Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☼ 3 ☼

Tej nocy czułam się fatalnie. Moja skóra płonęła, a ręce trzęsły się tak, że kompletnie nie mogłam nad nimi zapanować. Zacisnęłam zęby. Podjęłam nierówną walkę z tępym, nieznośnym bólem, który wziął w posiadanie całe moje ciało i ani myślał ustać.

Przysiadłam na łóżku i wyciągnęłam rękę, na ślepo grzebiąc w stojącej przy nim szafce. Otworzyłam szufladę i panicznie rozgarnęłam jej zawartość w poszukiwaniu jednej, jedynej rzeczy, która mogła mi teraz pomóc. Z ulgą wymacałam chłodne szkło ze srebrzystym płynem. Wyciągnęłam buteleczkę z wnętrza szuflady, odkorkowałam ją i wypiłam duszkiem całą zawartość. Dopiero wtedy odsapnęłam.

Od pewnego czasu moje zdrowie zdawało się sypać. Zaczęło się niepozornie – od przejściowej bezsenności, ale wkrótce dołączyły do niej inne, bardziej dokuczliwe objawy. Nasilały się głównie nocą i mijały z chwilą, kiedy przyjmowałam Insomnium. Jako że serum miało swoje skutki uboczne, starałam się nie uskarżać. Była to cena, jaką płaciłam za bezpieczeństwo nie tylko własne, ale wszystkich otaczających mnie ludzi.

Leżałam na posłaniu, żeby przeczekać najgorsze. Insomnium miało paskudny, gorzki posmak i niemal czułam, jak lodowata ciecz rozchodzi się po moich żyłach, niosąc upragnione ukojenie. Bezwiednie wpatrywałam się w dłonie. Drżały coraz mniej. Kiedy ból stał się jedynie echem, do moich uszu dobiegły szepty z korytarza.

Wstałam, mając wrażenie, że cały świat stał się wariacką karuzelą, na której za wszelką cenę starałam się utrzymać. Otępienie wywołane Insomnium miało trwać jeszcze przez parę chwil, ale stłumione chichoty wzbudzały we mnie dziwny niepokój.

Ruszyłam naprzód, kroczek po kroczku, jakbym dopiero uczyła się chodzić. Sunęłam ręką po ścianie, czując jej chropowatą powierzchnię oraz własną klatkę piersiową unoszącą się w płytkich oddechach. Moje ciało też się unosiło, albo tak mi się tylko zdawało.

Stanęłam w progu. Nie wychylałam się, bo jeszcze mogłabym zostać zauważona. Uważnie nasłuchiwałam.

– Mówię wam, to nic strasznego – snuł jeden z szeptów. Rozpoznałam w nim Tarę, akolitkę z najdłuższym stażem w zakonie. – Sny są całkiem piękne.

– Opowiedz jeszcze raz, ze szczegółami – prosiła jej koleżanka. Miała ciepłą, miłą uchu barwę głosu. Taką mogła mieć tylko Eyla, nasza najmłodsza członkini. Dobra dusza, ale wierzyła we wszystko, co jej mówiono. I tym razem nie było inaczej.

– Pojawiły się znikąd, nawet nie zauważyłam kiedy. Wszystko wydawało się takie piękne, pełne życia i barw. Nie to co tutaj – Westchnęła. – Alathea zawsze powtarza, że sny to pierwszy krok do zatracenia, ale ja nie czułam się zatracona. Raczej... odnaleziona. Na swoim miejscu. Widziałam nawet rodziców. – Głos zadrżał. – Uśmiechali się do mnie.

– Przecież oni nie żyją – odparła ponuro ostatnia. Annice, grupowy głos rozsądku. To pozwoliło mi nieco się uspokoić. Kto inny, jak nie Annice miałby sprowadzić dziewczynę na ziemię? Z pewnością zaraz weźmie ją w obroty i każe iść spać.

Cisza. Długie, stanowczo zbyt długie milczenie. Stukot paznokci o ławę.

Dlaczego nic się nie działo?

– Dzięki za przypomnienie, Ann. Może powiesz coś jeszcze o ogniu, warsztacie i...

– Wiesz, że nie to miałam na myśli.

– Ale tak właśnie to zabrzmiało! – Sądząc po odgłosach, dziewczyna poderwała się z miejsca. – Myślisz, że nie pamiętam ich krzyków? Że nie widzę przed oczami ojca, który przebija się przez ścianę ognia? Do dzisiaj czuję na policzkach ten żar. Do dzisiaj!

Przylgnęłam do ściany, bo ja również pamiętałam. Byłam wtedy bardzo mała, trochę młodsza od Tary. Cała wioska zleciała się, żeby ugasić ten pożar. Nikt nie wiedział, co było jego przyczyną, ale ojciec dziewczyny często pracował w kuźni. Być może nie zauważył, jak zbłąkana iskra pada nie tam gdzie trzeba. A kiedy się zorientował, było już za późno.

Poczułam wstyd. Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam stać przyklejona do ściany i podsłuchiwać, kiedy w grę wchodziło coś tak osobistego. Czas wracać do łóżka.

– Nieważne. To wszystko nieistotne – Pociąganie nosem. Stłumiony głos, jak zza rękawa. Płakała. – Nie, kiedy miałam okazję ich zobaczyć. Takich spokojnych, szczęśliwych jak za dawnych lat. Żebyście ich widziały. Stali na tle naszego domu, patrzyli się i uśmiechali. Tak po prostu. Może... może gdybym zobaczyła się z nimi jeszcze raz...

Tego już było za wiele. Odbiłam się od ściany i przeszłam przez próg najgłośniej jak się dało. Na mój widok akolitki zupełnie zdębiały. A chociaż jeszcze przed chwilą było mi głupio, teraz o to nie dbałam. Liczyło się tylko to, o czym mówiła dziewczyna i czego mówić nie powinna.

Nie mogłam uwierzyć w jej naiwność. Nawet jeśli tęskniła, odstawienie Insomnium było najgorszym, co mogła zrobić dla siebie i wioski. Oczywiście, że sny musiały być kuszące, jak inaczej Tkacze zarzucaliby przynętę? Ten kolorowy, obiecujący świat był jedynie wprawką mającą uśpić czujność śniącego. Uczynić go nieostrożnym do tego stopnia, aż przestanie rozróżniać, co jest częścią jego własnych myśli, a co podszeptami Tkaczy.

– Opamiętaj się, Tara – syknęłam, porządnie ją pesząc. – Sny to grzech, a gdyby nie magia, nasi ludzie wciąż byliby zjednoczeni. Poddając się pokusie, pokazujesz jedynie, że toczymy naszą walkę na próżno. Tego właśnie chcesz? Kolejnych ofiar? Bo jeśli zupełnie odstawisz Insomnium, jakiś Tkacz na pewno w końcu tu przyjdzie.

Tara skuliła się w sobie. Eyla i Annice wyglądały na zażenowane własną ciekawością. Jedna miętosiła szatę dłońmi, a druga siedziała sztywno, gapiąc się w ścianę. Nie wyglądało na to, by miały coś do powiedzenia. Cała sytuacja była już dostatecznie niezręczna.

Nie byłam miła, owszem, ale należało postawić dziewczynę do pionu. Stanowiła zagrożenie dla wszystkich w okolicy, w tym również dla samej siebie. Nawet najkrótszy sen zasiewał w człowieku ziarno niepewności, a dla akolitki oznaczało to natychmiastowe wykluczenie z zakonu. Ten zaś był dla Tary jedynym, co mogła nazywać domem.

– Lepiej idźcie spać, zanim postanowię wspomnieć o tej rozmowie Alathei. Ale jeśli zauważę, że nie bierzecie Insomnium, będę zmuszona na was donieść – dodałam, choć czułam się podle. Było mi żal tej dziewczyny, jej rodziców oraz tęsknoty tak niewyobrażalnej, że aż przysłaniającej niebezpieczeństwo. Jak mogłabym na nią naskarżyć?

Akolitki wstały z ławy i rozeszły się, posyłając mi niepewne spojrzenia. Być może spodziewały się, że i tak zrobię swoje, ale wbrew wszystkiemu zamierzałam dotrzymać słowa.

Kiedy wróciłam do pokoju, by położyć się spać, z niepokojem odkryłam, że zostało mi tylko siedem fiolek Insomnium. To dawało równy tydzień względnego spokoju. W teorii.

Pozostawało wierzyć, że zielarka uwinie się z pracą.

Dzisiaj wyjątkowo króciutko. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone. ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro