Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVII


Kolejne cztery dni minęły szybko. Nastąpił wtedy czternasty grudnia, czyli dzień nie tyle dla mnie ważny, co znienawidzony. Moje urodziny już od dawna nie kojarzyły mi się z uroczym świętowaniem i nawet zmiana czasu, w jakim się znajdowałem, nie załagodziła moich negatywnych uczuć względem tego dnia. Ba, bycie w innym wieku było dla mnie jeszcze gorsze, szczególnie po ostatnim incydencie w restauracji.

Co za tym idzie od samego rana siedziałem pod kocem, niezwykle dobity faktem obchodzenia przeze mnie siedemnastych urodzin. Do niedawna nie mogłem pozwolić sobie na coś takiego. Dzień urodzin był dniem, który nie zwalniał mnie z moich arystokratycznych obowiązków, które wykonywałem z należytą starannością nawet tego szczególnego dnia. W tym wieku jednak utraciłem tytuł panicza, a co za tym idzie wszystkie moje obowiązki. Do tego była sobota, więc przeleżenie całego dnia w łóżku było dla mnie jak najbardziej wskazane. Nawet jeśli myśli nękały mnie bardziej, gdy niczym się nie zajmowałem, nie miałem totalnie siły na zabranie się chociażby za głupie czytanie.

- Od rana jakiś nieswój jesteś, co jest? - zapytał Sebastian, siadając obok mnie. 

Przez ostatnie dni ogólnie byłem dość nie w sosie. Mimo naszej rozmowy przed restauracją, która nieco mi pomogła, wciąż byłem delikatnie przybity. Chodziło za mną widmo utraconych rodziców, którzy przychodzili do mnie w snach. Nie były to koszmary, ale i tak nie umilały mi życia. 

Co za tym idzie moje zachowanie uległo zmianie. Na pewno nie drastycznej, ale zauważalnej. Sebastian nie interweniował aż do dziś, gdy to przeszedłem samego siebie w byciu w dołku. Miałem naprawdę różne smutki w ostatnim czasie, ale sam zdziwiony byłem, że dzisiaj tak bardzo odjęło mi wszelaką energię. 

- Nic, nic. - mruknąłem i machnąłem na to ręką, jak to miałem w zwyczaju względem rzeczy, o których nie chciałem na dany moment rozmawiać. 

- Jak nic, jak coś. - czarnowłosy spokojnie położył się na boku obok mnie, mając więc dobry widok na moje plecy. 

Odnosiłem przez to wrażenie, jakbyśmy mieli iść spać. Sebastian już na stałe przestawił się na spanie ze mną, przez co tak wyglądały nasze wieczory, ale i poranki. Śpiąc z nim miałem możliwość wyłączenia budzika tak szybko, że trzy pierwsze lekcje miałem na spokojnie z głowy. Nie cieszyło to mojego towarzysza, ale i ten nie robił z tego faktu jakiejś tragedii. 

- Nic, nic. - powtórzyłem, chcąc znowu machnąć na to ręką, jednak wtedy mój towarzysz złapał mnie za nadgarstek. 

- Ciel, naprawdę się martwię. - westchnął i złapał mnie po chwili za oba nadgarstki, aby w następnej kolejności przysunąć do siebie, odwracając przy tym w swoim kierunku. 

Byłem tak lekki, że zrobił to bez większego wysiłku, a ja nie miałem nawet szans ponownie obrócić się na drugi bok. Gdy na niego nie patrzyłem, znacznie łatwiej mi było stawiać opór. 

- No bo mam ten tego, no. No urodziny mam. - wymruczałem pod nosem niezbyt zrozumiale. O dziwo chłopak zrozumiał jednak mój bełkot i to za pierwszym razem. 

- Że co? Urodziny? - nie krył zdziwienia, słysząc to z moich ust. No cóż, póki co nie poznał jeszcze daty moich urodzin. Wiedział jedynie, że dzień ten nie był dla mnie zbyt szczęśliwy, jednak nie miał pojęcia kiedy dokładnie obchodzę swoje święto. Nie zdradziłem mu nawet w jakiej części roku one wypadają, a on dał mi swobodę, nie wypytując. Chyba sądził, że zapewne pozostało do nich jeszcze trochę czasu. - Dzisiaj? 

- Dzisiaj, dzisiaj. - powiedziałem, zamierzając odwrócić się na drugi bok, gdy tylko ten puścił moje nadgarstki. 

Jak się jednak okazało, życie miało inny plan. Już po chwili zostałem zgarnięty z łóżka, nie dostając nawet możliwości wzięcia koca, który starałem się pochwycić, aby za chwilę znów smutać zwinięty w naleśnika. 

- Nie ma leżenia w takim razie, zbieraj się. - zarządził chłopak, odstawiając mnie dopiero przy szafie. 

Mój wzrok powędrował na szybę, za którą widać było jedynie mrok rozświetlony przez pojedyncze latarnie. Biło od nich przyjemne, delikatnie żółte światło, wydające się jedyną ciepłą rzeczą wśród tego przejmującego, zimowego chłodu. 

- Nie jest za późno na jakiekolwiek wyjścia? - zapytałem, mimo to posłusznie szperając w szafie. Gdziekolwiek mieliśmy iść, szary, rozciągnięty dres jaki miałem na sobie nie jest dobrym strojem na takie eskapady. 

- Absolutnie nie. W miejscu do jakiego zmierzamy najładniej jest nocą o tej porze roku. - powiedział, również zakładając na siebie jakieś lepsze ubrania. - Załóż bluzę, będziemy przez większość czasu na dworze. 

- Tak jest. - przytaknąłem bez dyskusji, wiedząc, że w konfrontacji z chłopakiem jest zbędna. 

Pojęcia nie mam, kiedy wraz z Sebastianem znalazłem się w samochodzie. Wszystko stało się niezwykle szybko. Mój towarzysz wziął jedynie parę rzeczy, ubraliśmy się, po czym opuściliśmy mieszkanie. Całe szczęście, że wprost do ciepłego auta, którym jechaliśmy przez kolejne kilkadziesiąt minut. 

Tym razem wyjątkowo nie zagadywałem Sebastiana. Dałem mu spokojnie jechać, wzrokiem swoich błękitnych tęczówek śledząc otoczenie. Nie było ono jednak zbyt ciekawe. Dość szybko z terenu zabudowanego wyjechaliśmy bardziej w dzicz, a co za tym idzie za oknem widoczne były jedynie zarysy lasów i pól. Nic ciekawego, szczególnie nocą. Mimo to patrzyłem się na te słabo widoczne obrazy, podczas, gdy do moich uszu dochodziły spokojne takty muzyki sączącej się z włączonego radia. 

- No, jesteśmy. - powiedział po chwili Sebastian, parkując w miejscu równie ciemnym, co wcześniejsze odcinki drogi. Stała tu jedynie słaba, samotna latarnia. 

- Sebastian nie idę z tobą do lasu w nocy. - powiedziałem, przylepiając się całą powierzchnią ciała do fotela. 

- Nie idziemy do lasu, głupku. To tylko krótki odcinek drogi, zaraz będzie jasno, obiecuję. - wyciągnął w moją stroną dłoń, którą po chwili ująłem, z jego pomocą opuszczając pojazd. - Fajnie będzie, gwarantuję ci to. 

- Pamiętaj, że trzymam cię za słowo. - westchnąłem, bardziej otulając się płaszczem, gdy wspólnie znaleźliśmy się na dworze. 

Po tym Sebastian zamknął auto, a my udaliśmy się dość szeroką ścieżką w stronę, w jaką prowadził mnie mój towarzysz. Nie powiem, nieco przeraziła mnie ciemność, ale nie na tyle, abym się wycofał. Po prostu złapałem chłopaka za rękę i szedłem blisko niego, ufając, że ten wie co robi i gdzie nas prowadzi. 

- Już niedaleko. - stwierdził, nie wiem nawet po czym, delikatnie ściskając przy tym moją dłoń. 

Próbowałem dojrzeć coś więcej niż jedynie mrok i cienie drzew, których zarys otulony był światłem księżyca, który jednak ledwie przebijał się przez rozległe korony tych ogromnych roślin. O dziwo po chwili mi się to udało. 

Wraz z moim towarzyszem szedłem ścieżką, która z kroku na krok stawała się jaśniejsza. Las się przerzedzał, a co za tym idzie dochodziło tutaj coraz więcej światła. Już po chwili udało nam się całkowicie opuścić las i jedynie kilkadziesiąt sekund musiałem czekać, aby ukazał mi się widok zapierający dech w piersiach. 

- Pięknie. - szepnąłem jakby sam do siebie, widząc krajobraz, jaki rozpościerał się przede mną, gdy wraz z Sebastianem stanąłem na szczycie górki. 

Moim oczom ukazało się jezioro. Ogromny zbiornik z wodą, który pokryty był mieniącym się lodem. Całe jezioro otoczone było przez drzewa, w głównej mierze świerki, które mimo zimy nie utraciły zielonych igieł. Kolor ten wspaniale wyglądał w połączeniu ze śniegiem, jaki otulił ziemię i gałęzie. Księżyc w pełni i wspomniany wcześniej śnieg wystarczył, aby na dworze było niezwykle jasno. Mimo braku jakiegokolwiek oświetlenia, wszystko dostrzegałem z niezwykłą dokładnością. 

- No nie? Wspaniały obrazek. - chłopak zgodził się ze mną, nie kryjąc uśmiechu, jaki wykwitł na jego ustach podczas oglądania tego widoku. - Pamiętasz, gdy mówiłem ci o jeziorze, nad które jeżdżę od czasu do czasu? Oto ono. 

Ach, więc to o to jezioro chodziło. Nie wyobrażałem go sobie w ten sposób, jednak nie mógłbym powiedzieć, że czułem się rozczarowany. Widok ten był lepszy od tego, jaki stworzyłem sobie w głowie po usłyszeniu opisu Sebastiana. Nie wyobrażałem sobie nawet czegoś tak cudownego, jak to, co obecnie miałem przed oczami. 

Patrząc na to miejsce nie mogłem również zapomnieć o tym, co powiedział mi Sebastian, gdy rozmawialiśmy o tym właśnie magicznym kawałku Anglii. Twierdził on wtedy, że jeszcze nigdy z nikim tu nie był. Że zawsze sam zbierał myśli, spędzając czas nad wodą. Przyjechanie tu z nim dzisiaj było jak odkrycie kolejnego elementu układanki, jaką uparcie kompletowałem praktycznie od momentu, gdy na nowo poznałem człowieka, który wydawał się jedynie moim byłym kamerdynerem. 

- I wiem, że jest pięknie, ale mam ci do pokazania znacznie lepsze rzeczy. Potem jeszcze się napatrzysz, jeśli chcesz. - złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić w dół po niezbyt stromej ścieżce. Mimo to skupiłem swój wzrok szybko, aczkolwiek niechętnie na drodze pod moimi nogami, wiedząc, że zdradliwe potrafią być zamarznięte kałuże ukryte pod śniegiem. - Rynek potrafi być równie piękny. Zobaczymy, hm? 

Spojrzał na mnie, a ja niczym w transie kiwnąłem głową, kątem oka wciąż doglądając skrawki jeziora widoczne między pojedynczymi drzewami. 

Mimo późnej godziny nie odczuwałem zmęczenia. Mimo okropnego zimna, nie odczuwałem przejmującego chłodu. Mimo tragiczności tego dnia, nie odczuwałem w chwili obecnej smutku. Po prostu w pełni oddałem się temu słodkiemu uczuciu swobody i bycia poza wszystkimi problemami codziennego życia. 

Wystarczyło, aby mój wzrok chociażby na chwilę powędrował na jezioro i las, abym całkowicie stracił poczucie wszystkiego. To było niczym jeden ze snów. Tych miłych, które wciąż zdarzało mi się śnić, tak, jakbym nigdy nie miał trosk nękających mnie w koszmarach. W tym momencie czułem się jak w przyjemnym śnie na jawie, który muskał delikatnie wszystkie zmysły. Tępił bolesne igiełki wspomnień wbijające się w moje serce i umysł, łagodził wszystkie niedogodności. 

To było niczym sen, z którego mógłbym się nie budzić. 


Witam moje jelonki! Ja nie mogę, przeszliśmy już w książce do grudnia. Chyba publikowanie zimowych książek w letniej porze to jakiś mój nieplanowany zwyczaj. A może to po prostu tęsknota? Gdy lato jest gorące, podświadomie szukam mroźnej zimy zostawiającej szron na oknach. Gdy trzęsę się z zimna, nawiedza mnie widmo wakacji i długich, wieczornych spacerów w zaledwie koszulce na krótki rękaw. Na pogodę narzekam jednak rzecz jasna cały rok :P

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro