Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

Siedziała przy stole. Wielkim, mosiężnym, takim, którego na oczy nigdy nie widziała. A przed nią wokół masa ludzi. Wzrokiem ledwo nadążała za wtrącającymi się głosami. Ktoś się uniósł, ktoś uderzył ręką w stół. Ktoś odszedł od stołu, przeklnął głośno, zapalił cygaro. Nie nadążała. Czuła, jak miesza się w dyskusji. Nie potrafiła się wtrącić, powiedzieć własnego zdania, bo dochodziły do niej tylko pojedyńcze słowa. Czekała aż się skończy, aż wysunie się jeden wniosek i będzie mogła opuścić to miejsce. Przynajmniej, na to liczyła. Wojna z Nilfgardem do niej nie przemawiała. Nie spodziewała się tego, zresztą jak wszyscy. Wreszcie wszyscy zaczęli odsuwać się od stołu. Chrząknęła wymownie, robiąc to samo. Nie skupiła się, myślami była gdzie indziej. 

Wszyscy w dalszym ciągu się wykłócali, ale Tissaya zauważyła jej zagubienie. Pociągnęła ją na bok za rękaw, patrząc wymownie.

— Nie odezwiesz się ani słowem? Aż tak obce ci są losy świata, Aster?  

Na jej twarzy widać było złość. Współczucie i zwątpienie. Nie taka była, bo rzadko w nią wątpiono. W jej moce oraz możliwości, które były rozległe. O których sama nie wiedziała.

— Nie, ja... — Nagle czuła jak brakuje jej powietrza, chociaż stała twardo na nogach.

Rzuciła wzrokiem w tłum, a ręka jej drżała.

— Nie masz dziesięciu lat. Opanuj się, bo  w nocy wyruszamy. Nikt nie był na to gotowy, ale pora wziąć sprawy w swoje ręce — Puściła jej rękaw. — Mamy szansę wygrać.

— Tissaya, kogo próbujesz oszukać? — zaprzeczyła bezsilnie głową.

— O północy wyruszamy — odwróciła szybko wzrok, znikając w cieniu.

Aster rozchyliła delikatnie wargi. Uniosła szybko suknię, wbiegając po kamiennych schodach, prowadzących na balkon. Stukała paznokciami o poręcz, wpatrując się w głębie morza. Chociaż czuła, że ta bitwa nie należy do niej, to czuła silną potrzebę wzięcia w niej udziału. Czuła, że to nie tylko bitwa przeciw wrogiemu państwu, ale przeciw samej sobie. Tyle lat pozostawała neutralna, omijała wszystkie spotkania. Omijała wskazówki Tissayi, omijała nawet sam temat. Bo wiedziała, że Nilfgard był potężny, a walka z nimi nie była przelewką. Słyszała w głowie głos Tissayi i jej wizję. Słyszała odbijające się echem jej słowa. Z jednego kąta do drugiego.

— Co takiego więc widziałaś? — Wywróciła oczami, nie licząc na nic ciekawego.

— Ciebie. Całą we krwi. Wojna. Byłaś w złym stanie. Bardzo — skomentowała krótko. — Czuję, że grozi Ci niebezpieczeństwo.

Powtarzała tę rozmowę w głowie kilka razy. Widziała siebie w kałuży krwi, chociaż do tego jeszcze nie doszło. Mogłaby uniknąć tego, co ją czeka. Ale po co? Czemu miałaby oszukiwać przeznaczenie, które prędzej, czy później by się spełniło? Czemu miałaby tchórzyć? Gdyby miała jutro zginąć, zaczęła się z tym godzić. Eskel miał rację. Świat zmieniał się co chwile, a ona nie miała na to wpływu. Pogodzenie się. Za wszelką cenę, nawet jeśli skutkowałoby to przegraną lub śmiercią.

Usłyszała za sobą kroki, a chwilę później koło niej pojawiła się Yennefer. Spojrzała na nią. Na niebo, które zaczęło ciemnieć, skłaniając się ku mroku. Czas z każdą minutą mijał, a jej ciało dostało gęsiej skórki.

— Jesteś gotowa? — zapytała czarnowłosa.

— Chyba nikt z nas nie jest gotów — odwróciła się w jej stronę.

— Masz rację. Ale to czas, żebyśmy wykorzystali to, do czego zostaliśmy stworzeni. Świat jest pełen zmian, a my musimy za nim nadążyć. Nawet, jeśli któraś z nas umrze, albo obie, będziemy wiedziały, że zrobiłyśmy to w sposób prawidłowy. Mówi się, że nie ma dobrej śmierci. To nieprawda. Jeśli jest czemuś warta, a jest, to zaważy nad wszystkim złym. 

Aster wtopiła wzrok ponownie w morze.

— Psiakrew, Yennefer. Nie lubię, kiedy ktoś ma rację. A ty ją masz — wyznała wzdychając.

Przez chwilę w międzyczasie panowała cisza. 

— Kochasz Geralta? — rzekła nagle Aster, a jej włosy zaczęły falować na wietrze.

Spojrzała na nią z lekkim uśmiechem, jakby wspomnienia do niej trafiły.

— Nie wiem, Aster. Nawet jeśli, to jutro mogę go już nie zobaczyć. Z tym też się pogodziłam. Żałuję, mogłam kilka rzeczy zrobić inaczej. Ale już tego nie zmienię. Jeśli dane mi jest jutro polec, to tak będzie.  

A czy Aster miała co do Eskela jakiekolwiek uczucia? Czy rzeczywiście porzucała go na pastwę losu, czy czekała na lepszy moment? Moment, który może nie nadejść, ale w duchu się spierała, że będzie inaczej. I też żałowała, że nie zrobiła inaczej. Że wtedy, w sypialni nie zakończyła rozmowy na odwrót. Że nie powiedziała "Możemy spróbować", tylko uciekła. Bo zawsze uciekała od ważnych rzeczy, a teraz nie mogła. A Yennefer miała rację. Jeśli jutro będzie inaczej, jeśli jej przezanczenie ma dla niej kilka rzeczy, to jemu ufa. Ufa, że cokolwiek się stanie, to zdąży się z tym pogodzić. 

Niedługo później księżyc już górował na niebie. Na dole usłyszała bicie w dzwon. To czas. Zeszła po kamiennych schodach, a czarodzieje wokół byli zebrani w kółku. Ich wyraz twarzy mówił wiele. Niektórzy byli skupieni, niektórzy zmieszani tak jak ona, a pozostali byli pogodzeni. No właśnie. Przed nią stało dwudziestu dwóch czarodziejów.

 Wszyscy zaczęli w spokoju iść na pogranicze rzeki. Dobrali się w grupy do łodzi, Aster usiadła koło Yennefer. Łódź po krótce odbiła się od brzegu, ruszając w nurt. Byli już blisko. Bardzo blisko. Kobieta powtarzała w głowie słowa Tissayi. Godziła się z tym. Musiała. Jeśli nastał koniec, to nic nie może tego powstrzymać.

Po chwili Tissaya położyła dziewczynie dłoń na ramieniu w celu otuchy.

— Możemy być lepsze  tylko przez doświadczenia.  





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro