Rozdział XXVIII
- Nie, nie tak, Ciel. - mruczała Mey-Rin, sprawdzając moją pracę pisemną.
- Więc jak? - zapytałem, patrząc na kobietę, która z niezwykłą zawziętością poprawiała mi wszystkie błędy.
- Tłumaczyłam to trzy razy. Masz aż taki problem z matematyką? - spojrzała na mnie kątem oka.
- Raczej nie, po prostu tego zagadnienia nie rozumiem. - wzruszyłem ramionami. - Wytłumaczy mi pani?
Znów słowo ''pani'' ledwie przeszło mi przez gardło, bo w końcu w stosunku do mojej byłej pokojówki. Nie była to najbardziej komfortowa dla mnie sytuacja pod tym względem.
- No dobrze. - westchnęła kobieta, siadając obok mnie w ławce. Było chwilę po lekcji, długa przerwa. - Z matematyką jest jak z życiem. Trzeba powiedzieć sobie, że trzeba dać z tym radę.
- A co, jeśli ktoś sobie z życiem nie radzi? Czy możliwym jest, aby zrozumiał matematykę? - zapytałem z uśmiechem, opierając głowę na dłoni.
Doprawdy podziwiałem zawzięcie kobiety, jakie ta kierowała w stronę nauki. Wyglądała jak ktoś z prawdziwym powołaniem, kto serio lubi użerać się z dzieciakami. Od zawsze miałem szacunek do nauczycieli, że ci przyjmują na siebie naukę przyszłego pokolenia, które nieraz nie było łatwe do ogarnięcia.
- Jasne, że tak! - powiedziała od razu. Po chwili jednak nieco się zastanowiła, poprawiając okrągłe okulary, jakie miała na nosie. - Trzeba jedynie bardzo chcieć. Z resztą tak, jak przy nauce wszystkiego.
- A co, jeśli bardzo chcę, jednak mi nie wychodzi? - pytałem dalej. - Wtedy mamy problem. A ja chciałbym, żeby mi wychodziło.
Zrobiłem smutną minkę, będąc ciekaw reakcji kobiety. Mey-Rin była chyba moją ulubioną częścią służby, jaką posiadałem w swojej rezydencji. Kobieta mimo ogromnej niezdarności i słabego wzroku niezwykle dobrze zajmowała się swoimi obowiązkami, będąc przy tym dość opiekuńcza. O moje względy musiałaby chyba jednak mimo wszystko konkurować z Finnianem, który również był niezwykle przyjemny w obyciu.
- Na mojej służbie każdy będzie umiał. - powiedziała walecznie, biorąc kartkę i długopis, aby najpewniej na kartce rozrysować mi warunki funkcjonowania tego zagadnienia matematycznego.
Ja tymczasem oparłem głowę na dłoni i zerkałem na nią z uśmiechem, słuchając po chwili jej słów.
***
- W literaturze wyróżnia się kilka rodzajów tekstów... - mówił nauczyciel, chodząc między ławkami i zerkając na swoich uczniów.
Akurat stało się tak, że moim nauczycielem od angielskiego był Bard. Od kiedy tylko zauważyłem Mey-Rin, wiedziałem, że reszta mojej służby zapewne również jest w tej szkole. To pewnie działało na takiej zasadzie jak restauracja, w której urzędowali wszyscy znajomi shinigami.
- Ej, Ciel, a wiesz... - zaczął blondyn, który po chwili został przez mężczyznę zdzielony dość grubym słownikiem.
- Nie przeszkadzaj, Alois. - ostrzegł Bard, wracając do tłumaczenia tematu.
- On jest taki okrutny. - szepnął mój towarzysz z ławki, masując tył głowy po bliskim spotkaniu z książką.
- Nieee. Wydaje mi się, że nie. - odszepnąłem chłopakowi, swój wzrok mimo to skupiając na moim dawnym kucharzu.
- Jak nie, jak tak. - wymruczał chłopaka. - Oczekuje dobrych ocen, ciszy na zajęciach, wzorowo prowadzonego zeszytu i bije uczniów słownikiem.
Nastolatek nadął policzki, przyjmując wyraz twarzy ukazujący szczerą irytację. Ja natomiast, widząc to, nie mogłem powstrzymać się od cichutkiego śmiechu.
Wyglądało na to, że Bard siał niezły terror, szczególnie wśród uczniów takich, jak Alois, którzy potrafili być nieźle nadpobudliwi. Nie dziwiłem się temu, nie przecząc jednak, że było to wyjątkowo ''okrutne''. Przynajmniej dzięki temu na lekcji panował nienaganny porządek z ciszą odbijającą się do ścian, nie licząc rzecz jasna głosu nauczyciela.
- ...Dzisiaj skupimy się głównie na poezji, klasykach ostatnich kilku stuleci. Dawno temu... - raz słuchałem, a raz bardziej skupiałem się na moich dłoniach i pierścieniu na palcu, który z nudów okręcałem.
Niezbyt interesowała mnie historia literatury, a co za tym idzie szukałem sobie ciekawszych rzeczy, jakimi mógłbym zająć mój umysł. Po chwili poczułem jednak delikatnie szturchanie w bok, przez co nachyliłem się, chcąc posłuchać co chłopak ma mi do powiedzenia. Gdy już, już chciał mi coś szepnąć, ponownie zjawił się za nami nauczyciel.
- Co ja ci mówiłem, Alois? - zapytał, znów zdzielając blondyna książką po łbie.
- Nie bij pan. - chłopak skulił się w akcie obronnym, osłaniając głowę rękami, co rzecz jasna było zdecydowanie przesadną reakcją.
- To ty się skup na lekcji i módl się, abym cię znowu nie przyłapał na gadaniu, bo nie będę miał litości. - ostrzegł, po chwili kierując wzrok na mnie, a co za tym idzie zwracając się do mojej osoby. - O czym przed chwilą mówiłem?
- O... Książkach? - zapytałem, przez co też zostałem zdzielony słownikiem po głowie.
- Za co? - jęknąłem cierpiętniczo.
- Macie słuchać. Naprawdę, jeszcze raz będziecie gadać i obu wam wstawię pały. - zagroził, wyglądając przy tym tak, jakby mówił śmiertelnie poważnie. I wydawało mi się, że właśnie tak było.
- Będziemy grzeczni. - obiecał blondyn, najwyraźniej czując się już dobrze po tym, jak przeszedł akt tak brutalnego traktowania.
Na jego słowa mężczyzna jedynie zmierzył nas wzrokiem, mrużąc przy tym oczy, po czym wrócił do tłumaczenia tematu. Tym razem już słuchałem go, tak samo jak Alois, który zrezygnował z rozmowy ze mną. Dzięki skupieniu zauważyłem, jak jakaś uczennica chwilę później również obrywa książką, dostając reprymendę taką samą, jak w naszym przypadku. Najwyraźniej Bard zawsze nosił słownik pod pachą, używając go jako narzędzie siejące postrach. Chyba mimo wszystko wolałem go jako mojego kucharza.
***
Tym razem nie spałem. Korzystając z tego, że jutro była sobota, siedziałem do późna. Szczerze mówiąc to trochę czekałem na to, aż czarnowłosy wyciągnie gitarę i zacznie grać. Nie zawiodłem się. W okolicy północy czarnowłosy stwierdził, że to idealna pora na grę. Wyciągnął więc gitarę z futerału, a następnie wraz z instrumentem zajął miejsce na kanapie.
- Dlaczego zawsze grasz w nocy? - zapytałem, podczas gdy chłopak stroił przedmiot.
-Bo w nocy się najlepiej gra. Poza tym... Kocham moich sąsiadów. - uśmiechnął się pod nosem, po chwili próbując zagrać krótką melodię, aby sprawdzić, czy na pewno wszystkie dźwięki są poprawne.
Na jego słowa uśmiechnąłem się mimowolnie, od razu wyczuwając ironię w jego wypowiedzi. Ciekawe, czy faktycznie sąsiedzi mieli coś na sumieniu.
Po chwili mój wzrok z gitary przeniósł się na lekko obdrapaną ławę przy kanapie, na której blacie stał kieliszek, tak jak niedawno napełniony czerwonym trunkiem. Ostatnio czarnowłosy zaskakująco często pił wino, jednak nie mogłem powiedzieć, że przesadzał z alkoholem. Był to zaledwie jeden kieliszek na dwa, trzy dni. Jak twierdził, pił wino, gdy miał dobry humor, więc cieszyło mnie, że dość często spotykałem go z kieliszkiem.
- Mogę? - zapytałem, robiąc doprawdy proszącą minę i słodkie oczka, którym chłopak rzecz jasna nie mógł się oprzeć.
- Możesz. - westchnął, poddając się bez dyskusji. - Ale trochę.
Ostrzegł, gdy wziąłem kieliszek, na co ja jedynie pokiwałem głową w akcie niemej zgody. Następnie upiłem łyk alkoholu, czując na ustach nieco cierpki posmak, delikatnie inny niż ostatnim razem. Najwyraźniej chłopak lubił różne rodzaje win.
- Kiedy masz urodziny, Sebastianie? - zapytałem w pewnym momencie, znów zmieniając temat.
Miałem tendencję do szybkiego zmieniania tematów, szczególnie, gdy miałem ich dużo. Często do głowy wpadały mi myśli i pytania, które nie cierpiały zwłoki względem wypowiedzenia ich na głos. Czaił się we mnie również strach, że mógłbym zapomnieć potem o czymś szczególnym, gdybym z tym zwlekał. Taką ważną rzeczą była dla mnie data urodzin mojego opiekuna, o co zapomniałem wcześniej spytać, a może nawet nie przyszło mi to do głowy.
- Kiedy? - spojrzał na mnie, wygrywając spokojnie melodię. - Pierwszego stycznia.
Czyli miał urodziny pierwszego dnia nowego roku. Jakby nie patrzeć, całkiem niedługo po mnie.
- To ci się poszczęściło. Całkiem szczególna data. - mruknąłem, upijając kolejny łyk wina. - Możesz się schlać w urodziny i odchorowywać bez konsekwencji kolejnego dnia, bo i tak jest wolne.
- Tobie tylko jedno w głowie, Ciel. - westchnął, biorąc ode mnie kieliszek, z którego następnie upił odrobinę trunku. Oblizał po tym nieco blade usta, wyglądając niczym wampir sączący krew ze szklanego naczynia. - Być może dlatego wciąż się tobą zajmuję, bachorze.
- Ty sobie nie pozwalaj, staruchu cholerny. Jasne, że zajmujesz się mną, ponieważ nie odmawia się komuś tak wspaniałemu jak ja. - prychnąłem, udając zirytowanie. Jednocześnie odebrałem kieliszek, który, tak samo jak ciecz w środku, uważałem już podświadomie za swoją własność.
- Och, to na pewno. - mruknął rozbawiony Sebastian, odkładając na chwilę gitarę. Zrobił to tylko po to, aby wygodnie położyć się na kanapie, opierając o mój bok.
- Nie za dobrze ci? - przewróciłem oczami, czując lekki ciężar na ramieniu.
- Ani trochę. - powiedział bez cienia skruchy, czy chociażby udawanego, przepraszającego tonu.
- Staruch. - prychnąłem pod nosem, ponownie umaczając usta w winie.
- Nie spij mi się tu tylko, karzełku. - zamruczał chłopak pod nosem, przez co został przeze mnie soczyście uderzony poduszką praktycznie tak, jak ja dzisiejszego dnia słownikiem.
Ależ on mnie wnerwiał. Doprowadzał do białej gorączki, uczepiając się rzeczy, których najbardziej w sobie nie lubiłem. I mimo, że wkurzało mnie to cholernie, przepychanki słowne z nim miały swój urok. Przyjemnie było się z nim tak ''sprzeczać''.
Nim zdążyłem jednak odpowiedzieć słownie mu na jego atak, chłopak zauważył coś, na co ja nie zwróciłbym uwagi.
- Zapnij się, jest zimno. - powiedział, dostrzegając rozpięty suwak mojej bluzy.
Ponownie nim zdążyłem odpowiedzieć, wziął się za ''naprawę'' mojej odzieży. Zapiął suwak praktycznie tak, jak wtedy w przymierzalni, gdy jeszcze sam nie potrafiłem tego zrobić. Jego blade i chude dłonie były przede mną niczym dłonie demona, który kiedyś ubierał mnie każdego ranka. Do niedawna w tych dłoniach widziałem dłonie bestii, jaka niegdyś kroczyła u mego boku. Potwora pożerającego każdą ludzką duszę, będącą zapłatą za kontrakt.
Do niedawna w dłoniach tych widziałem obraz przeszłości, przypomnienie mojego dawnego ''ja''. I szczerze cieszyłem się, gdy widząc te dłonie obecnie, jedyne co dostrzegałem, to dłonie Sebastiana, który kroczył u mego boku jako przyjaciel, a nie łowca.
Witam moje jelonki. Zgodnie z obietnicą wrzucam rozdziali z okazji dobicia przez książkę ''PSYCHOLOG || SEBACIEL'' 100 tysięcy odsłon. Ponadto myślę, że dodatkowy rozdział z tej historii jest bardzo dobrym urozmaiceniem z okazji dnia dziecka, ponieważ w ten dzień zarówno dzieci młodsze, jak i te starsze zasługują na same miłe rzeczy. I mam nadzieję, że taki będzie dla was ten rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro