☼ 8 ☼
Całe Cesaphere aż huczało od plotek. Wszyscy ludzie mieli na ustach wyłącznie najnowsze polecenie Najwyższej. Nie mieściło się im w głowach, że akolitki mogły zostać wyproszone z własnej siedziby. A jednak.
Szybko się nad nami ulitowano. Mieszkańcy proponowali nocleg w swoich domostwach, ale żadne nie było na tyle duże, by pomieścić wszystkie dziewczęta na raz. Ktoś stwierdził, że tawerna nadawałaby się w sam raz, gdybyśmy tylko taką mieli. Do Cesaphere nie zaglądało wielu podróżnych, a jego mieszkańcy konsekwentnie stronili od trunków, więc nie byłoby to dość dochodowe. Alathea odrzucała kolejne pomysły, szczególnie mocno naciskając na to, żebyśmy trzymały się razem. I tak, od słowa do słowa, ze wszech miar poważna Ursa zaproponowała swój skromny przytułek. Większość osieroconych dzieci zdążyła już wyrosnąć albo zostać przygarnięta przez mieszkańców. W sędziwym budynku rezydowały tylko Ursa i Rhianna. Czasy świetności miał już dawno za sobą i nie był to zakon, ale jaki miałyśmy wybór?
Alathea przyjęła hojną ofertę, a Ursa zacierała ręce, oficjalnie stając się wybawczynią akolitek. Ta podstarzała dewotka rzadko robiła coś bez korzyści dla siebie. Być może liczyła, że przyjęcie pod dach kapłanek pozwoli jej wkupić się w łaski samego boga.
Do zakonu wróciłyśmy tylko na chwilę, by zabrać rzeczy. Raczej nie było tego wiele, głównie Insomnium, ubrania i trochę rodzinnych pamiątek. Ja takich nie miałam, ale nie brałam sobie tego do serca. Moimi matkami były Pelegria i Alathea, a ojcem – Pan Światła. Więcej nie było mi trzeba. Cieszyłam się za to szczęściem innych. Sporadycznymi uśmiechami, które wypływały na usta akolitek sięgających po dobytek. Ich śmiechem, gdy przebierały wśród rzeczy i najzwyczajniej w świecie wspominały. Było w tym jakieś nieuchwytne, ulotne piękno.
Zanim opuściłam budynek, zatrzymałam się przed pokojem należącym do Tary. Eyla i Annice stały nieopodal, patrząc na drzwi, lecz ich nie otwierając. Dłoń Annice wisiała nad klamką. Jako najtwardsza z dziewcząt nie bała się trudnych decyzji, ale tego było zbyt wiele. Zupełnie jakby samo dotknięcie tych drzwi wiązało się z przyjęciem na siebie całego ładunku emocji. W końcu się wycofała. Zerknęła na Eylę, która z przejęcia niemal przegryzła wargę do krwi. Potem objęła ją i poprowadziła przez korytarz prosto na dziedziniec.
Kiedy przekroczyłam próg przytułku, poczułam się tak, jakby uderzyło mnie całe dzieciństwo. Wszystkie psoty nawywijane z Rhianną, przekazywane szeptem sekrety, chichoty do poduszki. Bajki na dobranoc, ciepło objęć Pelegrii. Taniec płomieni w palenisku. Dom opowiadał o wszystkich dobrych i złych chwilach, przemawiając swoim sędziwym głosem. Ktokolwiek inny dosłyszałby jedynie upiorne trzeszczenie desek. Dla mnie, natomiast, każdy z tych dźwięków niósł ze sobą jakieś wspomnienie.
– Jak tu... cicho. – Eyla długo dobierała właściwe słowo. Uśmiechnęłam się do niej, patrząc jak reszta akolitek zagląda do środka. Miny miały raczej nietęgie. Chyba nagle uzmysłowiły sobie, w jakich warunkach przyjdzie im żyć przez najbliższe dni. W jakich ja przebywałam przez tyle lat. Patrzyły i nie wierzyły.
– A myślałam, że to w zakonie jest skromnie – rzuciła Annice.
Alathea wkroczyła do przytułku, mijając akolitki. Zmarszczyła nos, jakby miała kichnąć, co przy wszechobecnym kurzu byłoby całkiem zrozumiałe. Przeniosła ciężar ciała na stopę i przycisnęła jedną z luźnych desek, aż ta zaprotestowała cichym jękiem.
Kobieta odwróciła się, by spojrzeć na swoje podopieczne. Siedem głów wystawało zza framugi i łypało na wnętrze w ten sam, nieufny sposób.
– No już, dziewczęta, nie stójcie tak w progu. Zajmijcie łóżka.
Na polecenie Matki nie było rady. Wszystkie z ociąganiem wgramoliły się do środka. Niektóre z nich nerwowo zerkały na strop, spodziewając się chyba, że runie im na głowy. Krążyły od pokoju do pokoju i wybierały, z kim chcą je dzielić. W zakonie miałyśmy tyle miejsca, że każda z nas zajmowała osobną komnatę. Tymczasem w przytułku sypialnie były tylko trzy, w tym jedna zajmowana przez Ursę. Jeżeli nie zamierzały spać w głównej izbie albo na strychu, musiały nieco obniżyć standardy.
Co zdecydowanie wyjdzie im na dobre.
– No, no. Nie jesteś już aby za stara na przytułek? – Skrzypienie schodów i ciche cmokanie. Rhianna przystanęła na najwyższym stopniu, oparła się o poręcz i ogarnęła mnie wzrokiem. W kąciku jej ust czaił się chytry uśmieszek.
– I kto to mówi? – Obruszyłam się. – Zalegasz na tym strychu jak mysz.
– Raczej chodzę własnymi drogami. Jak kot. – Zmrużyła oczy i zadarła podbródek, pozując na kogoś znacznie bardziej nadętego niż była w istocie. W końcu, łaskawie, zeszła niżej. Z paru ostatnich stopni zeskoczyła, wymuszając na deskach kolejne, pełne protestu jęknięcie.
– Słyszałam, że Imszar to niezła despotka, ale żeby od razu wywalać akolitki z zakonu? Nawet ja nie byłabym taka okrutna – dodała po chwili. Jedna z akolitek obróciła się i wzdrygnęła, zauważywszy, z kim rozmawiam. To jakoś też będą musiały znieść.
– Nie wygaduj bzdur. Najwyższa na pewno miała powody, by tak postąpić. A od paru nocy w przytułku korona nam z głowy nie spadnie.
– Tobie na pewno. Wychowałaś się tutaj. Ale one? – Parsknęła. – Spójrz na nie, Sar, są przerażone. Kto wie, ilu wszy dostaną, śpiąc na tych wszystkich siennikach. – Nie umknęło mojej uwadze, że Rhianna podniosła głos tak, by słyszały ją nawet myszy na strychu. W jej oczach pobłyskiwała dzika satysfakcja. Po prostu nie mogła sobie darować.
– Nie pomagasz. Wiem, jaką miłością pałasz do zakonu, ale postaraj się nikogo nie prowokować – mówiłam przyciszonym głosem. – To tylko parę dni. Potem nie będziesz musiała więcej ich oglądać.
– Zapomniałaś, że sama jesteś akolitką. Więc, chcąc nie chcąc, będę musiała. – Wzruszyła ramionami i pokazała mi język. Znaczyło to mniej więcej tyle, że przyjęła moją prośbę do wiadomości. To, czy postanowi ją spełnić, było już inną kwestią.
– Miejsce na strychu wciąż wolne?
Rhianna uniosła brew. Przekrzywiła głowę, przyglądając mi się z żywym zainteresowaniem.
– Nie powinnaś raczej trzymać się swoich?
Ciekawość, nadzieja, oczekiwanie, wszystko to i jeszcze więcej wprost biło z jej oczu. Kiedyś nasz duet był nierozłączny, a teraz? Żyłyśmy w dwóch różnych światach. Starałam się pielęgnować tę przyjaźń, choć jakikolwiek kontakt z Tkaczem lub ich potomkiem mógł przekreślić moje marzenia. Nieustannie balansowałam na granicy między wymogami zakonu a własną przeszłością. Odcięcie się od niej byłoby równoznaczne z zatraceniem jakiejś cząstki siebie. Czy to, że nie byłam w stanie tego porzucić, czyniło mnie złą akolitką?
– Sarune. – Matka Alathea stanęła w korytarzu. – Zajmij proszę pokój z Liną, Eylą i Annice.
– No i masz. Jak na zawołanie – skwitowała kwaśno Rhianna.
Posłałam jej przepraszające spojrzenie. Co mogłam powiedzieć? Przez chwilę naprawdę chciałam nocować na tym strychu jak za starych, dobrych czasów.
– Oczywiście, Matko Przełożona – odparłam, skinąwszy głową.
Rhianna skrzyżowała ręce na piersi.
– Wzorowa z ciebie niewolnica. Salto też byś zrobiła, gdyby poprosiła?
– Cii, nie utrudniaj. Wpadnę do ciebie później – dodałam pojednawczo. Rhi prychnęła jak prawdziwa kotka i przewróciła oczyma, po czym znów wgramoliła się po schodach na górę.
– Jak tam chcesz. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Też cię kocham!
Ściągnięte brwi Alathei aż nazbyt wiele powiedziały mi, co sądzi o podobnych deklaracjach. Nie skomentowała tego jednak, tymczasem Rhianna zerknęła na mnie i wyszczerzyła się łobuzersko, tak jak robiła to dziesiątki razy w dzieciństwie.
Nie sposób było nie odwzajemnić uśmiechu.
☼
Popołudnie spędziłam na strychu, zgodnie z zapowiedzią. Szczerze zdumiało mnie, jak niewiele się tam zmieniło. Moje łóżko stało nietknięte, zaścielone, jakby wciąż czekało, aż do niego wrócę. Stara szafka, w której trzymałyśmy rzeczy, zdążyła dorobić się nowych wyszczerbień. Kilka z nich zawdzięczała wbitym weń nożom.
Obróciłam się, patrząc na Rhiannę z politowaniem.
– No co? Nudziło mi się.
– I z tej okazji postanowiłaś wyżyć się na naszej starej, poczciwej szafce?
– Zawsze mogłam ciskać nimi w dach. Albo w ludzi!
Pokręciłam głową i przeszłam dalej. Wszędzie walały się skrzynie z dawno nieużywanymi, zapomnianymi przez świat starociami. Kiedyś grzebałyśmy w nich, udając, że szukamy skarbów. Nie znalazłyśmy nic prócz zakurzonych ksiąg, podniszczonych przez czas zabawek oraz jednego, poważnie znoszonego buta. Co wcale nie psuło nam zabawy.
– Pamiętasz, jak nazywałyśmy to miejsce? – zapytała Rhi w czasie, gdy ja kucałam przy skrzyniach. Kiedy przesuwałam ręką po ich wiekach i zardzewiałych zamkach, czułam się niemal tak, jakbym znów była małą dziewczynką.
– Enklawa Kurzu. Jedyna taka w całym Velune. – Uśmiechnęłam się lekko.
Strop strychu wisiał wysoko ponad naszymi głowami. Światło wpadające do wnętrza przez świetliki rozjaśniało drobinki kurzu i padało na wysłużone deski. Ileż to razy skakałyśmy po nich, uciekając przed zmyślonymi Tkaczami? Czasem niewiele brakowało, żeby nas dopadli, ale ostatecznie moc Enklawy Kurzu zawsze zwyciężała. Wszak kurzu miałyśmy tu pod dostatkiem. Biedni ci, którzy nie doceniali kryjącej się w nim potęgi.
– Nigdy nie chciałaś być Arcykapłanką. Ilekroć próbowałam cię nią obwołać, strasznie się dąsałaś. A przecież doskonale wiedziałaś, że z naszej dwójki tylko ty możesz nią zostać.
– Bo miałaś do tego takie samo prawo jak ja. Różniłyśmy się tylko kolorem skóry.
– Spróbuj obwieścić to naszej wiosce. – Rhi oparła się o jedną z belek podtrzymujących strop. – Albo wiesz co? Po co się patyczkować? Od razu idź z tym do Imszar.
Spojrzałyśmy na siebie, wiedząc, jaka jest prawda. Moc wszystkich niewypowiedzianych słów zawisła między nami niczym owe drobinki kurzu. Jedna osoba nie była w stanie zmienić zasad rządzących światem. Nawet gdyby była to sama Arcykapłanka Enklawy Kurzu.
Westchnęłam i podniosłam się z kucek. Przysiadłam na łóżku, swoim łóżku, choć teraz nie mogło wydawać się bardziej obce. Żywiłam do tego miejsca ogromny sentyment, ale dawno przestałam nazywać je domem. Enklawa Kurzu była martwa. Czasy jej świetności minęły bezpowrotnie i tylko Rhianna siedziała tutaj, jakby liczyła, że znowu ożyje.
Pochyliłam się, oparłam o kolana i zastygłam w bezruchu. Moje serce biło nierównomiernie, przypominając o sobie nieprzyjemnym kłuciem. Miałam wrażenie, że cała oblewam się potem i nieuchronnie tracę władzę nad ciałem. Ręce mrowiły, jakby pod skórą pełzła chmara owadów.
Przełknęłam ślinę, starając się ujarzmić targającą mną burzę uczuć. Nie potrafiłam rozróżnić, co z tego jest prawdziwe, a co zwyczajnie sobie wmawiałam. Wsunęłam głowę między kolana, żeby odizolować się od świata, który bombardował mnie milionem niechcianych bodźców.
– Sar? Co ci jest? Sar! – Rhianna ukucnęła przede mną i chwyciła mnie za dłonie. Mówiła coś do mnie, ale tak bardzo skupiłam się na kołataniu serca, że przestałam rozróżniać poszczególne słowa. Wkrótce stały się rzeką bełkotu, bodźcem tak samo drażliwym jak reszta. Zacisnęłam powieki, bo za wszelką cenę pragnęłam odciąć się od tych emocji. Lęku, który przejmował stery nad ciałem i pożerał mój umysł, niedającego się wytłumić poczucia zagrożenia oraz wewnętrznego przekonania, że zaraz wyzionę ducha.
– Otwórz oczy, Sar. Jestem przy tobie. – Drżenie głosu. Niepokój. Od kiedy Rhianna tak się wszystkim martwiła? – Cholera, spójrz na mnie!
Uległam. Zrobiłam, jak prosiła. Z trudem uchyliłam jedną powiekę, później drugą, jakby robienie wszystkiego na raz kosztowało zbyt dużo sił. Dłonie Rhianny zaciskały się na moich, ale wkrótce przesunęły się i objęły mnie całą. Byłam bezpieczna.
Lęk nie minął, ale bliskość przyjaciółki koiła nerwy. Czas dłużył się, minuty przeciągały w godziny, aż sama nie wiedziałam już, ile tam siedzimy. Ale pomogło. Atak ustąpił, a poczucie nadchodzącej śmierci oddaliło, zwalniając moje serce z kurczowego uścisku. Znów byłam sobą.
Rhianna odsunęła się, żeby dać mi trochę potrzebnej przestrzeni. Musiała wyczuć, że czuje się lepiej, chociaż wzrok wciąż miała czujny. Zastanawiałam się, jak źle wyglądałam. I dlaczego tak bardzo się przeraziła.
– Już dobrze? – spytała tylko, a ja skinęłam głową. Na nic więcej nie było mnie stać.
Utkwiłam wzrok w punkcie na podłodze. Od czasu do czasu zmieniałam go albo przymykałam oczy, pozwalając im nieco odpocząć. Kiedy jeszcze raz je otworzyłam, moją uwagę przykuł błysk pod łóżkiem naprzeciw.
– Co to? – Zainteresowałam się i podniosłam. Wzrok Rhianny natychmiast pomknął we wskazaną przeze mnie stronę. Przytrzymałam się ramy, po czym uklękłam, żeby wyciągnąć spod łóżka małą, szklaną fiolkę. Pękniętą, pustą, lecz co ważniejsze – do złudzenia przypominającą te, które sama zwykłam trzymać w szufladzie.
Odwróciłam się, żeby zerknąć na Rhiannę. Jej twarz nie wyrażała niczego.
– Wyglądasz, jakbyś pierwszy raz w życiu widziała fiolkę – mruknęła.
– Pierwszy raz w życiu widzę ją pod twoim łóżkiem. Nie przypominam sobie, żebyś brała jakiekolwiek leki. A mikstury Berty to ostatnie, co wzięłabyś do ust.
– Może w takim razie się zmieniłam? – rzuciła niedbale.
Zbliżyłam fiolkę do oczu. Przechyliłam ją, aż zbłąkana kropla srebrzystego płynu spłynęła na mój drżący jeszcze palec. Zacisnęłam usta, bo ten kolor poznałabym wszędzie.
– Nie drwij ze mnie, Rhi. Przecież widzę, że to Insomnium. – Na dowód moich słów podetknęłam jej palec pod nos. – Ukradłaś je, tak? Zawinęłaś Bercie, a teraz gdzieś chowasz. Czy ty w ogóle wiesz, z czym się mierzysz?
– A ty? Wiesz, z czym się mierzysz? Bo jakoś wątpię, żeby drgawki były oznaką zdrowia.
– Nie wykręcaj kota ogonem. Nie o tym teraz mówimy.
– A właśnie, że o tym. Masz mnie za głupią? Potrafię rozpoznać objawy uzależnienia, kiedy je widzę. Bo z tym właśnie się borykasz, prawda? Brakuje ci tego świństwa, więc twoje ciało się buntuje. Albo na odwrót. – Uśmiechnęła się ironicznie. – Wszystko jedno.
Zatkało mnie. Nienawidziłam, kiedy przechodziła do ofensywy. Ponad wszystko przypominała wtedy jednego z Tkaczy. Jak gdyby razem z intencjami zmieniały się także rysy jej twarzy. Stawały się bardziej mroczne, drapieżne. Jakże dalekie od serdeczności.
Spojrzałam na swój palec. Ostatnia kropla Insomnium wsiąknęła w skórę i zniknęła bez śladu. Czułam niemal żal. Potrzebowałam tego „świństwa", żeby funkcjonować. Wszyscy potrzebowaliśmy. A Rhianna tak po prostu włamała się do domu zielarki i je stamtąd wyniosła.
– I pomyśleć, że jesteśmy przyjaciółkami – rzuciłam w rozgoryczeniu.
– Tak. Podobno.
Beznamiętny ton Rhi był ostatnim, co mogłam dziś znieść. Zamiast przeciągać kłótnię, rzuciłam fiolkę na siennik i zostawiłam moją drogą przyjaciółkę samą.
Najwyraźniej nie tylko Enklawa Kurzu była spisana na straty.
☼
Wyjątkowo długi rozdział, ale dzielenie mijało się z celem. Przy okazji zaktualizowałam poszczególne części, uwzględniając wasze uwagi, a także usunęłam rozdział z komunikatem. Dzięki za wszystko!
Tak sobie myślę, czy fabuła aby przypadkiem nie za bardzo się przeciąga. Jako autor wiem, że wszystko będzie się rozkręcać i zmierzam we właściwym kierunku, ale jako czytelnicy możecie mieć inne odczucia. Gdyby coś zaczęło robić się nudne albo sprawiało wrażenie niepotrzebnie przeciąganego – walcie wprost!
I, że tak powiem – niechaj światło spłynie na wasze dusze! ;))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro