Rozdział 1 ✯Problemy✯
Błyskawicznie sparowałem cięcie w żebra. Klingi mieczy zderzyły się ze zgrzytem w snopach iskier. Przez chwilę mocowaliśmy się piersią w pierś. Zamierzałem pchnąć przeciwnika, lecz ten chwycił lewą dłonią mój nadgarstek. Naparł do przodu, nogi straciły przez moment rytm. Sekunda wystarczyła mi, by pchnąć z całej siły jego ciało. Mężczyzna z głuchym jękiem upadł na ubitą ziemię. Stanąłem nad nim z uniesionym ostrzem w dłoni. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, cisnął mi piachem prosto w oczy. Krzyknąłem i ustawiłem się do bloku, starając się pozbyć drobinek spod powiek. Starszy mężczyzna poderwał się i skoczył na przód, wymachując mieczem. Oślepiony przez moment nie spodziewałem się uderzenia od prawego biodra. Rozpaczliwie zatrzymałem cios, czując już narastający ból mięśni. Odbił mój miecz i zaatakował celujący w głowę. Zanurkowałem, a ostrze przecięło powietrze tuż nad moją głową. Warknąłem, obróciłem się i rozpocząłem serię cięć.
Przeciwnik blokował każdy cios w skupieniu, lecz widziałem, że jego postawa była coraz bardziej spięta. W końcu się zmęczył.
Z każdym kolejnym ciosem jego uderzenia stawały się wolniejsze. Jego oddech stał się świszczący, a krew szumiała jak potok. Na czole wystąpił pot, a mięśnie napięły się z wysiłku, blokując mój atak. Odskoczyłem i znów natarłem. Przyśpieszając, z całej siły uderzyłem płazem w jelc, wytrącając mu miecz. Wzrok mężczyzny powędrował za swoją bronią, a moje ostrze przycisnąłem do jego obojczyka.
Kącik moich ust uniósł się nieznacznie w zadowoleniu i zabrałem swoją broń. Odszedłem kawałek od mojego przeciwnika i przetarłem skrupulatnie ostrze miecza z kurzu. Przyjrzałem się mu krytycznie. Ostrze w kilku miejscach wyszczerbiło się dość dotkliwie. Zbroczę wyglądało nie najlepiej, a sztych sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz się złamać. Teraz nadawał się tylko i wyłącznie do wyrzucenia lub drugiego przetopu.
- Bardzo dobrze, mój Panie. Znacznie lepiej niż ostatnio. - Skinął mi bezwłosą głową w geście szacunku, metodycznie strzepując piach ze swoich ubrań.
- Wtedy też cię pokonałem, Malgeriusie.
Bystre, czarne oczy zalśniły aprobatą przez chwilę na niewielki przytyk w moim głosie.
- Touche. - Zaśmiał się gardłowo i przetarł pokrytą wieloma bliznami dłonią perlący się na hebanowej skórze pot.
- Nie rozumiem, po co wciąż mnie szkolisz? Jestem dostatecznie w tym dobry. Jest wiele poważniejszych spraw, którymi mógłbym się zająć.
- Też wolałbym, byś mój Panie skupił się, chociażby na lekcje historii, wojskowości, teorii taktyki, czy chociażby języków i geografii. Nie będę nawet już mówić o dyplomacji i manierach, bo wiem, że nie przepadasz za nauką tego.
Uśmiechnąłem się, gdy poznałem głos znajomego mi staruszka.
Jaral szedł w naszą stronę lekko przygarbiony, podpierając się dębową laską. Były namiestnik wydawał się kruszyć z każdą kolejną wiosną, od kiedy zamieszkałem w Umbrze. Przez ostatnie dwa lata stary demon dbał o mnie, służąc mi dobrą radą i ucząc podstaw funkcjonowania kraju, w którym przyszło mi rządzić. Nigdy nie musiałem wątpić w jego wskazówki. Polubiłem go. Był wsparciem, gdy Kirial i Dewos znikali w ważnych sprawach. Mój uśmiech zbladł nieznacznie. Tysiąc lat to górna granica wieku demonów. Niedługo może zabraknąć mi jego pomocy.
- Coś się stało? - zapytałem, spinając się odruchowo. - Nie zjawiasz się tu, póki nie musisz.
- Obawiam się, że nadciągają kłopoty, mój Panie. - odparł zmartwiony. Zobaczyłem, jak wątła dłoń zaciska się na drewnie. Mój żołądek natychmiast ścisnął się z nerwów.
- Jakie kłopoty? Znów coś z ładunkami? Coś z Kirialem? Moim ojcem? - Poczułem narastającą panikę w moim sercu.
- Nie, nie, spokojnie. To mniejszy problem, Isilu, lecz równie uciążliwy. - Westchnął i po chwili ujrzałem grupkę osób zmierzających w naszym kierunku w pośpiechu.
Skrzywiłem się, rozpoznając tę delegację. Jaral miał rację. To nie było niebezpieczeństwo. Prędzej zepsuję sobie nerwy na resztę dnia. Stanąłem ciężko i podałem Malgeriusowi zniszczoną broń, szykując się mentalnie na nadciągającą burzę.
Czy oni choć raz nie mogą pójść mi na rękę?
Chociaż raz odpuścić mi i nie obrzydzać doszczętnie mojego stanowiska?
Od dnia, w którym objąłem tron, nie było lekko. Od zawsze wiedziałem, że bycie królem, to nie był przyjemny obowiązek. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Mój stryj pozostawił mi po sobie dużo spraw, którymi było trzeba się niezwłocznie zająć. Szczególnie niezwykle butną radą, która starała się kierować wszystkimi moimi dotychczasowymi decyzjami.
W radzie było, nie licząc mnie, siedmioro ludzi, a trójka pędząca w moją stronę była kulą u nogi dla każdej uchwały, którą chciałem powołać. Już i tak wycofałem inną dwójkę, zastępując ich Kirialem i moim ojcem, lecz problemy nie zniknęły. Nie zanosiło się też, by miały kiedykolwiek zniknąć.
Moja współpraca z nimi przypominała użeranie się króla z polskimi szlachcicami. Jakby mogli, na wszystko postawiliby veto.
Skrzywiłem się z obrzydzeniem, słysząc już z takiej odległości okrzyki pochwalne dla mojej osoby.
Obłuda, tylko to ich definiuje.
- Wasza Wysokość! - Wysapał potężny mężczyzna o pulchnej twarzy pozbawionej nawet najmniejszego zarostu.
Sapał z wysiłku jak tur cały czerwony.
Za nim zobaczyłem również czerwonego, lecz raczej ze wstydu chłopaka w lekkiej zbroi. Poznałem w nim jednego z początkujących strażników. Był chyba nawet młodszy ode mnie. Powinienem był przydzielić mu coś łatwiejszego.
Z nimi nawet wieloletni strażnicy mają problem.
- Przepraszam, Panie. Nie mogłem ich zatrzymać. Odgrażali się, że spotka mnie kara. - Przepraszał, a jego twarz stawała się jeszcze bardziej czerwona. Duże, psie uszy na jego głowie oklapły. Spojrzałem na blondyna z litością.
- W porządku. Nic się nie stało. Wróć do pracy. - Skinąłem mu głową, a on z radością się wycofał, biegnąc na swój posterunek.
Przybrałem srogi wyraz twarzy, zwracając się do przybyłych mężczyzn.
- Co was do mnie sprowadza? Rozkazałem, by nikt nie przeszkadzał mi w treningu, chyba że z ważnego powodu.
- Ale to jest bardzo ważne! - zakrzyknął potężnej budowy mężczyzna, a jego zawsze pomarszczona twarz zafalowała w oburzeniu. Spod krzaczastych brwi rzucił mi rozeźlone spojrzenie.
Z całych sił zmusiłem swoją magię, by pozostała uśpiona.
Nie mogłem pozwolić sobie na zaatakowanie tych ludzi. Byli zbyt wysoko postawieni w Umbrze. To był też powód, dla którego ciężko mi wyrzucić ich z rady.
- Statki znów nie wróciły do portu? Ktoś znów zaatakował mieszkańców przyportowych wsi? Wystąpiły problemy z oczyszczaniem Lasu Cieni?
- Nie, Królu, to nie to. - Wysapał wciąż czerwony Jandar Advynn.
Wyciągnął z kieszeni na piersi bawełnianą chusteczkę z wyszytym na niej herbem z halabardą i przetarł nią spoconą twarz.
Prychnąłem z obrzydzeniem, już wiedząc, co chcą na mnie wymóc.
- Jeśli znów chodzi o festyn, nie zgadzam się. Sądziłem, że wyraziłem się dostatecznie jasno w tej sprawie na ostatnim spotkaniu. - Rzuciłem im twarde spojrzenie. Kątem oka zobaczyłem, jak Jaral uśmiecha się nieznacznie w moim kierunku, starając się opanować moje nerwy.
- Ależ to tradycja! - Zakrzyknął Zyrlan, a jego szare oczy zapłonęły. Lord Connak nigdy nie należał do osób o spokojnym usposobieniu.- To już druga wiosna, której nie witamy świętem! Ludzie pragną wytchnienia, zabawy.
- Rozumiem to, ale nie możemy sobie na to pozwolić. - odpowiedziałem spokojnie, biorąc mocny wdech. - Deryt zrujnował naszą gospodarkę. Gdyby obecnie nie Terra, nie mięlibyśmy żadnych sojuszy. Okoliczni wyspiarze odmawiają jakiegokolwiek handlu z nami. Mało tego, zatapiają nasze statki i mordują naszych ludzi. Cały nasz dotychczasowy ładunek leży na dnie morza, mimo moich licznych listów i próśb o spotkanie. Ktoś pojawia się w przybrzeżnych wsiach i sieje w nich zniszczenie. Policja królewska nie robi nic, tylko całe dnie tropi sprawców. Mieszkańcy, którzy jakoś przeżyli i nie mają rodzin w innych osadach, stają się żebrakami na ulicach miast. Ostatnia zima sprowadziła spustoszenie w stolicy, tak samo, jak wszędzie.
- To prawda. - Poparł mnie Malgerius, stając za moimi plecami już bez mieczy, które musiał odłożyć, gdy nie patrzyłem. - Król Aran wsparł nas. Gdyby nie on, mniejsze wsie nie przetrwałyby. Dostarczał jedzenia, którego brakło i wszystkiego, co było potrzebne.
- Cała zima na garnuszku Terry! - Warknął Jandar i splunął z niesmakiem.
Skrzywiłem się, starając się ukryć pogardę na swojej twarzy.
Zero wdzięczności w tych ludziach. Żadnej pokory.
- A co miałem zrobić? Jesteś handlarzem. Sam straciłeś kilka okrętów ze swojej floty. Nie stać nas, na odbudowę statków. Skarbiec jest coraz szczuplejszy, a wy jeszcze przybywacie z czymś, co pochłonie nasze ostatnie oszczędności!
- I niby czyja to jest wina? - Usłyszałem za ich plecami. Ralnor Caidan, który do tej pory stał cicho za starszymi i przysłuchiwał się naszej rozmowie, w końcu zabrał głos. Tylko zrobił to do siebie. Na jego nieszczęście nie jestem starcem, który ma problem ze słuchem, by go nie usłyszeć.
Skrzywiłem się, lecz powstrzymałem uwagę, cisnącą mi się na usta.
Oni kompletnie nie rozumieli tego, co naprawdę działo się w naszym kraju. Widzieli tylko czubki swoich nosów, tylko swoje własne sakwy wypchane złotem.
Wszyscy trzej lśnili od szarłatu, złota i purpury. Ich dłonie, szaty zdobiły klejnoty i wiele warte kruszce. Caidan przy pasie trzymał szable. Niezwykle bogato zdobioną, nienadającą się do walki. Nigdy nie była zaprawiona w boju, tak samo, jak jej właściciel. Nawet Dente, miecz koronacyjny tego kraju wydawał się mniej bogaty. Dłonie wszystkich z tych mężczyzn były jak dłonie dziecka. Żaden z nich nie trzymał łopaty, a co dopiero prawdziwego miecza. Próbowali panować nad państwem, którego może i nawet pod złym przywództwem, nie próbowali bronić. Ich oczy patrzyły na mnie z pogardą i odrazą. To oczy bestii, nie osób, którym zależy na dobru państwa. Okazałem się nie być królem, który daje się rozstawać po kątach jak gówniarz, który nie posiada własnego zdania. W dodatku posiadający bardzo wpływowych przyjaciół. Nienawidzą mnie na to, że zamiast do ich rodowych skarbców złoto trafiło na odbudowę portu, osad, na budowę sierocińca dla dzieci, które w tej przeklętej wojnie straciły jedynych bliskich.
Plują na mnie za moimi plecami, bo zmniejszyłem podatki, mimo coraz mniejszych zasobów skarbca, bo nakarmiłem ludzi, którzy stracili wszystko w bezsensownej sprawie, która nie przyniosła nikomu korzyści.
I to tyle, co dostaję za swoje starania.
Że też ojciec musiał pojechać do Terry. Tak bardzo chciałbym, by tu był w tej chwili. Może on szybciej przemówiłby im do rozsądku.
Wyjechał trzy dni temu do Yarajs z gratulacjami, ale i także wyrazami współczucia dla Calladiona.
Starszy brat Silvera porzucił swoje dotychczasowe stanowisko generała wojsk swojego ojca i zajął swoje miejsce na tronie, zastępując Arana już od miesiąca. Dobrze się sprawował jako nowy władca. W porównaniu do moich nieporadnych początków to było wiadome, że będzie bardziej zorientowany w obowiązkach, które na niego spadły.
Wychował się w tym świecie, a ja mimo płynącej we mnie krwi, która jest stąd, wciąż byłem tylko przybyszem. Kilka dni po koronacji odbyły się jego zaślubiny, na których też nie przypadło mi być.
Związał się z podobno śliczną selkie, będącą córką wodza jednej z sąsiadujących nam wysp, zacieśniając sojusze. Na nieszczęście całego państwa nowa królowa straciła ich pierwsze dziecko. Aralana podupadła po tym na duchu, tak samo, jak jej mąż. Dlatego poprosiłem, by ojciec tam pojechał. Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Panie mój, festyn byłby dobrym sposobem na poprawę naszej sytuacji. Moglibyśmy zaprosić delegację z innych państw, by zyskać sprzymierzeńców.- Tym razem Caidan odezwał się już głośniej, wyrywając mnie z moich myśli. Jego oczy zapłonęły z ekscytacji na pomysł. - Moglibyśmy zorganizować turniej...
- Nie. - Podniosłem rękę, od razu go uciszając. Mężczyzna rzucił mi tylko wściekłe spojrzenie. Jego dłonie zbielały, gdy zacisnął je w nerwach.
- To zbyt ryzykowne. - Złapałem się za nasadę nosa, czując napływający ból głowy. Zaczyna zdarzać mi się to zbyt często. Przemęczenie z czasem mnie wykończy. - Turniej nie pochłonąłby tylko naszych finansów, ale i także ludzi. Dobrych żołnierzy, którzy wzięliby w tym udział tylko dla chwały. Wszyscy doskonale wiemy, że część osób ginie we wszystkich konkurencjach. Nie możemy pozwolić sobie na stratę nikogo, kto może walczyć.
To byłoby zbyt niebezpieczne. Nie wiemy, kto jest naszym wrogiem. Ściąganie do stolicy kogoś, kogo nie jesteśmy pewni i dodatkowo odsłanianie naszych granic z broniących ich sił... Nie mogę na to pozwolić. Podczas ataku krew mieszkańców będzie spoczywać na moich rękach.
- Panie, powinieneś nas posłuchać i związać z kimś odpowiednim. Małżeństwo najstarszego z synów króla Arana wyszło wszystkim na dobre. - Lord Advyn powrócił do swoich naturalnych kolorów. - Jestem przekonany, że znalazłoby się wiele panien z dobrych rodów, które...
- Mojemu ojcowi nikt nie wybierał żony, ani nawet nie próbował tego proponować. Mylę się? - Ponownie przerwałem mężczyźnie. Nie dam im decydować o każdych aspektach mojego życia. Jeśli im na to pozwolę, a nim się obejrzę, przejmą nade mną kontrolę.
- Nie mylisz się, ale nie było to w takiej sytuacji, jak obecna, Wasza miłość. - Niespodziewanie usłyszałem głos Jarala zza moich pleców i poczułem, jak wątłe palce zacisnęły się na moim ramieniu.
Chwilowe ukłucie zawitało w moim sercu. Nawet on w takim momencie jest przeciw mnie? Zgadza się z nimi?
- Pozwólcie, że sam zdecyduję, kto zostanie moją żoną i kiedy. - Westchnąłem, czując ciężkie spojrzenia wszystkich mężczyzn na mojej osobie. - Najpierw ustabilizuję sytuację w kraju, a potem się zastanowię. - Odpowiedziałem najbardziej dyplomatycznie, jak się dało. - A ślub Calladiona był planowany dłużej, niż ja jestem w Agelii.
- Rozumiem, ale w Terze jest dwoje książąt! - Zakrzyknął Connak. Na jego czoło wystąpiła od razu ogromna zmarszczka.
Prychnąłem, zaplatając dłonie na piersiach, hamując narastający gniew. Zamknąłem oczy w momencie, gdy powoli napływały do mnie kolory ich aur, a krew płynąca w ich ciałach zaczęła szumieć coraz mocniej.
- Kirial jest waszym księciem. - odpowiedziałem wyjątkowo spokojnie, wciąż z zamkniętymi oczami.
- To bękart!
- Bękart, którego uznałem. Który otrzymał tytuł, który mu się należał już w dniu jego narodzin. Płynie w nim ta sama krew, co we mnie. Należy to rodu Eilren i Dente zaakceptował go na mojego następcę.
Dente od czasu mojej koronacji leżał tam, gdzie spoczywał przed moimi narodzinami. Bezpiecznie na uchwycie, czekając na moment, w którym znów będzie potrzebny, by wybrać kolejnego władcę. Bez niego przy moim boku do tej chwili czuję się jak bez jednej ręki.
Niecały rok temu podczas jednej z narad rady Kirial wstał wściekły i targany emocjami dotknął klingi.
Czarne ostrze znów zapłonęło, ku zaskoczeniu nas wszystkich. Światło miecza było lżejsze, niż w chwili mojego wyboru, lecz Jaral szybko wytłumaczył, że Dente wybrał osobę, która zasiądzie na tronie, gdy ja go opuszczę. Mimo to ludzie nie patrzyli na mego kuzyna przychylniej. Wciąż za jego plecami było słychać szepty głoszące "Morderca", "Bękart", "Duch", "Potwór".
Mimo jego usilnych prób nie widzą go jako jednego z moich doradców, a tym bardziej niegodnego posiadania mienia księcia. W tej chwili Kirial powinien już dojechać do portu Mejs przy zatoce Ciszy. Od kiedy Las Cieni zaczął być oczyszczany z bestii, podróże stały się znacznie prostsze i bezpieczniejsze. Dzięki temu w końcu mogliśmy wznowić tak niewielką szansę na eksport naszych towarów z wyspy na nieszczęście, jak na razie tylko pod banderą Terry.
- Wasza Wysokość!
Obróciłem się gwałtownie w stronę, z której dobiegał roztrzęsiony głos.
Pierwszym, co dostrzegłem była zbroja z herbem policji królewskiej, którą założyłem. Moje płuca jakby się zacisnęły, gdy poznałem te czarne, lekko zielonkawe włosy.
Elyon szaleńczo biegł w naszą stronę, a na jego twarzy zobaczyłem świeżą krew. Nim zdążyłem zrobić cokolwiek, chwycił mnie za przed ramiona. Jego złote oczy szaleńczo starały się skupić na moich.
- Zaatakowano rynek główny! Kapitan Peris jest w niebezpieczeństwie!
....
Serdecznie witam wszystkich w pierwszym rozdziale "Czasu Światła"!
Nie mogę uwierzyć, że wróciłam do tej historii, ale oto jest!
Obiecałam i jestem.
Mam nadzieję, że cieszcie się z tego powodu tak samo mocno, jak ja. ☺️
W końcu po tak długim czasie oczekiwania znów spotkaliśmy się z Isilem już na jego nowym stanowisku i niedługo dowiecie się, co słychać u reszty starych bohaterów.
Jestem dzięki Wam niesamowicie szczęśliwa, bo nigdy nie sądziłam, że "Symbol Mroku" osiągnie ponad siedemdziesiąt tysięcy wyświetleń, a co dopiero faktycznego doczekania się drugiej części 🤧
Dziękuję i cóż, zapraszam do dalszego czytania ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro