Rozdział XXXVIII
Szliśmy oblodzonymi ścieżkami, wzrokiem badając uważnie otoczenie. Obaj tonęliśmy w widoku miasta, które łagodnie otulało jezioro. Pojedyncze domy, niewielkie sklepy, szyldy barów od których bił przyjemny dla oka, neonowy blask. Rozganiał on ciemność, delikatnie rozmywając się pod wpływem sypiącego soczyście śniegu.
- Jest bardzo cicho. - powiedziałem, samemu nie mówiąc tego zbyt głośno, jakbym obawiał się, że podniesienie głosu zburzy nastrój.
- No cóż, przyjechaliśmy tu poza sezonem, a do tego w nocy. Mieszkańcy raczej nie wychodzą o tej porze, turystów nie ma. - gdy to mówił, z jego ust uleciał obłoczek pary, który po chwili rozpłynął się w powietrzu.
- Masz rację. - mruknąłem, przekręcając głowę w bok, przez co mogłem ujrzeć zamarznięte jezioro. Przez chwilę wydało mi się, że jest ono nieskończenie wielkie i ciągnie się przez cały bezkres wszechświata. - Gdzie idziemy?
Zapytałem po chwili, czując, że zmierzamy w stronę zejścia z górki.
Miejsce to osadzone było na dość nierównym terenie. Miało ono wiele rozległych górek, które w łagodny sposób jednak biegły w górę lub dół. Dzięki temu można było oglądać widoki z najróżniejszej perspektywy, w zależności od tego, gdzie postanowiło się stanąć.
- Co ty na to, aby zajść nad jezioro? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, na co ja jedynie kiwnąłem głową, niemo wyrażając zgodę.
Co za tym idzie wraz z Sebastianem poszedłem nad jezioro, do którego prowadziło zejście znajdujące się niedaleko miejsca, w którym byliśmy. Już kilka chwil potem we dwójkę stanęliśmy na plaży, która o tej porze roku składała się jednak bardziej ze śniegu, niż piasku. Tak jak jednak powiedział mi Sebastian, znajdował się tu pomost, z którego zwisały zamarznięte sople wody. Wydawał się on niezwykle zimny i martwy, gdy pokryty był mieniącymi się igiełkami szronu.
- Aż ciężko stwierdzić, czy bardziej urodziwie byłoby tutaj latem, czy może zimą. - stwierdziłem, gdy prowadząc mnie za rękę, Sebastian wszedł na pomost.
- Myślę, że to jedno z pytań, na które nie ma odpowiedzi. O każdej porze roku są tu rzeczy, których nie uświadczysz o żadnym innym czasie. Zapewne dlatego można się zachwycać tym miejscem w nieskończoność.
Chłopak zajął miejsce przy końcu pomostu, a ja zrobiłem to samo, zasiadając na chłodnym drewnie.
Wzrok naszej dwójki skupił się na obrazie przed nami. Na mieniącym się skrawku wody, który doszczętnie zamarzł, zapominając jak to jest być rwącą rzeką. Skupiliśmy wzrok na tym skutym lodem, malutkim skrawku świata, jaki mienił się w świetle księżyca. Wydawało się, że tafla obsypana jest brokatem i dlatego lśni, skrząc się niewyobrażalnie jasno. Ponownie poczułem się niczym w śnie, bo chwilowo wydawało mi się, że coś tak pięknego nie mogło być prawdziwe.
- Poruszajmy się trochę, zimno jest. - czarnowłosy, mówiąc to, zszedł z pomostu.
Zrobił to z łatwością, bo jego stopy wisiały zaledwie kilka centymetrów nad zamarzniętym jeziorem. Ja miałem trochę więcej, a co za tym idzie mogłem liczyć na pomoc chłopaka, który wyciągnął do mnie dłoń. Z ochotą ją ująłem, po chwili stając obok niego.
- Co dokładnie masz na myśli? - zapytałem i potarłem ramiona, przez co zrobiło mi się nieco cieplej. To fakt, było chłodno.
- Poślizgajmy się trochę. Lód jest naprawdę gruby. - mówiąc to, złapał mnie za ręce, cofając się w tył.
Co za tym idzie ja złapałem się go mocno, naturalną koleją rzeczy udając się za nim, poruszając w przód. Mimo stabilizacji jaką dawał mi mój towarzysz, nie potrafiłem uniknąć nadmiernego ślizgania się i lekkiego drżenia nóg, ilekroć byłem blisko wywalenia się.
- Oj nie nie nie, spokojnie, krzywda ci się nie stanie. - obiecał chłopak, czego jednak pewności nie miał. To było jedno z tych kojących kłamstw, które mimo wszystko nie pomagają.
- Nie bądź tego taki pewien. - mruknąłem ponuro. - Mogę się wywalić i sobie coś zrobić. Albo lód może się zarwać. Zamarznięte jeziora, rzeki i morza są zdradliwe.
- Bzdura. - podsumował od razu Sebastian, puszczając jedną z moich dłoni.
Przez to właśnie znów spróbowałem się go mocniej złapać, ale ten jak na złość odsuwał się na stosowną odległość, tym samym pozostawiając na pastwę losu.
- Jesteś okrutny. - stwierdziłem, trzymając się go za jedną dłoń, która pozostała mi do asekuracji.
- Taki jestem najlepszy. - stwierdził z nonszalanckim uśmiechem, co zostało tak jak zazwyczaj skwitowane przeze mnie prychnięciem.
- Nie zaprzeczę. - powiedziałem, wiedząc, że moje kłamanie na nic się zda w takiej sytuacji.
To fakt, Sebastian w swojej ''okrutnej'' wersji pasował mi najbardziej. Był kompanem do przekomarzania się i droczenia. Wchodzenia w potyczki słowne, które nie zawsze kończyły się dla mnie zwycięstwem. I mimo, że przegrywać nienawidziłem, i przegrane w tym przypadku potrafiły mnie satysfakcjonować. Zawsze gdy następowały, układałem w głowie plan na to, jak kolejnym razem mogę chłopakowi dopiec. Taka tam urocza relacja.
- W takim razie chyba nie pogniewasz się, gdy uczynię coś takiego. - puścił moją dłoń, czego zupełnie się nie spodziewałem. Spowodowało to, że zaliczyłem upadek, swoją dumę ratując jednak moimi rękami, jakie w ostatniej chwili ocaliły mnie przed konfrontacją mojej twarzy z lodem. - Czyżby coś było nie tak, paniczu?
Zapytał, nie kryjąc przebiegłego uśmiechu, jaki wykwitł na jego twarzy. Uśmiech mający w sobie coś z rozbawienia, spokoju, zadowolenia z siebie i wygranej, nawet jeśli jej nie doświadczył. Uśmiech ten przeklinałem po wsze czasy i nienawidziłem całym sercem, a mimo to lubiłem, gdy Sebastian uśmiechał się w ten sposób. Było to jak jawny masochizm, którego jednak nie potrafiłem opanować.
- Jesteś niegodny bycia kamerdynerem, Sebastianie. Za taki występek w XIX wieku straciłbyś robotę. - mimo, że obecnie nie powinienem mu ufać, postanowiłem wyciągnąć do niego dłoń z niemą prośbą o pomoc, na którą bądź co bądź byłem skazany.
Sebastian na szczęście tym razem się nie wygłupiał, tylko pozwolił mi wstać, znów przytrzymując za obie ręce. Dało mi to poczucie stabilności i pewności, które skłoniło mnie do kolejnego czynu, jaki wykonałem względem chłopaka.
Sebastian zapomniał, że ze mnie też jest mściwa bestia, przez co stracił czujność na tyle, że bez problemu podciąłem mu nogi. Przez to właśnie znalazł się w położeniu takim samym, jak ja wcześniej, tyle, że na plecach. Chwilę po tym na jego twarzy utrzymywało się zdziwienie, które po chwili jednak zostało znów zdominowane przez cwany uśmiech.
- Panicz nie powinien postępować w ten sposób. No chyba, że należy panicz do szlachty znęcającej się nad służbą. - chłopak pociągnął grę słowną, w którą ostatnio bawiliśmy się dość często. Używanie w formie przekomarzania się mojego dawnego statusu społecznego było dziwne, ale czułem się jakoś lepiej żartując z tego, co było.
Miałem jednak przy tym ten niefart, że oprócz gry słownej, Sebastian pociągnął mnie również za ręce. Co za tym idzie już po chwili wylądowałem obok niego, a raczej na nim, jako, że miałem niezwykłego farta do posiadania pecha.
- Jesteś doprawdy zbereźnym kamerdynerem. Jeszcze trochę i osobiście wypiszę ci wypowiedzenie. - powiedziałem, podnosząc się, przez co siedziałem na udach chłopaka.
Przez to z góry mogłem spojrzeć na jego zarumienioną od zimna twarz i włosy, które znalazły się w artystycznym nieładzie. Przydługie kosmyki rozbiegły się po lodzie, tworząc doprawdy ciekawe połączenie matowej czerni i mieniącej się bieli.
- Będę czuł się zaszczycony, mogąc oglądać podpis wielmożnego Phantohive'a na moim wypowiedzeniu. - podniósł się, przez co siedzieliśmy naprawdę blisko siebie, choć ja bardziej na nim.
Nie mogłem powiedzieć, że dobrze skryłem zadowolony uśmiech, bo nie potrafiłem ani trochę ukryć go bądź powstrzymać. Po prostu uśmiechałem się jak głupi, nie wiedząc nawet co odpowiada za taki stan rzeczy.
- Miło widzieć cię znowu z uśmiechem. - powiedział chłopak, tykając mnie placem w zarumieniony nos. Zapewne byłem tak samo czerwony jak on, szczególnie po odrobinie ruchu. - Skoro już jednak o uśmiechu mowa...
Mruknął, grzebiąc w plecaku, z którego po chwili wyciągnął pewną rzecz przypominającą książkę. Od razu jednak poznałem, że nie jest to dzieło literackie, a kalendarz. Doprawdy śliczny kalendarz w moim ulubionym odcieniu granatu, z rogami ozdobionymi srebrem. Srebrne były również cyfry, które układały się w rok, jaki zacznie się za pół miesiąca.
- Chciałem ci to dać dopiero w Nowy Rok, jednak urodziny to znacznie lepsza okazja. - zaczął, podsuwając mi kalendarz, który od niego wziąłem, przyglądając się okładce. - Ostatnio chodziłeś przybity. W sumie dość często taki jesteś, nawet jeśli nic się nie stało. A ja czasem mam wrażenie, że jakkolwiek bym chciał, nie umiem ci pomóc. Długo myślałem nad tym, jak mogę cię uszczęśliwić, aż w końcu pomyślałem o kalendarzu. Chciałbym, abyś od pierwszego stycznia zapisywał tutaj co najmniej jedną dobrą rzecz, jaka wydarzyła się danego dnia. Mogą to być nawet takie drobnostki jak zjedzenie czegoś słodkiego, czy wybranie się w miejsce, jakie lubisz. Po prostu chciałbym, żebyś czerpał radość z każdego dnia bez względu na okoliczności.
Z pozoru zwykły kalendarz zyskał dla mnie w tym momencie na wartości więcej, niż jakakolwiek inna rzecz, jaką kiedykolwiek dostałem. Chciał mnie uszczęśliwić, tak? Ciekawe ile nad tym myślał, nim ten pomysł wpadł mu do głowy. Jeszcze nie wiem, czy faktycznie dostrzeganie dobrych rzeczy bardziej mnie uszczęśliwi, ale w tym momencie nie mogłem zaprzeczyć, że faktycznie taki się czułem. Szczęśliwy.
- Ja... Dziękuję. To chyba najlepszy prezent, jaki dostałem. - przyznałem szczerze, wciąż uśmiechając się, jakby był to już mój stały wyraz twarzy.
Czułem się, jakbym wraz z tym kalendarzem dostał troskę. Dostał opiekę, pomoc, uwagę... Wraz z tym kalendarzem dostałem świadomość, że ktoś chciał choć raz zadbać o moje szczęście, które wydawało się wyczerpać wraz z wiekiem. Dostałem wszystko to, czego mój majątek z XIX wieku nie mógłby mi zapewnić.
- Nie ma za co. - Sebastian zaczesał mi za ucho kosmyk przydługich włosów, również się uśmiechając. - Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin, Ciel.
Witam moje jelonki! Jak pewnie wiecie byłam na wyjeździe, dlatego dziś nadganiam dwoma rozdziałami. Ale na jakim wyjeździe? No cóż, było to jezioro. Jezioro takie, jak tutaj, ponieważ starałam się opisać miejsce, w które jeżdżę co roku. Łatwiej wytworzyć opis czegoś, co jest stałe i wyryło się w pewien sposób w naszych głowach. Zabawnie jest myśleć, że pisałam ten rozdział w tęsknocie za tamtym miejscem, a obecnie jest już sierpień i jestem po corocznym wyjeździe do tego małego, wydawać by się mogło odciętego od świata miasteczka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro