Rozdział XI
Jestem naprawdę zła na Alicje. To zazdrość nią kieruje, jestem tego pewna, nie może zrozumieć, że chcę spędzać czas z Arturem.Wiem, że teraz są większe szanse na to, że Venandi nas złapie,ale ja naprawdę coś do niego czuje i nie zaprzepaszcza tego z powodu jakiegoś tam ryzyka, a Artur bardzo mi pomógł z podróżami.Idę teraz przez park do domu. Świeci słońce, dzień jest piękny.I wtedy czuje zawroty głowy i mdłości, zaraz znów się przeniosę.Odkąd spotykam się z Arturem mam wrażeni, że przenoszę się częściej. Choć to tylko pewnie złudzenie. Przestałam też rozumieć te podróże, ale jedno wiem na pewno, stają się one coraz dłuższe. Rzucam się czym prędzej w krzaki by nikt nie zauważył jak znikam. Po chwili stoję w Rzymie i widzę swojego klona z Arturem, czyli to na pewno przyszłość. Siedzę cicho i obserwuje. Widzę jak Artur trzyma za plecami jakąś broń.Czyżby właśnie nam coś groziło? Dlatego on miał w ręku sztylet by nas ochronić? Potem wracam do siebie. Nie wiele mi daje ta podróż, więc wracam spokojnie do domu. Lecz nie jest mi to dane. Kiedy skręcam w dość mało uczęszczaną uliczkę, by iść na skróty za zakrętu pojawia się facet w czerni. Zaraz po nim kolejny i następni. Jest ich mnóstwo. Venandi. Rzucam plecak na bok, co ja mam robić? Jak się ochronić? Przecież ja nie potrafię w żaden sposób walczyć. Nie mam nawet jak uciec. Zanim podejmę decyzje,jeden z mężczyzn rusza w moją stronę, ale nie dochodzi zdyb daleko bo coś powala go na ziemie. Ktoś skoczył z dachu i go obezwładnił.
- Artur! - wołam uradowana.
- Spokojna głowa, ja się z nimi uporam.
Ruszył do ataku. Bez problemu powalił kilku mężczyzn, a kilku innym przyłożył z pięści. Pozbywał się ich jak much. Ruszał się zwinnie i szybko, bez problemu unikał ich ciosów. Już chwile potem większość była nie zdolna do jakiegokolwiek ruchu, a znaczna część była zraniona. Reszta widząc, że nie mają szans uciekła. Rzuciłam się mojemu wybawcy w ramiona.
- Dziękuje.
- Nie ma za co, dla ciebie zrobię wszystko. - Posłałam mu promienny uśmiech.
- Dlaczego właśnie byłeś na dachu?
- Czysty przypadek, z tamtą zobaczyłem, że cię zakatowali i ruszyłem na pomoc.
Całe szczęście, że był w pobliżu, sama bym sobie nie poradziła. Mój bohater.
- Trzymaj się zawsze blisko mnie – mówi – Ja jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo. Zawsze mów mi gdzie idziesz, OK?
- Spoko.
Alicja była święcie przekonana, że on przysporzy mi tylko kłopoty, a tu proszę, właśnie mnie uratował i obiecał, że będzie mnie chronił. A do tego ma kontroler.
Uspokojona wracam do domu. Tylko dalej nie wiem o myśleć o tych wszystkich podróżach.Większość z nich dzieje się w przyszłości i prawie zawsze dotyczą mnie i Artura. Może to właśnie zwiastuje, że będziemy się musieli razem zmierzyć z Venandi? Że mogę mu w pełni ufać, wbrew ostrzeżeniom Alicji? Ona mówiła, że odbywam podróże wtedy kiedy „los" chce mi coś przekazać lub o czymś powiadomić.To na pewno to. Pewnie chodzi o to, że nasza przyszłość jest powiązana i musimy działać razem. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Artur naprawdę mi się podobał i w końcu to on był od teraz moim ochroniarzem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro