Rozdział XXII
- Ja wiedziałem, że przyjaciele się do siebie upodabniają, ale żeby aż tak? I tak szybko? - pytał blondyn, oglądając uważnie moje ciało odziane w różowe ciuchy. Niestety musiałem ponieść konsekwencje mojego błędu. - Jestem pod wrażeniem.
- W życiu bym się do ciebie nie upodabniał, pajacu. Szczególnie ubraniowo. - powiedziałem zirytowany, siadając pod drzewem.
Mimo, że chmury zasłaniały słońce, było dość ciepło. Póki nie padało i nie wiał zimny wiatr, nauczyciele z radością wypuszczali młodzież na podwórko.
- Widzę, że humorek jak zawsze dopisuje. - usiadł obok mnie, opierając się o pień drzewa.
Ja tymczasem wlepiłem wzrok w dzieciaki. Młodsze roczniki bawiące się wesoło, ganiające się po dużym boisku, nic nierobiące sobie z ostrzeżeniem nauczycieli. Utkwiłem wzrok w dziewczynach, które siedząc w kółeczku szeptały konspiracyjnie, chichocząc na wieść o nowych plotkach. Wydawać by się mogło, że to jedno z nielicznych, spokojnych miejsc na tym świecie.
- Co jest? - zapytał w pewnym momencie blondyn, z cichym sykiem otwierając puszkę waniliowej coli, którą w pierwszej kolejności podsunął mi. Chyba zauważył, jak nieobecny dziś jestem. Do teraz ciążyła na mnie sprawa zarobków Sebastiana, jak i średnio przespanej dziś nocy.
- Mam trochę zmartwień na głowie. - wyznałem, upijając łyk nieco zimnego napoju. Wraz z tym po moim podniebieniu rozlał się naprawdę słodki smak. Oddałem mu po chwili puszkę. - Sebastian... Mój opiekun... Ma nieco problemy finansowe. Chciałbym mu pomóc, ale nie wiem jak.
- Idź do pracy, idioto. - mruknął mój towarzysz, tak, jakbym nie dostrzegał najłatwiejszego wyjścia.
- Ale mam szkołę, a do pracy trzeba chodzić jak do szkoły. No i nie mam osiemnastu lat, nie mogę.
- Ty się serio z choinki urwałeś. - westchnął cierpiętniczo chłopak. Założę się, że w pewnym momencie w końcu będzie miał dość tłumaczenia mi wszystkiego. - Pracować można mniej więcej od piętnastego roku życia, zależy to do zgody rodzica lub opiekuna, ale nawet to da się obejść. Jeśli chodzi o grafik pracy, zazwyczaj można go nieco dostosować pod siebie. Taki McDonald na przykład bardzo chętnie przyjmuje uczniów. Jestem pewien, że na kasie w sklepie czy przy innej prostej robocie również nie pogardziliby dodatkowymi rękami do pracy.
- No nie wiem... Jak ja mam teraz znaleźć pracę? I co z CV? Bo chyba to się nosi przy kwalifikacji do pracy, no nie? - pytałem, samemu będąc przerażonym ilością pytań, jaka nagle skłębiła się w mojej głowie.
Być może dla blondyna to było takie hop siup, jednak dla mnie - człowieka, który nie wiedział praktycznie nic o funkcjonowaniu tego świata - pójście do pracy było niewyobrażalne. Obecnie chyba jednak faktycznie stanowiło jedyne słuszne rozwiązanie.
- Ej, Alois... Słuchasz mnie? - zapytałem po chwili, gdy chłopak nie odpowiadał na moje wcześniej zadane pytania.
- Tak, słucham. - westchnął, wlepiając jednak rozmarzony wzrok w zupełnie inny punkt niż moja osoba.
Podążyłem za jego spojrzeniem, odnajdując w tym miejscu Claudea. Znajomy mi demon właśnie pouczał jakiegoś pierwszoklasistę, który podczas beztroskiej gonitwy wywalił się, poważnie kalecząc sobie nos i kolano.
Po tym ponownie spojrzałem na mojego towarzysza, który wręcz nie potrafił oderwać wzroku od swojego, jak zgadywałem, obiektu westchnień. Wgapiał się w niego jak w obrazek, nie kryjąc satysfakcji, jaką sprawiała mu ta czynność.
Wygląda na to, że zostałem sam ze sprawą poszukiwania pracy. Tak, jak Alois został sam ze swoimi fantazjami, bo żaden nauczyciel o zdrowych zmysłach by nawet na niego nie spojrzał. Dzięki blondynowi i teraz poczułem, że mam jeszcze serce i pewne pokłady współczucia. Zrobiło mi się go żal.
***
- Czyli chcesz tu pracować, tak? - zapytał sceptycznie Grell, podczas, gdy ja cały w skowronkach opierałem się o blat łączący kuchnię i restaurację.
- Dokładnie. Kto tu rządzi? - zapytałem, stukając palcami o drewnianą płytę.
Podczas drogi ze szkoły mnie wręcz olśniło. Przecież Sebastian tu pracował, a i ja zasmakowałem nieco życia jako pracownik tego miejsca. Jeśli gdziekolwiek miałem sobie dorobić, to właśnie tutaj.
- Adrian jest tu szefem. Masz farta, akurat jest na miejscu. - oznajmił czerwonowłosy. - Zapewne chcesz się z nim spotkać.
- Tak, tego dokładnie chcę. - potwierdziłem z uśmiechem.
Naprawdę ciężko było mi na spokojnie znieść niepewność i podekscytowanie, jakie się we mnie wzbierały. Odczuwałem również niepokój, jednak wszystkie obawy, jakie go powodowały, postarałem się w sobie stłamsić.
- W takim razie chyba nie mam innego wyjścia, jak cię do niego zaprowadzić. Chodź. - powiedział, zmierzając w kierunku dotąd mi nieznanym.
Rzecz jasna udałem się za nim, kierując się w stronę piwnicy. Znajdował się tam magazyn z produktami potrzebnymi do potraw. Poza tym trochę stołów, krzeseł, obrusów i ścierek. Jeden wielki składzik. Jedne z drzwi jednak wyróżniały się spośród tego widoku. Były to wrota obite skórą, z klamką pomalowaną na złoty kolor. U góry była natomiast przybita tabliczka z imieniem i nazwiskiem osoby, która urzędowała w tym pomieszczeniu.
- Powodzenia. - powiedział Grell, następnie zostawiając mnie na pastwę losu przed tymi wrotami do spełnienia moich obecnych marzeń.
Starając się być spokojnym, aby wypaść jak najlepiej, wziąłem kilka głębokich wdechów, a następnie zapukałem. Niestety przez długi czas nie dostałem żadnej odpowiedzi, przez co zdecydowałem się wejść do środka.
Z początku jedynie nieśmiało uchyliłem drzwi, omiatając spojrzeniem pomieszczenie. Gdy natomiast nie zastałem nikogo, wszedłem do środka. Wtedy też uważniej zmierzyłem wzrokiem wnętrze, którego wystrój można by określić jako jeden wielki bałagan. Meble wydawały się być z zupełnie z innej bajki, i do tego średniowiecza, natomiast na podstarzałej wykładzinie walały się papiery. Faktury, umowy, kartki zapisane niezwykle niedbałym, jakby szybkim pismem.
Przeniosłem po chwili wzrok na ścianę, gdzie w nieco zakurzonych antyramach wisiały dyplomy i certyfikaty, jakie udało się uzyskać restauracji. Nawet one były powieszone nieco krzywo, do tego każdy na innej wysokości. Pokój wyglądał bardziej jak miejscówka jakiegoś gangu ulicznego, niż biuro szefa.
Zagadka na temat tego, gdzie podział się mieszkaniec tego miejsca, nie czekała długo na rozwiązanie. Gdy zamknąłem za sobą drzwi i odwróciłem się, nie mogłem powstrzymać przestraszonego wzdrygnięcia. Za drzwiami czekał na mnie dość niespodziewany widok. Choć bez problemu po tym syfie i mroku mogłem się domyśleć, że urzędować będzie tutaj stary przyjaciel mojego świętej pamięci ojca - Undertaker.
- O, dzień dobry! - mężczyzna odlepił się od ściany, aby następnie leniwie powlec się do biurka.
Już po chwili zasiadł w fotelu równie skurzanym co drzwi, który swoim odcieniem butelkowej zieleni wprowadzał nieco elegancji do tego obskurnego gabinetu. Białowłosy zlitował się przy tym, i oprócz zakurzonej żarówki w żyrandolu, włączył również lampkę na swoim biurku.
- Dzień dobry. - mruknąłem, otulając ramiona dłońmi.
Nie było mu zimno? Chłód przypominał ten z kostnicy, z jakimi mężczyzna niezwykle lubił się w swoim ''poprzednim wcieleniu''.
- Co cię do mnie sprowadza, dzieciaku? - przybrał dość niedbałą pozę, brodę opierając na dłoni.
Mierzył mnie podejrzliwym wzrokiem swoich jasno zielonych tęczówek, jakie dzielił wraz z resztą shinigami. Wzrok, jaki niegdyś przeszywał mnie, gdy zachodziłem do zakładu uzyskać cenne informacje i wzrok taki sam, jaki z dziwną radością omiatał mojego ojca. Ta sama zieleń pełna sprzecznych uczuć.
- Miałbym prośbę. - zacząłem, z początku dość nieśpiesznie, chcąc dobrze dobrać słowa. - Jestem tutaj, ponieważ w ostatnim czasie pomagałem nieco w restauracji. Obecnie mieszkam z Sebastianem, którego chciałbym nieco odciążyć finansowo. Niestety nie mam jednak specjalnego wykształcenia ani umiejętności, przez co postanowiłem ubiegać się o pracę tu. Nie mógłbym pracować dużo, w sumie to głównie na weekendy ze względu na szkołę, ale przy tym nie wybrzydzałbym z wynagrodzeniem.
Mężczyzna był zupełnie niezainteresowany moimi słowami. Podczas, gdy ja mówiłem, on oglądał swoje paznokcie pomalowane na czarny kolor oraz lekko bujał się w fotelu. Wydawał się mieć całkiem sporo energii.
- Dlaczego miałbym cię przyjąć? - zapytał, ponownie zwracając swoje tęczówki w moim kierunku.
Dlaczego? Może dlatego, że nie umiem kurwa nic innego i nawet bycie sprzątaczką na PKP potrafiłbym spieprzyć? A tu przynajmniej będę miał fory, pomoc, i świadomość, że nie wywali się mnie za najmniejszy błąd.
- Ponieważ bardzo mi się tutaj spodobało. - przyznałem, co było w sumie szczere. - Ponadto trochę już zapoznałem się z działaniem kuchni, pracowałem zarówno na niej, jak i w roli kelnera. Uważam, że restauracja ta jest naprawdę miłym miejscem i rad będę, mogąc dołożyć starań do tego, aby uczynić ten przybytek jeszcze lepszym.
Może powinienem częściej ubiegać się o pracę? Pomagać ludziom pisać CV? Prowadzić wykłady na temat tego, jak toczyć rozmowy, aby dostać wymarzoną posadę? Mimo strachu, jaki myślałem, że mnie ogarnie, nagle stałem się mistrzem w wywalaniu na wierzch moich dobrych intencji i bajerowaniu rozmówcy względem tego, jak dobry w czymś jestem.
- Wiem, wiem. Ronald i Grell coś mi tam o tobie wspominali. - mężczyzna przygryzł kciuk, wpatrując się w kawałek pustej ściany za mną, jakby w zamyśleniu analizując moje słowa.
Popadł w stan typowego zawieszenia, czyli chyba najnormalniejszy stan z tych, jakie prezentował. Podczas tego nie śmiał się bez powodu, nie zaczepiał mnie nadmiernie i nie częstował ciastko-kostkami, wciskając mi je na siłę. Ciekawe, czy teraz jest tak samo obłąkany, czy może mimo pierwszego wrażenia nieco spoważniał. Chyba musiał, skoro prowadzi obecnie taki interes.
- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. - uśmiechnąłem się w jego kierunku, o dziwo ubarwiając ten wyraz twarzy czymś innym niż zdegustowanie.
Naprawdę zależało mi na tej pracy. Całym sobą czułem, że jeszcze kilka godzin mógłbym się tak uśmiechać i wychwalać siebie tylko po to, aby zgarnąć tą robotę. Ach, Sebastianie. Widzisz, co ze mną zrobiłeś? Płaszczę się przed szaleńcem tylko po to, aby dał mi pracę, której będę poświęcał lwią część mojego wolnego czasu.
Dlaczego więc, mimo tego, że nigdy nie chciałem pracować w ten sposób, z taką niecierpliwością oczekuję jego twierdzącej decyzji?
Witam moje jelonki. Dziś znów publikuję rozdział, który rzecz jasna jak zawsze musiał być późno. Drogie dzieci, rada od waszej autorki - jak już chcecie coś robić, a w szczególności publikować w terminie, róbcie to od razu. Bo potem natłok życia codziennego wybierze wam inne plany i tak jak ja będziecie zrywać się do komputera, aby tylko wyrobić się w czasie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro