7.
Rano zamiast Ivy z tacą pełnej niejadalnej brei przychodzi Hunter. Wydaje się zmęczony. Czarne worki pod oczami mówią same za siebie. W jego ruchach kiedyś tak precyzyjnych dostrzegam ociąganie. Krok skócił się nieznacznie. Z pozoru jego twarz okalana przydługawymi, brązowymi włosami wygląda normalnie. Tylko ktoś kto zna go dłużej może wywnioskować co się dzieje.Hunter jakiego znałam także odszedł. Nie ma już tych samych dzieciaków, które biegały po lesie, rozmawiały i marzyły o lepszym życiu.
— Co tu robisz?
— Przyszedłem po ciebie. Pora ruszać na śniadanie w stołówce — wyjaśnia.
— Mam jeść razem z innymi? — dziwię się. Jestem przecież wariatką, takich ludzi trzyma się idizolowanych od reszty społeczeństwa.
— Rozkazy z góry — Wzrusza ramionami — ale ubierz się w coś co nie wygląda jak piżama
Spoglądam na kremowe spodenki do kolan i o wiele za dużą koszulkę. Faktycznie wygląda jak piżama. Podchodzę do krzesła, na którym Ivy zostawiła mi ubrania na zmianę. Najwyraźniej wiedziała co mnie dzisiaj czeka. Ciemnoniebieskie spodnie dresowe i bluzka z nieco przykrótkimi rękawami. Nie mam co wybrzydzać. Ściągam górę z piżamy. Hunter rumieni się nieznacznie. Nie robi to na mnie dużego wrażenia. Podczas Głodowych Igrzysk całe Panem oglądało mnie nago, gdy Alex i Hidden myli moje ciało w rzece. Wciągam spodnie i jestem gotowa do wyjścia.
— Idziesz w tych butach? Hunter wskazuje brodą na buty do wsuwania.
— Tak — odpowiadam krótko.
Sznurowanie nadal sprawia mi ogromną trudność. Jeśli nie wychodzi mi od razu bardzo się stersuję. Skoro najprostrze codzienne czynności są dla mnie męczące to jak mam poprowadzić wojnę ze Snowem?
Chłopak nie odpowiada. Prawdopodobnie nie ma pojęcia o moich problemach. Zauważył zapewne, że dłonie trzęsą mi się, ale w jego towarzystwie moje ręce nieznacznie się uspokajają. Nie mam pojęcia czemu tak jest. Próbuję zapamiętać drogę do stołówki. Wystarczy znaleźć główny korytarz,a potem iść za tłumem. Gdy dochodzimy do wachadłowych drzwi gwałtownie się zatrzymuję. Hunter niemal na mnie wpada.
— Co jest? — pyta zaciekawiony.
— Boję się — przyznaję niechętnie.
Spogląda na mnie jak na małą dziewczynkę, która płacze po opuszczeniu lizaka.
— Breeze — Obejmuje mnie ramieniem — nie masz się czego bać. Jesteś najbardziej pełną odwagi osobą jaką znam. Błagam Bee, przeżyłaś igrzyska, nie każdy się to udaje. Nie bój się kilku nieprzychylnych spojrzeń, jeśli w ogóle takie się pojawią
Połykam ślinę. Hunter puszcza mnie i otwiera drzwi do stołówki jakby był jakimś dżentelmenem. Bez jego dotyku czuję się jak mały kotek, który idzie naprzeciw olbrzymich i wściekłych psów. Niczym echo od ścian odbijają się moje kroki. Jeszcze przed chwilą rozbrzmiewały tutaj dźwięki rozmów i uderzających o siebie sztucców. Wszystkie oczy skierowane są na mnie. Niczym atakujące kobry przypatrują się swojej ofiarze.
Stołówka nie jest tak olbrzymia jak myślałam. Kilkanaście stolików, a wokół każdego z mich ustawione jest pięć krzeseł. Po prawej stronie od drzwi — jak głosi napis — znajduje się "punkt poboru pokarmu", a zaraz obok "miejsce na brudne naczynia". Ściany są ciemnozielone i sprawiają wrażenie strasznie brudnych. Szara podłoga też raczej powinna być biała. Przy jednym ze stolików ustawionych z brzegu siedzi przygarbiony tata. Pochłania swoją porcję chleba. Idę w jego kierunku. Widzę jak mężczyźni i kobiety szturchają się nawzajem łokciami i wskazują głowami. Kilka osób rejestruje moje ruchy z otwartymi szeroko oczami i ustami. Zapomniałam, przecież ja nie żyję. Jedyną osobą, która kompletnie nie zwraca uwagi na moje przyjście jest nie kto inny jak Hidden. Siedzi niemal na końcu stołówki. Nie raczy mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Nie odrywa wzroku znad krawędzi stołu. Przy nim siedzi ta dziwna dziewczyna z kolorowymi włosami. Jak ona się nazywała? Rachel? Rea? Raven? Nie jestem pewna. Obok niej miejsce zajmuje barczysty nieco od niej starszy mężczyzna. Oboje wpatrują się we mnie, ale w ich oczach nie widać zdziwienia. Czy mi się zdaje czy ona się do mnie uśmiechnęła? Nikt tego nie robi.
Nareszcie moja droga przez mękę się kończy. Z ulgą zajmuję miejsce obok taty. Hunter siada obok. Dostrzegam jego tęskne spojrzenie w kierunku rodziny. Pani Herondale, James i Julianna siedzą nieco dalej. Julianna jak zawsze ma na twarzy uśmiech. Bawi się jedzeniem i sprawia wrażenie jakby do końca do niej nie dochodziło co się dzieje. Ciekawe, czy ktoś poinformował ją o śmierci swojego starszego brata.
— Idź — mówię.
Wiem, że w środku mu się kotłuje od nadmiaru emocji. Nie mogę go zmuszać, żeby ze mną siadał. Powinien spędzać czas z rodziną, a ja ze swoją.
— Jesteś pewna? — pyta dla pewności.
— Oczywiście — Zdobywam się na uśmiech.
Wstaje i idzie usiąść obok Julianny. Przy okazji targa włosy młodszego brata. James zjada swój posiłek aż trzęsą mu się uszy. Mama chłopaków dziękuje mi skinieniem głowy. Odpowiadam jej tym samym. Przeżyła tak wiele.
— Wcinaj — mówi tata i stawia przede mną talerz.
Dwie cieniutkie kromki chleba, trochę dżemu, pół jabłka i szklanka wody nie napawają mnie optymizmem.
— Do smaku dżemu moża się przyzwyczaić — pociesz mnie — i lepiej zjeść jabłko od razu, szybko się psują
Spogląda na mnie zmęczonym wzrokiem. Uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. Nie dodaje mi to ani trochę otuchy. Czuję na plecach świdrujące spojrzenie niebiesko-zielonych oczu Hiddena. Czyli jednak raczył na mnie spojrzeć.
— Jest ohydne — mówię, gdy połykam kęs kromki z dżemem.
— Tu przynajmniej nie musisz martwić się, że nie ma jedzenia, więc nie marudź. Przyzwyczaisz się.
Jem w ciszy swój posiłek, a tata dokańcza swój. Chce na mnie zaczekać, ale wykręcam się spotkaniem z Victorem. Trudno mi go okłamywać. Jego szare oczy spoglądają na mnie z miłością. On i Matthew jak na razie jeszcze mnie nie podejrzewają. Jeśli coś pójdzie nie tak zaczną, a wtedy cały mój plan spali na panewce.
Po wyjściu taty stołówka pustoszeje co raz bardziej. Zostaje zaledwie kilka osób. Nie wydają się zainteresowaniem śledzeniem mojej osoby. Odnoszę talerz i szklankę. Wychodzę ze stołówki, ale nie opuszczam korytarza. Pytam o drogę do strzelnicy tonem jaki wskazywałby, że muszę tam iść. Jakiś mężczyzna dokładne opisuje mi korytarze. Dziękuję mu tak jakbym pytała się o godzinę. Idę w wyznaczonym kierunku Uważam, aby nikt mnie nie widział. W innym wcieleniu zapewne byłam szpiegiem.
Delikatnie uchylam szare drzwi. Nikogo nie ma. Idealnie. Od razu podchodzę do stanowiska z bronią. Biorę pierwszy lepszy karabin i sprawdzam magazynek. Żaden z tych naboi nie zabije człowieka. Odkładam na bok ciężką broń. Może nieco później.
Biorę do rąk czarny łuk. Sprawdzam cięciwę i delikatnie naciągam. Jest dobry. Chwytam strzałę i podchodzę do wyznaczonej linii, z której się strzela do oddalonych tarcz. Naciągam cięciwę. Dasz sobie radę. To przecież nic trudnego. Robiłaś to miliony razy. Wypuszczam powietrze z płuc. Mam już zamiar wypuścić strzałę, gdy prawa ręka nagle zaczyna mi podskakiwać. Grot nie trafia nawet w tarczę. Klnę głośno. Chwytam się za prawy nadgarstek. Jestem żałosna. Nie potrafię nawet utrzymać głupiej strzały.
— Nie przystoi ci takie słownictwo
Odwracam ze złością głowę. Niedbale o framugę opiera się Hidden. Zapewne wybrał specjalnie taką pozę, aby mnie rozzłościć jeszcze bardziej. Przebrał się. Na sobie ma białawy podkoszulek i luźne spodnie.
— Co tu robisz? — pytam.
— Mamy trening — Kwestia stroju się wyjaśnia — pytanie raczej co ty tu robisz
Otwieram usta, ale szybko je zamykam. Do pomieszczenia strzelniczego przez uchylone drzwi wślizguje się dziewczyna z kolorowymi włosami, która miała na imię Rebel czy jakoś tak, chłopak, który siedział z nią w stołówce i Rabbit. Nie wiedziałam, że się przyjaźnią.
— Jaki trening?
—Jesteśmy żołnierzami i uczęszczamy na treningi — Wzrusza ramionami jakby to było coś naturalnego.
Zapomniałam. Jesteś żołnierzem. Stworzono cię do walki. Zabijanie nie stanowi dla ciebie problemu. Nie odczuwasz bólu. Wyszkolono cię do perfekcji. Jesteś przecież żołnierzem. Wszystko to co działo się na Arenie jest nie ważne, bo jesteś żołnierzem. Żołnierzem. Hidden jest ż o ł n i e r z e m.
— Też chcę na nie chodzić — mówię, zamiast tego co chodzi mi po głowie.
— Nie możesz — Hidden podchodzi i wyrywa z moich dragących rąk czarny łuk.
— Zacznę
— Twój lekarz nie wyraził zgody — mówi beznamiętnym głosem.
— Ale wyrazi — przystaję przy swoim.
— Nie zrobi tego — Chłopka jest pewny swego — osobiście o to zadbam
—- Chyba zapomniałeś, że rewolucja beze mnie upadnie
— Mamy Katniss
Zna moje słabe punkty. Wie jak najłatwiej mnie zranić. Nie dam mu tej przyjemności. Cicho parskam śmiechem.
— Młodzi ludzie nic o niej nie wiedzą, a to w ich rękach znajduje się przyszłość Panem.
Stoimy z Hiddenem naprzeciwko siebie. Jest wyższy, przez co muszę lekko unieść podbródek. Oboje mierzymy się groźnym wzrokiem. Dzieli nas mniej niż pół metra. Ktoś chrząka. Odwracamy głowy w tym samym momencie. To Rabbit.
— Tak właściwie to — wzdycha — Breeze razem z Victorem i kilkoma członkami rady będzie dowodzić naszymi następnymi akcjami
Patrzę na Hiddena z wyższością i zakładam ręcę na piersi.
— To nie zmienia faktu, że nie będziesz uczestniczyła w treningach, a tym bardziej w akcjach
— Jasne, będę tak tu sobie czekała i robiła na drutach podczas gdy wszyscy będą ryzykować życie! To nie wchodzi w grę.
— Uspokój się Bree
Oddech zamiera mi w gardle. Ręcę opdają bezwładnie wzdłuż tłowia. Serce zaczyna wolniej pompować krew. Czuję jakbym nogi miała z waty. Nazwał mnie Bree. Nie Breeze ani Hawthorne. Bree.
— Nie wszystkich interesuje to co myślisz — dokańcza po chwili.
A miało być już dobrze. Miałeś mnie pamiętać i wspierać. Miałeś stać obok mnie. Miałeś być moim przyjacielem.
Zapada cisza. Rebel bombarduje Hiddena spojrzeniem. Rabbit stoi niewzruszony, a drugi chłopak spogląda to na mnie to na Hiddena. Czeka na dalszy rozwój wydarzeń. Wchodzą kolejne dwie osoby, rzucając ku nam zaciekawione spojrzenia. To znak dla mnie, że pora się zmywać.
— Porozmawiam o tobie z Victorem — rzucam przez ramię i ruszam do wyjścia.
— Proszę cię bardzo! — krzyczy i łapie pistolet.
Odwracam się. Cały czas patrząc na mnie strzela do tarcz. Wszystkie osiem kul trafia w środek. Nie jest nawet dobrze ustawiony, a i tak mu wychodzi. Jego postawa sugeruje jakby robił to od niechcenia.
— Lubi mnie — dodaje.
— To przestanie — stwierdzam — jestem dobra w perswazji
— Super! — wyrzuca z siebie.
— Świetnie!
— Genialnie!
Nie mam ochoty się z nim kłócić. Zapewne tego właśnie chce. Pokazać, że nie do końca jeszcze cobie radzę z emocjami. Nie będzie miał tej satysfakcji. Zadbam o to dobrze. Zanim drzwi zamkną się z hukiem słyszę szybką wymianę zdań:
— Kłócicie się jak stare małżeństwo
— Stul pysk Husk
Po huku zamykanych drzwi słyszę kolejne osiem wystrzałów. Czyżby sznowny pan Hidden Baldwin znów trafił w sam środek tarczy? Przez niego cały mój plan zniszczenia Katniss Everdeen może się nie udać. Będę musiała się z nim ponownie zaprzyjaźnić albo... usunąć z drogi. To on niego zależy do czego będę musiała się posunąć.
BNL
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro