Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☼ 4 ☼

Czas upływał niepostrzeżenie i wkrótce nie tylko ja zaczęłam się martwić. Berty ciągle nie było, zasoby Insomnium topniały w zastraszającym tempie i nawet Matce Przełożonej zdarzało się podnieść głos, kiedy coś nie szło po jej myśli. Sama coraz częściej zerkałam na dno szuflady, odliczając szklane buteleczki, aż z siedmiu zrobiły się cztery. Podczas gdy reszta kandydatek pocieszała się, że to dużo, ja zastanawiałam się, jak przetrwam kolejną noc.

Pochmurne nastroje akolitek odegnał nieco przyjazd Inkwizytorów. Wszystkie dziewczęta wyszły gościom naprzeciw i podziwiały sznur koni z opancerzonymi jeźdźcami na grzbietach.

Niektórzy witali się z tłumem skinięciem głowy, a co pewniejsi siebie nawet uśmiechem spod odsłoniętej przyłbicy hełmu. Akolitki machały do nich i wdzięczyły się, jakby śluby czystości przestały je obowiązywać. Nie mogłam ich winić. Sama przecież uwikłałam się w coś, z czego trudno będzie się wyplątać. Uświadomiłam to sobie z chwilą, w której Anselm zszedł ze swojego siwego wałacha, by się ze mną przywitać.

Skuliłam się w sobie, bo zaraz osaczyły mnie podejrzliwe spojrzenia sióstr akolitek. Tymczasem Anselm stanął naprzeciw, zdjął hełm i przytrzymał go pod ręką. Włosy przystrzyżone na wojskową modłę i drobna bródka zdawały się dodawać mu charakteru. Myślałam, że coś o tym wiem, póki jego twarzy nie rozjaśnił promienny uśmiech.

– Witaj, Sarune. Dawno się nie widzieliśmy.

Całe dwa miesiące, wyliczyłam w myślach. Okropnie długie, dwa miesiące, w czasie których gorączkowo rozważałam, co takiego mogę mu powiedzieć. Nic nie wydawało się właściwe, ani na tyle przekonujące, żebym sama zdołała w to uwierzyć.

Wpatrywałam się w jego duże, niebieskie oczy, nie mogąc wykrztusić nic sensownego. Przeklinałam się za tę słabość oraz fakt, że Rhianna miała zupełną rację. Anselm wyraźnie się mną interesował, a ja nie byłam w stanie przed tym uciec. Nie wiedziałam nawet, czy tego chcę.

– Witaj, Anselm – wydusiłam, bo tylko na tyle było mnie stać pod bystrym spojrzeniem jego oczu. Tańczyły w nich wesołe iskierki i emanowały ciepłem, przez które topniałam jak lód. Nie przypominałam sobie, by ostatnim razem Anselm wzbudzał we mnie aż takie sensacje. Długa rozłąka chyba musiała mi zaszkodzić. Albo Rhianna nieustannie przypominająca o tym, jak to pewien paladyn żywi do mnie słabość.

Anselm wyciągnął rękę, jakby chciał musnąć mój policzek albo przyciągnąć mnie bliżej. Na szczęście ograniczył się do odgarnięcia zbłąkanego pasma włosów za moje ucho. Mrugnął porozumiewawczo, po czym odsunął się, dając mi trochę przestrzeni. Podziękowałabym mu już za sam ten ruch. Sytuacja była wystarczająco skomplikowana i bez Matki Przełożonej patrzącej na nas spod byka.

– Muszę iść, ale niedługo do ciebie zajrzę – rzucił na odchodne, dołączając do kompanów. Jeden z paladynów poklepał go po ramieniu, ale Anselm strząsnął jego dłoń z gwałtownością, której nigdy u niego nie widywałam. Po chwili wszyscy podążyli śladem dowódcy, na plac otoczony niską zabudową całego klasztoru. To tam mieszkałyśmy. Nieco dalej, ponad naszymi kwaterami, górowała wieża kościoła, gdzie mieli wstęp wyłącznie wybrani. Niepogodni uważali, że po odwróceniu się od Pana Światła każdy przedstawiciel naszego ludu nosił w sobie skazę. Aby nie prowokować boskiego gniewu, modły w głównych świątyniach wznosiły osoby po stosownych święceniach. Wybrani, którzy pośredniczyli między maluczkimi a niegdyś zdradzonym bóstwem. W to zacne grono wliczały się przełożone klasztorów, Siostry Jutrzenki oraz matriarchini Enklawy Słońca. Zaś nam, akolitkom, zostawały pomniejsze kaplice.

Rhianna przecisnęła się przez tłum i zaczaiła się, łapiąc mnie za ramię. Tak zapatrzyłam się na odchodzącego Anselma, że nie zauważyłam, kiedy nadeszła. Prawie podskoczyłam.

Odwróciłam się, żeby zgromić przyjaciółkę wzrokiem, ale na widok jej ponurej miny znieruchomiałam. Rhianna rzadko bywała poważna, dlatego poczułam ukłucie lęku.

– Berty nadal nie ma? – zagaiła cicho.

– Jak widać. Wiesz coś o tym? – spytałam, może nieco zbyt oschle, ale gdyby nie głupi wybryk Rhianny, zielarka nie musiałaby udawać się w podróż. Chociaż nikt nie mówił tego na głos, domyślano się, kto stoi za zniknięciem Insomnium. Coraz częściej zerkano w stronę Rhianny i jedynie kwestią czasu było, aż Matka Przełożona zakaże mi się z nią zadawać.

– Nie, ale... – Nachyliła się do mnie, by nikt inny nie mógł jej słyszeć. – Pamiętasz te akolitki, na które mi się żaliłaś? I śniącą dziewczynę?

– Też mi pytanie. Nadal mam wyrzuty sumienia – mruknęłam, pocierając ramię. Nagle zrobiło mi się jakoś zimno. Może serum przestawało działać albo wszelkie ciepło uciekło ze mnie wraz z odejściem Anselma. Tak czy inaczej czułam się nieswojo.

– Chyba jednak niepotrzebnie – odparła Rhianna, patrząc w ziemię.

– Co masz na myśli? – Zniżyłam głos do szeptu. Tłum zaczął się rozchodzić, tylko akolitki wciąż stały w miejscu, przysłuchując się Alathei z uwagą. Chciałam dokończyć rozmowę i pójść do nich, ale Rhianna położyła mi dłoń na ramieniu.

– Ta dziewczyna, Tara... zaginęła.

Słowa przyjaciółki wywołały we mnie nieprzyjemne dreszcze. Jeśli wcześniej było mi zimno, to teraz prawie zamarzałam. Zacinająca, szalona śnieżyca myśli krążyła po mojej głowie w poszukiwaniu możliwego wyjaśnienia. W tle rozbrzmiały płaczliwe głosy akolitek, które towarzyszyły Tarze w przeddzień zniknięcia. Opowiadały właśnie, że przestała pić serum i zaczęła doświadczać snów, a niejaka Sarune nakryła je, jak o tym rozmawiały. Kiedy twarz Alathei zwróciła się w moją stronę, wiedziałam już, że nie ma odwrotu.

– Podejrzewają Tkaczy – wtrąciła Rhianna. – Ostatnio widziano jednego w pobliżu wioski, a skoro dziewczyna miewała sny...

– Nie dołączysz do nas, Sarune? – Surowy głos Matki Przełożonej uderzył mnie jak trzaśnięcie bicza. Jeśli do tej pory nie wiedziałam, o co chodzi, dziwne zachowanie Rhianny oraz ściągnięte usta Alathei powiedziały mi wszystko.

Dziewczyna śniła, a ani ja, ani jej koleżanki nie wspomniałyśmy o tym słowem.

Czyli polowanie na czarownice czas zacząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro