Rozdział VI
Cintra, 1249
Wielki plac, a tuż pod nim równie wysoki zamek. Opatulony w murach przed wszelkimi wrogami, przed niebezpieczeństwem, chociaż największym byli ludzie. Mimo tego tworzyli jeszcze większe, myśląc o schronieniu. Ale jak można zaufać grubym murom, kiedy czujesz się jak w klatce. Czarodziejka myślała o tym. Długo, aż wreszcie kolejka przed bramę zmniejszyła się. Spojrzała na całkiem młodego strażnika, uśmiechnęła się do niego lekko, wręczając zaproszenie. Obejrzał je i przepuścił. Bez żadnych pytań. Gdy tylko przekroczyła próg, ujrzała przed sobą czyste, wystrojone wnętrze. Chociaż do sali miała daleko, to niosąca się muzyka dotarła do jej uszu. Skoczna, wesoła... Zupełnie nie w jej typie. Przeszła do środka, do wielkiej sali. Wyciągneła z tacy kieliszek białego wina i zamoczyła w nim silnie czerwone usta. Suknię miała tego samego koloru. Róża. Tym pachniała, zwracając na siebie uwagę pobliskiej szlachty, napastującą ją wręcz niekryjącymi spojrzeniami. Nagle obróciła głowę, lekko, przysłuchując się pobliskim głosom. Rozchyliła delikatnie wargi, a tuż obok niej ujrzała wilka. Białego wilka, a z nim bard. Nieznośny bard, ach tak. Pamiętała go. Trudno było go puścić w niepamięć. Skrzyżowała z grajkiem spojrzenia, który natychmiast pociągnął Geralta za materiał koszuli, wskazując na jej postać.
— Geralt. W cintrze? I to na dworze... Od kiedy interesują cię bankiety? — parsknęła śmiechem.
Pierwszy raz widziała go tak elegancko ubranego. Tak... zwyczajnie, a zarazem inaczej.
— To był Jaskra pomysł. Nie mój — zaprzeczył wzdychając. — Wino i ładne kobiety mnie przekonało.
— Geralt, nie zwalaj winy na mnie — oburzył się bard, kurczowo trzymając lutnię. — Dobrze, Aster. Przyszliśmy na ładne kobiety, więc niestety musimy Cię ominąć, by nie tracić czasu.
— Jaskier!
— Psiakrew Geralt, nie szamocz mnie za koszulę. Wiesz ile kosztowała?
— Bard — prychnęła. — Zabawny jak zawsze.
Zdjął z głowy kapelusz, teatralnie się kłaniając. Natychmiast odszedł na bok, trafiając w tłum cycatych szlachcianek. Takie piękne, to one nie były. Nie ujmując im, a może tak - pomyślała, wyglądam o niebo lepiej. Po chwili zobaczyła jak królowa woła Geralta. Chciała mu tylko życzyć powodzenia. Ona była ciężkim orzechem do zgryzienia i wiadome to było nie od dziś. Ukradkiem przemknęła przez salę, wchodząc na balkon, roznoszący się nad miastem. Księżyc świecił nad jej twarzą. Migał w jej oczach, a świeża bryza wiatru rozwiewała jej włosy. Kiedy wiatr zaczął je plątać, wróciła ponownie do środka. Spojrzała na barda, który akurat kończył grać piosenkę. Tuż przy nim zjawiła się mocarna kobieta, ewidentnie spierająca się o coś. Cofnął się o krok zdezorientowany, gestykulując przy tym rękoma. Przybyła do jego boku, tuż obok kobiety. Niezauważalnie przybliżyła się do niej, rzucając na nią aksji. Bard spojrzał na nią wnikliwie.
— Nie musisz dziękować — dopowiedziała, zabierając spod nóg jeden z bukietów.
Chwilę później drogę zagrodził jej strażnik, którego mijała przy wejściu.
— Imię poproszę — jego twardy głos uniósł się.
— Aster... W czym mogę pomóc?
— Podała Pani złe zaproszenie. Musisz wyjść w tej chwili — rozkazał.
— Ależ strażniku, po co te nerwy? — rozchyliła delikatnie usta, przymilając się.
Wyciągnęła zza pleców bukiet kwiatów, którego zamieniła w białego gołębia.
— Ja tu tylko zabawiam gości — Założyła ręce na piersi.
Strażnik złapał ją za ramię, przygarniając lekko do siebie.
— Daruję Ci za małą usługę — wyszeptał do jej ucha.
Czarodziejka skinęła głową. Powędrowali do mniejszej sali, gdzie zamknęła drzwi. Strażnik stanął dumnie, wyczekując. Uśmiechnęła się zadziornie. Podeszła bliżej, muskając jego policzek chłodnymi jak płatek śniegu dłońmi. Zadrgał. Kopnęła go mocno w krocze, po czym chwyciła mocniej dłonie, uderzając głowa o kolano. Zachwiał się, poleciał na ziemię jak kłoda. Strażnik jak z koziej dupy trąba. Wróciła do sali, ponieważ problem był już poza jej zasięgiem. Gdy tylko weszła, szlachcianki przygarnęły ją do grupowego tańca. Tak szybko, że nie miała czasu odejść. Przed sobą ujrzała, nie kogo innego jak Jaskra. Jego mina była taka sama jak jej.
— Niech to szlag — burknęła pod nosem.
Muzyka zaczęła grać, a kobiety ruszyły by zgrabnie machać nogami.
— Nie myśl sobie. To na potrzeby tłumu. — złapał ją w tali, obracając tak, że ledwo nie spadła z nog.
— Ani mi się śni.
Tańczyli w kole, aż zaczęli wymieniać się partnerami. To też nie było szczególnie zachwycające. Na koniec ukłoniła się i odeszła w tłum. Jak najdalej od grajka. Tuż po chwili muzyka ucichła. Królowa zabrała głos, wnet rozpoczęły się poszukiwania księcia dla Pavetty, córki królowej. Musieliby mi uciąć nogi i ręce, żebym zdecydowała się wyjść za takich półgłówków - pomyślała. Oparła się o ścianę, analizując sytuację. Każdą. I czas mijał, w obserwacji. Aż zaczęlo ją to nudzić, bo ile można. Gdy już szykowała się do wyjścia, usłyszała kłótnie. A chwilę później dźwięk mieczy z Geraltem i jeżem w roli głównej. Tłum zawirował, bijąc się każdy z każdym. Bard schował się z tyłu, a dziewczyna chwyciła szablę z posągu, rwąc się do walki. Nie to planowała, ale było jedną z ciekawszych rozrywek tamtejszego dnia. Wirowała mieczem na wszystkie strony. Raz trafiła kogoś jabłkiem w oko, drugiego uderzyła klingą w ramię, trzeciego powaliła o stół, aż omdlał. Uspokoiło się, w sali pozostała cisza. Bowiem nie na długo, zaś za chwilę rozniósł się potężny krzyk. Takiego, jakiego nie słyszała nawet w piwnicach Kaer Morhen. Ani przy szubienicy, ni na porodzie, dworze, karczmie... Nigdzie. Wszyscy jak jeden polecieli do tyłu. Aster też, uderzyła plecami o twardą kolumnę. W głowie jej dudniło, nie mogła się podnieść. Uniosła głowę wyżej... Pavetta z jeżem lewitowali. O takich rzeczach jej w Aretuzie nie mówiono. Zakryła uszy od Obezwładniającego pisku, aż nagle... Bum. Opadła na podłogę, omal nie uderzając głoąa w kafelki. Słychać było stęki, szmeranie. Minęła chwila, gdy zdążyła się otrząść. Aż wtedy ujrzała Geralta, na środku. A przy nim królowa z Pavettą i wybrankiem. Udało się jej wstać do pionu, ale słowa, które wypowiedział, Wprost ją zamurowały.
— Powołuje się na prawo niespodzianki...
Chwilę później kobieta zwymiotowała. Salę wypełniło osłupienie i głośne wzdychanie obecnych. Aster też. Zakryła buzię dłonią, gdy do jej oczu dotarł obraz.
Dziecko, to same dziecko, które widziała parenaście lat temu w wizji. Blond włosy, ucieka. Aż nagle... Kaer Morhen?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro