4.
— Breeze czujesz się już lepiej? — pyta po raz tysięczny Matthew Brodie.
Już po raz tysiąc pierwszy milczę. Cały czas mam do wszystkich za złe. Dlaczego musieli mnie ratować? Spokojnie Alex, wrócę do ciebie, jeśli ty nie możesz do mnie. Cały czas zastanawiam się, czemu nie zatrzymał się na krawędzi. Ja miałam wybór. Babcia Hazelle sama mówiła, że każdy go ma. Każdy decyduje. Każdy wybiera. Każdy ma do tego prawo. Chyba... chyba, że postanowił mnie opuścić. Wybrał swoją rodzinę i przyjaciół. Opuścił mnie... Nigdy bym tego nie zrobił Bee w mojej głowie rozbrzmiewa jego głos. Nie wiem jak mogłam tak pomyśleć. Może niektórzy nie mogą decydować.
— Przepraszam Alex — szepczę.
Matthew to słyszy. Kręci głową tak, że brązowe włosy opadają mu na oczy. Od jakiegoś czasu zapuścił zarost i wygląda znacznie lepiej.
— Breeze mówię do ciebie
Wyrywam się do przodu. Pasy, tak ponownie mi je zalożyli, boleśnie mnie zatrzymują. Mam tego dość. Czemu nie pozwolą mi skończyć z tym wszystkim? Z życiem, problemami i tymi ciągłymi wyrzutami w ich oczach. Myślą, że tego nie widzę. Obłąkana Breeze Hawthorne. Tak... może i jestem obłąkana, ale trwam w swoim przekonaniu. Matthew przyzwyczaił się do moich codziennych krzyków i prób oswobodzenia się. Wiję się na materacu. Wygląda jakby szarpały mną konwulsję. Uderzam mocno głową w materac kilkakrotnie, aż przed oczami ukazują mi się małe plamki. Poduszka spada na ziemię. Matthew schyla się po nią po raz kolejny. Już nie raz lądowała na ziemi.
— Czemu? — pytam — czemu musieliście wszystko zniszczyć?
Matthew siada na krzesło i głęboko wzdycha. Chowa twarz w swoich dużych dłoniach. Dopiero teraz zauważam, że ma czerwone oczy. O co chodzi? Kogo tym razem wspaniała Katniss skazała na śmierć? Może przynajmniej on zrozumie jakim stworzeniem ona jest.
— Wszystkich to niszczy. Na każdym kto brał w tym udział zostawia to krwawe piętno. Kapitol niszczy wszystko i wszystkich...
— Ciebie też zniszczył
Uśmiecha się smutno.
— Nie chciałem pamiętać, że zabijałem ludzi, rozumiesz? Wziąłem lek na zapomnienie. Na początku było świetnie, ale z dnia na dzień musiałem brać tego więcej. Uzależniłem się od tego. Byłem ćpunem. Najgorszym z możliwych. Nie było chwili, aby ktoś nie zobaczył mnie z lekarstwem. Jednego dnia mi zabrakło. Zobaczyłem wszystko ze zdwojoną siłą. Od nowa i nowa, i od nowa. Cały czas. Jak niekończący się film. Te krzyki, krew, broń, trupy... Kim... Pewnie nawet nie wiesz kto to — po mojej minie sam się domyślił — Kim Tarō, dziewczyna z Drugiego Dystryktu. Zakochałem się w niej do szaleństwa jeszcze przed wyjściem na Arenę... koniec tej historii pwnie znasz. Ona broniła mnie, a ja ją. W końcu zostaliśmy tylko my. Udało nam się tego dokonać. Chciałem wbić sobie sztylet w serce,aby wygrała, ale nadciągnęły zmiechy. Nie rzuciły się na mnie tylko zaatakowały Kim — Matthew zaczyna trząść się ze złości i rozpaczy — rozszarpały ją. Wrzeszczała, wołała mnie, a ja nic nie umiałem zrobić. Zmiechy gryzły tylko ją... na mnie nie zwracały najmniejszej uwagi. Zagroziłem Organizatorom, że jeśli one nie przestaną, zabiję się. Wbiłem sobie nóż, ale chybiłem. Sztylet przebił się dwa centymetry od serca. Cholerne dwa centymetry zdecydowaly o moim losie... Wygrałem Osiemdziesiąte Piąte Głodowe Igrzyska.
Do mojego pokoju niespodziewanie wchodzi Haymitch. Nie widziałam go od dnia, gdy się na niego wydarłam. Matthew po swojej opowieści wyszedł. Nie wiem ile minęło od tego czasu. Kilka minut, godzin może nawetat? Mój zegar biologiczny ostatnio szwankuje.
— Lekarz powiedział, że będziesz żyła...
Prycham.
—- Nie masz lepszych wieści?
Haymitch zaciska mocno dłoń na uchwycie laski. Kuśtyka do krzesła i siada. W ciszy wpatrujemy się w siebie. Mogłabym tak całą wieczność. Nie sprawia mi to trudności. To jedyna rzecz jaką robię od dłuższego czasu. Gapienie się na cokolwiek. Dawno nie mogłam sobie popatrzeć na człowieka. Prowokuję go wzrokiem.
— I co ci to da skarbie? — pyta po długim okresie czasu.
— Jakby cię to obchodziło
— On by tego nie chciał skarbie. On walczyłby razem z powstaniem, a nie... przeciwko mnie. On nie poddałby się tak jak ty, bo właśnie to robisz. On oddał za ciebie życie. Chcesz się zabić? Proszę bardzo. On walczył o wolność dla Panem.
— ZAMKNIJ SIĘ! Nic o nim nie wiesz! Dla ciebie to był tylko kolejny trybut, którego musiałeś wytrenować! Przyznaj się. Ile układałeś tę gadkę? Czyżby droga Katniss ci pomagała? W końcu honor i odwaga to jej mocne strony!
— Nie wiesz co ona przeżyła — Kręci głową dawny mentor.
— Ale wiem co ja przeżyłam! GŁODOWE IGRZYSKA! Wiesz co to takiego? Na nich zabija się ludzi, ale to powinieneś chyba wiedzieć, w końcu jakoś tu jesteś m e n t o r z e.
Haymitch z prędkością błyskawicy wychodzi z pokoju. Słyszę jak klnie pod nosem i nawet nie chce tego ukryć. Z nadmiaru emocji nie wiem co ze sobą zrobić. Myślę nad słowami Haymitcha. Niestety ktoś mi to przerywa. Chyba dzisiaj jest Dzień Spędzania Czasu z Breeze.
Ear, mój lekarz wchodzi do pokoju razem z Ivy. To dobrze zbudowana kobieta o jasnej cerze. Najczęściej ona przynosi mi wszystkie posiłki oraz leki. Ubrana jest w niedopasowane części garderoby. Ear zaczyna paplać o tym, że jeśli jeszcze raz coś takiego zrobie to bla bla bla. Wspomina coś o wyjściu z tego pokoju, co staje się moim priorytetem. Nagle dopada mnie myśl.
— Chcę na dwór
— Nie możesz Breeze— mówi Ear.
— Chcę wyjść na powierzchnie — powtarzam twardo.
— Niestety to niemożliwe — odzywa sie po raz pierwszy Ivy.
— Chcę na powierzchnie! — krzyczę ile sił w płucach.
Ivy odciąga lekarza ode mnie. On wydaje się być bardziej przestraszony. Spoglądam na nich lekko przekrwionymi oczami. Chcę w końcu wyjść z tej izolatki. Czemu wszyscy mogą tu wchodzić, a ja nie mogę wyjść? Pasy wbijają się w moja skórę. To boli... a ból działa na mnie pobudzająco.
— Chcę na dwór!
— Spokojnie Breeze — Próbuje uspokoic mnie Ear.
— Wynocha! Nie chcę was widzieć!
Oboje przybierają kamienne maski. Ich twarze nie wyrażają żanych emocji. Nie znoszę tego. Na szczęście spełniają moją prośbę i wychodzą. Nie zniosłabym kolejnych odwiedzin. Znów zostaję sama. Sama w cierpieniu. Sama w życiu. Nie ma tu nikogo. Nie ma też ciebie Alex. Dałabym wszystko, dosłownie wszystko, abyś wrócił.
Wtedy coś każe mi spojrzeć na szybę. Ear uważa, że nie powinnam nic przez nią widzieć. Musi się jadnak mylić, bo dostrzegam czyjąć sylwetkę. Wzbiera we mnie złość. Jak ktoś osmiela się mnie szpiegować. Nie jestem żadnym cholernym zwierzątkiem do oglądania przez szybę.
—- Chcesz oglądać moje cierpienia? PROSZĘ BARDZO! Napawaj się tym! — Szarpię pasy, chociaż wiem, że to na nic.
— On nie żyje... A ty jesteś taki sam jak oni — powtarzam cicho, a mój głos przy każdej sylabie się łamie. Wspomnienia zalewają mnie falami...
Rzucam wszystko i podbiegam do niego. Krzyczę cicho z przerażenia. Alex w piersi wbity ma nóż. Ma przerażony wzrok. Krew powoli rozchodzi się po kurtce i kombinezonie. Upadam obok niego na ziemię. Łzy napływają mi do oczu. Kładę sobie jego głowę na kolanach. To nie tak miało się skończyć.
— Bee... — Jego oczy są pełne bólu.
Nie mogę na to patrzeć. Łzy ciekną mi po twarzy.
— Nie płacz to tylko draśnięcie — mówi i próbuje podnieść rękę, ale jest zbyt słaby. On umiera...
— Alex proszę... — chlipię.
— Jestem tuż obok ciebie — Janse oczy pokrywają się mgłą.
— Kocham cię — szepczę i ściskam jego dłoń.
Chłopak uśmiecha się słabo. Zamyka oczy, a ja wiem że nigdy już ich nie otworzy. To koniec. To koniec wszystkiego.
Alex umarł z uśmiechem na ustach. Kołyszę się z nim. On nie mógł umrzeć. Obiecałam sobie, że będę go bronić. Krzyczę jego imię. Obiecałam... przecież obiecałam.
— Obudź się! Otwórz oczy... proszę! — Nic nie przywróci go do życia.
Dotykam jego ust. Kocham cię. Kocham cię, obudź się. Kocham cię, obudź się, proszę. Kocham cię. Wreszcie to wiem. Kocham cię. Zawsze cię kochałam.
Przypominam sobie o osobie za szybą. Wytężam wzrok, ale nikogo nie widzę. Zostałam sama. Sama w cierpieniu. Sama w życiu. Nie ma tu nikogo. Nie ma też ciebie Alex.
BNL
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro