Rozdział XXIX
- Czekaj czekaj, tym razem się uda. - obiecał blondyn, znów wciskając mi w ręce trzymane przez siebie książki i zeszyty.
Posłusznie przejąłem od niego rzeczy, po czym obserwowałem, jak ten podchodzi do Claude'a, ponownie powodując drobny ''wypadek''. Potknięcie zakończone lądowaniem w ramionach nieco już zniecierpliwionego i ani trochę nie ucieszonego tym nauczyciela.
Po krótkim upomnieniu jakie dostał blondyn, ten wrócił do mnie, jak zawsze niezwykle rozmarzony. Totalnie pochłonięty swoim światem, w którym wraz z obiektem swoich westchnień tworzył zgrany i szczęśliwy związek.
- To nie wyjdzie, Alois. Naprawdę nie widzisz tego? - zapytałem, gdy ten brał ode mnie książki.
- Jasne, że wyjdzie, Ciel. Nie mów nawet, że nie. - zbeształ mnie chłopak, podchodząc do swojej szafki.
Odłożył w niej kilka książek i zeszytów, biorąc inne, potrzebne na resztę dnia. Nawet na drzwiach szafki wisiały zdjęcia nauczyciela otoczone kilkoma małymi serduszkami. Wyglądało na to, że nastolatek zakochał się po uszy, nawet jeśli dobrze nie znał mężczyzny. A raczej zauroczył się nim niezwykle trwale.
- Sam widzisz, że on nie czuje do ciebie ani trochę tego samego. Poza tym jesteście nauczycielem i uczniem, on nigdy nawet nie spróbuje spojrzeć na ciebie tak, jak byś tego chciał. - drążyłem, po chwili zadając męczące mnie od pewnego czasu pytanie. - Dlaczego nie spróbujesz z Elizabeth? Albo kimkolwiek innym, kto również jest tobą zainteresowany, albo chociaż w twoim zasięgu?
- Bo to tak nie działa. - westchnął ciężko chłopak.
Wraz z tymi słowami wzrok jego błękitnych tęczówek spoczął na chwilę na zdjęciach, jakie te z należytą starannością chłopak przyczepił do szafki, aby ładnie i równo się trzymały. Wydawało mi się, że przez tą krótką chwilę przez jego głowę przebiegło wiele, być może sprzecznych, myśli. Kłębiły się one w jego umyśle, plącząc w niezwykle irytujący sposób. W końcu jednak wydawać się mogło, że przybrały jakiś spójny kształt. Mój przyjaciel się odezwał.
- Chodzi o to... - mruknął, zamykając szafkę, aby już najpewniej nie patrzeć na fotografie. - Że nie możesz od tak wybierać sobie kogo kochasz. Jasne, że wolałbym, aby podobał mi się ktoś z mojego pobliskiego otoczenia. Ktoś, z kim mam dobry kontakt i fajną relację. Jasne, że chciałbym, aby mój ukochany lub ukochana lubili mnie i lgnęli do mnie. Żebym mógł poznawać coraz bardziej człowieka, jaki przypadł mi do gustu. Wtedy życie zapewne byłoby znacznie prostsze.
Znów na krótki moment jego myśli uciekły w jakieś inne miejsce. Nie było to chyba miejsce jednak tak wesołe jak to, w jakim zazwyczaj chłopak urzędował. Tym razem gdy w nim był, jego twarz pozbawiona była uśmiechu i rozmarzenia. Dostrzec można było na niej jedynie chłodny cień rzeczywistości i niezaspokojonych pragnień.
- Ale stało się tak, że to właśnie Claude okazał się na tyle wyjątkowy. Wydawał mi się taki od zawsze. Szczególnie, gdy w młodszych klasach pomagał mi w lekcjach. Wiesz, prowadził kółko, rozszerzenie o swoim przedmiocie. Tylko ja na nie chodziłem, była nas jedynie dwójka. Przez pierwsze dwadzieścia minut robiliśmy lekcje, potem zazwyczaj rozmawialiśmy. On nie lubił mówić, więc głównie ja mówiłem, a on słuchał i mi doradzał. Czułem się wtedy wysłuchany, wiesz? Czułem, że jego uwaga jest skupiona tylko na mnie. Dawał mi zrozumienie, oczarowując mnie przy tym swoim sposobem bycia. Zawsze wiedział co powiedzieć, jak się zachować. Widać było, że jest oczytany, miał naprawdę dużą wiedzę. Uwielbiałem spędzać z nim czas. Mogłem słuchać go godzinami.
Widziałem, jak w jego tęczówkach pojawiły się delikatne łzy. Teraz jego błękitne oczy przypominały szklaną taflą, od której odbijał się obraz świata. Za taflą jednak przemieszczały się wspomnienia. Kruche marzenia o chwilach, które już nie wrócą. Chwile przepełnione tęsknotą. Tęsknotą niczym ta za latem, gdy ciepło otumania zmysły, a zapach gofrów z budki nad morzem przyjemnie muska najczulsze nerwy naszych instynktów. Oblizujemy mimowolnie usta i gonimy za tą słodyczą, potem, w roku szkolnym, odczuwając ją jedynie w snach. Snach niezwykle słodkich i beztroskich.
- Pokochałem go i teraz nie mogę pozbyć się tego uczucia. - otarł rękawem bluzy oczy, jakby chcąc samemu sobie pokazać, że ból, jaki czuł, nie jest tak ogromny, jak faktycznie był.
***
- Nie jest ci zimno? - zapytałem, pchając do przodu nieśpiesznie wózek.
Wydawał on przy tym cichutki skrzyp, jakby dopiero rozgrzewał się po czasie długiego spoczynku.
- Nie, nie jest. - powiedziała z uśmiechem Sullivan, poprawiając na sobie płaszcz w odcieniu butelkowej zieleni.
Zbliżał się koniec października, a wraz z nim Londyn spowiło prawdziwe zimno. W ciepłym wnętrzu wydawać by się mogło, że to jedynie niebo poszarzało, a pogoda jest co najwyżej nieco chłodna. Wystarczył jednak krótki spacer, który dotkliwie ukazywał prawdziwą twarz pogody. Ta bezlitośnie wbijała w każdy skrawek ciała drobne igiełki mrozu, w akcie niesprawiedliwego osądu wiejąc w twarz zimnym powietrzem.
- Ciel, chodźmy tam. - powiedziała w pewnym momencie dziewczyna, wskazując na drzewo rosnące na podwórku szkolnym.
Było to to samo drzewo, pod którym do niedawna siedziałem z Aloisem, rozmawiając na temat tego, jak mogę pomóc Sebastianowi z dziurami w budżecie. To było stosunkowo niedawno, a wydawało mi się, że zdążyły minąć całe wieki.
- No nie wiem, ziemia z pewnością jest zimna. - mruknąłem z lekką dozą powątpiewania i niechęci.
W sumie to najchętniej wracałbym do szkoły, jednak dziewczyna uparła się na spacer, a ja, jako dobry kolega, nie mogłem się nie zgodzić. Przez większość czasu byłem przeświadczony, że już nie wolno wychodzić, jednak jak się okazało, wciąż wypuszczano dzieciaki poza budynek. Ba, wręcz zachęcano do tego. Podobno było to spowodowane tym, że przewietrzony organizm lepiej pracuje, jednak według mojej opinii było to jedynie pozbywanie się nadmiernej ilości dzieciaków krzątających się po korytarzach.
- No nie daj się prosić. - nakłaniała dziewczyna, aż w końcu z ciężkim westchnięciem zgodziłem się na to.
Jak się okazało, był jednak mały problem związany z niepełnosprawnością nastolatki. Mianowicie drzewo było rzecz jasna wśród trawy i tak, jak po boisku jechaliśmy wózkiem bez problemu, tak tutaj byłby problem. Szczególnie, że praktycznie wszędzie były mniejsze lub większe kałuże z błotem, które z pewnością uczepiłoby się kółek. Ja byłem jednak niezwykle zmotywowany, aby spełnić marzenie dziewczyny.
- Złap się i trzymaj mocno, dobrze? Za ewentualne szkody nie odpowiadam. - ostrzegłem, kucając przy niej, aby ta bez problemu mogła przytulić się do moich pleców.
Tak też poczyniła, oplatając rękami moją szyję. Gdy tylko to poczułem, złapałem ją w zgięciu nóg, unosząc do góry, o dziwo bez większego problemu.
- Nie jestem za ciężka? - zapytała, zgodnie z moimi wytycznymi trzymając się mnie mocno, podczas gdy ja niosłem ją na barana.
- Jak widać, póki co nie. - ostrożnie posadziłem ją pod drzewem, gdzie ziemia na szczęście była sucha. Najwyraźniej podłoże skryło się pod rozłożystymi gałęziami, na których zostało jeszcze odrobinę liści.
- Wiesz, już dawno nie siedziałam gdzieś indziej, niż na wózku. Przynajmniej w miejscu innym, niż dom. W sumie od dawien dawna nie byłam nawet poza budynkiem szkoły w trakcie lekcji. - powiedziała, podczas gdy ja zająłem miejsce obok niej, otulając się bardziej czarną, skórzaną kurtką.
- Naprawdę? - spojrzałem na nią, delikatny zdziwiony takim wyznaniem. - Nie masz żadnych kolegów czy koleżanek z którymi byś tak wychodziła?
- Nie, raczej nie. - mruknęła, rękami podciągając pod brodę bezwładne nogi. Mimo, że siedziała, widać było, że nie ma w nich ani trochę życia. - Od początku raczej średnio szło mi poznawanie przyjaciół. Szczególnie w liceum. Każdy dorasta i wybiera raczej bardziej zdrowe osoby. Bądź co bądź, ze mną wypady i różne atrakcje byłyby ograniczone.
- No wiesz, to nie wszystko. Jestem pewien, że nie jest tak źle. - również podciągnąłem kolana pod brodę, opierając o nie następnie głowę, przez co z boku zerkałem na dziewczynę. - Introwertyk by się cieszył, oni nie przepadają za częstymi spotkaniami i dużą ilością towarzystwa na nich.
- Być może. - zaśmiała się cicho dziewczyna, patrząc gdzieś przed siebie na szary obraz szkolnego podwórka. - Ale wiesz, czasem nawet introwertyk lubi gdzieś wyjść. Do kina, parku rozrywki, sklepu. Wystarczy zwykły, zbyt wysoki próg przed wejściem, a już wszystko jest znacznie bardziej utrudnione. Możliwe, ale utrudnione.
Zamknęła oczy, kuląc się lekko, aby zachować nieco więcej ciepła, gdy zawiał zimny wiatr. Zapewne za chwilę będziemy musieli wracać, ale chciałem cieszyć się chwilą, póki mamy jeszcze kilka minut do końca długiej przerwy.
- Przerobiłam wiele szkół i przedszkoli. Te zwykłe, jak i te nieco bardziej specjalne. Szukałam przyjaciół wśród dzieci ''normalnych'', ale i z trudnościami takimi, jak moje. Ani w jednej, ani w drugiej grupie nie znalazłam jednak tego, czego szukałam. Wśród dzieciaków mojego pokroju czuję się, jakbym mijała się ze ''zwykłym'' światem, a wśród zwyczajnych nastolatków zostaję w tyle. Mimo to wciąż wierzę, że kiedyś znajdzie się jakiś naprawdę dobry przyjaciel na dobre i na złe. Chociażby ty dajesz mi nadzieję, że ktoś potrafi się mną jeszcze zainteresować. - odetchnęła cicho, a po jej ciele przebiegł delikatny dreszcz, gdy ponownie nasze ubrania przeszył zimny powiew wiatru. - Przynajmniej tyle, bo na chłopaka przestałam liczyć. A szkoda, fajny byłby taki książę z bajki.
Westchnęła, odlatując myślami praktycznie tak, jak Alois, gdy fantazjował o Claudzie. Jednocześnie dziewczyna przybliżyła mi nieco obraz tego, dlaczego jest tak skryta, jednocześnie zaczytując się w literacką, miłosną fikcję. Zapewne poszukiwała uczuć, jakich nie doświadczyła w prawdziwym życiu. Poszukiwała żaru, jaki rozpala serce w obliczu dreszczyka emocji spowodowanego miłosnym uczuciem.
Szukała intryg i zawiłości między stronami książek, koiła swoją samotność opowieściami o szczęśliwej parze będącej ze sobą na dobre i na złe bez względu na wewnętrze demony, jakie posiadali bohaterowie i każdy z nas. Szukała w książkach życia towarzyskiego, pełnego spontaniczności istnienia bez ograniczeń, jakie postawił los na jej drodze. Poszukiwała szczęścia.
Witam moje jelonki. Rozdział kolejny raz późno, bo znów nie zczaiłam, że dziś środa. Nienawidzę w sobie chronicznego zapominalstwa, ale ciężko mi je powstrzymać. Obiecuję jednak, że już na następny rok kupię sobie kalendarz i będę w nim zawzięcie zaznaczać daty wrzucania rozdziałów, jednak póki co prezentuję wam kolejną część tej książki :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro