☼ 1 ☼
Siedziałam w kaplicy, cierpliwie oczekując nadejścia świtu. Większość akolitek dopiero wychodziła z łóżek i wiedziałam, że nie postawią tu stopy tak długo, póki pierwsze promienie słońca nie padną na szklane witraże, racząc komnatę ciepłym, złocistym blaskiem.
Półmrok panujący w pomieszczeniu nie robił na mnie żadnego wrażenia. Uparcie wpatrywałam się w stojący przede mną ołtarz z wizerunkiem słońca, jakby wyłącznie od tego zależało, czy jego tarcza w ogóle wzejdzie. Wątpiłam co prawda, by moja skromna obecność zmieniała coś w odwiecznym pojedynku dnia i nocy, lecz lubiłam pocieszać się myślą, że wsparcie okazywane Panu Światła nadaje owej walce większego sensu.
Każdy niepogodny czekał na ten moment. Na chwilę, w której potęga słońca przezwycięży ciemności, a magia kalająca nasze dusze wreszcie odejdzie w zapomnienie. Kiedyś Pan Światła wybaczy swoim dzieciom to, że uległy podszeptom Pani Nocy. jako świeżo upieczona akolitka w Jego służbie wierzyłam w to szczególnie mocno.
W końcu światło wygrało. Przedarło się przez okna i wlało do środka, rozświetlając nieskazitelnie białą powierzchnię ołtarza, aż musiałam zmrużyć oczy. Kiedy promienie zetknęły się z wyrytą na płycie podobizną słońca, otworzyłam usta i zaczęłam śpiewać najczystszym głosem, na jaki było mnie stać.
Niech blask odegna ciemności
a noc ulegnie pod dniem
księżycem słońce zawładnie
i dobro zwycięży nad złem
Wybacz nam Panie Światła
do Ciebie zwracamy się
gdy Pani Noc precz odejdzie
a dobro zwycięży nad złem
Pozwoliłam, by mój śpiew rozlał się po całej kapliczce jak światło, wypełnił każdy jej kąt. Jak urzeczona podziwiałam subtelną grę świateł, nie mogąc powstrzymać wkradającego się na usta uśmiechu. Kiedy ciemność zniknęła na dobre, cicho podniosłam się z ławy i wyszłam przed kapliczkę, gdzie czekała moja zniecierpliwiona przyjaciółka.
Rhianna opierała się o ścianę, nucąc pod nosem sprośną melodię, której na pewno nie podchwyciła ode mnie. Pokręciłam głową, zastanawiając się, z kim tym razem przyszło jej spędzić noc, bądź włóczyć się do bladego świtu, byleby nie wracać do przytułku. Ostatnio robiła to szczególnie często, zupełnie jakby stanięcie w miejscu i zastanowienie się nad sobą było równoznaczne ze śmiercią. Wątpiłam, by kiedykolwiek miała dorosnąć. Tymczasem ja uspokoiłam się, spoważniałam i zostawiłam za sobą dziecięcą beztroskę. Wiedziałam, że dla ludzi takich jak Rhianna brzmiało to przeraźliwie nudno, ale jako akolitka i kandydatka na jedną z Sióstr Jutrzenki nie mogłam pozwolić sobie na żadne wybryki.
Nieszczęśliwie moja przyjaciółka zdawała się tego nie rozumieć. Odkąd przełożona Sióstr w końcu doceniła moje starania i zaoferowała wstąpienie do zakonu, Rhianna nie dawała mi żyć. Nieustannie drwiła z wiary w Pana Światła, przedrzeźniała inne akolitki, marudziła i stękała. Słowem – robiła wszystko, co mogła, by odwieść mnie od złożenia ślubów.
Zupełnie, jakby to miało stać się jutro.
Kiedy stanęłam w progu kaplicy, Rhianna odbiła się od ściany i z prychnięciem zarzuciła swoimi białymi włosami. Oparła rękę o biodro, jakby stawiała mi wyzwanie.
– Jeszcze się nie znudziłaś? – spytała, unosząc brew. – Słowo daję, odkąd te akolitki przyjęły cię w swoje świątobliwe szeregi, strasznie jesteś porządnicka. – Przybrała smutną, godną pożałowania minę, lecz w kąciku jej ust czaił się uśmiech. – Pewnie niedługo całkiem zapomnisz o biednej, samotnej Rhiannie!
Westchnęłam i spojrzałam na nią, jakby była niespełna rozumu. Chociaż starała się pozować na wyluzowaną, widziałam, jak bardzo jest spięta. Znałyśmy się stanowczo zbyt długo, by zmyliło mnie jej dogryzanie. Po latach spędzonych w przytułku byłyśmy dla siebie jak siostry.
– Daj spokój, Rhi. Gadasz głupoty. – Posłałam jej ciepły uśmiech.
– No nie wiem. Czy widziałaś, żeby jakakolwiek akolitka zadawała się z mieszańcem?
Rozważyłam jej słowa. Wiedziałam, że ma rację, ale gdybym to przyznała, odniosłaby swoje zwycięstwo. Chodziło tu nie tyle o mieszańców, co fakt, do jakiego rodzaju mieszańców należała Rhianna. Sama byłam córką Świetlistych pochodzących z dwóch różnych Enklaw, ale podobne związki, choć niezbyt lubiane, nie budziły większego zaskoczenia.
Inaczej sprawa miała się z tymi, których podejrzewano o związki z Tkaczami Nocy.
Białe włosy Rhianny oraz jej szara skóra zdradzały, że musiała mieć w rodzinie jakiegoś Tkacza. Czystej krwi Kroczących wśród Snów rozpoznawano po granatowych skórach, a mieszańców – sinych lub niebieskawych. Jeśli komuś wystarczająco się poszczęściło, a Tkacz był jego dalszym przodkiem – nie odstawał wyglądem od Świetlistych. Niestety, najczęściej dziedziczyło się po nich przynajmniej siwe włosy.
Nawet jeśli Rhianna nie utrzymywała kontaktów z rodziną, ani nie czuła się Tkaczką, ten nieszczęsny kolor skóry był w oczach ludzi jak wyrok. Nie raz proponowałam jej, by przeniosła się do Enklawy Burzy, gdzie takich jak ona nie wytykano palcami. Rhianna nie zamierzała jednak iść na łatwiznę. Zawsze powtarzała, że odrobina pogardy dobrze robi człowiekowi na duszę, chociaż domyślałam się, co za tym stoi. Po prostu nie chciała zostawiać mnie samej.
– Tak – odparłam z przekonaniem. – Znam taką jedną. Ma na imię Sarune.
– To nie jest śmieszne, Sar. – Rhianna przewróciła oczami i złożyła ręce na piersi.
– Może i nieśmieszne, ale przynajmniej prawdziwe.
Spojrzałyśmy po sobie i uśmiechnęłyśmy się. Przyznam, że było w tym coś, co chwyciło mnie za serce. Nie potrafiłam stwierdzić, czy spowodował to widok jej szczerze rozpromienionej twarzy, czy świadomość, że wkrótce pewien rozdział mojego życia zostanie bezpowrotnie zamknięty. To jest o ile mnie awansują.
– Przemyśl to jeszcze. Mówię poważnie. – Pogroziła mi palcem. – Anselm też przeszedł na stronę światła i jak na tym wyszedł, hę? Zupełnie jakby członkostwo w Inkwizycji wymagało wetknięcia sobie kija w tyłek.
Zmrużyłam oczy. Dziwne, że wspomniała akurat o Anselmie. Niegdyś nasza trójka była nierozłączna, ale chłopak okazał się na tyle obiecujący, że oddano go pod skrzydła Inkwizytorów. Ja za nim tęskniłam, ale Rhianna nie. Nigdy nie należał do jej ulubieńców.
– Czekaj, czekaj. Znam tę minę. Nie przyszłaś tu tylko dlatego, że się stęskniłaś, prawda? – spytałam, bawiąc się złotą obręczą na mojej szyi.
Rhianna wzruszyła ramionami i przekrzywiła głowę, spoglądając na mnie z miną niewiniątka. Nigdy nie posądzałabym jej o niewinność, więc oczywiste stało się, że ta diablica coś knuje. Albo ma do przekazania wieść, która zatrzęsie moim światem w posadach.
Czekałam, czekałam... i nic. Uśmiechała się głupkowato, pogwizdywała i grzebała butem w ziemi, jakby jeszcze przed chwilą wcale nie dała mi powodu do zmartwień. Ewidentnie grała na zwłokę, żeby mnie zdenerwować, ale ja byłam ponad te dziecinne gierki. Wyprostowałam się dumnie, wygładziłam szatę i ruszyłam naprzód, by wyminąć przyjaciółkę.
– Ptaszki ćwierkają, że pewien przystojny Inkwizytor niedługo zawita do naszej wioski – rzuciła, wprawiając mnie w osłupienie. Zatrzymałam się i zamrugałam, niepewna tego, czy chcę usłyszeć ciąg dalszy. — Jak sądzisz, kogo odwiedzi najpierw?
Poczułam, jak moje policzki oblewa rumieniec. Nagle zrobiło mi się bardzo, bardzo gorąco.
Przeklęta Rhianna doskonale wiedziała, gdzie uderzyć.
☼
Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się tu zajrzeć i śledzić losy Sarune. Mam nadzieję, że historia przypadnie wam do gustu. Jeśli wam się spodobało, koniecznie dajcie znać w komentarzach - będę rozpromieniona jak to słońce powyżej. :)
Jeżeli chodzi o konkrety - rozdziały ( a może bardziej - części ;) ) będę publikować mniej więcej raz na tydzień i nie będą liczyły sobie więcej niż 1000-1500 słów. Tworzenie tej historii jest dla mnie przyjemnością, a zarazem odskocznią od tego, co piszę na co dzień, dlatego też nie zamierzam się spieszyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro