Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV


- Witam w kółku modowym! Cieszę się, że mamy nowego członka! - wraz z wejściem do jednej z klas, usłyszałem znajomy, nieco piskliwy głos. 

Wraz z nim ujrzałem dobrze mi znaną blondynkę, która mierzyła mnie wzrokiem swoich jasno zielonych tęczówek. Moja kuzynka, narzeczona i totalnie znielubiona przeze mnie dziewczyna stała właśnie naprzeciw, prezentując swoją XXI-wieczną wersję. 

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, był jej ubiór. Pozostała przy sukienkach, zdecydowanie krótszych niż te, które pamiętałem. Wciąż miały one jednak niezwykle uroczy i cukierkowy charakter, który wydawał się być odzwierciedleniem jej wewnętrznego ''ja''. 

- Tak... Tak, mi też miło. - posłałem w jej stronę niezbyt przekonujący uśmiech. 

Nie wiem, czy kazałbym Aloisowi mnie zapisać, gdybym wiedział, że to Elizabeth tutaj rządzi. Zapewne wybrałbym jakieś inne, znacznie mniej stresujące mnie kółko zainteresowań. 

- Alois, a ty się ze mną nie przywitasz? - upomniała dziewczyna, przez co i ja zwróciłem swoją uwagę na blondyna. 

Chłopak bez chociażby ''cześć'' po prostu udał się w głąb pokoju, zajmując jedno z miejsc przy stoliku. Oparł się przy tym o wezgłowie krzesła, delikatnie odchylając do tyłu. 

- Dzień dobry, Elizabeth. - powiedział, bez wielkiej chęci jednak w głosie, co doskonale zrozumiałem.  

Kątem oka spojrzałem na blondynkę, która mimo niechęci nastolatka, wydawała się szczerze urzeczona. Wpatrywała się w Aloisa jak w obrazek. Patrzyła na niego wzrokiem takim, jakim blondyn patrzył na Claude'a i jakim Grell obdarzał Madame Red. Było to spojrzenie zupełnie rozmarzone, oderwane od rzeczywistości. Dziewczyna wzrokiem mierzyła całą jego posturę, wydając się obdzierać go przez to z każdego drobnego sekretu. 

Nie spuszczając wzroku z mojej byłej narzeczonej, udałem się do stolika, zajmując miejsce obok mojego kolegi z klasy. Siedziałem cicho, póki nie byłem pytany, w pierwszej kolejności chcąc wybadać otoczenie. Ciekawiła mnie relacja między Elizabeth i Aloisem, ale i działanie kółka. 

- To jak, zaczniemy w końcu? - usłyszałem nowy głos, przez co drgnąłem przestraszony, zwracając wzrok w kierunku, z którego doszedł dźwięk. 

Przy końcu stołu siedziała dziewczyna, która znana mi była równie dobrze, co Elizabeth. Różnica była taka, że ją lubiłem znacznie bardziej, więc jej widok akurat mnie ucieszył. 

Sieglinde zajmowała miejsce znacznie z tyłu, przy końcu sporego stołu. Najwyraźniej ta sala służyła jedynie do kółek zainteresowań, ewentualnie prac w grupach, ponieważ stół składał się z kilku złożonych ze sobą ławek. 

- Już, chwilkę, bez pośpiechu. - blondynka klasnęła w dłonie, ani na chwilę nie pozbywając się z twarzy nad wyraz szczęśliwego uśmiechu. 

- Jest nas tylko czwórka?  -zapytałem, nieco zdziwiony tak małą liczebnością. Rozejrzałem się przy tym, aby upewnić, że jedynie Sullivan została przeze mnie pominięta. 

- Niestety, mało osób tu uczęszcza. Ale nie ma się czym martwić! Dzięki temu można lepiej wykorzystać pieniądze od samorządu! - napomknęła dziewczyna, najwyraźniej niezwykle zadowolona z tego faktu. 

Zastanawiałem się, czym spowodowana była tak niska frekwencja. Czy przewodniczącą kółka, innymi jej członkami, czy może po prostu moda nie była obecnie tym, co najbardziej interesowało młodzież. Miałem wrażenie, że jedynie Elizabeth interesują modowe nowinki, a cała reszta osób jest tu z tego samego powodu, co ja, lub, jak wspomniał blondyn, dla wiśniowej coli.

Gdy tylko zdążyłem o tym pomyśleć, Elizabeth zwróciła się do do Sullivan z prośbą o przyniesienie kilku puszek. Wtedy właśnie po pokoju rozniósł się cichutki skrzyp wózka inwalidzkiego, po którym dziewczyna wyjechała zza stolika, następnie udając się w stronę malutkiej, przenośnej lodówki. 

- Przygotowałam trochę materiałów na dziś. Tyle rzeczy się działo w modowym świecie! - Elizabeth zaczęła wyciągać jakieś rzeczy z różowej teczki, chcąc nam je przedstawić. 

Ja jednak bardziej skupiłem swój wzrok i uwagę na Sullivan, która wyjęła z lodówki karton puszek. Czy tak w ogóle wszystkie szkoły mają takie lodówki w klasach? To jest dopiero ciekawe pytanie. 

Odgoniłem je jednak póki co od siebie, wracając do oglądania nastolatki, która zamknęła lodówkę, a następnie podjechała do nas ze słodką zdobyczą. W sumie szkoda, że i w tej rzeczywistości los jej nie oszczędził. Mimo wszystko i tak wylądowała na wózku. 

- Dziękują, Sally. - blondyn wziął od niej puszkę, kładąc nogi na stół, a następnie otwierając napój z cichym sykiem. 

- Nogi ze stołu, dupku. - Lizzy zdzieliła chłopaka teczką po łbie. 

- Zamknij się, pindo. - odgryzł się, kontynuując tą naprawdę miłą wymianę zdań. Może to jakiś sposób na adorację? Przynajmniej ze strony dziewczyna, bo Alois wydawał się niezbyt chętny. 

- Ach, dziękuję. - mruknęłam tymczasem ja, gdy czarnowłosa podjechała do mnie, podając mi bez słowa puszkę. 

Wydawała mi się znacznie bardziej przygaszona niż jej XIX-wieczna wersja. Cicha istota, która po chwili wycofała się, ponownie zajmując miejsce przy końcu stołu, nieco z dala od nas. 

Widziałem, jak sama wzięła puszkę i otworzyła ją, upijając łyk, aby następnie wbić spojrzenie w stół. Na chwilę zapatrzyła się w nierówny wzór drewna, w czym nie przeszkodziły jej nawet kosmyki włosów, jakie opadły na jej twarz, gdy lekko pochyliła głowę. 

- Podoba ci się? - usłyszałem po chwili szept przy uchu, przez co ponownie się wzdrygnąłem. 

Przeniosłem wzrok na blondyna, który łaskawie zdjął nogi ze stołu, siedząc już przez to normalnie. Obecnie wlepiał we mnie spojrzenie błękitnych tęczówek, racząc się słodkim napojem. 

- Czy musi mi się podobać każda dziewczyna, na jaką spojrzę? - odszepnąłem mu, nieco zirytowany. 

Czy naprawdę był to wiek, w którym tak usilnie szukało się drugiej połówki? Każdy w każdym doszukiwał się oznak sympatii do kogoś, tak, jakby życie bez chłopaka czy dziewczyny były takie ubogie. Jeśli liceum było okresem mocnego parcia na szukanie partnera lub partnerki, to ja jak najszybciej chciałem z tego wyrosnąć. 

- Nie, ale tak się jej jakoś przyglądasz. - oparł głowę o moje ramię, przeciągając się następnie niezwykle leniwie. 

- Bo mogę to robić, wolny kraj. - praktycznie zepchnąłem ze swojego ramienia blondyna, który jednak bardziej przysunął się do mnie, gdy Elizbaeth zaproponowała, żeby oparł się o nią. Uczucia to musi być doprawdy skomplikowana sprawa. 

***

Stojąc za blatem ogarniałem formalności przy kasie, kątem oka zerkając na Grella i Madame Red. Wspólnie śmiali się, rozmawiając o czymś zawzięcie. Z uwagi na szybko zbliżające się zamknięcie i brak obecnie gości w lokalu, pozwolić sobie mogli na chwilę odpoczynku u swego boku. Od wczoraj ewidentnie ciężko było im się od siebie oderwać. Nawet z dala posyłali sobie ukradkowe spojrzenia, co wyglądało niezwykle uroczo, wprowadzając mnie jednak przy tym w stan jeszcze większego zdekoncentrowania. Jak to działało? 

W wolnej chwili, gdy zrobiłem już wszystko, co do mnie dzisiaj należało, wyciągnąłem z kieszeni długopis i notesik. Przedmioty służące mi do zapisywania zamówień obecnie miały spełnić nieco inny cel, a mianowicie zobrazować relacje międzyludzkie dziejące się w moim otoczeniu. Idąc tym tokiem narysowałem literkę X, która symbolizowała Elizabeth, Y, która odpowiadała Aloisowi oraz Z, która w tym drobnym rysunku była Claudem. 

Mając już te kropki, poprowadziłem od nich kreski tak, aby mieć klarowny obraz sytuacji. Czyli Aloisa ciągnie do Claudea, który jednak nie jest nim zainteresowany. Elizabeth za to podoba się Alois, którego jednak ciągnie do Claudea, który go nie chce. W sumie ciekawe, czy Claude kogoś ma. To byłaby śmieszna sytuacja (no, może niekoniecznie dla blondyna). 

Po rozrysowaniu tego dodałem jeszcze dwa kolejne punkty, E i G, które symbolizowały Madame Red i Grella. Od nich za to szła prosta kreska. Zwykła historia miłosna bez większych zawirowań. 

- Co tam tak rysujesz, Ciel? - zagadnął Sebastian, stając za mną, aby następnie zajrzeć mi przez ramię. 

- Co byś powiedział na to, że mamy trójkę osób i każda z nich ma jakiś związek uczuciowy, ale niemożliwy do zrealizowania? X bardzo podoba się Y, ale Y ciągnie do Z. Z jednak nie jest zainteresowany Y. Mimo to Y i tak jest nieosiągalny dla X, przez co tworzy się błędne koło. Mamy również E i G, którzy mają bezproblemowy związek niezakłócony niczym. Czy można dojść do rozwiązania, w którym u X, Z i Y sytuacja również taka będzie? Bez względu na jakikolwiek ruch, któreś z nich będzie cierpieć. 

- Związki to cierpienie, Ciel. Ciężko, żeby nimi nie były. Dwie osoby tak blisko siebie to zawsze jakieś ryzyko nieporozumienia. Poza tym trzeba często iść na jakieś ugody, potwornie problematyczna sprawa. - oparł głowę o moje ramię, z boku patrząc na zeszyt. - Choć muszę przyznać, że naprawdę ciekawe fantazje masz. Nawet ja nie miałem takich rozkmin w twoim wieku. Kto wie, może siedzi w tobie dusza pisarza? To byłby dobry materiał na chwytliwy romans. 

- A zjeżdżaj, odezwał się dwudziestolatek bez drugiej połówki. - dźgnąłem go niepiszącą stronę długopisu w czoło. - I nie dość, że singiel, to jeszcze pesymista. Może ty się powinieneś za pisanie wziąć, panie ''związki to cierpienie''?

- Nieee, moje dzieła by się nie sprzedały. Nikt nie chce czytać szczerości. Ludzie wolą ociekające prezentami, słodkimi słówkami i gorącym seksem romanse bez przyszłości. - udał, że ociera łezkę smutku spod oka. - Pisanie pozostawię tobie, wielokąty podobno dobrze się sprzedają. 

- Teraz ty fantazjujesz. Lepiej zbieraj się, zaraz powinniśmy zamykać. - zamknąłem zeszyt, następnie odsuwając się, przez co chłopak był zmuszony zdjąć głowę z mojego ramienia. 

Materiał na książkę, tak? W tym momencie pomyślałem, że tak w sumie to życie faktycznie potrafi pisać najlepsze scenariusze. Te najbardziej chwytliwe i dramatyczne, nieraz nacechowane smutkiem i bólem, innym razem radością i powodzeniem. Sam przekonałem się o tym, wiodąc życie niczym w baśni, ale tej od Braci Grimm, które ze szczęśliwym zakończeniem miały mało wspólnego, między wierszami przekazując nieraz naprawdę dramatyczną treść. Czegokolwiek by jednak nie mówić, to drobne ziemskie sprawy nieraz przybierają tak ciekawy obrót, że wraz ze spisaniem ich, powstaje kawał dobrej, wciągającej historii. 

Nie ma co, czasem życie faktycznie jest nowelą. 


Witam moje jelonki. Standardowo brniemy powoli ku końcowi, rozdziały uszczuplają się stopniowo niczym moje chęci do wszystkiego ale ciśniemy dalej, bo żyć jakoś trzeba i miło, jeśli jest to choć trochę produktywne. Co tam tymczasem u was? Ja jestem załamana powrotem do szkoły. Faktem faktem, że i tak nie pisałabym, nie oglądała anime i nie czytała mang tak, jak zakładam zawsze, że bym robiła podczas zdalnego, ale i tak mój czas na relaks mi się mocno uszczupli. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro