostawił mnie samą. Patrzyłam jeszcze przez chwile na jego plecy i mimo bólu jaki mi zadał swoją wcześniejsza zdradą, cieszyłam się, że odchodzi. Miałam taką samą nadziej, jak on, że więcej się nie spotkamy. Tak będzie najlepiej.
- Amber! - usłyszałam krzyk z brzegu polany. To Alicja biegała w moim kierunku. - Amber!
Kiedy była już blisko wpadła mi w ramiona. Przytuliłam się do niej uradowana jej widokiem.
- O boże, co się się stało? - pyta kiedy już się ode mnie odkleja i spogląda zmartwiona i przerażona ma moją szyje, która na pewno musi wyglądać strasznie, ale już tak mocno nie krwawiła.
Lecz ja tylko się do niej uśmiecham, na wyjaśnienia i opowieści przyjdzie jeszcze czas. Teraz najważniejsze jest, że już po wszystkim. Udało mi się. Doprowadziłam tą sprawę do końca i wyszłam z niej zwycięsko. Teraz mogłam się już cieszyć normalnym życiem, bez nadstawiania karku i ciągłych podróży czasoprzestrzenych.
Może ta historia ma jednak happy end.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro