Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział siódmy - Intryga

Bo świat jest intrygą, a spiskowcami ludzie,
którzy kolejno knują i siebie zatracają.


Błogi stan snu powoli opuszczał jego ciało, a na jego miejsce pojawił się pulsujący ból w tyle głowy. Poruszył się niespokojnie słysząc w uchu nagły, dziwny szmer, a gdy wciąż nie ustawał zamachnął się ręką. Kiedy i to nie przyniosło żadnych efektów, z westchnięciem otworzył oczy. Na widok wielkiego szczura stojącego tuż obok jego policzka, zerwał się na równe nogi i odsunął pod samą ścianę. Nie, żeby bał się tych małych, brudnych stworzeń z oślizgłymi ogonami... jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej kiedy dziki gryzoń bierze cię z pełnego zaskoczenia!
Dobrze, że przynajmniej nie zaczął piszczeć jak panienka...
Odetchnął głęboko i przeczesał swoje niezbyt świeże włosy. Gdzie, do jasnej cholery się znajdował?!
Rozejrzał się dookoła, bez większego problemu widząc poszczególne elementy pomieszczenia. Pojedyncze łóżko polowe, jakaś miska i... kraty. Więzienie? Jakim cudem trafił za kratki?J
ego wciąż jeszcze ospały umysł zaczął nagle pracować na pełnych obrotach. Czy zrobił coś nie tak? Nie pamiętał by popełnił jakąkolwiek zbrodnię, zresztą nie był nawet w Azkabanie - nie wyczuwał żadnej obecności dementorów.
Skup się, skup się, skup się...
Pamiętał konferencję w Liverpoolu, liścik, chwilę słabości na korytarzu...
Nie ufaj nikomu- nigdy nie wiesz kto jest Twoim wrogiem...
Tanya! Teraz pamiętał. Uprowadziła go. Drobna, ugodowa, zawsze lojalna - a jednak zrobiła to. Bez mrugnięcia okiem, bez żadnego zawahania, tak po prostu pozbawiła go przytomności i umieściła w tym miejscu. Zacisnął dłonie w pięści czując frustrację i gniew. Czuł jednak, że było coś jeszcze. Coś, jakieś uczucie, które nie dawało mu spokoju, od kiedy się obudził.
Odepchnął się od ściany, ruszając w obchód po ciemnej celi. Takie zachowanie zawsze pozwalało mu się skupić, jednak w tym momencie jakoś dziwnie go rozpraszało. Gdzieś w odmętach jego umysłu dryfowała odpowiedź, jednak jak na razie nie potrafił do niej dotrzeć.
Nagle zatrzymał się w miejscu, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt nadziei. Czym prędzej przeszukał wszystkie możliwe kieszenie, jakie miał w ubraniach, jednak nie znalazł tego czego szukał. Zabrali ją, zabrali mu różdżkę. Nie miał szans na wydostanie się stąd, nie o własnych siłach. Zaklął pod nosem, po czym w akcie desperacji rzucił się do krat i szarpnął nimi z całej siły. Oczywiście nie ruszyły się nawet o cal, jednak nie spodziewał się niczego innego.
Świetnie, po prostu bosko. Będzie gnił w tym przeklętym miejscu, w momencie gdy na zewnątrz dzieją się nie wiadomo jakie rzeczy. Gdzie Granger...
Podniósł głowę w nagłym olśnieniu, a nad jego blond czupryną niemalże pojawiła się zapalona lampka.Miałeś Granger i nie potrafiłeś jej dobrze wykorzystać.
Już wiedział co siedziało w odmętach jego umysłu. Martwił się. Martwił o tę małą, wredną, ale jakże pociągającą i bardzo atrakcyjną kobietę. Nie chciał by coś jej się stało, a na samą myśl o jej... nie, nie będzie o tym myślał. Ona nie ma z tym nic wspólnego, może dadzą jej spokój.
Jasne, sam ją w to wciągnąłeś, zabierając do swojego domu, wiesz?
Miał ochotę zakląć na cały głos. Gdyby miał różdżkę, to wysadziłby całe to miejsce i obrócił w pył. Co mu zostało w tej sytuacji? Powinien zacząć krzyczeć, żeby ktoś do niego zszedł?
W jakiś sposób ta myśl wydała się najrozsądniejsza i już otwierał usta, kiedy doszedł go głos w prawej strony:
- I tak nie przyjdą. Nie wysilaj się Malfoy.
Wzdrygnął się, w napięciu próbując namierzyć źródło dźwięku. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego dłonie kurczowo ściskają więżące go kraty, usta wciąż ma lekko rozchylone, a nogi ledwo dostrzegalnie dygoczą z... no właśnie, z czego? Z zimna. Tak, na pewno z zimna, no przecież nie ze strachu!
Nieco zbyt gwałtownie puścił kraty, prawą dłoń zwyczajowo kierując w stronę włosów. Stały odruch przy zdenerwowaniu. Nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, ale stresował się jak diabli. Uśpiony dotychczas tchórz w jego sercu zamruczał z dziką satysfakcją. No nie! Nie mógł na to pozwolić. Jak to wpłynie na jego opinię publiczną?! Nie ważne, że na ten moment był po prostu zwykłym, szarym człowieczkiem, którego potraktowano jak worek ziemniaków. Mimo wszystko wciąż pozostawał Ministrem Magii i musiał zachować twarz! Zwłaszcza przed obcymi i porywaczami. Właśnie tak.
Dla pewności jeszcze raz przeczesał swoje już lekko nieświeże włosy i przywdział na twarz wyuczony, firmowy uśmieszek. Chcąc stworzyć wokół siebie iluzję odwagi, nonszalancko oparł się o kraty i luzacko zdmuchnął kilka kosmyków, które opadły mu na oczy.
Z odległości kilku metrów dotarło go głośne prychnięcie. Już miał otworzyć usta, żeby wyrazić swoje zdanie na temat jawnego braku szacunku, kiedy głos znowu go uprzedził:
- Widzę, że wciąż niewiele się zmieniłeś. Buźka dalej najważniejsza, co?
Poczuł jak jakiś nieprzyjemny prąd urządza sobie maraton wzdłuż jego ciała, mieszając się ze złością. Jak on śmiał?! Po chwili jego czoło przecięła podłużna zmarszczka.Granger. Nie bez powodu pomyślał właśnie o niej, słysząc to niedorzeczne oskarżenie. Tylko ona przez cały czas wyrzucała mu, że jego „piękna buźka" to jedyna rzecz, o którą tak naprawdę dba. Czyżby zbieg okoliczności?
Poruszył się niespokojnie w miejscu, po czym zrobił niewielki krok w przód. Pochylił się nieco, zwężając swoje stalowoszare oczy.
- Znamy się?
Tym razem odpowiedzią nie było zwykłe, zdawkowe parsknięcie. Nieznajomy posunął się o całą milę w przód, wybuchając głośnym śmiechem. Wbrew pozorom nie był to jednak radosny dźwięk. Z łatwością dało się wyczuć w nim duszące uczucie smutku i bezradności.
Draco po raz kolejny poczuł jak ogarnia go złość. Nie ważne kim jest ten, ten... ktoś! Nie dość, że jest bezczelny to jeszcze roześmiał się niemalże w twarz samemu Ministrowi! Oj, coś czuł, że nie polubi tego osobnika. Zbyt mocno działał mu na nerwy.
Zebrał się w sobie, szykując do ciętego monologu. Zanim jednak zdążył powiedzieć choćby słowo, z mroku zaczęła wyłaniać się sylwetka.
Potrzebował dokładnie sekundy, żeby rozpoznać tę znaną na cały magiczny świat twarz.
Zachłysnął się powietrzem, odkasłując głośno dwa razy.
- Potter?

*~*~*

Jak w każdym poprawnie funkcjonującym społeczeństwie - nie ważne, magicznym czy mugolskim- w tzw. „godzinach szczytowych" wszystkie większe instytucje działały więcej niż prężnie. Na nieszczęście Hermiony, zasada ta obowiązywała także w londyńskim Ministerstwie Magii, gdzie czarodzieje przelewali się falami, przywodząc na myśl mrówki w ogromnym mrowisku... i jak, do nieskończonej mocy Merlina, miała znaleźć w tym tłumie kogokolwiek?!
Nie była pewna dlaczego właściwie przyszła akurat tutaj. Co prawda kiedy Malfoy zniknął bez śladu w tym ciemnym zaułku, myśl o Ministerstwie zdawała jej się logiczna, jednak teraz... cóż, coś wyraźnie było nie w porządku, a jej intuicja szalała niczym stary fałszoskop Harry'ego. Na myśl o przyjacielu poczuła ucisk w sercu, jednak starała się go zignorować. To nie pora na użalanie się nad długotrwałym brakiem kontaktu, nie teraz.
Idąc pod prąd, starała się przecisnąć w stronę starych wind. Drogę do jego gabinetu znała już na pamięć i była święcie przekonana, że trafiłaby tam nawet z zamkniętymi oczami, jednak tłumy czarodziejów zdawały się być w zmowie, by jak najbardziej utrudnić jej tę wędrówkę.
Zanim dotarła do celu, została kilka razy nadepnięta, a raz omal nie upadła, utrzymując równowagę tylko dzięki uprzejmości jakiegoś starszego mężczyzny z dziwnym czepkiem na głowie. Cóż, jak to mówią, o gustach się nie dyskutuje, prawda?
Poprawiła rozwiane włosy i przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków. Czekając aż winda zawiezie ją na trzecie piętro, uspokoiła się trochę, a do jej serca wdarły się niechciane wyrzuty sumienia.
Co ona właściwie wyrabia? Przecież dziś miał się pojawić transport rannych dzieci. Była potrzebna w szpitalu, a zamiast tego biega za jakimś blondwłosym kretynem! Owszem, otworzyli się na siebie, zaczęła czuć się przy nim... inaczej. Spędzili razem wspaniałą noc... ale potem zniknął! Czy była aż taką desperatką, żeby za nim biegać?!
Pokręciła głową, ganiąc się za głupotę, zdesperowanej podlotki. Była dorosłą kobietą na stanowisku i tak powinna się zachowywać, do cholery!
Wyprostowała się gwałtownie, a nowe postanowienie zabłysło w jej oczach. Wraca tam, gdzie powinna być. Nachyliła się przed dwójką czarodziei, żeby wcisnąć guzik, obok którego widniał napis „ATRIUM". W ty samym momencie drzwi do windy otworzyły się i stanęła w nich elegancka, czarnowłosa kobieta. Pansy Parkinson.
Zauważając Hermionę znieruchomiała na ułamek sekundy, po czym przepchnęła się przez niewielki tłumek, by stanąć tuż obok niej. Osłupiała, zupełnie nie wiedziała co ma o tym sądzić. Ostatni raz widziała Parkinson w gabinecie Malfoy'a, kiedy zmierzyła ją pełnym niedowierzania spojrzeniem, a wcześniej... cóż, miała nadzieję, że incydent z winem poszedł już w zapomnienie. Przygryzła lekko wargę, patrząc na kobietę kątem oka. Jej mina dała jednak jasno do zrozumienia, że nadal to pamięta.
- Ministra nie ma u siebie.
Odezwała się tak niespodziewanie, że gdyby Hermiona trzymała coś w rękach z pewnością by to upuściła.
Obróciła się w zwolnionym tempie, patrząc na byłą koleżankę ze szkoły ze szczerym zdumieniem.
- Słucham?
Mogłaby przysiąc, że Pansy nim odwróciła głowę, zdążyła przewrócić oczami.
- Jeżeli wybierasz się do Malfoy'a to go nie ma...
- Ależ ja wcale...
- ... od rana jest na spotkaniu w Liverpoolu.
Hermiona otwierała usta, żeby kontynuować swoją wymówkę, jednak słysząc ostatnie słowa Parkinson, zrezygnowała. Patrzyła się na nią z głupim wyrazem twarzy, jakby nie do końca rozumiejąc treść informacji. Zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie cichymi rozmowami reszty czarodziejów i bzyczeniem muchy latającej gdzieś nad ich głowami.
Od rana jest na spotkaniu w Liverpoolu. Aha. Czyżby więc była na tyle zdesperowana, żeby mieć omamy wzrokowe z Malfoy'em w roli głównej?! Mogłaby przysiąc, że widziała go w tym zaułku. A przecież nie ma możliwości by był w dwóch miejscach naraz... prawda? Prawda?!
Przypomniała sobie własną sytuację w trzeciej klasie, kiedy używała zmieniacza czasu. Czy to możliwe, żeby Draco używał tego przedmiotu? Ale po co?
Z jednej strony miało by to sens, zwłaszcza biorąc pod uwagę teraźniejsze wydarzenia... jednak nie. Z pewnością nie wpadłby na takie rozwiązanie. Był mądry, ale bez przesady.
Jak przez mgłę zarejestrowała kobiecy głos oznajmujący, że są na poziomie Atrium. Prawie nie poczuła, kiedy jakiś czarodziej naparł na nią, próbując przedostać się do wyjścia. Po prostu stała, pochłonięta burzą myśli i domysłów. Dopiero po dłuższej chwili, zorientowała się, że w windzie została jedynie Pansy, patrząc na nią z ponagleniem w oczach.
- Mówiłaś coś?
Parkinson po raz kolejny przewróciła oczami. Oj, chyba nadal niezbyt za nią przepada...
- Pytałam czy nie wysiadasz.
- Nie... - Hermiona zawahała się na chwilę, myśląc nad dogodną wymówką. Okazało się to jednak zupełnie niepotrzebne. Pansy zmierzyła ją z góry na dół taksującym spojrzeniem, po czym skinęła głową.
- Nie wiem co takiego w sobie masz, ale Draco dzięki tobie staje się lepszym człowiekiem. - Przerwała na moment, przygryzając wargę. Nowi czarodzieje zaczęli przeciskać się obok niej, sapiąc z niecierpliwością. - Nie ufam ci, ale widzę, że on tak. Przez wzgląd na niego, mam nadzieję, że nie kombinujesz niczego co mogłoby go zniszczyć.
Skończywszy ten dziwny monolog, obróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając Hermionę z jeszcze większym mętlikiem w głowie. 
Draco dzięki tobie staje się lepszym człowiekiem.
Korytarz przez który biegła nie był aż tak zatłoczony jak Atrium, jednak to jedno zdanie powtarzane raz po raz niczym mantra, ani trochę nie pomagało w skupieniu uwagi. Poruszała się niemalże na oślep, gnana jakimś dziwnym przeczuciem- intuicją, która przez długi czas nie dawała znaku życia.
Kiedy dowiedziała się, że Malfoy jest na spotkaniu w Liverpoolu, coś dosłownie kazało jej pojechać na to trzecie piętro i zajrzeć do jego pokoju.
Drzwi zostawił zamknięte, jednak nie stanowiło to dla niej większego problemu. Przez cały tydzień obserwowała jak ściągał własnoręcznie założone zabezpieczenia, a że była pojętna, umiała całą inkantację już trzeciego dnia.
Wyciągnęła własną różdżkę i nie zastanawiając się wiele, powtórzyła dosyć skomplikowany ciąg gestów. Przez krótki moment do jej myśli wtargnęła niepewność, czy przypadkiem otworzyć gabinetu nie musiał Minister we własnej osobie... jednak, ku jej wielkiej uldze, już po chwili drzwi stanęły otworem.
Rozejrzała się dookoła niczym rasowy włamywacz, po czym cichaczem wślizgnęła się do środka.Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak w dniu kiedy była tu ostatni raz. Zresztą, co wielkiego mogło zmienić się przez te parę dni? Mógł jedynie usunąć tę brzydką, czarną kanapę, jednak z tego co widziała, chyba postanowił zostawić ją tam, gdzie stała.
Podeszła do wielkiego okna, przed którym stało biurko Malfoy'a. Doskonale pamiętała jak wielki rozgardiasz zawsze na nim panował. Draco tyle razy wyglądał jakby chciał podrzeć te wszystkie papiery, że na samo wspomnienie, uśmiech sam wypłynął na jej usta.
Przejechała dłonią, bo drewnie najlepszej jakości (jakżeby inaczej), a jej wzrok padł na dwie karteczki, położone jedna pod drugą.
Zmarszczyła brwi i przysunęła sobie krzesło.

Uważaj na każdy krok, słowo, miejsce pobytu.
Bądź medialny, pokazuj się ludziom i uważaj -mają na Ciebie sposób.

*

Przegrałeś. To koniec.
Ostrzegałem, że mają na Ciebie sposób i właśnie zaczynają wplatać go w życie.
Pokażą na co ich stać.
Najgorsze, a dla nich najlepsze jest to, że nic nie możesz zrobić. 
Tak sądzą. Ale czy rzeczywiście tak jest?


Opadła na oparcie, marszcząc już nie tylko brwi, ale całe czoło. Jej myśli szalały z tak wielką prędkością, że brak pary nad głową zdawał się niemal niemożliwy.O co w tym wszystkim chodzi? Potrzebowała dłuższej chwili, aby przetrawić te wszystkie informacje, po czym pochyliła się by wziąć liściki do rąk.... mają na Ciebie sposób. Przed oczami jak żywa stanęła jej scena sprzed kilku dni, kiedy spotkała Blaise'a w tym ciemnym zaułku:
 - ... a co z Malfoy'em?
 - Nie martw się, mam plan. Josh z pewnością spełni swoje zadanie idealnie...
Podniosła się z krzesła i zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Rozmowa o tym całym Joshu, blondyn w szarej bluzie, znikający za zakrętem w Ministerstwie podczas wystąpienia Malfoy'a...
i dziś!
Zerknęła na drugą wiadomość, z ledwością tłumiąc prychnięcie.
Najgorsze, a dla nich najlepsze jest to, że nic nie możesz zrobić.Tak sądzą. Ale czy rzeczywiście tak jest?
- Oczywiście, że nie! Mogło być zupełnie inaczej. Mógł pogadać ze mną. Co za kretyn...!
Opadła z powrotem na krzesło, czując jak falę frustracji zastępuje poczucie bezradności.
Musiała coś zrobić, jakoś mu pomóc. Po prostu zacząć działać! Tylko od czego zacząć?
Przede wszystkim musiała mieć jakieś wsparcie. Miała trzy osoby, na których zawsze mogła polegać, z czego jedna zniknęła bez śladu, a druga zdaje się być wrakiem człowieka... została więc Riley. Oczywiście plus osoba, która z pewnością pomoże samemu Malfoy'owi.
Zerwała się z miejsca i nie dbając o szczegół jakim było zabezpieczenie gabinetu, biegiem ruszyła w stronę windy.

*~*~*

- Potter?
Mężczyzna skinął głową, najwyraźniej delektując się szokiem wymalowanym na twarzy Malfoy'a. Po chwili skłonił się lekko, a mdłe światło sączące się z okna, padło na jego oblicze. Na widok głębokiej szramy biegnącej przez pół twarzy Harry'ego, Draco z trudem powstrzymał odruch by się nie cofnąć.
- Malfoy.
Pokręcił głową, starając się opanować. A jednak przeczucie, że go nie polubi sprawdziło się. Przecież nie lubili się od zawsze! Jakżeby teraz mogli zacząć?Jeszcze raz przeczesał włosy i zrobił dwa kroki w przód.-
 Jak długo tu jesteś? Czego od ciebie chcieli? Kto za tym wszystkim stoi? I o co w tym wszystkim chodzi?!
Miał świadomość, że brzmiał nieco histerycznie, jednak o dziwo jakoś przestało mu to przeszkadzać. Obecność Potter'a, a także fakt, że wciąż żyje wpłynęły w niemały sposób na jego emocje.
Harry podszedł do krat łączących się z cienkim murem, który oddzielał obydwie cele. Spojrzał Draco prosto w oczy, po czym w nieco zwolnionym tempie osunął się na ziemię. Malfoy odniósł wrażenie, że brzydka szrama na twarzy nie była jedynym uszczerbkiem na jego zdrowiu.
Nie marnując czasu, usiadł zaledwie kilka cali od niego. Jedyną przeszkodą między nimi były zimne kraty.
Przez dłuższą chwilę panowała między nimi głęboka cisza, jednak postanowił jej nie przerywać. Domyślał się, że rzeczy o których wiedział Potter wcale nie były proste.
- Co z Ronem?- zapytał cichy głos.
Tego pytania się nie spodziewał. Spojrzał kątem oka na ciemną postać tuż obok, starając się ukryć szok.
Odchrząknął dwa razy i ściszył głos do tej samej tonacji:
- Nie żyje.
Widział, wciąż kątem oka, jak podnosi głowę do góry i zamyka oczy w bolesnym geście. Wiedział co czuł. Strata bliskiej osoby boli. Boli tak bardzo, jakby ktoś złapał za rozżarzony pręt i powoli zaczął przepychać go na wylot przez nasze serce. Dał mu chwilę na przetrawienie informacji, po czym kontynuował dalej:
- Tego dnia kiedy zginął, byliście razem na misji. Wiem, że Granger szukała cię po tym wydarzeniu, jednak zapadłeś się pod ziemię. - Zamilkł na moment, zastanawiając się co powiedzieć dalej. Dlaczego właściwie nie zaczęli go szukać? Dlaczego nie zapytał nikogo co się z nim stało? Przecież był jednym z jego najlepszych aurorów...
- Myśleliśmy, że postanowiłeś po prostu zniknąć na parę dni. Żeby... żeby pogodzić się z...
- Nie, nie zniknąłem. Przynajmniej nie z własnej woli - przerwał, obracając się w jego stronę. Zielone oczy płonęły mieszaniną żalu, złości i bólu. W niczym nie przypominał starego siebie. Jednak czy istniał jeszcze ktoś, kto się nie zmienił?
 - Oszołomili mnie zanim zdążyłem zareagować, a kolejnym co pamiętam były te kraty - uniósł ręce by wskazać na swoje tymczasowe lokum- i okropny ból twarzy.
Zwiesił głowę, skupiając się na oddechu.
- Mam szczęście, że żyję.
Draco zaczął przetwarzać to, co właśnie usłyszał. Z jakiegoś powodu utrzymali Potter'a przy życiu, zabijając jedynie Weasley'a. Pytanie brzmi, dlaczego? O co w tym wszystkim chodziło?
- A bo ja wiem? - Odezwał się Harry i Draco zdał sobie sprawę, że musiał wyrazić swoje myśli na głos.
- Zbyt wielu z nich nie widziałem. Raz tylko słyszałem jak rozmawiali i...
- I co? - Dlaczego przerwał?
Harry wydał z siebie głośne, bolesne westchnienie. Obrócił się twarzą do Dracona, patrząc mu prosto w oczy.
- I nie chodzi tu jedynie o zemstę za Voldemorta. Wymyślili jakąś specjalną intrygę. Drugim celem...
- Drugim celem jesteś ty - odezwał się zupełnie nowy głos tuż za jego plecami. Jak na komendę poderwał się na nogi, stając twarzą w twarz z nowo przybyłym.
- Witaj Draconie Lucjuszu Malfoy. Wreszcie się spotykamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro